Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2019, 21:59   #65
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Jean musiała się wyrwać z bazy. Musiała odpocząć, oczyścić umysł od natłoku myśli, poczuć odrobinę smaku wolności… a jazda po bazie była w sumie do bani. Co to bowiem za przyjemność, i gdzie tu frajda, jeżdżąc po pasach startowych, choćby nie wiadomo jak były długie i puste. W Cheyenne panowała jednak podwyższona gotowość, i nie dawano żadnych przepustek, nawet zawodowym żołnierzom. Nie, żeby wszystko było zaryglowane, i panowało totalne spięcie pośladów, jednak, na chwilę obecną nie było typowego(o ile takim można nazwać) spokoju… ona jednak wiedziała do kogo uderzyć, by mieć choć kilka godzin poza Cheyenne.

Kapitan Scroggins wisiał jej jeszcze jedną przysługę, skorzystała więc z tego atutu, popartego dwoma flaszkami całkiem niezłej Whisky, efektem czego otrzymała tak wielce jej teraz potrzebny, bilecik na choć “chwilę” relaksu. Lepsze to, niż nic… choć i tak nie była całkowicie zadowolona.

***

Obecnie widać było pewną nerwowość na ulicach miasta. Więcej policyjnych patroli na drogach. Więcej kontroli drogowych. Co akurat się JR nie podobało. Jednakże nie zamierzała pozostać w mieście. Potrzebowała swobody, a to oznaczało wyjazd poza granice miasta, wprost na autostrady. Tu mogła poczuć się wolna, poczuć wiatr i rozpędzić się.

Pół godzinki nieskrępowanego szaleństwa urwało się nagle, gdy JR musiała zwolnić.
Wypadek.

I oczywiście związane z tym niedogodności, jak jeden z pasów autostrady zamknięty dla ruchu, a na drugim prędkość została zmniejszona. Przy wypadku jakim był karambol czterech wozów, kręciły się już wozy policyjne i strażackie oraz karetki. Trwała akcja ratunkowa, choć sam wypadek pewnie zdarzył się jakieś pół godziny temu.

Jean zwolniła do minimum, choć nie zamierzała stać w jakimś korku. Motorem można było wszak i manewrować wokół stojących, czy jadących wyjątkowo wolno pojazdów. Należało tylko uważać na policję…
Na jej szczęście mundurowi mieli jednak inne sprawy na głowie, niż dokładne pilnowanie przejeżdżających pojazdów. Więc dopóki nie było zagrożenia stłuczką, Jean nie przyciągała uwagi. Jej uwagę natomiast przyciągnął małe wybrzuszenie na drodze, przecięte pośrodku szczeliną… na której to jej motocykl nieznacznie podskoczył.

- "Pozostałości po ostatnim trzęsieniu ziemi?" - Przemknęło J.R. przez głowę, chwilę po tym jak przejechała po owych wertepach…
Teoretycznie, było to możliwe, że były to ślady po trzęsieniu ziemi. Dostrzegła wszak kolejne takie ślady tu i tam, jak jechała. Nie była jednak specjalistką od geologii… więc nie mogła tego ocenić ze stu procentową pewnością.
W końcu mogła ominąć wypadek i znów ruszyć na pełnym gazie dalej.

