Krasnolud był bandytą. Wiedział i widział już w życiu nie jedno. Gdy usłyszał wezwanie do poddania się zignorował je. Po pierwsze nie chciał się zhańbić poddaniem się w czasie walki. Może był banitą, może łamał prawo jak inni łamali łany zboża podczas koszenia... Był jednak krasnoludem. Nieustępliwym i dumnym. W tyle głowy natomiast cieniutki głosik mówił mu, że gdyby się poddali to i tak zginą.
- Waszych przyjaciół na południu już prawie wystrzelali. Uciekajcie to przeżyjecie. Plan wziął w łeb wpadliście po uszy w gówno warto za to umierać? - plan Kasztaniaka był prosty. Strzeli do pierwszego który wyłoni się zza krzaków w które właśnie celował. Następnie zmieni broń na miecz i tarczę. Resztę rozstrzygną bogowie. Nie spęka przed ludźmi. Istniała natomiast szansa, że bandyci spękają skoro tylu już z nich poległo.
Borys przez chwilę rozważał bohaterskie scenariusze. Stanie blisko i strzeli z przycelowania ba... prawie z przyłożenia. Chwilę później wzięła górę jego natura. Chciał żyć, bardzo chciał żyć. Celował w krzaki, zamierzał strzelić i wycofać się na bezpieczną odległość. Był kurwa medykiem. W sumie to nawet nie medykiem, balsamistą. On zajmował się zwłokami. Nie koniecznie chciał zostać jednym z trupów ani nie był kimś kto je tworzy. Mimo to walczył , strzelił i zabił jednego z banitów. Wszystko miało jednak swoje granice.