Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2019, 19:20   #21
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Kinbarak z Kylem był ciekaw co dalej niesie im los. Nie podobało mu się to co się działo.
Miał inne oczekiwania od tej sytuacji.
Inaczej widział tę walkę.

Gdy mu syn Jana opowiedział jakie jest ich zadanie liczył, że staną naprzeciw armii… że maszerować na nich będą chorągwie diabłów, bądź demonów… wyobraźnia podsuwała mu szeregi babau, a za ich plecami marilithy jako setnicy armii. Uzbrojeni w magiczne oręże zagałdy. Bebilothy próbowały by ich flankować a glabrezu stałyby na czele szarż, licząc że na nich spłynie chwała spicia krwi Kinbaraka i Kyle, bądź Marduka… podczas gdy krąg Balorów, dowodzący armią, miałby tylko nadzieję, że ci głupcy zatrzymają ich choćby na tyle by czarnoksiężnicy zdążyli się rozlokować dla plugawych zaklęć… im też by powiedziano, że to oni są główną siła mającą zabić tytany przeciw któym stają… ale tak na prawdę także byli by tylko kolejnym krokiem. Jedny z wielu w przekoplikowanych planach demonicznych generałów… wielkiego drzewa decyzyjnego gdzie na każdym etapie odchodziły by cztery odnogi rozważające różne możliwe zachwania Kinbaraka i Kyle, których ostatecznym celem byłoby odsłonięcie ich na atak… aby któyś z Balorów…. najpotężniejszy z nich, trzymający resztę za mordy, mógłby spaść z nieba i uderzyć któregoś z nich w plecy gdy nie mógłby się chronić przed straszliwym atakiem. Piękne plany, skomplikowane ale elastyczne i przewidujące zdawać by się mogło wszystko… poza jednym.
Na całej róninie to Kinbarak byłby najbardziej “demonem”... i gdy ruszyłby z Kylem polałaby się krew. Czarna, gorąca krew dziesiątek demonicznych żyć odbieranych w każdej chwili. Lepka i parująca. A gdy pierwszy glabrezu by upadł, a za nim trzeci i dziesiąty, nie zbliżywszy się nawet do bliźniaków… to byłby moment gdy szeregi demonów by zadrżały. Kolana by się zaczęły uginać. Ambitniejsza marilith, albo dwie siostry… dwie nienawidzące się i kochające na swój plugawy sposó siostry by ruszyły na Kyla z obu stron… bo nad ich głodem wzajemnego upadku przewyższałaby jedynie żądza potęgi i chwały. A gdyby zabiły Tytana i pożarły jego serce nawet balor któremu służyły musiałby ugiąć przed nimi kolano.

Ale nie udało by się… nic tego dnia by nie szło demonom tak jak zaplanowały. Bo nim pierwsze z sióstr by dopadła do Kyle Kinbarak by już to widział… bo choć bliźniacy wcale nie byli od sióstr lepsi i szczerze nienawidzili wszystkiego w czym różnili się od siebie, a jeszcze bardziej tego w czym byli tacy sami… to obaj ponad nienawiścią pożądali odkupienia. Siostra by zaatakowała, ale Kinbarak by uchwycił ją za wężowy ogon… i w tym krótkim momencie całe życie przeszły by jej przed oczami, bo już wiedziałaby, że jest martwa.

Bitwa trwałaby całymi godzinami… dniami… może tygodniami. Ale każda rana którą udałoby się zadać bliźniakom byłaby niczym proch na wietrze, bo wraz z demoniczną posoką i życiem z nich uciekającym nowa energia by ich przepełniała… Ale to wcale nie to byłoby najstraszniejsze dla demonów. Bo za każdym razem gdy któryś z bliźniaków zostałby na chwilę uwolniony z walki natychmiast rzucałby się by pożreć opkonanych wrogów. Mniejszych by przegryzał na pół i drugą część sobie wpychał do gardłą. Potężniejszymi by się delektował wyrywając im serca i wątroby i rzucając wybebeszone zwłoki prosto w szeregi… a najgrosze byłoby to czego z począku demony nie chciały widzieć. Co by odrzucały jako niemożliwe. Jako zbyt straszne, ale w końcu musieli by uwierzyć… że z każdym pożartym demonem… Kyle i Kinbarak stawali się więksi, stawali się szybsi. Tak, że po trzech dnniach walk przewyższaliby dwukrotnie najwięsze potwory w demonicznych szeregach i odgryzaliby głowy najstraszniejszym smokom które przeciw nim wysyłano.

