Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2019, 22:08   #150
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację

Alice szła lasem. Dokądś się spieszyła, ale sama nie wiedziała dokąd. Goniła kogoś, tylko tego była pewna i że musiała się spieszyć. Była ubrana w prostą, czarną sukienkę. Była na boso. Biegła przed siebie. Między drzewami zamajaczyły jej plecy znajomej postaci.
- T… Terrence! - wrzasnęła ile miała sił w płucach, ale to nie pomogło. Nie obejrzał się na nią. Zamiast tego, usłyszała kroki gdzieś za sobą. To było dziwne, bo biegła, a ten ktoś nie oddalał się. Zatrzymała się, zaniepokojona, bo poczuła się jakby to jakieś dzikie zwierze szło jej tropem. Rozejrzała się w niepokoju. Była zmęczona, zaczęła iść znowu za Terrencem. Potknęła się o korzeń i upadła, zdzierając sobie kolano do krwi.
- Tutaj jesteś... - przemówił znajomy głos. Alice zerknęła z przestrachem w stronę skąd dochodził. Oparty o drzewo stał nie kto inny jak Habid. Trzymał w rękach bat, obracał go.
- Wreszcie przybyłaś na wezwanie… - mruknął z dziwnym uśmiechem.
Alice spostrzegła, że na jego twarzy widniały krwawe ślady. Jednak… nie widziała żadnej rany? Nagle uderzyła w czoło Araba kolejna czerwona kropla. Czyżby padało krwią? Kobieta podniosła nieśmiało głowę… aż spostrzegła cały wymiar drzewa, o które opierał się Habid. Kilka metrów nad jego głową przybito drewniany krzyż. Nagie ciało mężczyzny wisiało na nim. Alice wpierw uznała, że widzi Jezusa Chrystusa. Jednak wnet poznała rysy twarzy, choć ta znajdowała się daleko nad ziemią. To był Terrence. Z wielkiej rany w jego czole sączyła się cała rzeka krwi. Spływała po torsie, brzuchu, splecionych nogach… skapywała po stopach…
- Widzisz? - zapytał Sharif. Odgiął głowę do góry i rozwarł usta, chcąc zakosztować kropel osocza de Trafforda. Kiedy to zrobił, oblizał usta, jak gdyby posmakował najpyszniejszego, nieziemskiego nektaru.
- Nie! - krzyknęła na niego Alice.
- Nie możesz! To niemożliwe! Odejdź od niego, ty cholerny potworze! - krzyczała na Sharifa. Widok de Trafforda przeraził ją i zasmucił. Cała aż się trzęsła. Czy tak go potem powiesili? Nie mieli na to czasu… A może mieli? Przecież… Zaczęło jej być słabo. Potrzebowała noża, chciała zadźgać nim Habida… Okazało się, że miała go w swojej dłoni. Rzuciła się z nim na niego.
Arab nie poruszył się ani o krok. Tylko uśmiechał się do niej drwiąco. Ale ona wiedziała, że zaraz wbije mu nóż w ten uśmieszek. Wytnie go z jego twarzy. Czy poczuje się po tym lepiej? Raczej nie. Ale przynajmniej jej kochany Terry zostanie pomszczony. Zamachnęła się… ale Habid był szybszy. Zrobił unik w bok i dopiero wtedy odszedł krok dalej. Nóż śpiewaczki wbił się głęboko w drzewo. Na korze powstała rysa… która zaczęła ciągnąć się wyżej i wyżej, przepoławiając roślinę na pół. Wnet dotarła do krzyża… Impakt mocy sprawił, że ciało Terrence’a również brutalnie zostało podzielone na dwie równe połowy. Z jego ciała runął wodospad krwi i wnętrzności. Lał się wprost na nią niczym Rochester Falls. Oblał ją od stóp do głów… i nie przestawał płynąć.

Co gorsze, nóż pozostał wbity w drzewo i nie potrafiła go wyjąć. A kiedy chciała go puścić i odskoczyć… odkryła, że nie jest w stanie. Jak gdyby jej ręce były przyklejone do rękojeści…
Całe jej ciało zaczęła pokrywać krew. Czarna suknia przykleiła się do jej skóry, a ona spuściła głowę i potrząsała nią, chcąc rozewrzeć palce.
- Nie! Nie! - zawołała zdesperowana Alice. Przypomniała sobie nagle o Habidzie. Uciekł jej, a gdzie był teraz?! Obejrzała się, choć ciężko jej było cokolwiek widzieć przez krew na twarzy. Mimo to, otworzyła oczy oglądając się przez jedno i drugie ramię.