W końcu na horyzoncie pojawiła się stacja benzynowa i bar dla kierowców ciężarówek. Taki jakich pełno przy autostradach. Serwujący proste miejscowe potrawy ciężko pracującym ludziom. O tej porze wypełniony w połowie, zamawiającymi bekon z jajkami, naleśniki lub zupy mężczyznami i czasem kobietami.
Skórzane, czarne buty, spodnie, kurtka(już rozpięta), a pod nią zwykły, biały t shirt, kask zostawiony przy motorze… tak wkroczyła J.R. do środka, mając zamiar napić się czegoś zimnego. W końcu było naprawdę gorąco, a temperatura to wprost zachęcała do wylegiwania się w bikini w słoneczku…
Mężczyźni w środku spojrzeli na wchodzącą kobietę. Zaciekawieni. Paru pod ścianą coś tam mruknęło. Ale osobą która odezwała się do pani sierżant, była kelnerka pod czterdziestkę z petem w kąciku ust.
-Coś ci podać skarbie?
- Colę. Zimną. Najlepiej z lodem - Powiedziała Jean przelotnie się uśmiechając, a zanim usiadła przy jednym ze stolików, ściągnęła kurtkę przewieszając ją przez krzesło, i pokazując wszem i wobec swoją cybernetyczną łapę.
- Ze zniżką czy bez?- zapytała kelnerka, bo i Jean przysługiwała zniżka inwalidzka. Teoretycznie. W praktyce z takiej zniżki korzystali ci, których stać było na budżetowe protezy drukowane na domowych drukarkach 3D. Jej proteza była jednak cadillaciem w porównaniu z innymi, ale ustawowo kelnerka była zmuszona zadać takie pytanie.
- Bez - Jean spojrzała na nią "z byka".
- Ok skarbie. Schłodzona cola raz. Coś jeszcze?- zapisała na padzie zamówienie.
- Specjał dnia? - McAllister spytała od niechcenia.
- Naleśniki z mięsnym nadzieniem i papryką. Świeżutkie i ogniste.- zaproponowała kobieta, podczas gdy stali “bywalcy” przyglądali się jej z ciekawością.
- Może być - J.R. przytaknęła głową.
-Jasne skarbie.- odparła kelnerka i odeszła, a JR przez chwilę siedziała otoczona ciekawskim spojrzeniami. Mężczyźni którzy przeważali tutaj, wydawali się być skrojeni od jednej sztancy… duży, silni, zarośnięci mniej lub bardziej. Z czapkami bejsbolowymi na głowach. SI jakoś nie potrafiło sobie poradzić z jazdą na drogach, więc po spektakularnej katastrofie jaką były ciężarówki bez kierowców, zawód ten wrócił do łask.
Kierowcy nie zmienili się, bo i droga jaką musieli pokonywać się nie zmieniła. Byli szorstcy i lekko nieokrzesani. Należeli do własnej grupy, kasty niemalże, mówiącej własnym slangiem i na własne tematy. Były wśród nich kobiety, ale nieliczne, i twarde jak i oni.

Nic sobie z obserwujących ją(czasem skrycie, czasem otwarcie) osób w barze Jean nie robiąc, odczekała kilka chwil, potrzebnych na zrealizowanie jej zamówienia. Ale dała im znak. Wyciągnęła spod koszulki swoje nieśmiertelniki, by te zwisały teraz na wierzchu t'shirta. Zlustrowała towarzystwo pociągnięciem spojrzenia po twarzach gapiów, po czym wbiła wzrok w okno. Nie, że unikała wzroku prostych ludzi, lub coś podobnego, pogrążyła się po prostu w swoich myślach…
Nikt nie ośmielił się jej zaczepiać, a wkrótce na jej stolik trafiło zamówione jedzenie. Tłuste żarełko domowej roboty pełne cholesterolu i tych wszystkich szkodliwych rzeczy, które czyniło je smacznym.

Gdzieś w połowie posiłku posłyszeć można było głośny ryk motorów. Jednego, dwóch, trzech… pięciu. Gang motocyklowy (albo co bardziej prawdopodobne jego część) podjechał do baru. Z całej piątki tylko dwóch wysiadło i weszło do środka.
Obaj mężczyźni wyglądali na zwolenników “white power” , neonazistów lub inne tego typu ścierwa. Przy obecnej PC nagonce na symbole i słowa… żelazne krzyże Wehrmachtu były jednymi z niewielu symboli, które można było legalnie nosić… jeszcze.
Podeszli do kontuaru, po drodze komentując i obrażając siedzących kierowców innego koloru skóry. Niemniej ci nie próbowali się nawet odgryźć. Motocykliści mieli przy pasie kabury, a w nich rugery superhawk.

