Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2019, 18:54   #9
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wprowadzenie dla drugiej drużyny

[media][/media]

Wśród Wiedzących istnieje potępiona przez kościół Siedmiu teoria, że bogowie zapętlili świat w niekończący się cykl. Powstające z mroków barbarzyństwa, małe, odizolowane osady łączą się pod rządami wspólnego władcy dla wzajemnej ochrony. Powoli te wioski zaczynają dominować otaczające tereny i stają się wielkimi państwami. Ich armie stają się coraz większe i silniejsze, ostatecznie podbijając inne plemiona i tworząc imperium. Jednak prędzej czy później cesarstwo się rozpada, dzieląc na wiele skłóconych prowincji. Poddani rozpraszają się jak szczury, a rozpalone w morderczych trudach światło cywilizacji ustępuje pierwotnym mrokom dziczy. Na samym końcu pozostaje tylko kilka punktów światła, które podtrzymują wątły ogień Prawa dopóki, dopóty cykl nie będzie mógł rozpocząć od nowa.

Ale co powoduje, że te imperia upadają raz po raz? Dlaczego mroczna Zahara, jaszczurcza Thrassia czy elfia Argolla nie osiągnęły coraz wyższego poziomu postępu, by w końcu rozciągnąć się na cały świat i ogłosić koniec historii?

Czasami są osłabione po dziesięcioleciach wojny z innym, równie ekspansjonistycznym cesarstwem, co pozostawia każde zbyt wyczerpane, by mogło przetrwać. Czasami są rozdzierane przez szaleńcze, bratobójcze walki o sukcesję i w skutku pozbawiane władcy zdolnego kontynuować rządy. Zbyt często klasy rządzące obrastają w tłuszcz i gniją od środka, wyczerpawszy skarbiec dla ich własnych, dekadenckich przyjemności, aż imperium zostaje ostatecznie wyssane i zwiędłe.

Ale najczęściej przyczyną są potwory.

Niektóre z nich o potędze pozwalającej im w pojedynkę wygrywać z całymi garnizonami. Drugie rozmnażają się tak szybko, że są w stanie pokonać wszelki opór przerażającą liczebnością, jeśli ich populacja wymknie się spod kontroli. Jeszcze inne mogą podstępnie ukrywać się wśród mieszkańców wsi i miast. Nigdy nie ujawniając prawdziwej tożsamości, żerują na ciałach i plugawią dusze zwykłych ludzi dopóki, dopóty nie jest za późno.

Wszystko to może się połączyć w jeden niszczycielski atak na cywilizację, niszczący ją zarówno od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Nawet ogromne imperia pozostają podatne na takie ataki, gdyż, jak na ironię, przez poczucie bezpieczeństwa za murami wielkich miast przestają być ostrożne, na co mniejsze narody nigdy by sobie nie pozwoliły.

Być może istnieją także ciemniejsze, bardziej zorganizowane siły knujące w celu obalenia nawet najpotężniejszych bastionów Prawa - potworne tajne stowarzyszenia czy legiony Chtonicznych Otchłani. Być może są nawet aktywnie sterowane przez nienazywalne bóstwa o zakazanych imionach. Niektórzy uczeni szeptają, że może nawet potwory mają swoich bohaterów, czempionów Chaosu, odpowiadających na wezwanie potwornego ludu, cierpiącego pod twardym obcasem imperium i spiskującym, aby się spod niego jak najszybciej wyzwolić.

Cywilizacja zawsze wisi na włosku. Ignorowanie zagrożenia ze strony potworów powoduje tylko, że z czasem to zagrożenie tylko rośnie. Aby społeczeństwo przetrwało, prosperowało i wciąż rosło, potwory żerujące na nim muszą być nieustannie zwalczane. Same armie nie są w stanie tego zrobić - podczas gdy mogą stać twardo przeciwko całym hordom najeżdżających potworów, są zbyt powolne, zbyt defensywne, zbyt ograniczone w doświadczeniu z ogromną różnorodnością stworów i zbyt skupione na patrolowaniu i ochronie własnych domen.