Zobaczyła go dwa metry obok siebie… jednak zdekoncentrowała się na moment, bo usłyszała straszliwy ryk gdzieś za sobą. To chyba właśnie to goniło ją przez las… a teraz było coraz bliżej. Rzeka osocza zdążyła wyschnąć, jednak ciało Alice było całe mokre. Lepiła się. Czuła na sobie gorąco de Trafforda. Za życia tak często ją obejmował… po śmierci zrobił to ostatni raz.
Tymczasem Sharif zrobił kilka kroków w jej stronę. Uśmiechnął się do niej. Złapał ją za rąbek czarnej sukienki i pociągnął wysoko w górę, aż do połowy pleców. Nagle uzmysłowiła sobie, że nie posiadała bielizny. Jej nagie pośladki były pożerane przez wzrok Habida. Wnet położył na jednym rękę i mocno ścisnął.
- Mam zrobić z tego użytek? - zapytał, ściskając w dłoni bicz.
Harper słyszała ryk, ale nadal nie mogła oderwać dłoni od rękojeści noża. Nawet kilkakrotnie próbowała, całą siłą ciała… Walczyła z tym, sapiąc niespokojnie. Gdy Habid do niej podszedł i ją dotknął, aż krzyknęła znowu i podeszła bliżej drzewa, prawie się do niego przytulając.
- Nie zbliżaj się! Nie chcę, żebyś mnie dotykał! Zostaw! - zażądała ignorując jego pytanie.
Ryk stał się coraz głośniejszy.
Sharif zaśmiał się.
- Skoro taka twoja wola - cofnął rękę z jej pośladka, po czym uderzył w nie biczem. Alice poczuła ból rozlewający się z tego punktu. - Krew tego starucha tam nie dotarła. Więc muszę trochę poszczypać, żebyś zarumieniła się - powiedział i uderzył ją mocno w drugi pośladek. - W końcu kiedy przyjmuje się ważnego gościa… główne danie musi wyglądać możliwie najbardziej apetycznie - powiedział i strzelił biczem raz jeszcze.
Monstrum zaryczało… i Alice odkryła, że już nie było w oddali.
Ból odebrał Harper mowę. Przy uderzeniach spinała się, próbując przyjąć je w milczeniu, ale wzdrygało nią i poleciały jej po policzkach łzy. Nie miała pojęcia co tu robiła, ani kto ją gonił… Lub co, bo ludzko nie brzmiało. Słowa Habida zaniepokoiły ją, więc znowu się obejrzała. Szukała wzrokiem tej istoty i drżała z bólu i smutku. Próbowała poruszyć ciałem tak, by sukienka znowu się zsunęła na dół. Skończyło się to tak, że Sharif ją znowu podciągnął do góry.

Alice zgięła szyję i spostrzegła ogromnego, przeraźliwego wilka. Był dużo większy od zwyczajnego i dużo groźniejszy. Jednak najgorsze były oczy… zapowiadały nieskończoność bólu i cierpienia w ogniach piekielnych. To była Surma. Sharif ukłonił się bestii niczym dżentelmen. Rudowłosa wzdrygnęła się… Przecież Surma został wyciszony!
- Oboje wiemy, jak potraktowała cię na Iglicy. Drwiła z ciebie, szydziła. Teraz możesz pokazać jej, kto tu jest prawdziwym drapieżnikiem. Łowcą - Sharif zaśmiał się i nachylił się w stronę Alice, rozbawiony. - Nie Dubhe, tylko ty, Surmo.
Bestia podeszła. Wyciągnęła długi, czarny jęzor. Był naprawdę pokaźny… oraz wilgotny i ciepły. Harper przekonała się o tym, kiedy bestia przesunęła nim po jej sromie. Ślina Surmy pozostawiała gorący, lekko piekący ślad, od którego skóra stawała się coraz bardziej obrzęknięta.
Cała się wzdrygnęła na jęzor bestii. Spięła się, znowu przyparła całe ciało do drzewa i szarpała rękami. Ścisnęła uda, stając ze złączonymi nogami jak na baczność.
- Weź go! Weź… On mnie pożre! - zawołała irracjonalnie, jakby to było jej zmartwieniem w tej chwili. Jakby sądziła, że wilk zamierzał ją zjeść naprawdę, a jego język po prostu trafił tam przypadkiem.
- Nie martw się, pożre cię całą - powiedział Sharif.
Przykucnął i wyciągnął z buta sztylet. Następnie zaczął rozcinać jej całą suknię. Przemoczony krwią materiał spoczął pod drzewem. Młode ciało Alice było kompletnie nagie. Wpierw zrobiło jej się zimno, bez otaczającego ją welonu ciepła Terry’ego. Potem jednak… wszystko zmieniło się. Zupełnie. Surma zaryczała raz jeszcze, po czym stanęła na dwóch tylnych nogach. Jej tors opadł na plecy śpiewaczki. Miała wrażenie, że zwaliła się na nią cała ciężarówka, tylko że szorstka i włochata. Poczuła ogromne, nienaturalne zęby wilka. Rozwarły się nad jej głową i lekko ją przegryzły. Z punktowatych ranek zaczęła sączyć się krew. Jednak nie na nią śpiewaczka zwracała uwagę. Pomiędzy jej nogami znajdował się kolejny, włochaty, nabrzmiały ciężar. Surma poruszyła lekko lędźwiami i przesunął się po jej sromie, wilgotnym od śliny bestii.
- Danie główne podano - Sharif uśmiechnął się do Alice.
Harper otworzyła szeroko oczy uświadamiając sobie, że wilk podniecał się o nią. Jeszcze był osłonięty futrem, ale kwestią czasu zapewne było, jak pokaże się w pełnej okazałości, a ona nie chciała tego widzieć. To było zwierzę, ona nie była zwierzęciem. Spojrzała na swoje ręce na nożu. Chciała wzrokiem zmusić je do ruszenia palcami.
- Terry pomóż mi… - załkała przerażona. Teraz jej własna krew ściekała jej po twarzy, mieszając się z jego. Stanęła nawet na palcach, uciekając biodrami Surmie. Była na samym skraju przerażenia. Wtedy stał się cud. Alice spostrzegła, że krew de Trafforda zaczęła się zbierać na jej wezwanie. Mknęła w stronę noża. Wsiąkała w szczelinę między rękojeścią, a jej palcami. Harper uświadomiła sobie, że połączenie było już słabsze… ale wciąż istniało. Terrence nawet po śmierci był przy niej. Opiekował się nią… robił co mógł…
Surma puściła jej głowę i wyciągnęła jęzor. Łapczywie zaczęła zlizywać krew z jej twarzy, jakby i dla niej była szczególnym przysmakiem. Ta bliskość była dla Harper szczególnie obrzydliwa. Czuła paskudny oddech bestii, przesiąknięty zgnilizną mięsa pomiędzy poszczególnymi kłami. Jęzor zawędrował na jej szyję, próbował osiągnąć jej piersi… Ślina Surmy i tu ją piekła. Dziwnie działała na jej ciało, rozpalała ją…
Wtem poczuła gładki, sztywny, okrągły kształt. Naparł na nią od tyłu. Był… ogromny. Żołądź wilka wsunęła się w nią. Reszta diabelskiego prącia również zaczęła zagłębiać się w nią. Surma odgiął pysk do tyłu i zaryczał tak głośno, że w uszach Alice zadźwięczało. Jak daleko chciał wejść? Ciało śpiewaczki reagowało na ogromnego, gorącego penisa i nie pomagało przypominanie sobie, że nie należał on do człowieka…
Rudowłosa znowu próbowała mu przeszkodzić, ale ponownie ból był okropny. Więc krzyknęła im głębiej Surma zagłębiał się, tym głośniejszy dawała głos z bólu. Nie chciała czuć się rozpalona od tego. Choć jej biust już nawet zareagował na jęzor i gorący oddech. Było jej niedobrze.
- Sharif zabierz go, jest za duży! - wrzasnęła na niego w amoku.
- W sensie wolisz mojego? - Habid zapytał niewinnie. - Czy chciałabyś ugościć jeszcze kogoś innego? W porównaniu z de Traffordem każdy samiec wyda ci się zbyt duży - wzruszył ramionami. - Ale to już nie moje zmartwienie. Ani wina.
- Ciebie nie chcę jeszcze bardziej - warknęła na niego z obrzydzeniem.
