Kraków, 1910
- Janie, ta pani...
- Nigdy więcej nie zostanie tu wpuszczona – jak zwykle odgadł jej myśli.
Zapewne znowu nie zechce podwyżki – pomyślała. - Zresztą, ostatnim razem, gdy mu to proponowała, obraził się na kilka dni.
- Panienka jest dla mnie jak córka... - wyszeptał wtedy chyba tylko do siebie, lecz ona to usłyszała. Nigdy więcej nie wyszła z taką propozycją.
- Czy on … ?
- Czeka. Byłby głupcem, gdyby nie... - nie dokończył, czując, że za dużo sobie pozwala. Zresztą i ona w tej chwili nie miała zamiaru słuchać, co ma jej do powiedzenia.
Ogród tonął w deszczu. Altana jawiła się jak oaza wśród wodnego potopu. Zanim do niej dotarła, sama wyglądała jak topielica. Rozchlapując kałuże każdym krokiem zbliżającym ją do niego, widziała jak siedzi nieruchomo, wpatrzony gdzieś w dal. Wbiegła do środka, nie dając mu szansy na wcześniejszą reakcję.
I znowu czyny wyprzedziły słowa. Nim zdążył wstać, wyprostowanymi dłońmi usadziła go z powrotem na sofie. Usiadła mu na kolanach i przylgnęła do jego ust. Był tak niesamowicie gorący. Wręcz parzył.
- Ty masz gorączkę! - Pogłaskała go po policzku.
Uśmiechnął się, kręcąc głową.
- Chodź! - Chwyciła go za rękę, usiłując podciągnąć go do góry. - Nie możesz tu zostać.
Zaparł się, całym ciałem rozpierając na oparciu.
Spojrzała mu w oczy.
- Nie każ mi wierzyć, że pokochałam upartego osła!
Powinna ugryźć się w język, ale było już za późno. Może w tej gorączce nie zauważy? Może zapomni?
Broniła się przed wyznawaniem uczuć jakby to było publiczne rozebranie się lub spowiedź przed całym światem. A może po prostu nigdy dotąd czegoś takiego nie czuła? Nie chciała pomylić zauroczenia z miłością. Nawet nie ze względu na siebie. Nie składa się deklaracji, jeśli nie jest się czegoś pewnym. Po prostu nie miesza się w głowie tej drugiej osobie.
No ale cóż. Powiedziała, co powiedziała. Nie miała magicznej różdżki, by cofnąć czas. Czas pokaże czy niesforny język miał rację.
- Idziemy? - ponowiła próbę.
Tym razem wstał i dał się poprowadzić. No tak! Tylko gdzie? Szukała gorączkowo pomysłu gdzie go umieścić. Dwór nie był malutki, ale ze względu na koszty rodzice wyłączyli z użytku jedną z jego części. To już nie były te czasy, że szlachta zjeżdżała się dworu i gościła się w nim tygodniami.
Pokój gościnny zajmował „były” mąż, który zamienił na niego swą sypialnię. Tak więc dwa pomieszczenia odpadały. W trzecim mieszkał Aleksander.
- Pal licho konwenanse – pomyślała. - Janie! Każ Marcie przynieść pierzynę do mojego pokoju i zaparzyć herbaty z lipą!
Obydwaj spojrzeli na nią ze zdumieniem.
- No co? Toż to prawda stara jak świat, że gorączkę trzeba wypocić!
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |