Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2019, 22:33   #3
Dedallot
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Widząc wahanie w ataku przeciwniczki kobieta nawet nie zrobiła uniku pozwalając się uderzyć. Cios musiał być bardzo bolesny, bo na twarz tamtej wystąpił grymas, jednak młodsza z kobiet mogła zauważyć coś niezwykłego. Kobieta przyjęła uderzenie, lecz nie postawiła mu żadnego oporu, ugięła się pod nim wyhamowując jego pęd i zmniejszając tym samym szkody, które mógł spowodować.

– Nie ufasz mi… – Stwierdziła spokojnie, choć wyraz bólu nie zniknął z jej twarzy.

Przyglądałam się starszej w zdumieniu.
- Nie masz na sobie żadnego pancerza, a mi każesz atakować prawdziwą bronią - zaczęłam się tłumaczyć. - Nie chciałam ci zrobić krzywdy.

– Wiem. Jednak jeśli będziesz się powstrzymywać, jak zdołam poznać twój prawdziwy potencjał? – Uśmiechnęła się. – Nie bój się, tylko mi zaufaj. To nie jest pojedynek ani trening walki, walcz zatem z całego serca tak by pokazać w nim jaka jesteś. Jeśli będziesz się wahać ja nie będę się bronić i naprawdę zrobisz mi krzywdę.

- To jest szantaż - wytknęłam jej. - I skąd niby masz wiedzieć czy wykorzystuję pełnię sił? Przecież nigdy nie widziałaś jak walczę.

– Widziałam jak ćwiczyłaś – Uśmiechnęła się. – Myślisz, że dlaczego poprosiłam cię najpierw abyś poćwiczyła sama?

Zdawać by się mogło, że również i to stwierdzenie starszej siostry poddam pod wątpliwość, ale tak się nie stało.
- Jak wolisz, ale ostrzegam, że nastawianie kości nie wychodzi mi najlepiej - powiedziałam i z niechęcią skinęłam głową, co miało znaczyć, że ostatecznie zgadzam się na narzucone zasady.

Cofnęłam się nieco, przyjęłam wyuczoną postawę do rozpoczęcia walki przy czym widać było po mnie cały czas wahanie. W końcu zebrałam się w sobie i zaatakowałam, tak jak tego sobie życzyła Morrisana, z pełnym zaangażowaniem. Cios wyprowadzałam od boku, celując wysoko, w mostek starszej kapłanki.

Kapłanka boga śmierci w ostatniej chwili odchyliła się tak, że buzdygan minął ją o milimetry. Uśmiechnęła się i uderzyła drewnianym mieczem tuż za głownią obuchu, nadając jej dodatkową masę i przekierowując jej pęd w dół. Skutek był taki, że twoje, wciąż przyzwyczajone do dość sztywnych ruchów ciało, zostało pociągnięte za bronią, momentalnie poczułaś, że zaczynasz tracić równowagę.

Byłam tak przekonana, że zrobię jej krzywdę, że zupełnie się nie spodziewałam tego co zrobiła Morrisana. Próbowałam ratować się przed upadkiem, przez zrobienie kroku w kierunku, w którym pociągnęło mnie to zaburzenie środka ciężkości. Na ten moment nawet nie myślałam o wyprowadzaniu kolejnego ataku.

Poczułaś nagle mocne ramię, na którym udało ci się wesprzeć. Starsza kapłanka pomogła ci ustabilizować pozycję.

– Broń obuchowa ma inne wyważenie niż miecze. To ciężar na wydłużonym ramieniu, jeśli nadasz mu pęd i połączysz go z siłą ziemi, która go ciągnie zadasz straszliwy cios… jednak jeśli nie zapanujesz nad tymi siłami stanie się to twoją słabością… Właśnie dlatego oprócz gorliwości potrzebna jest elastyczność i gotowość do szybkiej zmiany pozycji, aby nie stracić kontroli nad pędem, lecz prowadzić obuch podług swojej woli. Jeśli dasz ponieść się emocjom stracisz kontrolę, jeśli zaś nie okażesz ich, twoje ataki będą zbyt przewidywalne… do tego potrzebna jest równowaga… Tych dwóch rzeczy brak również w twoim życiu… elastyczności i równowagi.

- Dzięki - powiedziałam, wdzięczna za utrzymanie mnie w pionie. Po wykładzie starszej kapłanki, zmieszałam się, bo to co powiedziała było tak bardzo trafne.
- I jak niby miałabym to w sobie zmienić? - zapytałam.

– Na pewno nie przez jeden trening. Jednak uświadomienie sobie swojej słabości to najważniejszy krok w jej pokonaniu. Aby nabrać elastyczności trzeba nauczyć się słuchać siebie i innych… i być gotowym dostosować się do zmian. Nie bać się ich. Aby zaś zachowywać równowagę, trzeba dobrze poznać samego siebie… swoje uczucia i emocje a potem oswoić się z nimi. Frustracja, żal i uraza, prowadzą do niekontrolowanego gniewu, zaś on… odbiera wszelką równowagę. – Uśmiechnęła się. – Zjedzmy coś, przygotuję posiłek, a ty przemyśl sobie w spokoju to co powiedziałam.