Wszakże potwory nie uznają żadnych granic za niedozwolone, a więc Prawo potrzebuje własnych obrońców, którzy mogą iść wszędzie tam, gdzie są akurat potrzebni. Aby dać cywilizacji szansę w tej nierównej walce, powstała nowa kasta wojowników, którzy nie tylko bronią punktów światła przed atakami potworów, ale również uderzają mocno i szybko, prześladując potwory na ich ziemiach, w ich własnych legowiskach. Niektórzy nazywają ich poszukiwaczami przygód czy żołnierzami fortuny, ale ich właściwe imię to Pogromcy, gdyż zabijanie potworów zdaje się być ich ostatecznym powodem istnienia.

Większości z nich nie przeżywa dłużej niż jeden rok.

Trzy lata temu tarkaun imperium Aury odpowiedział na wezwanie imperatora Somirei. Wysłano statkami na zachód siły stacjonujące na wschodniej granicy, aby wspólnie stawić czoła barbarzyńskim hordom Skysostańczyków zagrażającym cywilizowanemu światu. Wschodnia część Magerum Menotürum, “nieprzerwanej linii” pięćdziesięciu sześciu fortów, wzniesionych zniewolonymi rękami Kryseańskich separatystów, nagle opustoszała. Z trzydziestu trzech tysięcy legionistów został zaledwie ułamek tej potęgi. Kiedy zwierzoludzie, znani pod różnymi nazwami, takimi jak orkowie, hobgobliny, koboldy czy gobliny, zdobywali i grabili jeden pograniczny fort po drugim, Jutlandzcy najeźdźcy i Celdoreańscy piraci przeprawili się przez morze Ammasaurëan, paląc i łupiąc imperialne wybrzeża. Niedawno pojawiły się opóźnione (i miejmy nadzieję, że zniekształcone) pogłoski o okrążeniu aurańsko-somireańskich sił przez Skysostańczyków i ich ostatecznym unicestwieniu. Jeśli teoria cyklu był prawdą, obecny cykl wchodził właśnie w swą najniebezpieczniejszą fazę…

Po brutalnym ataku na wioskę Tibur podjęto kroki na tyle stanowcze, na ile osłabione Pogranicza były zdolne. Legat fortu Turos Tëm, Ulrand Valerian, obiecał wysoką nagrodę dwóch tysięcy aurańskich złotych słońc temu, kto stłumi w zarodku najazdy zwierzoludzi. Ślady z Tibur prowadziły, ku zaskoczeniu, nie za rzekę Krysivor, a do lasu Viaspen, zdziczałej puszczy, porzuconej przez elfów wieki temu. Motywowani przez imperialne złoto lub z dowolnie innych pobudek, właśnie tutaj zaczynaliście swą opowieść…

[media][/media]

Przed wyruszeniem z Turos Tëm poczyniliście niezbędne przygotowania do wyprawy. Osły nabyte przez Kwintę i Septimusa zostały objuczone rynsztunkiem wszelakim: pochodniami, linami, kocami, bukłakami z winem, pochodniami, sucharkami, suszonymi owocami i mięsem, zapasem strzał, pergaminów i kartek. Przygotowywaliście się z myślą o spędzeniu w lesie nocy, gdyż samo dojście tam trwało przynajmniej pół dnia. Podczas sprawunków zauważyliście, że cały fort żył niedawnym atakiem zwierzoludzi, w wyniku którego wioska Tibur została ograbiona i spalona, a mieszkańcy albo wymordowani, albo porwani w ciemne ostępy Viaspen. Mówiło się na ten temat co prawda dużo, ale mało konkretnie. Ktoś słyszał piąte przez dziesiąte i tak też powtórzył Septimusowi, że kapłanka Genelen, sprawująca opiekę nad wojskowym szpitalem, zna legendę o miejscu w puszczy tak przepełnionym złem, że zostało zapięczetowane wielką skałą przez samych bogów, kiedy świat był jeszcze młody. A z kolei Kwintę ostrzegano (lub straszono) ostatnimi żyjącymi w lesie elfami, ponoć zdziczałymi i nie pragnącymi niczego ponad kęs człowieczego mięsa.

Maszerowaliście przez pola. Za waszymi plecami stopniowo niknął fort. Mijaliście wioski, a wkrótce już tylko pojedyncze gospodarstwa. Tibur było niegdyś solidnie obwarowanym, umocnionym siół zaludnione przez straceńcze odważnych pograniczników żyjących z darów lasu. Padł ofiarą ataku koboldów, orków i hobgoblinów. Toporne kryseańskie chaty spłonęły. Wszędzie leżały gnijące trupy. Ziemię pokrywały plamy zaschniętej krwi. Pocięte saki, rozbite skrzynie i porozrzucane zapasy leżały bezładnie między zwłokami. Minęliście wielką piramidę nagich, spalonych ciał - mężczyzn, kobiet, dzieci, a także i zwierząt, zrzuconych bez różnicy na jeden stos. Żadna istniejąca nacja nie dopuściłaby się podobnego czynu co zaharańskie potwory, lubujące się w sianiu destrukcji, w terrorze, torturach i zabójstwach. Jak w przypadku dzikich bestii, chociażby wilcząt, u których instynkt zabijania potrafi być silniejszy niż instynkt zachowania życia.

Przeszliście obok starca przybitego kołkami do drzewa. Na jego czole wyryto nożem prymitywny znak, którego znaczenia nie rozumieliście, ale który został wam w pamięci - złowrogie, jaszczurze oko... W końcu natrafiliście na ślady korowodu pojmanych, prowadzące do tajemniczego lasu Viaspen, skąd nikt nie spodziewał się ataku. Gdzieś w tym lesie biło serce ciemności, które już wkrótce będzie pompować krew zniewolonych w obce, demoniczne światy…

Gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Nie byliście wprawni w sztuce tropienia albo to potwory były zbyt biegłe w kunszcie zacierania śladów, bo pierwszy dzień przyniósł tylko rozczarowanie. Niespokojni spędziliście noc w lesie. Dzieki bogom, oprócz oddechów kompanów i sporadycznego szelestu lub trzasku gałązki, czasem jedynie bzyczały nocne owady, a czasem zaszurgało jakieś małe zwierzę, uciekające w trawie.

Nawet u najzręczniejszego tropiciela szybkość i cisza nie szły ze sobą w parze; im bardziej troszczyliście się o jedno, tym bardziej zaniedbywaliście drugie. Mimo to nazajutrz, z samego rana podążaliście pochwyconym tropem jakiegoś olbrzymiego, człekokształtnego monstrum, w dobrym tempie, unikając gałęzi i sterczących konarów najlepiej, jak umieliście. W ten sposób dotarliście do niewielkiego zagłębienia, jednak spóźnieni. Na rozoranej ziemi, świadczącej o zaciekłej walce, leżały okrwawione zwłoki. Wielkie zwłoki… ogrzycy? Tak zgadywaliście, spoglądając chmurnie. Trup leżał głową w dół, rozszarpany przez jakąś bestię albo stado zgłodniałych wilków. Z dwojga złego szczerze wolelibyście trafić na to drugie, zrozumiawszy jaką potęgą musiałoby dysponować stworzenie zdolne w pojedynkę stawić czoła ogrowi i wygrać. Ciekawe, dokąd prowadziły głębokie ślady zostawione przez ogrzycę, gdyby tak odtworzyć jej wędrówkę wstecz?

Trzasnęła sucha gałązka. Ktoś się zbliżał. Ktoś, kogo byście się w tym miejscu najmniej spodziewali. Krasnoludowie. Sześć palców spoczywało na spustach sześciu kusz; krótkie bełty mierzyły prosto w wasze piersi. Zaś siódmy niósł za łańcuch wielką pułapkę na niedźwiedzia. Zmarszczył brwi, mierząc na zmianę Tiberiusa i Flora groźnym spojrzeniem spod hełmu. Może w ten sposób reagował na strach, a może się namyślał, czy strzępić języka, czy zaryzykować niespodziewany atak. Kwinta oblizała wargi i krew zastygła jej w żyłach. W chmurnych oczach nieznajomego rozwaga walczyła z żądzą mordu...

[media][/media]
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 22-05-2019 o 20:25.
Lord Cluttermonkey jest offline