Tak to miało wyglądać. Chwała i krew.
Na końcu sam Lucyfer miałby się stawić… i po długiej walce Kinbarak wyrwaby mu serce, pożarł na oczach pierzchającej armii i samego arcydiabła… a na koniec by padł martwy od odniesionych ran. Ostatnimi poddgrygami świadomości widząc wschodzący świt. Wiedząc, że wszystkie grzechy dawnego życia zostały mu odpuszczone i teraz wreszcie będzie mógł tam, po drugiej stronie, spotkać swoją córkę i kto wie… może nawet Lidię... z czasów gdy jeszcze była tą wesołą dziewczyną… a nie Lidią Żelazną… z tym paskudnym gniewnym błyskiem w oku gdy tylko wydało jej się, że ktoś po nią sięga.

~ * ~

Kinbarak z Kylem zostali otoczeni przez żywiołaki. To nie był prawdziwy wróg. Z prawdziwym wrogiem walczył Marduk, więc musieli sobie szybko z nimi poradzić… nie miało to prawa sprawiać im problemów. Uderzenia żywiołowego wiatru, które miały moc by rozszarpać na strzępy ludzkich herosów, ledwie poruszały futrem dwójki z Tytanów. Żywiołaki nie mogły uczynić im krzywdy, ale nie było czasu na wygłupy.

Przyklęknęli otrzymując kolejne kilka uderzeń i wybili się w górę. Wysoko ponad pole bitwy w tej pozycji zdali się na chwilę zawisnąć ściskając wielkie kukri i krzyżując przedramiona na piersi biorąc zamach. Żywiołaki swymi bezosobowymi narządami może nawet wiedziały co się zaraz stanie, ale nie miało to znacznia. Sypnął na nie deszcz magicznej stali, a gdy Kyle z Kinbarakiem wylądowali na ziemi żadnego z nich już nie było. Rozwiały się gdy siły żywiołów sopaltające powietrze w świadome istoty zostały rozerwane potężną magią zaklętą w ostrzach.

Bliźniacy zwrócili oczy na Marduka walczącego z kolosem. Nie uczynili dziesięciu kroków gdy ziemia zadrżała gdy kolosalny konstrukt padł. Siła ataków Marduka dosłownie wgniotła go w podłoże. Leżąc z bezwładnie rozrzuconymi kończynami był niczym manifestacja powalonego wojownika.
Nagle z bezwładnego ciałą dobył się cichy, przedśmiertny jęk. Marduk dostrzegł, że na wysokości rdzenia kręgowego ciało pękło, uwalniając figurkę człowieka, oblepionego śluzowatym płynem. W porównaniu z ogromem kolosa człowiek ten był wyjątkowo niepozorny.
Śluz oblepiał długie czarne włosy, nieskazitelną twarz, nagie ciało. Potrzebowaliście kilku chwil by go rozpoznać.
Spowity w Płomienie.
Z trudem podnosząc się do siadu, Płomień, raptownie zgiął się w pół i zwymiotował śłuzem. Kaszlnął jeszcze kilkakrotnie, po czym sennym ruchem starł płyn z twarzy uwalniając wargi i oczy. Spojrzał na dłoń i splunął z niesmakiem po czym zerknął obojętnie na pochylającego się nad nim Marduka.
Lord Zeno'Tzul zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili może przerwać nić jego życia.
- No i co? - mruknął Płomień - Popieprzyło się, nie?
Marduk wzruszył ramionami. - A no - przytaknął sucho.
- Ostrzegaliśmy, byś nie stawał przeciw nam. - dodał po chwili beznamiętnym głosem, stwierdzając suchy i bezużyteczny fakt.
Potem przejechał nieśpiesznie wzrokiem po rozrzuconych i powiginanych stalowych płytach kolosa.
- Ale to było całkiem niezłe. - Przyznał uśmiechając się. Dawno nie miał tak wytrzymałego przeciwnika. - Doceniał. Gdyby nie ta ostatnia sztuczka, miałby spore problemy. Na całe szczęście, w jego rękawach krył się jeszcze nie jeden As, czym jednak nie zamierzał się dzielić z płomykiem.
- Pewnie, że tak - uśmiechnął się Płomień - A teraz jeśli nie macie nic przeciwko to się oddalę.
- Droga wolna przyjacielu, tylko powiedz mi jeszcze nim odejdziesz, kogo mamy się spodziewać jako następnego? - Marduk wyprostował się, przyglądając się Płomykowi


Dobra. To ja, aby znów nie zapomnieć, bym ładnie poprosił aby mnie w końcu wyleczyć… to sobie aktywuję moje pole antymagii =p
Wrzuciłem część z kawałka wspólnego z doca, druga dla Ciebie Ehran.
Peace and blood.


 
Arvelus jest teraz online