Szczerze przejęłam się tym co wyjaśniła mi starsza siostra. Faktycznie gdy emocje stawały się nie do zniesienia to potrafiłam zrobić coś nierozważnego. Oddałam Morrisanie buzdygan.
- Czy jakoś mogę ci w tym pomóc? - zaproponowałam.

– Jesteś moim gościem, pozwól mi być gospodarzem… pozostań chwilę sama ze swoimi myślami. Możesz pójść do zagajniku za chatą, to dobre miejsce do rozmyślań.

- Jeśli tak wolisz - nie upierałam się, tym bardziej, że propozycja kapłanki co w tym czasie mogę robić, bardzo przypadła mi do gustu. - Przejdę się w takim razie.

Zagajnik za chatą okazał się być zaiste urokliwym miejscem. Był to niewielki fragment niegdyś dużego lasu, który zredukowała ludzka ekspansja. Jednak to miejsce pozostało nienaruszone, i dlatego prastare drzewa wciąż jeszcze obrastały tą część wzgórza. W koronach drzew gnieździły się ptaki, zaś po pniach hasały wiewiórki. Zaraz po wejściu kapłanka dostrzegła niewielką polankę ze źródełkiem, które dawało początek niewielkiemu strumykowi, ginącemu następnie pośród drzew.

Chwilę poświęciłam na przyglądanie się tej spokojnej scenerii. Lubiłam kontakt z naturą, nawet jeśli był to tylko ogród z ziołami na terenie zakonu. Skierowałam swoje kroki do źródła, by umyć ręce i twarz po dzisiejszych atrakcjach.

Woda była chłodna i czysta. Po tym zabiegu poczułaś się świeżo.

Klęcząc przy strumieniu zdecydowałam się, że nie będę iść już nigdzie indziej i przy nim zostanę. Podeszłam do większego kamienia i usiadłam na nim. Cichy szmer plusku wody miał w sobie coś uspokajającego. W samotności, otoczona tą spokojną okolicą mogłam faktycznie przemyśleć wydarzenia z tego dnia. Przede wszystkim miałam nadzieję, że mój mentor ma się dobrze, bo stan w jakim był kiedy kazał mi iść, nie wróżył w jego wieku niczego dobrego. Zdecydowanie powinien się bardziej oszczędzać. Niestety skupienie się na nim nie było w stanie pomóc mi w zagłuszaniu własnych emocji. Byłam poirytowana. Czemu Galadriel nie rozmówił się wpierw ze mną, tylko posłał mnie do kobiety w czerni? Czyżby nie radził sobie już ze mną?

Zmrużyłam gniewnie oczy. Dałabym wiele, żeby nigdy nie musieć być w sytuacji, której się znalazłam. Tak byłoby łatwiej. Chociaż, gdy tak spokój polany zaczynał mi się coraz mocniej udzielać, dochodziło do mnie, że przecież lubiłam treningi walki, lubiłam też uczyć się niektórych rzeczy. Nie przepadałam za naukami medycznymi, ale tak naprawdę tylko w momentach gdy trzeba było kogoś połatać, czy nastawić kości, bo uważałam, że ktoś inny zrobi to lepiej ode mnie, a sama nie chciałam, żeby przez moje działania leczony miał mieć powikłania.
Zdecydowanie moje życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie oddano mnie do zakonu. Losu, choć mojego to wybranego przez innych, nie mogłam zmienić, nawet gdybym chciała. Mogłam więc nic w sobie nie zmieniać i zostać wydalona z zakonu. Nie miałam pojęcia co miałabym wtedy ze sobą zrobić... Albo mogłam przełknąć uwagi mentorów i wziąć się w garść. Wtedy moja przyszłość mogłaby się rysować w jasnych barwach. Przynajmniej miałabym jakąś pewną przyszłość.

- Wypadałoby się postarać, skoro im zależy - mruknęłam pod nosem. Zakon w końcu nie tylko przyjął mnie do siebie, karmiąc i ubierając, ale dał mi również edukację i stabilność. Mało kto w tych czasach mógł aż tyle dostać. Postanowiłam, że spróbuję przyłożyć się do nauk Morrisany, żeby jak najwięcej z nich wyciągnąć dla siebie.

Nagle spokój tego sanktuarium został brutalnie zakłócony. Twoim oczom ukazał się potężny, połnagi wojownik orkowskiego pochodzenia, który wyszedł zza drzew. Mężczyzna miał na sobie tylko wilcze skóry i wilczy łeb jako nakrycie głowy.

Jak wszyscy nieludzie, ten również wywoływał u mnie nieufność. Nie ruszyłam się ze swojego miejsca i w milczeniu uważnie przyglądałam się obcemu. Mój medalion znajdował się na widoku, wskazując na stan kapłański, więc tylko ktoś niespełna rozumu chciałby mnie atakować.

Mężczyzna spojrzał na ciebie pełnym dzikości spojrzeniem, by zaraz się uspokoić i opaść na kolana. Zachrypłym głosem wypowiedział tylko jedno słowo.

– Morrisana… – A potem upadł na twarz i straci przytomność.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...

Ostatnio edytowane przez Dedallot : 10-05-2019 o 22:35.
Dedallot jest offline