Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2019, 15:13   #39
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - 2519.VII.31; zmierzch

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); zmierzch
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie



Karl



Po prawie dwóch tygodniach spędzonych we “Włóczykiju” Karl zdołał już rozpoznać tą część gości która była tutaj gdy on przybył lub przybyła później. Część znał już z widzenia i w drugą stronę pewnie działało to tak samo. Przecież nie był niewidzialny. Część gości zaś wydawała się być miejscowa ale widocznie lubiła spędzać tutaj wolny czas czy po prostu załatwiać swoje sprawy. Nie było się co dziwić. Lokal wydawał się tętnić specyficzną, wieloświatową i wielokultrową mieszanką. Dominowali tu podróżnicy i awanturnicy, bywalcy dalekich traktów i rejsów. Zwłaszcza teraz zaczynało to być widoczne gdy dzień zaczynał się powoli kończyć a do lokalu coraz więcej osób napływało niż odpływało. Sala główna zaczynała z wolna tętnić wieczornym rytmem chociaż jeszcze na zewnątrz było całkiem widno. Chociaż dość pochmurno.

Ale we “Włóczykiju” towarzystwo barwnością dopisywało jak zwykle. Wydawało się, że goście reprezentują każdy możliwy stan, rasę i profesję. Wesołki i smutasy, głodomory i ci co przyszli się napić, poważni i rezolutni, ci co przyszli się najeść, napić, zabawić czy załatwić interesy. Mężczyźni, kobiety, starzy, młodzi i w kwiecie wieku. Tym razem nie widać ani nie słychać było Laury ale zamiast niej w rogu głównej sali przygrywała gościom jakaś trupa zapewniając im rozrywkę.

Wśród tych stukających kufli, brzdąkających talerzy, zapachu jedzenia, piwa i palonych świec i fajek Karl dostrzegł kogoś nowego. Jakiś niziołek ubrany w fartuch albo togę. Trochę trudno było poznać bo niewiele jego i jego ubrania wystawało ponad stół. Rzucał się w oczy z kilku powodów. Po pierwsze często charczał, kaszlał i spluwał w chustkę. I ogólnie wyglądał niezdrowo. To chyba najbardziej rzucało się w oczy. Ponadto zbyt bogato nie wyglądał za to dawał napiwki i płacił z gestem więc kelnerki uwijały się przy nim żwawo. No ale jak na niziołka to coś apetyt mu słabo dopisywał. A może był aż tak wybredny, że nie smakowało mu jadło jakie tutaj serwowano bo niedojedzonego jedzenia w miskach i talerzach stało obok niego całkiem sporo.

Przy jednym ze stołów wyróżniał się nieprzyjemny typ. Razem ze swoją bandą zakapiorów zasiadł przy jednym ze stołów. Od razu rzucało się w oczy, że to typy spod ciemnej gwiazdy z jakimi w ciemnym zaułku samemu bezpieczniej było się pewnie nie spotykać. Może jacyś najemnicy, może rozbójnicy, może miejskie zbiry. Ale pancerze i broń mieli całkiem przyzwoite. Wyglądali na pewnych siebie, wyzywająco bezpośrednich i wartych swojej ceny. Do nich kelnerki chodziły z mieszaniną obawy i zaciekawienia. Herszt ze szczeciną na twarzy wyglądał jak nieprzeciętny bandzior ale płacił karlikami nieźle więc dziewczyny zarobek przy nich miały niezły. Urobek też bo zamawiali sporo a i nie szczędzili sprośnych uwag kelnerkom, zaliczyły nawet z kilka klapsów po tyłku a herszt nawet raz złapał jedną z dziewczyn i posadził sobie na kolanach coś do niej mówiąc. Dziewczyna wyglądała na rozkojarzoną jakby nie mogła się zdecydować czy ma zacząć się bać i wyrywać czy roześmiać potraktować to jako żart i podziękować za monetę jaką pokazywał jej w swoich palcach.