J.R. nic sobie nie robiąc z pojawienia się tych patałachów, zjadła spokojnie do końca naleśniki, po czym wypiła i colę… w sumie była gotowa do dalszej drogi, rzuciła więc kilka dolców na stół obok swojego talerza, wstała, zarzuciła kurtkę na lewe ramię, i skierowała się do wyjścia.
- Teee.. lalunia, to twoje dwa kółka zajęły miejsce przeznaczone dla Silver Devils?- rzekł jeden z mężczyzn do wychodzącej pani żołnierz.
- A co cię to... brzydalu? - Odpowiedziała Jean.
- Nie dosłyszałaś kobieto? Twój rowerek stoi na moim miejscu.- burknął mężczyzna.- Dziś jeszcze odpuszczę, bo pierwszy raz cię tu widzę, ale następnym razem… twoja motorynka zostanie odpowiednio potraktowana.
- Ta jes, szefie - Jean niedbale zasalutowała dwoma palcami do typka. I opuściła ten lokal. Zauważyła pozostałych trzech typków przy swoich harleyach zajętych rozmową i paleniem papierosów. Byli bardziej nerwowi, niż dwójka w środku i gadali coś o… zaginięciu bez śladu jednego z nich. Detali JR. jednak nie dosłyszała… więc na perfidnego do nich podeszła.
- Gdzie wasz ziom zaginął, kiedy? - Wypaliła prosto z mostu.
-Nie twoja sprawa lala.- odparł jeden z nich, a drugi dodał przyglądając się JR. nieufnie.- - Nie wiem o czym gadasz.
- No dobra, whatever… - Jean wzruszyła ramionami, po czym ruszyła do swojej maszyny, by jechać dalej.

Kiedyś tu wróci, i się nimi zajmie. I nie będzie już taka miła. Kiedyś. Z bronią.

***

Ponownie na autostradzie, mocno przygazowała, jadąc grubo ponad 100km/h. Na chwilę obecną miała gdzieś znaki drogowe, od czasu do czasu trąbiących truck’erów. Było w miarę pusto, pogoda była bardzo dobra, była tylko więc ona i prędkość. I poczucie wolności, jaką dawała taka jazda.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cPadJkJ_iSg[/MEDIA]

Jakieś pół godziny później, gdy Jean odbiła nieco na wschód po opuszczeniu dinera, i zjechaniu z autostrady na ekspresówkę, w końcu dotarła do miejsca swojej wycieczki. Stanowy Park Guernsey. Zatrzymała się na jednym z parkingów, ściagnęła kask, rękawiczki, i po prostu wpatrywała się przez dłuższą chwilę w widoki przed sobą… a jej oczy dziwnie się zaszkliły.
Cisza i spokój wypełniały okolicę. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że obecnie mało kto miał czas na wycieczki... Widok nadal zapierał dech w piersiach, tym bardziej że brak innych turystów w polu widzenia dawał poczucie samotnego obcowania z naturą. Zważywszy porę roku(i dnia), oraz prawie całkowity brak ludzi w pobliżu, Jean pozbyła się szybko kurtki, a po chwili i butów wraz ze skarpetkami. Prosto z parkingu wybrała się do wody, chwilowo brodząc w niej ledwie do kolan. Po kilku minutach J.R. miała ochotę na więcej. Wróciła więc do Harleya i… rozebrała się przy motorze. Okazało się, iż pod skórzanym strojem miała bikini. Schowała wszystko w paki swojej bryki, rozłożyła ręcznik na brzegu, i w końcu zanurzyła się całkowicie w wodę…

Po jakimś czasie pływania dostrzegła, że jest obserwowana. Typek był duży, umięśniony i zarośnięty. I groźny. Trzymał się drugiego brzegu i przyglądał podejrzliwie kobiecie pływającej w jego rzece. Kodiak. Największy niedźwiedź w Ameryce Północnej. Ten tutaj samiec był duży i stary. Wiedział, że ludzi lepiej nie zaczepiać. Wiedział też pewnie, że w ich obozowiskach można znaleźć coś smacznego. Więc kręcił się przy rzece i czekał, aż JR. się oddali.

