Niezniszczalny przeciwnik w końcu poleciał w tył i znieruchomiał. Franko przez chwilę miał wrażenie, że jednak wstanie. Niestety. Nie wstał. Odwrócił się do dwóch przybyszów. Ci widząc co się stało zatrzymali się. Ale jeśli Franko wziął to za strach to pomylił się. W momencie, gdy wykonał pierwszy krok spadła na niego lawina ołowiu. Wygłuszone karabiny, już nie były takie ciche. Ledwie zdążył zasłonić oczy, pamiętając postrzał podczas walki w zasadzkę na mistrza kanibali,gdy kilkanaście pocisków uderzyło w pierś głowę i ramiona. Większość odbiła się lub ześlizgnęła, ale kilka ugodziło dotkliwie. Franko zatoczył się oszołomiony.