Można dać w ryj, ale czasem nie można. To Georg wiedział. Czego nie wiedział to to, że trzeba brać łapówki, ale czasem nie można. Mógł rzucić odznaką na stół i wykrzyczeć z honorem, że sam się zwalnia. Mógł zagrozić, że on już dobrze wie, kto z przełożonych również poprawia w ten sposób budżet domowy, po czym wcale nie wydaje tych pieniędzy w domu. Mógł paść na kolana i błagać o przebaczenie i przywrócenie do służby. Zamiast tego wyszeptał –
O ja cię pierdolę... – i ze łzami w oczach poszedł do domu.
Poświęcił straży najlepsze osiemnaście dni swojego życia. To były piękne czasy. Tyle wspomnień. Rudi biegnący w jego stronę w zwolnionym tempie... Nie, to akurat trzeba zapomnieć. Ale cała reszta... Jedną decyzją zniszczono jego marzenia. Czuł się, jakby wyrwano część jego duszy. Bolało podobnie, jak po wyrwaniu zęba, ale w innym miejscu. Wtedy felczer poradził mu, żeby Gie gryzł drugą stroną. To była dobra rada. Teraz znów był moment, kiedy należało gryźć drugą stroną.
W takich chwilach tworzy się albo złoczyńców, albo bohaterów. Los ex-strażnika balansował na krawędzi. Szkolenia z pracy pod przykrywką przydały się. Najpierw – zmiana wyglądu. Georg obciął swoje włosy.
Nie poznał sam siebie, więc uznał, że to wystarczy. Potem – ubranie konspiracyjne. Obowiązkowy kaptur. Na koniec – zmiana zachowania. Tu nie był jeszcze pewny, więc odłożył to na później. Tak oto zakończyła się (przynajmniej tymczasowo) historia Wielkiego Gie, świniopasa, rzeźnika, poety i strażnika miasteczkowego.
* * *
Werner, stara pijaczyna i kapłan Morra, trzęsącymi się palcami prawej ręki pokazywał na mroczną postać przed sobą.
- Ty...
- Nie. To nie ja. To ktoś zupełnie inny. – Głos dobiegający spod kaptura brzmiał, jakby ktoś mówił z głębokiej studni. –
Musisz coś dla mnie napisać.
Następnego dnia właściciel odbudowywanej stopniowo karczmy wezwał inkwizycję, gdy na progu znalazł figurkę demona o imieniu wyrytym na podstawce.
BŻEBRAŻAMY-ZDRAŻ
Tak oto zaczęła się historia (cokolwiek krótka, jak się wydaje) tajemniczego, zakapturzonego mściciela.
* * *
Strażnicy nie wiedzieli, że od następnego dnia towarzyszył im cień. To znaczy, wiedzieli, że rzucają cień, ale nie o tym cieniu mowa. Gdzie nie poszli, tam był i on, obserwujący wszystko uważnie i niewiele rozumiejący. Tajemniczy, zakapturzony i mszczący się.