Nie minęła chwila a ciekawscy mnisi zgromadzili się wokół wchodzącej do klasztoru grupy. Okrzyk Dietmara Rache przyciągnął głównie młodych, którzy z zaciekawieniem wypytywali Rachego o szczegóły, szczebiocząc w różnych dialektach bretońskiego. Trwało to do momentu, w którym z krużganków nie wychynął chudy i wysoki jak tyka mnich. Miał surową, pociągłą twarz o rysach wyraźnie wskazujących na arystokratyczne pochodzenie. Lekko utykał, a w chodzeniu pomagała mu ozdobiona srebrem laska z ciemnego drewna.
- A cóż to za zwyczaje? – burknął na tyle głośno, żeby zakonna młodzież go usłyszała. Sądząc po przerażonych spojrzeniach, laska służyła nie tylko jako pomoc w poruszaniu się. Zbiegowisko natychmiast rozpierzchło się. – Do czegóż to dochodzi – utyskiwał mnich. – Żeby zgraja obcokrajowców odrywała od pracy świątobliwych mężów... A swoją drogą owym świątobliwym młodzikom należy się reprymenda, bo któż to widział, żeby tak folgować ciekawości i wieściom z szerokiego świata. My w Maisontaal żyjemy na odludziu i za nic nam to co dzieje się poza murami naszeo przybytku. A Wy, przybysze natychmiast zgłoście się do brata Anzelma, któren to wskaże Wam gdzie się możecie zatrzymać w czasie pobytu w klasztorze. Ja już wiem, pocoście tutaj przybyli... To z pewnością te misje i wyprawy wielebnego opata Was tu ściągnęły...
Brat Anzelm był znacznie przystępniejszy od tyczkowatego mnicha i natychmiast poprowadził awantuników do budynku, mieszczącego pokoje gościnne. Anzelm był wysoki i barczysty, ale jego podeszły wiek odcisnął już na nim swoje piętno. – O tutaj się zatrzymacie. Pani szanowna pokój osobny, o tam w końcu korytarza dostanie. Służby u nas nie ma, to i samemu musicie sobie pranie porobić. Jadalnia jest na dole. Za chwilę jakiś poczęstunek zorganizuję, to się nieco posilicie. Łaźnie są tam z tyłu, jeno proszę o uszanowanie prywatności braci. Jeśli chcielibyście zażyć kąpieli, mnie szukajcie, to coś zorganizuję. Z Ojcem Przełożonym spotkacie się, gdy tylko chwilę wolną znajdzie, a już za chwilę na dół poproszę...
I rzeczywiście poczęstunek był gotowy już po krótkiej chwili. Usiedli wokół dębowego stołu, nakrytego lnianym obrusem. Anzelm w asyście młodego mnicha podał chleb, wędliny, sery i wino. Na półmiskach ułożono pokryte białym nalotem kiełbasy, kawałki suszonej szynki, pasztety ze śliwkami i krążki sera.
- Proszę spróbujcie Salaud-Bleu – Anzelm wskazał na przerośnięte zieloną pleśnią kawałki maziowatej, białawej substancji. Roztaczały intensywny aromat, przypominający mieszaninę zapachu starego capa i nie pranych od miesiąca krasnoludzkich onuc. – To nasz lokalny specjał. Dobrze trafiliście, bo akurat nastał okres kiedy kończy się leżakowanie i można sie nim delektować. Proszę, może szanowna pani spróbuje pierwsza...