Sędzia Hohenlohe uniósł nieco krzaczaste brwi jakby zdziwiony pytaniami.
-
Sądziłem, iż udało mi się naświetlić sprawę w stopniu wystarczającym. - zaczął twardo, lecz po chwili dodał. -
Jednakże ma pan rację mości krasnoludzie. Ta kwestia nie została przeze mnie poruszona. Oczywiście otrzymacie stosowne upoważnienie na piśmie w dniu rozpoczęcia wyprawy. -
Na pytanie łowcy zareagował rozdrażnieniem. Widać było, że ten człowiek nie nawykł do udzielania odpowiedzi, szczególnie osobom które uważał za sobie podległe. Przez chwilę analizował słowa Güntera jakby szukając w nich drugiego dna, po czym odrzekł.
-
Na czas tegoż zlecenia stają się państwo niejako przedstawicielami mojej osoby, a co za tym idzie również miejscowego wymiaru sprawiedliwości. Biorąc to pod uwagę, mogą państwo karać wspomniane akty niesubordynacji jak i inne przestępstwa na miejscu w sposób jaki sami uznacie za właściwy i niezbędny. Jednakże proszę zważyć na to - tu spojrzał na nich surowo -
iż o wszelkich nadużyciach dowiem się jako pierwszy i nie będę się wahał w wyciągnięciu konsekwencji. Odpowiadają państwo przede mną i aż przede mną. - zakończył z wyższością.
-
W żadnym wypadku. - zwrócił się do Ernsta -
Grupa uchodźców zostanie doprowadzona przed gospodę przez straż miejską. Dopiero od tego momentu zaczyna się wasza rola. Wszystko jasne? - chłodny uśmiech zawitał na jego twarzy gdy spojrzał na pannę von Wohlleben.
-
Doskonale. Rozumiem przez to, iż podejmują się państwo tegoż zlecenia. W takim razie oto wasza zaliczka. - kiwnął na jednego z urzędników a ten bezzwłocznie wypłacił wam ustaloną kwotę.
-
Oczekuję stawienia się przed tą karczmą za dwa dni o świcie. Uchodźcy będą na was czekać. Życzę powodzenia i niech Taal ma was w swojej opiece. - tymi słowami zakończył rozmowę a towarzyszący sędziemu piechurzy odeskortowali was na zewnątrz.
Powoli nadciągał wieczór, idealna pora aby uczcić nowe zlecenie czymś mocniejszym niż rozwodnione piwo. Nie tracąc ani chwili udaliście się w kierunku “Kota”. Po krótkim spacerze błotnistymi alejkami zauważyliście, że w pobliżu karczmy zebrał się spory tłum a wejście do jednej z bocznych uliczek blokuje kilku strażników miejskich z halabardami. Dowodził nimi barczysty sierżant, który za wszelką cenę starał się odgonić gapiów od tajemniczego zaułka. Ludzie pchali się za to w najlepsze nie zważając na pokrzykiwania wojaków, gdyż każdy chciał zobaczyć najnowszą ofiarę Kurta Rozpruwacza na własne oczy.
Ktoś z was musiał wczoraj zmówić modlitwę do Ranalda, gdyż dzisiejszego dnia robota sama pchała się w wasze ręce. Pierwszy w stronę alejki niczym ogar spuszczony ze smyczy ruszył Hugo. Zwinnie i szybko nawet jak na na niziołka przedarł się przez tłum i już po chwili wywalczył sobie uwagę podoficera. Kilka gładkich słów zamienionych z wojskowym a także kapłanem Morra wezwanym na miejsce ataku umożliwiło sprytnemu niziołkowi przedarcie się przez prowizoryczny kordon. Kiwał wam teraz zachęcająco bardzo czymś podekscytowany.