Do żeliwnego naczynia, które w czasach swej świetności mogło być garnuszkiem wpakował unurzany w smole, zrolowany kawał szmaty służącej zapewne do ścierania pokładu. Tak powstała znana powszechnie w tułaczym środowisku "bieda świeca". Pali się długo i bezpiecznie. Robocze kawałki drewna, kliny, belki, łaty i inne przedmioty, które w swych gabarytach i wadze nadawały się do rzucania zostały zebrane i mianowane przez Olega na amunicję. Ciężko było zabrać wszystko naraz, więc przede wszystkim pierwsze na pokład Oleg wyniósł drewniane wiadro ze smołą. I całe szczęście, bo mógł w drugiej dłoni trzymać broń, a ta również mogła się przydać, Gdyż znikąd pojawiły się na pokładzie zielone maszkary.
Frietz nie miał jeszcze okazji z tak bliska oglądać tych paskudztw, ale okazało się, że są tak brzydkie, jak przypuszczał.
Odstawił więc wiadro w rogu schodów by się nie przewróciło i obrał na cel goblina znajdującego się najbliżej burty. Ustawił drzewiec poziomo, blisko przy ciele. Szpic wycelował w zieloną pokrakę zaczął nabierać tempa. Jeśli nabicie na grot nie pozbawi goblina życia to i tak jest szansa, że ofiara zostanie zepchnięta z pokładu i wyłączona z walki. |