Jakby dla przeciwwagi gdzie indziej siedziała prawdziwa piękność. Kontrast między tym dwojgiem był tak duży, że gdyby ktoś szukał aktorów do roli pięknej i bestii to oboje pasowaliby jak ulał. Pięknością ową była jakaś elfka. Nie wyglądała na biedną i ubrana zgodnie z tradycją swojej rasy. Za to widoczny pancerz i uzbrojenie wskazywały na to, że właścicielka zapewne nie nosi ich dla ozdoby. Elfka siedziała sama, przy kielichu chyba wina i czekała na coś czy kogoś. Rozglądała się po otoczeniu i zerkała gdy ktoś wchodził czy wychodził do karczmy. Budziła zaciekawienie. I w spojrzeniach i nie tylko. Jakiś mężczyzna podszedł do jej stołu i zapytał o coś zapewne proponując kolejkę albo czy może się dosiąść. Widać nie uzyskał aprobaty bo elfka odpowiedziała coś krótko i facet zostawił ją w spokoju.

W pewnym momencie stało się kilka rzeczy na raz. Do środka weszły dwie, roześmiane i ubawione na całego panny. Obie Karl mniej lub bardziej zdołał poznać przez ostatnie dni i noce. Laura i Raina. Wyglądały na skumplowane na całego. Weszły do środka i zatrzymały się kilka kroków od głównego wejścia gadając o czymś z przejęciem i chyba niezbyt zwracając uwagę na resztę sali. Gdzieś w tym momencie elfka gwałtownie podniosła się do pionu. Może dlatego, że właśnie czekała na nie obie czy jedną z nich i właśnie się doczekała. A może dlatego, że w plecy trzasnął ją rzucony kufel. Odwróciła się gwałtownie szukając sprawcy. Karl nie mógł dojrzeć kto to rzucił bo ów niziołek jaki właśnie wstał od swojego stołu i zmierzał gdzieś w swoją stronę dostał nagłego ataku kaszlu. Krwawego kaszlu jak miał okazję sprawdzić Karl bo złamało go akurat gdy przechodził obok jego stołu. Złapał się za blat w nagłym paroksyźmie i kaszlał bardzo gwałtownie. Nie wszystko wyłapała chusteczka a z bliska podróżnik dostrzegł, że niziołek ma gorączkę i mocno spocone czoło. Wyglądał bardzo niezdrowo.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; dom Morgrima Starego
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); zmierzch
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło



Tladin



Rówieśnik Tladina wrócił z całym naręczem ciężko wyglądających ksiąg. Położył je na biurko aż zadudniły. I nagle to spore biurko okazało się wcale nie takie spore. - Od czego zacząć mistrzu? - Gotri zapytał patrząc uważnie na swojego nauczyciela.


Przez chwilę Tladin był świadkiem dyskusji w trakcie której padały historyczne daty, dziwne nazwy i terminy z jakich niewiele wyłapał. Ale jego pobratymcom widocznie mówiło to co trzeba bo asysten pod instrukcję swojego zwierzchnika zaczął otwierać kolejne księgi i czytać. - Ty czytaj Gotri, masz młodsze i mniej zczytane oczy ode mnie. - więc Brokkson czytał póki mu mistrz nie przerwał albo nie kazał sięgnąć po następne tomiszcze.

To co czytał na głos było już bardziej dla Tladina zrozumiałe. Dla gospodarzy pewnie o wiele bardziej. Mordrin siedział na swoim krześle, ćmiła fajeczkę i popijał z rogu przyniesionego napitku. Słuchał co czyta asystent, kiwał głową, czasem kazał coś mu wynotować czy zwrócić uwagę. Przy tym wszystkim Tladin niewiele miał do roboty bo mimo, że zapisy mówiły o jakichś wojnach, bitwach, przemarszach, morderstwach, umowach, traktatach to jednak był to suchy, uczony język mocno różniący się od tego którym choćby rozmawiali w karczmie czy nawet wcześniej tutaj.

W końcu gdy dwaj mędrcy odcyfrowali ostatnie zapisy, podsumowali wszystkie dane, stary kronikarz przystąpił do tłumaczenia gościowi co to wszystko znaczy. - Tak Tladinie. Jak widzisz nie ma żadnych wątpliwości, że twierdza zwana przez ludzi Bastionem a zarządzana przez lud von Falkenhorstów na pewno istniała i są na to tutaj dowody. - odezwał się Morgrim czcigodnym tonem kładąc swoją sękatą łapę na grubych tomiszczach jakie właśnie skończyli czytać i omawiać ze swoim asystentem. A to, że jest tam taki ponoć niezbity dowód to Tladin właśnie się dowiedział. Bo z tych suchych zapisków nic na to chyba nie wskazywało.