Surma wysunęła się. Kiedy już zdała sobie sprawę z tego, że podobało jej się u Alice, zaczęła ją rżnąć. Szybko, pospiesznie zagłębiała prącie pomiędzy wargi Harper i wysuwała je. Było w tym najdziksze, najbardziej prymitywne, zwierzęce pożądanie. Szorstka sierść kłuła Alice w plecy. Wilk zamachnął się prawą łapą i rozdarł ogromnymi pazurami skórę na ramieniu śpiewaczki. Jego lędźwie nie przestawały pracować ani na moment, wytężały wszystkie swoje mięśnie w pchnięciach i pociągnięciach. Harper poczuła, jak jej wnętrze wnet zaczęło się rozluźniać i coraz chętniej przyjmować zwierzę. Wilczy fallus wchodził w nią, dostarczając coraz mniej bólu, a więcej rozkoszy. Takiej mocnej, że nawet kły i pazury, którymi nieświadomie ranił jej ciało, przestawały mieć znaczenie. Alice zerknęła w górę. Zwieszona głowa de Trafforda obserwowała w milczeniu jej wypieki. Tymczasem jej ręce zostały uwolnione. Nie musiała już chwytać noża.
Śpiewaczka czuła jak Surma mógł powoli zagłębiać się w nią bardziej i bardziej dzięki rozluźnieniu jej ciała. Jak tak dalej pójdzie, po prostu się w niej zablokuje, jak pies w suce i będzie już musiał ją brać. Jej oczy zetknęły się ze wzrokiem Terrence’a. Zaczęła płakać. Oderwała ręce od noża i cała się szarpnęła, wykorzystując moment, gdy wilk jeszcze nie był w niej zupełnie cały. Choć była już podniecona i mokra, oderwała się od drzewa i odskoczyła za nie, wysuwając z siebie penis Surmy i zaczynając na boso uciekać. Miała miękkie nogi od gorąca, ale biegła.

Nie przestawała uciekać ani na moment. Runo leśne kłuło jej stopy. Wciąż czuła w sobie objętość wilka. Nienawidziła tego odczucia… ale zaczynało jej go brakować. Miała ochotę przystanąć na chwilę i masturbować się, aż uczucie tej nieznośnej rui odejdzie. Jednak wypełniało ją całą. Biegła dalej. Wiatr owiewał jej ciało. Krew wysychała na jej skórze. Powstawały skrzepy, które odpadały z każdym kolejnym przebytym metrem. Próbowała uciekać coraz szybciej, jednak wtem jej noga zahaczyła o kamień i potknęła się. Kiedy podniosła wzrok, spostrzegła nad sobą hybrydę pół człowieka i pół zwierzęcia. Ogromnego. To był… to był Eric! Była uratowana! On ją obroni. Przykucnął i zaczął obwąchiwać jej twarz. Musiał wyczuwać zapach Surmy, który oblekał jej ciało.
- Jesteś jedyną suką w tym lesie - powiedział. - Oddaj mi się.
Alice spostrzegła, że pomiędzy jego udami zwisał napięty fallus w pełnej erekcji.
Harper obawiała się Surmy, a trafiła na znajomego szakala. Miała nadzieję, że on ją stąd zabierze. Słysząc jednak co powiedział, odchyliła się i cofnęła do tyłu przesuwając poranionymi od bicza pośladkami po mchu, na który upadła.
- Eric… Nie… Nie rób mi tego, nie możesz… Zabierz mnie stąd, uratuj, ale nie mogę ci się oddać - zaczęła mówić i podnosić się z ziemi. Tylko że bolała ja teraz kostka od potknięcia o kamień. Postanowiła ją jednak zignorować i odsunęła się o dwa kroki od McHartmana…
Eric zawarczał. Złapał ją za barki i rzucił przed siebie tak, że położyła się na liściastym podłożu. Ptaki wokoło tak mocno ćwierkały… Poza tym widziała kolory jako nieco zbyt jasne. Czy to dlatego, bo uderzyła się w tył głowy? Nawet nie zauważyła, kiedy olbrzym pochylił się i rozszerzył jej uda i spojrzał na krocze.
- Czerwona, spuchnięta, rozgrzana pizda - warknął. - Przyjmujesz wszystkich po kolei, jak dobra suka, a mi nie dasz?
Opadł na nią. Nie czekał, tylko wszedł. W oczach Alice pojawiły się łzy rozkoszy. Tak, właśnie tego jej brakowało. McHartman zaczął się w niej poruszać z równym szałem, co wcześniej Surma. Rozkosz błyszczała w umyśle Harper.
- Kto cię nie miał? Kaverin, Anglik, nawet Arabowie ustawiają się sznurem do twoich nóg. Kiedy Joakim rozwarł uda, zatopiłaś usta w jego kutasie, jak gdyby był miodem pokryty. Jak wszystkim dajesz, to dasz też mi - szakal warknął, poruszając się tak mocno, jak gdyby chciał przepołowić ją na pół.
Alice czuła rozkosz i obrzydzenie do własnego ciała. Czemu rozpalało się bardziej, a jej sutki tylko stawały się twardsze od tego jak Eric od czasu do czasu muskał je swoją klatką piersiową. To był chaos.
- Nie z własnej woli… Nie chcę wszystkich. nie jestem… Suką… Nie chcę… - odpowiedziała sapiąc ciężko. Jej umysł mówił i myślał jedno, jej ciało robiło drugie. Jakby traciła nad nim panowanie. Zapierała się, próbując odepchnąć Erica rękami, tyle zdołała zrobić, nim uderzyło kolejne podniecenie.
Wyczuła nosem swąd dymu. Najwyraźniej Surma bardzo zdenerwowała się. Las musiał płonąć. Jednak dla McHartmana liczyło się tylko to, żeby się w niej spuścić. A jej ciało pragnęło dać mu tą możliwość. Przymknęła oczy i na chwilę skoncentrowała się na szybkim, dynamicznym tempie. Jak miło było zapomnieć o jego słowach i skoncentrować się na doznaniach… Wtem musiała je otworzyć, bo coś powaliło górną połowę jej ciała i przyszpiliło głowę do runa leśnego. Spostrzegła młodzieńca. Usiadł na niej okrakiem. Miał kocie źrenice. Nyyrikki węszył w powietrzu.
- Cała puszcza cię czuje - powiedział. - Wszyscy biegną, żeby cię skosztować, zanim spalą się w ogniu.
Alice zerknęła, że rzeczywiście, najróżniejsze zwierzęta ustawiły się wkoło niej. Niektóre miały częściowo ludzkie sylwetki. Wtem Eric rozproszył ją. Pchnął w nią kilka razy mocniej i oblał jej wnętrze sokami.
- Dobra suka - szepnął i usunął się, zwalniając miejsca synowi fińskich bogów.
Obecność Nyyrikkiego zaniepokoiła ją, ale widok innych stworzeń jeszcze bardziej.
- Co? Nie! Ja nie chcę! To za dużo! - zawołała i spróbowała się przekręcić, obrócić. Uciec. Wbiła paznokcie w mech nawet na czworaka chcąc odsunąć się od młodzieńca. Jej ciało nie ochłonęło, w końcu ona nie osiągnęła szczytu od agresywnych pchnięć Erica i tylko gorzej była rozpalona. Aż jej łzy smutku, mieszały się ze łzami frustracji i rozkoszy.
Harper planowała uciec. Czuła na brzuchu trawę i liście. Była cała rozgrzana. Doszła do wniosku, że pewnie nawet nie spostrzeże, kiedy zaczną lizać ją płomienie ognia. Już teraz całe ciało ją paliło. Nyyrikki mocno złapał ją za boki i przysunął swoją męskość do jej pochwy. Kiedy tylko wyczuła jego żołądź, zapomniała o ucieczce. Nadziała się na nią sama, jęcząc z rozkoszy. Właśnie tego potrzebowała. Jej umysł i działania były w kompletnym rozstrojeniu. Nabijała się na kolejną męskość tak, że młodzieniec nie musiał się w ogóle poruszać. Sama dostarczała rozkoszy zarówno mu, jak i sobie. Poczuła, że złapał ją za włosy i odciągnął do tyłu. Spostrzegła przed sobą niedźwiedzia, który stał na dwóch tylnych łapach. Również był pobudzony i spragniony tego, co mogła zaoferować.

Pożar dotarł już do znakomitej większości zwierząt. Czuła swąd ich palonego ciała. Mknęły w popłochu, chyba zapominając o niej. Alice zrozumiała, że minie może kilka minut, zanim i oni spłoną. Jednak priorytetem nie była ucieczka. Tylko osiągnięcie orgazmu, zanim zginie w pożodze.
Kobieta oparła ręce o futro niedźwiedzia i nabijając się dalej na Nyyrikkiego wzięła go do ust. To uwydatniło jej piersi, ale musiała się rękami podpierać o ciało stworzenia przed sobą i ku swojemu smutkowi nie mogła się nimi zająć, ani własną łechtaczką. Chciała osiągnąć ogrom rozkoszy. Najwyższy jej wymiar, a ogień zbliżał się i brakowało jej rąk i ust… Bała się… Bała się, że nie zdąży.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline