Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2019, 22:58   #38
Zara
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Wcale nie dziwiło najemnika to, że wszyscy byli podejrzliwi. Sam by był wobec takiej osoby, jak on. Skoro jednak podjął najpierw próbę przynajmniej chwilowego ocalenia pana Friedmana, a później przejrzenia po nim rzeczy, to musiał w to brnąć. Nie wierzył, że znajdzie coś szczególnie istotnego w rzeczach spalonego aptekarza w kontekście Bastionu, ale z chęci pomocy także dwójce swoich kompanów, którzy mieli interes do nieboszczyka, liczył, że chociaż oni znajdą coś przydatnego. Bo sam niewiele mógł wywnioskować z pierścieni, naszyjnika i sztyletu. Ale przyszedł tu też, by dowiedzieć się czegoś o samym zatrzymaniu heretyka. Podjął więc z nimi rozmowę.

- Szanowni panowie - zwrócił się grzecznie do dwójki strażników Bernard, nie mający wiele do roboty, skoro to Klaus zajął się notatnikiem. - Czy któryś z was był być może przy zatrzymaniu von Tannenberga? Albo wiecie, gdzie go znaleziono? Każda wskazówka może nam pomóc odnaleźć Bastion, a zgodnie z naszymi informacjami, heretyk mógł przebywać gdzieś w jego okolicach. Stąd nasza tutaj obecność, by zdobyć informacje na potrzeby organizowanej przez Ratusz wyprawy. - Najemnik postanowił dodać na koniec wypowiedzi cel ich wizyty w kazamatach, by być może zdobyć nieco przychylności strażników.

- Nie no skąd ten pomysł? My pilnujemy porządku tutaj. - siedzący za biurkiem strażnik który sprawiał wrażenie jakiegoś starszego szarżą, uśmiechnął się dobrodusznie słysząc pomysł gości, że strażnicy kazamat mieliby się ruszyć gdzieś poza obręb swoich murów. - Nie, nie braliśmy udziału w pochwyceniu więźnia. Nigdy właściwie nie bierzemy udziału w takim procederze. My tylko przyjmujemy tych co nam przywiozą i pilnujemy aby było zrobione co trzeba. Za to nam płacą. - szef wyjaśnił zza biurka swoją rolę na tym kompleksie więziennym. Strażnik który przyniósł bibeloty spalonego wieczorem heretyka pokiwał twierdząco głową. Obaj zerkali na te przeglądane bibeloty jakby się obawiali, że goście mogą coś jednak spróbować coś sobie przywłaszczyć. Na razie jednak nie ingerowali w przeglądanie ekwipunku skazańca.

- A przywlekła go tutaj ta niebieska wiedźma. Znaczy magister. No i bycze chłopaki. Oni z nią poszli po tego gałgana. - stojący przy biurku strażnik dorzucił swoje trzy grosze do wieści o spalonym wczoraj skazańcu. Bernard kojarzył, że “byczymi chłopakami” zwykle nazywaną jedną z kompanii halabardników bo za swoje godło mieli właśnie ostlandzki byczy łeb. I chyba oni właśnie wczoraj pilnowali porządku na placu podczas egzekucji heretyka.

- A dorwali go gdzieś za miastem. W jakiejś jaskini. Nawet nie poszło tak strasznie. Jakiś ogłupiały był. Ale chłopaki od byków nie wiedzieli czy to tak on sam z siebie czy to ta wiedźma coś zmajstrowała, że tak dał się podejść. - szef biura oparł się wygodniej o krzesło i też podzielił się tym co się dowiedział od halabardników podczas przejmowania skazańca.

- A te rzeczy, które nam daliście, to tylko te, które były bezpośrednio przy nim, czy też to, co znaleziono w jaskini? - dopytał Bernard. - Bo być może ta wiedźma, to znaczy magister, nie powiedziała nam o tym, że gdzieś jeszcze trzymane są jego bibeloty? Chyba, że w ogóle nie przeszukali tej jaskini? Oczywiście, jeśli coś wiecie i możecie powiedzieć, bo jak pewnie wiecie, z tą wiedźmą, to znaczy magister, ciężko się dogadać, a tu chodzi o interes naszego miasta. - Mężczyzna starał się coś ugrać na widocznej niechęci strażników do magister, samemu przyjmując podobną retorykę.

- A skąd nam to wiedzieć? Przecież mówię, że nie byliśmy w tej jaskini. Te graty to to co z nim przywieźli. Może chłopy po byku co tam byli coś wiedzieli więcej ale my wiemy tylko to kogo i z czym nam przywieźli. - siedzący strażnik wyglądał na nieco zdziwionego takimi pytaniami. Popatrzył na stojącego kompana jakby sprawdzał czy słyszą to samo.

- No ale oni nie mają chwili spokoju. Wczoraj pilnowali spalenia tego obwiesia a dziś już ruszają za miasto zrobić porządek. - dorzucił jego młodszy kompan, ten który stał obok biurka.

- Znowu jacyś heretycy? - zdziwił się najemnik, zerkając na Klausa, jak mu idzie odczytywanie informacji z notatek Friedmana. - Mnoży się tego ostatnio, co? A pewnie strach tu takich przyjmować i trzymać, pieprzonych bluźnierców. Coś więcej wiecie o tych porządkach? Już zaraz mamy ruszać do tego Bastionu, to aż strach się natknąć na takich… zresztą, naszym chłopom od byków też w drogę wolałbym nie wchodzić, jak wykonują swoją robotę. - Zaśmiał się Bernard, chociaż rzeczywiście nie chciałby się przypadkiem znaleźć w okolicy zasięgu broni halabardnika. Nie chciał jednak, by ich rozmowa była zbyt poważna, a raczej przypominała zwykłą pogawędkę.

- Do Bastionu? Tego co to o nim krążą legendy? - starszy że strażników zmarszczył brwi sprawdzając czy dobrze się rozumieją. W końcu jednak machnął na to ręką. - No to bardzo bym się zdziwił jakbyście się na żadną bandę czy plugastwo nie natrafili. Tutaj, za murami, w mieście to względny porządek jest. Ale na zewnątrz to szkoda gadać. - do kolejnego machnięcia ręką doszło kręcenie głową na znak, że właściciel jest prawie pewien tego o czym mówi. - To do gór jest szmat lasu. A potem same góry. Wątpię byście nie natrafili w takiej dziczy na jakieś paskudztwo. Przecież to Las Cieni i Góry Środkowe. - pokręcił znowu głową, że marnie to widzi.

- A bycze chłopy nie, teraz to poszli zrobić porządek i sprawdzić co się stało w Kalkengrad. Coś tam cicho ostatnio. - drugi, młodszy że strażników poparł starszego kolegę a może i dowódcę w tym co mówi i dorzucił plotki o halabardnikach co mieli właśnie opuścić miasto.

- E, to, że w dziczy co natrafimy, to wiadomo, ale w końcu my też nie z pierwszej lepszej łapanki - powiedział wesołym tonem Bernard, starając się ukryć, że obawy strażników co do okolic Bastionu nie nastrajały go zbyt optymistycznie. - Jeno pytam, żeby sobie utrudnień na początku trasy nie zrobić, gdzie jeszcze można to przewidzieć, dopytać. Wiecie, strzeżonego Sigmar strzeże. Jak tam Klaus, wyczytałeś coś? - Nie mając już pomysłu na to, co jeszcze mógłby próbować wyciągnąć od strażników, chciał skontrolować postępy swego kompana.

Klaus zrobił taki grymas twarzy i do tego pokręcił głową, że właściwie równie dobrze można było czytać to jako potwierdzenie jak i zaprzeczenie. Chyba był jednak zadowolony tym, że może zapoznać się z zawartością tomiku bo rozmową trzech mężczyzn nie wydawał się zainteresowany. Widząc, że od zaczytanego gościa chyba więcej się w tej chwili nie dowiedzą strażnicy wrócili do tego bardziej rozmownego gościa.

- No wiadomo. Jak w góry to są właściwie dwie drogi. Na północ, ku Ferlangen i na zachód do Lenkster. Obie takie sobie ale w sumie nie najgorzej. Problem z tym, że aby wjechać w góry w którymś momencie trzeba zjechać z tych ubitych traktów i jechać ku górom. I wtedy zaczyna się, pod górkę, że tak powiem. Bo tam przecież nic nie ma. Im gorzej gór tym gorzej. Sama dzicz. Jak się minie ostatnie posterunku Gebirgsjager to właściwie nie ma już nic. Koniec świata. - starszy mężczyzna jaki siedział za biurkiem dał się ponieść opowieściom aby wyjaśnić młodszemu gościowi dlaczego nie uważa podróży w góry za łatwe i przyjemne zadanie.

- No chyba, że jak na Lenkster to można jeszcze rzeką. - zwrócił mu uwagę młodszy ze strażników który był wiekowo znacznie bardziej zbliżony do Bernarda niż ten co siedział.

- A tak, no rzeką z tego wszystkiego chyba byłoby najlepiej. Jak ja bym miał już jakoś zasuwać w te cholerne góry to pewnie wybrałbym rzekę. - starszy pokiwał głową jakby kolega przypomniał mu o ważnej rzeczy o jakiej sam nie pamiętał. Teraz jednak zgodził się z pomysłem młodszego strażnika i pomachał palcem na znak aprobaty.

- Już długo na ten temat rozmawialiśmy w naszej kompanii, jaką drogę obrać - mocno westchnął Bernard. - Ale odrzuciliśmy drogę rzeczną, za którą sam byłem. Z drugiej strony znowu, jak mamy szukać zaginionej twierdzy, to prędzej znajdziemy jakieś wskazówki na lądzie, niż na wodzie. Każdy trop jest dla nas ważny, dlatego zresztą też tu teraz jesteśmy. Wszystko jednak jest zwodnicze.

Bernard do ręki chwycił talizman, chcąc pokazać go dwóm strażnikom.

- Taki heretyk z jednej strony nosi naszyjnik dobrych bogów, a z drugiej ma jakiś taki niepokojący sztylet - łagodnym ruchem ręki najemnik wskazał również na ostrze. - Ale nie znam się na pochodzeniu takich broni. Możecie rzucić okiem? Bo poza notatnikiem, którym zajmuje się mój kompan, to chyba jedyny przedmiot, który mógłby coś wskazać.

- W lesie w trzech przypadkach na cztery spotkasz gobasy. Orki. Albo zwierzoludzie. Żadna z tych kreatur nie pływa zbyt dobrze. W dzień można płynąć w miarę bezpiecznie po rzece i trzeba uważać na samą rzekę. No pewnie mogą spróbować dorwać cię w nocy bo nocować trzeba na brzeg bo w nocy płynąć nie sposób. No ale traktem też musisz nocować na lądzie a do tego cały dzień zasuwasz drogą gdzie o trzy kroki możesz minąć takiego maszkarona i nie wiesz, że tam siedzi póki nie wypadnie na ciebie z wrzaskiem. Dlatego ja jakbym miał zasuwać w góry to póki się da płynąłbym rzeką. - rówieśnik Bernarda z ciężko wyglądającą pałką u pasa jaka chyba była standardowym wyposażeniem tutejszych strażników i sprawiała wrażenie, że kiepsko byłoby taką oberwać, nie mógł się powstrzymać aby nie pochwalić się swoją przenikliwością. Jego kompan jednak poparł go kiwaniem głowy sam jednak już nie kontynuował tego wątku.

- Taakk… - starszy ze strażników który chyba był z pokolenie starszy i od swojego kolegi i od Bernarda zasępił się i trochę nie bardzo było wiadomo czy już odezwał się na potwierdzenie tego co mówi jego kompan czy gość. - Z tymi heretykami tak jest. Na pierwszy albo i drugi rzut oka niczym się nie wyróżnia. Możesz kupować u takiego chleb codziennie, pić piwo w karczmie, mijać na ulicy, służyć w wojsku i myślisz, że jest taki jak ty. A tu jednak skrywa heretycką naturę pod skórą. - strażnik przerwał aby splunąć na podłogę z pogardą a jego kompan szybko uczynił to samo. Siedzący strażnik wziął do ręki wisiorek jaki pozostawił po sobie spalony heretyk.

- Wygląda zwyczajnie. Pełno takich ludzie noszą. Może nosił to dla niepoznaki czy kto go tam wie… - mruknął oglądając drobne, tanie świecidełko na rzemyku. Obracał drobiazg w palcach ale trudno było się z nim nie zgodzić. Wisiorek był tak zwyczajny, że aż nudny, podobny mógł mieć każdy mijany na ulicy przechodzień.

- Ale to… - strażnik odłożył talizman i wziął do ręki ozdobny sztylet. - To jest niezłe cacko. - pokiwał głową z uznaniem. I rzeczywiście pod względem jakości wykonania i wartości z całego tego gruzowiska bibelotów ten ozdobny sztylet od razu rzucał się w oczy. - Takiego czegoś nie kupisz ot, tak. Takie cacka robi się na zamówienie. Może ukradł komuś albo coś takiego. Trudno pomyśleć, że stać by go było na takie cacko. - strażnik z zafascynowaniem oglądał sztylet który rzeczywiście kusił swoją finezją i elegancją wykonania.

- Pogłoski o tym, że von Tannenbergowi zdarzało się przywłaszczyć nieswoją własność, znaliśmy już od jednej współuczestniczki wyprawy - Bernard wolał odnosić się do dawnego aptekarza po dotychczas nieznanym mu nazwisku. Czyniło to sprawę jakoś mniej osobistą, chociaż z powodu jego dawnej troski o Geraldine, żałował śmierci znajomego. Zdawał jednak sobie sprawę, że pod żadnym pozorem nikomu obcemu nie może tego wyznać, a wręcz lepiej będzie udawać, że jest wprost przeciwnie.

- W każdym razie, chyba nie ukradł, ani nie zlecił wykucia tego w samym Bastionie. Chyba, że coś mówił, jak tu był przetrzymywany? Słyszeliście coś? Wiem, że słuchanie heretyków to nie jest przyjemność, ale już chyba wiecie, o co nam chodzi? - zapytał mając nadzieję, że nie będzie musiał już tłumaczyć, że wszystko wyłącznie w celu odnalezieniu Bastionu.

- Macie zezwolenie obejrzeć rzeczy heretyka. No to oglądajcie. - starszy ze strażników przypomniał Bernardowi na jakich są tutaj zasadach. Zabrzmiało jak średnio delikatna sugestia aby nie wtykał nosa w nieswoje sprawy.

- W Bastionie to chyba by czegoś takiego nie wykuł. Przecież to fachowiec by musiał być i mieć warsztat i w ogóle. A tego zamku to przecież nikt od wieków nie widział. Nawet nie wiadomo czy to prawda, że w ogóle był. - młodszy ze strażników pokręcił z niedowierzaniem głową na pomysł gościa. Widocznie nie wydało mu się to prawdopodobne aby w górach, na tym pustkowiu i w dziczy ktoś mógł wykuć coś tak wyrafinowanego.

- Jak chcecie się czegoś dowiedzieć o tym sztylecie to możecie spróbować u miecznika. Może coś wie na ten temat. - podpowiedział szef strażników machając swobodnie trzymaną bronią krótką. Bernard kojarzył, że rzeczywiście paru mieczników wytwarzających broń w mieście było. Tylko był z tym taki problem, że wszyscy miecznicy byli “tam”, za muram a sztylet był “tu” wewnątrz kazamat.

Nie miał zamiaru kraść rzeczy po heretyku, bo to mogłoby zostać szczególnie źle odebrane. Chociaż ewidentnie, jako posługującego się w swoim zawodzie różnego rodzaju orężem, zainteresował go sztylet, to zdecydował się porzucić ten trop. A kolejnych pytań do strażników nie miał, skoro ci nie chcieli nic powiedzieć o zachowaniu pana Friedmana w celi. Oczekiwał więc zakończenia studiowania notatnika przez Klausa i jego reakcji, bądź jeśli ten dalej był zbyt mrukliwy, by cokolwiek powiedzieć, to sam również przejrzał zapisy aptekarza. Następnie udał się do reszty kompanów. Zależało mu, by możliwie najszybciej rozliczyć się z Karlem, dzieląc się po równej części kosztów zakupów, jakie on poczynił. Następnie podzielił się uwagami strażników miejskich, którzy sugerowali drogę rzeczną, jako że za ostatnimi posterunkami Gebirgsjager jest "koniec świata". A wśród dróg górskich wymieniali tą wiodącą na północ, ku Ferlangen oraz na zachód, do Lenkster. Słuchał także, czy Klaus wypowie się o czymś, co odnalazł w notatkach von Tannenberga. A później, gdy już zbiorą drużynę, należało podjąć ostateczną decyzję, którą drogą ruszają.
 
Zara jest offline