McAllister była nieco zaskoczona. Nigdy jeszcze w takiej sytuacji nie spotkała się z niedźwiedziem… ale skoro on był oddalony o dobre kilkanaście metrów, oddzielony od niej wodą, wystarczyło mieć go na oku, by nie doszło do jakiś ekscesów. Misiek obserwował więc ją, a ona jego, nadal sobie nieco pływając…
- Misiek! - Krzyknęła nagle do niego - Ja wiem, że pewnie miałbyś na mnie ochotę, ale sorry, nie jesteś w moim typie! Trochę za włochaty! - Krzyknęła do zwierzaka.
Zwierzę weszło do płytkiej wody i tak zanurzone przyglądało się intruzowi w bikini. Coś tam pomrukiwało, ale JR. nie mówiła po niedźwiedziemu.
- Hej "Bear" są tu jakieś ryby?? - Zażartowała Jean.
Zwierzę odpowiedziało ni to mruknięciem, ni to rykiem. Zarośnięty osobnik znosił gorzej słoneczny żar w zenicie, niż prawie goła kobieta.
- Włazisz do wody czy nie? No nie wstydź się! - Jean wycofała się mocno na swój brzeg… choć szczerze powiedziawszy była już odrobinę obojętna tą sytuacją. Nadszedł chyba czas zakończyć te kąpiele… a niedźwiedź taplał się nadal na płyciźnie po drugiej stronie przyglądając badawczo kobiecie i coś mrucząc pod nosem.

Jean w końcu wyszła na brzeg, rozłożyła sobie ręcznik, i położyła się na nim na brzuchu, obserwując sobie misiaka, a przy okazji i susząc ciało na słońcu.
Po kilkunastu minutach sierżant posłyszała odgłos nadjeżdżającego jeepa. Straż Parku się zbliżała. Z pojazdu wysiadł ciemnoskóry funkcjonariusz...


... i powoli zbliżał się ze strzelbą w kierunku JR. Częściej jednak zerkał na niedźwiedzia niż na nią. Jean spojrzała na "intruza", po czym jej usta przybrały poziomą kreskę. Będzie się tu żółtodziób im w naturę wpierdalał…
- Jakiś problem? - Spytała strażnika.
- Pomijając niedźwiedzia i kąpieli w niedozwolonym miejscu? Ostatnio w parku robi się niebezpiecznie pani…- zapytał mężczyzna.
- Nie jestem byle lalą z miasta opłakującą złamany tips, więc spokojnie. Umiem ocenić zagrożenie, a w tej chwili misiek jest nim mniejszym, niż ta strzelba… - Powiedziała spokojnym tonem, przechodząc z pozycji leżącej, do przysiadu na kolanach.
- To wiatrówka na środki uspokajająco-usypiające.- odparł mężczyzna wysuwając magazynek i pokazując go JR.-Widzisz?
Strzałki z łagodnymi neurotoksynami. Standardowa broń ludzi zajmujących się półdzikimi/dzikimi zwierzętami. Oczywiście, na ludzi też działały.
- Przyjechał pan tu pochwalić się bronią, wlepić mi mandat, czy…? - Lekko przekrzywiła głowę, oglądając sobie typka z góry do dołu. Młody był, pewnie służbista, ideolog, i mało doświadczony… - I od kiedy my na "ty"? - Uniosła wymownie brew.
- Wlepić mandat obywatelko.- odparł bardziej formalnie murzyn i dodał.-I wystosować formalne ostrzeżenie, że ostatnio w lesie zrobiło się groźnie. I nie powinno się zostawać w nim na noc.
- Och dziękuję za radę, zapamiętam - Odparła cynicznie - A co zagraża porządnym obywatelom? - Dodała, zerkając na niedźwiedzia.
- Nie wiem... drapieżniki. Kilka zmasakrowanych dużych zwierząt znaleziono w lesie.- wyjaśnił strażnik.
- To trochę kiepsko, że nie wiecie, co? - Wyszczerzyła ku mężczyźnie ząbki, po czym wstała, i pochwyciła ręcznik, na którym przed chwilą leżała, w dłoń - Uważaj na miśka - Dodała, wymownie zerkając w odpowiednim kierunku.
Ten zerknął zaskoczony w kierunku niedźwiedzia, odruchowo acz niezdarnie unosząc broń do wycelowania w zwierzaka. Jej to jednak już nie interesowało. Wróciła do motoru, po czym spokojnie ponownie się ubrała. Zerknęła w stronę kręcącego się przy wodzie niedźwiedzia i niedojdy-strażnika leśnego, i ruszyła w drogę powrotną do bazy.

Czas się skończył.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline