- Indyczek rzeczywiście wygląda lepiej, zwłaszcza ta chrupiąca skórka, prawda? Tak, to dobry pomysł rybeńko, tylko że ja nie sięgnę. Jakoś nie mogę się zgiąć. Byłbyś mój drogi tak łaskawy i podał mi ten apetyczny kąsek – zapytał grubas, a jego głos ociekał słodyczą niczym oblany lukrem pączek. Cedmon naparł na ścianę za plecami, ale ta była solidna i w żaden sposób nie chciała ustąpić. Innego wyjścia nie było widać, chyba że... było zasłonięte olbrzymim cielskiem tłuściocha. Był tak wielki, że z łatwością można by za nim ukryć wrota od stodoły. – Och, wyjście – budyń ze stągwi zniknął w otchłani gardła grubasa, a to co się nie wlało do przełyku, pociekło po brodzie i brzuchu wprost na podłogę pod jego nogami. Olbrzym siorbnął ostatni raz. – Ależ serdelku, stąd nie ma wyjścia. Po cóż wychodzić, skoro tu jest tyle przyjemności. Tylko sięgnąć nie mogę. Czasem ktoś tutaj zagląda i mi podaje jakieś smakołyki, ale zazwyczaj to takie chudzinki. O! Dokładnie jak ten tam z tyłu – paluch w kształcie małej kiełbaski wskazał na ciemnowłosego jeńca. – Kościste i zero tłuszczyku. A fe!
Przerażony Rusanamani jęknął i padł na podłogę zemdlony. Stojąca obok niego Enki trzęsła się i szeptała zaklęcia przeciw złemu, których uczyła się od starych kobiet w swojej rodzinnej wiosce. – On... On ich zjada... – wydukała.