- Spójrz tutaj. - mistrz wskazał na jakiś zapisany ustęp. - Tu jest wspomniana wielka sprawa jaką mieli nasi i ludzcy przodkowie do niesławnego nekromanty. Niejaki Dieter Helsnicht. Przybył z zachodu. Stworzył potężną armię nieumarłych. I rozbił w puch pierwszą ekspedycję wysłaną przeciw niemu. Dopiero kolejne uporały się z nim po ponad trzech dekadach. Ta zawierucha skończyła się wedle ich kalendarza w 1244 roku. Ponad tysiąc z okrasą lat temu. - khazad dumnie prezentował karty z tej tak odległej historii. Zapomnianej pewnie przez wszystkich. Nazwisko nekromanty nic Tladinowi nie mówiło.

- Ten nekromanta został pokonany w bitwie pod Beeckerhoven. Na armię ludzi składały się trzy główne kontyngenty dowodzone przez trzech wodzów. Felix Schorer dowodził oddziałami najemników. Hrabia Lucas von Ehrlichmann dowodził kontyngentem z północnego Ostlandu. A kontyngentem południowego Ostlandu dowodził hrabia Torsten von Falkenhorst. Dalsze zapiski wskazują wyraźnie, że chodzi o tych Falkenhorstów którzy mieli siedzibę w górskiej twierdzy na terenie dawnego Karaz Ghumzul. Czyli w tamtym okresie to musiał być zacny ród i potężna twierdza skoro inni zgodzili się aby jeden z jego przedstawicieli objął władanie nad kontyngentem z połowy ich prowincji. Obecnie jedynie ich elektor ma więcej mocy i władzy. - Morgrim tłumaczył cierpliwie swojemu gościowi zawiłości wiedzy historycznej z dawnych czasów gdy żadnego z nich jeszcze na świecie nie było.

- A tymczasem zobacz tutaj. - wskazał na podobnie wyglądający zapis w innej księdzę. - Jest u nich rok 1681. I straszliwa “Noc Niespokojnych Umarłych”. Gdy wrócił Nagash zwany Przeklętym i strach padł na krainy żywych. Nieumarli wszelkiej maści rozpanoszyli się po świecie. Ale tutaj chociaż wiele jest wspomnianych bitew i wodzów to o tym ich Bastionie i von Falkenhorstach nie ma ani śladu. Być może zeszli na psy i ich ród zdziadziadział w porównaniu do szlachetnych przodków tak bardzo, że kroniki ich nie wspominają. Może i byli, może i walczyli czy coś robili ale widać nikt ich nie zapamiętał. Albo już ich nie było. Więc jak widzisz, przedział czasowy od wielkiej potęgi do całkowitej ciszy to jakieś cztery i pół wieku. Niecałe. - stary khazad podkreślił ten fakt pukając paluchem w otwartą księgę. O Nagashu Tladin słyszał. Przejmujące historie zła jakie wyrządził wszelakim żywym istotom. No ale khazadzi pamiętali głównie o swoich urazach. Wiadomo, że niegdyś został pokonany przez samego Sigmara Młotodzierżcę.

- Natomiast co do tego gdzie był ów Bastion no to gorzej. Jest zapis o Falkenhorstach z górskiego bastionu stojącego na błękitnej skale czy górze. Niestety to nie traktat o krainach więc nie jest zapisane gdzie owa góra czy skała była. Jest napisane, że Torsten von Falkenhorst wraz ze swoim pocztem i kontyngentem zatrzymał się w Zamku Lenkster. Trudno powiedzieć czy mieli tam jakiś punkt zborny czy chodziło o coś innego ale to pierwszy zapis jaki jest być może więc, to była pierwsza twierdza do jakiej dotarł po zejściu z gór. To by sugerowało, że chodzi o wschodni rejon gór. Zapewne musi być położony gdzieś w głębi. Gdyby był gdzieś za pierwszymi turniami już dawno ktoś by go odnalazł. - Morgrim przyznał, że teren gór dawnego Karaz Ghumzul został opisany w kronikach dość słabo. A właściwie w ogóle. Skoro nie było tam żadnej cywilizacji to i nie było po co ani z kim prowadzić żadnych interesów. A to z kolei nie pozostawiało po sobie zbyt wiele słowa pisanego na tych prastarych kartach zapisanych runami khazalidu.

- Natomiast co do twojego brata to wybacz ale my tutaj zajmujemy się historią a nie czasami najnowszymi. Musisz poszukać u kogoś bliższego dzisiejszego dnia. - o bracie swojego gościa nie miał żadnych wieści ani zapisków. Gospodarz upił kolejny łyk ze swojego zdobnego rogu i zapatrzył się gdzieś w wesoło trzaskający ogień w zdobnym kominku.

- O Karaz Ghumzul musisz wiedzieć jeszcze jedną rzecz. Gdy nasi przodkowie opuścili góry przeklęli je. Nie wiadomo dlaczego. Ani co. Ale coś ich z tych gór wygnało. Całą naszą nację jaka zdążyła się tu zadomowić. Zew ojczyzny i wojny to był tylko pretekst. Ale to było tak dawno temu, że chyba nawet ja nie spotkałem się z żadnymi zapiskami na ten temat. Ale odprawili rytuał w pobliżu miejsca gdzie później ludzie wybudowali Lenkster. Może dlatego nic co się tam zbuduje nie jest tak trwałe jak mogłoby być i nikt nigdy nie odnalazł zapieczętowanych twierdz i kopalń. No ale jak mówiłem, potomkowie tamtych szczepów jeśli przetrwały do dnia dzisiejszego to zapewne żyją w Karaz Ankor czy gdziekolwiek indziej ale nie tutaj. Między nami a nimi są milenia zapomnienia. - wydawało się, że szacowny członek khazalidzkiej społeczności już powiedział swoje i na tym zakończył. Ale jednak podzielił się z gościem jeszcze jedną legendą o tych pradawnych czasach gdy pobliskie ziemie należały do khazadów a ludzie nie wyszli poza poziom dzikusów z dzidami walczących o przetrwanie dnia kolejnego.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; ulice
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); zmierzch
Warunki: nieprzyjemny chłód; pochmurno; jasno; ruch uliczny



Bernard i Klaus



- Ciekawe. - Klaus podczas wizyty w kazamatach prawie się nie odzywał. Przejrzał rzeczy skazańca ale głównie wydawał się być zajęty wczytywaniem w ręcznie zapisany tomik jaki najbardziej go zaintrygował prawie od samego początku. Teraz gdy szli ulicami miasta a dzień chylił się ku końcowi też wydawał się trawić całą tą wizytę. Niemniej jednak pod pochmurnym woplfenburskim niebem podzielił się ze swoim kompanem swoimi przemyśleniami.

- Ten sztylet wyglądał mi na rytualny. Zapewne używał go podczas swoich plugawych obrzędów. I jeden z tych pierścieni. Ten mosiężny. Miał ciekawy glif. Bardzo podobny do takich jakie widywałem przy niektórych zapiskach o Bastionie a raczej von Falkenhorstach. Gdyby to nie był wymarły ród to zapewne by wystarczyło aby mógł posługiwać się nim jako ich urzędnik. - Klaus mówił do idącego obok towarzysza i mówił trochę jak detektyw próbujący rozplątać różne nitki sprzecznych albo rozchodzących się tropów. Pod koniec dnia się ochłodziło, że w samej koszuli to już mogło być nawet mało przyjemnie. No ale na szczęście obaj nie byli w samych koszulach.

- Ale chyba najciekawszy był ten dziennik. - kompan Bernarda potarł w zamyśleniu szczękę gdy zaczął mówić o tym co najbardziej przykuło jego uwagę w kazamatach. - Obawiam się, że herr Friedman padł ofiarą kogoś lub czegoś w którymś momencie jego życia. Może nawet sam parał się rzeczami jakie go przerosły. Tego nie wiem. Ale wiem, że ostatnie strony dziennika należały do nieszczęśliwego i przestraszonego osobnika jaki ma umrzeć za coś czego świadomie nie zrobił. Myślę, że został przedtem opanowany przez jakąś siłę. To mogłoby tłumaczyć dlaczego wczoraj nie użył żadnej magicznej sztuczki aby się ocalić. Po prostu jako Friedman nie potrafił. Niemniej trzeba zachować ostrożność bo to mogła też być desperacka próba ocalenia od stosu, to udawanie niepoczytalnego i bycie ofiarą. Chociaż nie sądzę by komuś to pomogło przy tak obciążających dowodach. - Klaus pokręcił głową na znak swoich wątpliwości. Akurat musieli odsunąć się bliżej ściany aby mógł ich minąć jakiś wóz załadowany beczkami.

- W każdym razie ostatnie zapiski były zapisane całkiem innym charakterem i stylem pisma niż większość dziennika. Wcześniejszy właściciel dziennika zaś widać realizował jakiś plan. Obawiam się, że sam niejako odłożył księgę jakiej szuka Gabrielle niejako na przechowanie a gdy uznał, że “już czas” znów użył swoich wpływów aby ją odzyskać. Niestety nie znaleziono jej przy nim. Musiał ją więc gdzieś ukryć wcześniej. W tej księdze musi być coś istotnego bo przywiązywał do niej ogromną wagę. Ta księga to klucz do jakiegoś rytuału. Prawdopodobnie już raz próbował z niej skorzystać ale mu nie wyszło. Teraz spróbuje ponownie. Uznał, że jest już gotowy. Dlatego polecił odebrać księgę. Niestety we fragmencie jaki zdążyłem przeczytać nie stoi napisane co to za księga ani rytuał. - Klaus wzruszył bezradnie ramionami na znak, że na to nic poradzić nie mógł. Też miał swoje ograniczenia. Szli jakiś czas w milczeniu gdy obaj trawili nowe informacje nim towarzysz Bernarda zaczął kolejny wątek.

- O, ironio, on też zatrzymał się we “Włóczykiju”. Można by rzec, że rozminęliśmy się z nim o tydzień czy dwa. Wspomniał nawet Laurę, że ładnie muzykowała. Szukał “odpowiednich ludzi”. I znalazł. Złodziejkę która wykradła księgę. Herszta który wprawny był w orężu. I krasnoluda którego związał przysięgą. Złodziejka była wesoła trzpiotka. Ją wynajął tylko do zdobycia księgi więc może nadal jest w mieście. Jednooki najemnik, ponury drab, był lojalny złotem. A złotowłosego krasnoluda uważał za jedynego prawego co uznał za jego największą wadę i zaletę. Gdy uznał, że ma wszystko co trzeba wyjechał z miasta. Tylko nie rozumiem jak to się ma do jego schwytania i dlaczego porzucił Friedmana. Czyżby to przez tą magister? A może uznał, że Friedman zrobił już swoje. Nie wiem, to jest dla mnie niejasne. Czytałem też coś o jego pracowni na zapleczu ale nie zdążyłem doczytać czy chodziło o jego starą aptekę czy jakiś inny lokal. - starszy mężczyzna ze szczeciną na policzkach szedł z mało obecnym wzrokiem przez wybrukowane ulice zasępiony co to wszystko może znaczyć i jak rozwikłać tą całą zagadkę.

- W każdym razie rytuał zapewne będzie próbował przeprowadzić w nadchodzącą równonoc. Miejsce też miał już upatrzone chociaż nie napisał o jakie chodzi. Zapewne tam udaje się wraz ze swoimi nowymi kompanami obecnie. Od tygodnia czy dwóch zależy jak liczyć. - Klaus potarł czoło gdy najwidoczniej skończył dzielić się z towarzyszem wiadomościami jakie zdołał wyczytać z zapisanego dziennika spalonego heretyka. Wciąż było widno chociaż dało się już wyczuć w powietrzu nadchodzący zmierzch. W mijanych kramach, sklepach i sukiennicach też widać było, że roboczy dzień ma się ku końcowi gdy obsługa zaczynała już przygotowywać się do zamknięcia. Za to w mijanych karczmach i oberżach było dokładnie na odwrót, zaczynały powoli się napełniać gośćmi którzy właśnie kończyli swój roboczy dzień i chcieli skorzystać z ich usług.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline