Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2019, 22:31   #8
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Głupstwa, co? - dwa słowa rzucone przez Drussilę, wyróżniły się wśród potoku bluzgów niegodnych kobiecych ust.
Serce biło jej szybciej niż kiedykolwiek, czuła bolesny płomień w piersiach, udało jej się nawet splugawić spodnie. Czuła, jak ranne ramię drętwieje i ocieka krwią… Tak miał się zakończyć jej żywot?
- Biegnijcie! - krzyknęła, starając się nie myśleć o losie kompanów.
- O bogowie, o bogowie… - mamrotała w kółko Merenda. - Powiedz, że to coś dało nam spokój… - kontynuowała, starając się wyminąć bestię i uciec w bardziej bezpieczne miejsce.
Varius był wściekły i przerażony. Przerażony bo ginęli jego towarzysze w mroku i beznadziei. Jedno mlaśnięcie jakiegoś potwora i było po wszystkim. To wywoływało w nim też wściekłość. Chciałby im pomóc. Chciałby coś zmienić i robić różnicę.
- Dairinn trzymaj się blisko mnie lub złap mnie za rękę. - drwal był zdeterminowany by trzymać się blisko elfki i bronić jej w razie czego. Uciekał jednak jak wszyscy przed siebie.
Tiberius i Decimus także rzucili się do ucieczki. Co innego przylać paru pokurczom, a co innego mierzyć się z nieznanym potworem. To samo uczynili Pusiliusz, Sokolariusz i Sarmencjusza. Co sił w nogach rzucili się do ucieczki.
Rozpierzchliście się, wrzeszcząc z przerażenia. Varius wbiegł na rumowisko, niepewny dokąd zmierza. Tiberius wymacał rękoma róg komnaty - pytanie który. Rozpędziwszy się, Sokolariusz uderzył mocno czołem w ścianę i upadł. Podążająca za nim Merenda wywróciła się na niego. Sarmencjusz czuł, jak piana (a może jad!) kapał na jego ubranie z ohydnej paszczęki drapieżnej bestii. Drusilla zaryła boleśnie nogą w ostrą krawędź sporego głazu i poleciała do przodu. Kiedy to się działo, Decimus jakimś cudem przeskoczył przez jej plecy i jeszcze podniósł Pusiliusza za fraki.
Słyszeliście, jak liczne, masywne nogi monstrum poruszały się frenetycznie, rozkopując walające się wszędzie kamienie, cegły i odłamki zawalonej ściany, a szczęki kłapały złowieszczo. Ciemność rozbrzmiewała krzykami kolejnych ofiar. Kiedy spotkaliście się za rogiem z nawołującą was elfką, było was już tylko sześciorga: Dairinn, Drusilla, Pusiliusz, Sarmencjusz, Varius, Decimus.
- Światło! Będziemy mieć światło! Jeśli tylko uda mi się to rozpalić… - Słyszeliście, jak majstruje przy latarni. Wreszcie rozbłysło. Ujrzeliście siebie nawzajem, wciąż ze świadomością, że nie byliście sami. To coś wciąż czaiło się gdzieś za kręgiem światła rzucanym przez latarnię i żerowało na trupach waszych kompanów. Które nie były jedynymi trupami. W powietrzu unosił się smród zgnilizny. W kwadratowej, bezdrzwiowej komnacie o boku dwudziestu stóp, w której się znaleźliście, leżało siedem zwłok. Trzy należały do ludzi, prawdopodobnie poszukiwaczy przygód, a cztery do... goblinów, stworów jakich na Pograniczach nigdy zdawało się nie brakować. Po śladach krwi na posadzce wywnioskowaliście, że musiały zostać tu przyciągnięte przez to monstrum… co nie zostawiało wam wiele czasu na zrabowanie ekwipunku poległych.
- Bierzcie co się da zanim to wróci i uciekajmy! - Zamknęliście się jakieś trzydzieści stóp dalej, przechodząc z boku długiej hali do w zbudowanej na planie prostokąta komnacie o bokach dwudziestu i trzydziestu stóp. Pomieszczenie mieściło schody prowadzące na dół, ale chwilowo ważniejsze były dla was drzwi, dające namiastkę bezpieczeństwa…

Drusilla zatrzasnęła drzwi. Po czym, mimo że nigdy nie była obdarzona fizyczną siłą, naparła dla pewności na nie, aby tylko mogły wytrzymać ewentualną napaść bestii chwilę dłużej.
Pusiliusz z Sarmencjuszem szukali pochodni, które pozwolą im odstraszyć stwora, a także przeprawić dalej się przez lochy, a także broń i eliksiry. Następnie pobiegli za drzwi. Za nimi rozglądnęli się, czy znajdą jakieś drewna i materiały, które pozwoliłyby rozpalić ognisko. Ognisko, które dawałoby światło jak najdłużej, opóźniając ewentualny potwór stwora.
Sądząc po zebranych przedmiotach ograbiliście zwłoki jakiegoś świętego męża toczącego krucjatę przeciw siłom ciemności i jego dwóch przybocznych. Dzieląc się zgarniętym w pośpiechu łupem wreszcie mieliście okazję spojrzeć na waszą towarzyszkę, Dairinn. Kucnęła oparta o ścianę, złamana utratą dwóch kompanów. Kiedy wreszcie przestała skrywać twarz w ramionach, prawie że odskoczyliście na widok pionowych, kocich źrenic, obserwujących jak wybieracie ekwipunek…
- To nie ja, to przez pierścień! - Widząc wasze zaskoczenie wskazała na palec, na którym znajdowała się srebrna obrączka z równie kocim oczkiem. - Potrafię dzięki niemu widzieć w ciemnościach, ale wtedy straszę jak jakiś odmieniec... Vestus wpadł pewnego razu na pomysł, żebym pośród ludzi udawała niewidomą i wiązał mi czarną chustę wokół oczu. - Uśmiechnęła się na to wspomnienie. - Kiedy tak występowałam, wasz lud z litości dla ślepej śpiewaczki rzucał dwa razy więcej monet niż zwykle.
Czy była piękna? Nie w ten sposób, co Vatia, najpiękniejsza kobieta, jaka prawdopodobnie urodziła się na Pograniczach. Ciekawe zresztą, czy jeszcze żyła? Elfickość Dairinn sprawiała wrażenie raczej obcości i odmienności niż takiego piękna, do jakiego byliście przyzwyczajeni.
- To coś, w ciemnościach… - Kontynuowała po chwili. - To był gigantyczny, czarny pająk. Nie widziałam takiego czegoś w życiu! Szarżował jak odyniec na ośmiu grubych, włochatych nogach. Z paszczęki kapał mu pieniący się jad. Ale najbardziej przerażały mnie jego ślepia. Nie sprawiał wrażenia prymitywnego, żądnego krwi drapieżnika. Tam czaiła się jakaś straszliwa inteligencja, jakby był opętany przez demona nie z tego świata! Jeśli stąd wyjdziemy i będziecie mieli odwagę pomścić swych towarzyszy, chętnie wam w tym pomogę. W tym miejscu straciłam swoich jedynych przyjaciół...

Drusilla opadła ciężko koło elfki. Wydarzenia sprzed paru chwil dopiero teraz zaczynały do niej docierać. Oni wszyscy… Ci którzy zostali z tyłu… Nie żyli? Jeszcze chwilę temu wspólnie odprawiali śpiewy, a teraz… Nie było ich już tutaj. Nie umiała być nawet zła na Dairinn za to, że naciągała biednych wieśniaków. Nie umiała się jej już bać jako ludożernego potwora… Jak głupia mogła być, aby tak myśleć?
- Przepraszam cię. Za te wszystkie krzywe spojrzenia, komentarz o Vestusie, za to co mówiłam w celi… - Głos zaczął jej się załamywać, gdy dotarło do niej, że wywróciła się tam, przy tym potworze. Jakoś wstała i się tu dostała, ale kosztem czyjego życia? - Nie wiem co mi odbiło… Jeśli naprawdę chcesz tam wrócić po zemstę, pójdę z tobą. Nawet jeśli uważam, że to samobójstwo… Spalmy to gówno i pogrzebmy naszych.
- Wielu z nas zginęło i nas również może spotkać taki los, dlatego bez zbędnej zwłoki przyjmuję twoje przeprosiny, Drusillo. Powiedziałabym ci, żebyś się tym nie przejmowała, moja droga, bo zabraknie ci sił na to, co jeszcze przed nami, ale po tym wszystkim, co przeszłam, sama czuję się bezsilna. Nawet jeśli się stąd wydostaniemy, czeka nas jeszcze długa wędrówka przez las Viaspen. A później będziemy musieli zmierzyć się podejrzliwością waszego ludu; ich wyrzutami za tych, których nie zdołaliśmy uratować; podatkami od zdobytych w krwi i pocie kosztowności… a was do tego czeka widok tego, co zostało z waszego domu. Jeśli wtedy znajdziesz w sobie siły do dalszej walki, weźmiemy odwet za wszystkie doznane krzywdy.
Decimus podniósł porzucony sejmitar i założył metalową tarczę. Dzięki temu poczuł się jakoś mniej niepewnie. Odkorkował bukłak i powąchał, a potem pociągnął solidny łyk.
- Niech każdy weźmie po dwie pochodnie - powiedział - niewykluczone, że będziemy zmuszeni podzielić się, więc lepiej by każdy miał światło.
Odpiął pas z pochwą do sejmitara z trupa i zapiął na biodrach.
Dairinn przytaknęła, wzięła dwie pochodnie i włożyła do znalezionego plecaka.
Varius w tym czasie wziął do ręki młot bojowy. Założył plecak do którego wsypał kosztowności.
- Podzielimy to po wyjściu. Teraz to chyba nie ma za bardzo po co - nikt nie protestował więc zamknął plecak. Dwie flaszki oleju militarnego trafiły przywiązane do pasa. Szedł w drugim szeregu więc będzie mógł zrobić z nich użytek. Spróbował też żelaznych racji. Mały kęs czy czasem nie były popsute lub zatrute. Jeśli nie nerwowo zjadł trochę. Czekając aż reszta będzie gotowa do drogi.
Dwie trzecie prowiantu składały się z sucharków. Kimkolwiek byli tamci poszukiwacze przygód, nie przelewało im się za życia. Zaledwie jedna trzecia znalezionej żywności była bardziej urozmaicona. Zarówno suszona wołowina jak i owoce nie budziły podejrzeń w smaku.
Sarmencjusz uzbroił się w falx, a także zabrał kajdany. Zaciekawiło okrągłe pudełko z runami. Ciekawość go zżerała i postanowił je otworzyć. Pusililiusz wziął buteleczki z wodą święconą. Poza tym zebrali pochodnie i racje żywnościowe.
W środku zdobionego pudełka znajdowała się płaska, czarna tarcza z wymalowanymi dookoła runami, których Sarmencjusz nie rozpoznawał. Wyglądały najprędzej na pismo jutlandczyków lub... krasnoludów, jacy sporadycznie schodzili z gór. Nad tarczą znajdowała się strzałka wskazująca na jeden ze znaków. Jej położenie zmieniło się nieznacznie kiedy Sarmencjusz przestąpił z nogi na nogę. Igła wskazywała kierunek, w którym zamierzaliście iść. Drusilla rozpoznała krasnoludzką runę. Oznaczała “powierzchnię”.
Drusilla. wypocząwszy na tyle, na ile to możliwe w ciągu chwili, wstała i wzięła do lewej ręki buzdygan któregoś z poległych wojów i w miarę solidną, drewnianą tarczę do prawicy. Ośmieliła się również wziąć do rąk poświęcany młoteczek, niewątpliwie będącym relikwią Turasa. Może i chodziła do świątyni jedynie co Ammonadras, jednak nawet dla niej porzucenie takiego przedmiotu w wylęgarni zła byłoby nie do pomyślenia.
- Nie macie może czegoś, czym moglibyśmy to oczyścić? Takie rzeczy nie powinny być całe w błocie i krwi.
Varius odpowiedział kobiecie.
- Masz rację. Jednak teraz nie mamy czym ich wyczyścić. Nie możemy też zwlekać najlepiej byłoby ruszyć dalej. Pająk może tu wrócić w każdej chwili.
Otworzyliście drzwi i wyjrzeliście przez nie ostrożnie. Długa hala zdawała się być pusta. Trzęsienie ziemi lub podobny kataklizm doprowadził komnatę do stanu ruiny, pokrywając jej ściany i posadzkę licznymi pęknięciami. Na ścianie naprzeciwko waszych drzwi znajdowało się pięć okien rozmieszczonych w regularnych odstępach. Ich parapety przysypane były gruzem. W niewielkim odstępie za oknami połyskiwała ściana czarnego granitu, dlatego okna wyglądały jak błąd budowlany lub - co było bardziej wiarygodne - sprawiały wrażenie jakby świątynia zapadła się pod ziemię. Ceglana podłoga cała była w odłamkach potłuczonej porcelany i resztkach jedzenia tak zżółkłych od pleśni, że ich pierwotna postać była nie do zidentyfikowania. Panowała cisza pełna napięcia. Jeśli poczwarny strażnik był w pobliżu, czekając tylko na wasz błąd, żaden odgłos nie świadczył o jego obecności.
Sarmencjusz spojrzał na swoje znalezisko ze strzałeczką,. Był ciekaw, co w tym momencie pokazywało i rzeczywiście strzałeczka pokazywała wciąż pewien kierunek. Gdy grupka zaczęła się zastanawiać, gdzie się udać, stwierdził, że w dół nie ma co iść. Jeśli nie było schodów, gdy tu wchodzili, to czemu ich używać wychodząc.
- Kiedy wędrowałam z Quintusem i Vestusem również nie uświadczyliśmy po drodze żadnych schodów - dodała Dairinn, zajęta szkicowaniem mapy. - Większą część drogi pokonaliśmy wędrując po dachach komnat, jednak nie było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, gdyż w ciemnościach roiło się od krwiopijnych nietoperzy i... żądlaków, może mieliście z nimi do czynienia. Doszliśmy w ten sposób do piramidalnej świątyni i tam wpadliśmy w pułapkę koboldów… - dalszy ciąg tej historii już znaliście. - Ale kto wie, może gdzieś na niższym poziomie znajduje się inne wyjście? Co jeśli komnaty przed nami to wciąż terytorium koboldów albo paskudniejszych stworów? - W pamięci mieliście wciąż obraz Tibur niszczonego i mordowanego przez orków, hobgoblinów i gnolle. - Znowu zostaniemy pojmani...
- Nie, nie możemy sobie na to pozwolić. Bogowie dziś nam sprzyjają… - szepnęła Drusilla. - W dół, górę, prawo czy lewo, to bez znaczenia, póki gdzieś idziemy. I nie napotkamy już tego pająka.
- Obyś miała rację. Szczerze w to wątpię! - Odparła Dairinn.
Ruszyliście dalej. Przeszliście kawałek długiej hali, kiedy niespodziewanie Decimus potknął się o drut rozciągnięty nisko nad posadzką. Wiedzieliście, co to oznacza. Pułapka! Mieliście jedno bicie serca na właściwą reakcję…
Varius ogarnął ramieniem Dairinn i rzucił się z nią na posadzkę. Latarnia wypadła mu z rąk, uderzyła o podłogę i potłukła się. Znowu nastała ciemność. Pusiliusz i Sarmencjusz padli niedaleko od nich. Jedna butelka wody święconej rozbiła się. Drusilla osłaniała głowę tarczą. Nic o nią nie uderzyło. Decimus wywijał sejmitarem, odbijając wyimaginowane pociski. Nie byliście pewni, co się właściwie stało. Na czym mogła polegać pułapka?
- C… coś po mnie pełza! - Krzyknęła nagle przerażona elfka.

Varius troskliwym choć zdecydowanym tonem powiedział:
- Zaraz się tego pozbędę. Możesz na mnie liczyć. To z pewnością jakiś jadowity wąż. Nie ruszaj się - zgodnie z obietnicą pozbył się “potwora” unosząc rękę która miał na plecach Dairinn. Miał cichą nadzieję, że był to jedyny wróg na jej ciele. Nic nie widział więc spróbował rozpalić pochodnie.
- Ach! - Dairinn jęknęła boleśnie, co tylko zmobilizowało Variusa. Wyczuł w ciemnościach pełznącą masę gumowatego cielska. Złapał je ręką i ścisnął jak wroga za gardło. Walił młotem niczym kowal w kowadło aż stwór przestał się ruszać. Po rozpaleniu pochodni okazało się, że to nie wąż, a wielka, lśniącoczarna stonoga. Musiała zagnieździć się w plecaku niesionym przez elfkę.
- Za późno! Zdążyła mnie ugryźć. Jestem już trupem…
Dairinn potrzebowała pomocy Variusa by wstać. Wyraźnie pobladła. Wyglądała, jakby paliła ją trucizna.

- Póki możesz nabrać kolejny oddech, musimy trzymać nadzieję w naszych sercach. Jeśli te pieprzone koboldy żyją wśród tylu jadowitych stworzeń, pewnikiem mają gdzieś zapas odtrutek. - Powiedziała Drusilla.
- Więc naprzód! - Odpowiedziała elfka. - Choć to daremne...
Pusiliusz i Sarmencjusz wstali. Blask pochodni pozwolił wam ponownie rozejrzeć się po komnacie. Żyłka zerwana przez Decimusa była połączona z lekką kuszą umieszczoną na jednym z parapetów i ukrytą w gruzie. Pułapka całe szczęście nie zadziałała zgodnie z intencjami twórcy.
Dalszy ciąg podziemi odgrodzony był nie drzwiami, a kurtyną z kilku pozszywanych skór. Traper Decimus nie był pewien, do jakich zwierząt należały, jeśli w ogóle do gatunku zwierzęcego.

- Podejdźmy ostrożnie - powiedział traper - skoro jest kotara, to ktoś ją musiał zrobić…
Ściskając rękojeść sejmitara zbliżał się do kotary. Nasłuchiwał jakiś dźwięków zza niej. Jeśliby panowała cisza planował lekko uchylić ją ostrzem i zajrzeć.
- Musisz uważniej rozglądać się za pułapkami - rzekł Pusiliusz do Decimusa rozpalając pochodnię, którą miał zamiar trzymać w wolnej ręce. - Najlepiej z nas znasz się na tym, niejedną pułapkę już sam zastawiłeś. Musimy wszyscy dbać o ogień. W ciemności nie mamy szans na przeżycie. Kto może, niech odpala pochodnię.
Sarmenjusz w tym czasie ruszył uważnie za Decimusem. Trzymał swą broń gotową do użycia.
Varius sprawdził swój plecak. W poszukiwaniu nieproszonych gości, jak również rzeczy które mogły być w tym plecaku od bardzo dawna. Nie zbadał go pod tym kątem na początku a jedynie wcisnął tam ich łupy. Co jak pokazał przykład elfki mogło być błędem. Następnie sprawdził czy lekką kuszę można bezpiecznie zabrać i jeśli tak zapytał czy ktoś nie zechce jej używać. Sam widząc osłabienie Dairinn powiedział do niej.
- Zabiłem to coś, a odtrutka może wpaść nam w ręce. Truchło schowam do plecaka gdyby ktoś pytał co cię ugryzło. Możesz opierać się o mnie podczas marszu. Jeśli się zgodzisz wezmę od ciebie łuk i strzały. Zrobię z nich użytek. Następnie napiął łuk i miał zamiar osłaniać działania ludzi na pierwszej linii.
- Nie za szybko idziemy do przodu? Skąd pewność, że nie ma gdzieś tu kolejnych… takich cosiów - spytała Drusilla, spoglądając na przerośniętą stonogę.
- A skąd pewność, że za nami nic nie idzie? Musimy zachowywać większą ostrożność, niż do tej pory, ale musimy iść - rzucił Sarmencjusz.
- Na następną, tym razem działającą pułapkę? - kobieta rozłożyła bezradnie ręce, widząc że przygoda sprzed chwili niczego nie nauczyła jej kompanów. - Wy nawet pod nogi nie patrzycie! Jeśli naprawdę nie zależy wam na waszym życiu, pomyślcie chociaż o mnie i Dairinn.
Uformowaliście ustalony szyk. Decimus, nie usłyszawszy żadnych podejrzanych dźwięków, uchylił sejmitarem skórzaną kotarę. Pusiliusz przyświecił pochodnią. Cień trapera padł na zajmujący całą ścianę wyblakły fresk. Przedstawiał leśną polanę w czasie pełni księżyca. Pijani bachanci tańczyli wkoło wysokiego ogniska, nieświadomi tego, że są obserwowani zza ciemnej linii drzew. Zarówno płomień, jak i postacie poruszały się, wprawiane w ruch jakąś czarnoksięską sztuką. Przyczajone, wilkołacze sylwetki, z ostrymi kłami i rozcapierzonymi pazurami, czyhały w gąszczach na odpowiedni moment do rozpoczęcia krwawej uczty. Ich tułowia unosiły się i upadały w rytm przyspieszonych oddechów. Atak wymalowanych wilkołaków nigdy nie następował, jednak na samą myśl o ponurym fatum bezbronnych epikurejczyków ciarki przebiegały wam po skórze. Dedykowany nieznanej wam potędze fresk kończył się w miejscu, gdzie powinno stać ogromne łoże. Teraz w blasku ognia pochodni świeciła tam pustka. Jednak ktoś lub coś postanowiło zagospodarować niepokryty malowidłem fragment ściany, bazgroląc jakiś kanciasty, krzywy napis w obcym języku. Za tusz posłużyła szkarłatna substancja… Czyjaś krew? Gdyby frapujący malunek sam w sobie nie wystarczał, aby napełnić wasze serca niepokojem.
- BREE-YARK. - Wymamrotała pod nosem Drusilla. Gobliński idiom, który najłatwiej było przetłumaczyć jako “na pohybel hobgoblinom!”, ukazujący napięty, wrogi stosunek między tymi dwoma plemionami. Lepiej było nie wypowiadać tego hasła przy hobgoblinach. Mogło zaś się przydać przy najbliższym spotkaniu z goblinami, wypowiedziane na znak braterstwa.
W komnacie brakowało wspomnianego łóżka. Nie było też żadnych innych mebli, czy nawet ich połamanych części, ale wyobrażaliście sobie, że pokój musiał być kiedyś pełną przepychu sypialnią jakiegoś zaharańskiego purpurata. Może i żył w luksusach, ale zasypianie pod takim freskiem musiało być gwarantem koszmarnych snów i wielu nieprzespanych nocy.
- Stójcie proszę. - Zatrzymała was Dairinn. - Dajcie mi jeszcze chwilę… - Wciąż opierała się o ścianę. Napiła się z bukłaka Decimusa. Wzięła kilka głębokich oddechów. Dała odpocząć obolałym mięśniom. Strząsnęła pot. Odetchnęła tyle, na ile mogła sobie pozwolić, choć pewnie marzyła o dłuższym odpoczynku. Kiedy zaczęła wyglądać, jakby poczuła się lepiej, dodała słabiutkim głosem:
- Wydaje mi się, że jestem gotowa. Jeśli przeznaczono nam klęskę, nie każmy jej długo czekać.
 
Icarius jest offline