Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-05-2019, 14:23   #15
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

***

Tymczasem Sierra zatrzymała Leo.
- Jeśli to kolejny atak Szeryfa to znaczy, że naprawdę podkręcił współczynnik agresji. Powinnam zabrać was w bezpieczne miejsce. Nie chciałabym musieć tłumaczyć Marii i Nico okoliczności waszej śmierci.

Leo odprowadził wzrokiem Rekiny z irytacją. Miał wrażenie, że nie do końca to dobrze rozegrał… “Wycofaj się jak możesz” - napisał Mendozie.
- Dziękuje, możecie nas zaprowadzić do tego mieszkania, o którym rozmawialiśmy z Marią, które moglibyśmy wykorzystać jako schronienie, dalej sobie poradzimy. - odparł Sierrze.

Tasha skinęła głową
- Myślę że czas najwyższy czas abyśmy znaleźli jakieś leże. Czy miejsce, do którego się wybieramy, jest daleko? - zapytała, spoglądając na zegarek i zastanawiając się czy nie jest już zbyt późno na spotkanie. Niby Jack Gordon zawsze był nocnym markiem, co było częste wśród pismaków, ale mimo wszystko nie chciała przesadzać.

- No o to chodziło, żeby wam miasto pokazać, żebyście wybrali lokację, która wam się najbardziej podoba - odpowiedziała Sierra. - Ocean View jest niedaleko Pole Position, widzieliście jak okolica wygląda…
- Bylibyśmy sąsiadami! - ucieszyła się Bubbles.
- ...Druga opcja to mieszkanie tu, niedaleko, chociaż teraz nie wiem czy chcielibyście żyć tuż obok Rekinów. No, ale to wciąż wasza decyzja. No i jest Downtown, ale tu muszę was ostrzec, że to poza naszą strefą wpływów, więc jakby coś się posypało, to nie wiem czy dałybyśmy radę udzielić wam szybkiej pomocy, jak jak mówiłam wcześniej, opcja numer jeden wydaje mi się najlepsza.
- Bo jest! - potwierdziła Bubbles.
Tasha nie zastanawiała się zbyt długo.
- Downtown to nie jest czasem wrogie terytorium, które moglibyśmy przejąć? - zapytała grzecznie. - Przepraszam, ale niezbyt się orientuje w tutejszej polityce.
- Czerwone Oczy ogłosiły Downtown swoją domeną - odpowiedziała Wave.
- Ale Sojusz Południowy ma tam pewnie nieruchomości, dlatego to miejsce też zaproponowałam - wyjaśniła Sierra. - Maria i Nico mogłyby się zdziwić gdybym je pominęła.
- Dlatego grzecznie proszę o Wasze błogosławieństwa, zresztą na razie to śpiew przyszłości, na razie potrzebujemy schronienia na klika nocy...
- Ja bym jednak wolał przy Ocen View, blisko terytorium waszego i Aniołów. Zawsze potem możemy zmienić lokalizację jak się urządzimy. - Leo dobitnie wlepił spojrzenie w Tashę, oczekując że jego głos jako Ductusa będzie roztrzygający.
- Nie nam udzielać błogosławieństw - powiedziała Wave. - Ten przywilej należy do Biskup.
- Nie wątpię, że będzie zachwycona, słysząc, że chcielibyście przejąć Downtown - zapewniła szczerze Sierra. - Będziemy mogli połączyć siły. Gdyby jeszcze dało się zmobilizować Rekiny… ale jak widzieliście sami, są trudne.
- Skupmy się na dzisiejszej nocy, nie na niepewnej przyszłości - upomniała ją Wave.
- To skoro wybieracie Ocean View, to ja wam gratuluję! - Bubbles uśmiechnęła się szeroko. - To naprawdę najlepszy wybór. Pokażę wam miejsce, a jak będziecie czegokolwiek potrzebować, to możemy się zdzwonić i z radością pomogę! - zapewniła.
- Nie bądź natarczywa - upomniała ją Wave.
- Nie jestem! - nadąsała się Bubbles.
- To bardzo miło z twojej strony Bubbles, przyda nam się przewodnik! - Leo stwierdził że uprzejmość może zaprocentować. - Z tym, że ta noc jest dla nas dość napięta, więc najpilniej potrzebujemy kluczy i adresu.
- Pokój sto i trzy, powiedzcie tylko, że jesteście tymi, no, jak się oni nazywają…? No, że lubicie nietoperze - Bubbles uśmiechnęła się przepraszająco i spojrzała błagalnie w kierunku sióstr.
- Przedstawcie się jako chiropterolodzy - poratowała ją Wave. - Pokój jest od północnej strony budynku i odpowiednio przygotowany do specjalnych potrzeb gości.
- Więc rozgośćcie się! A tu macie mój numer - Bubbles wręczyła Leo uroczą, minimalistyczną wizytówkę. - Nie wahajcie się dzwonić o dowolnej godzinie nocy! Chociaż oczywiście nie zawsze będę mogła odebrać… - zmartwiła się nieco. - O! Musimy was umówić na spotkanie z Neonowymi Aniołami, takie sąsiedzkie spotkanie! Co wy na to?

- Dziękujemy, a o spotkaniu z Aniołami też myślałem - im szybciej tym lepiej. W sumie przybyliśmy tu na ich prośbę - odparł Leo.

- To zorganizuję spotkanie - Bubbles pokiwała głową. - Jutro, w klubie Neon Sea, to ich ulubiona miejscówka. Przyjdę po was wcześniej więc czekajcie w okolicy hotelu.

W tym momencie telefon Leonarda odebrał odpowiedź z komórki Mendozy: "Tu Tien. Marco jest zajęty. Strzela. Próbujemy wydostać Raya."
”W pierwszej kolejności ratujcie siebie, oni dostaną zaraz posiłki. Wysłałem wam ducha wcześniej na pomoc.”
Pokazał wiadomość Tashy, która z trudem powstrzymała cisnące się jej na usta epitety, a potem obrócił się w stronę Sierry.

- Sorry, mamy jeszcze jedno spotkanie tej nocy, zgadamy się.

- Jasne, potrzebujecie podwiezienia? - zapytała Sierra.
- Raczej środka transportu, wolimy być samodzielni. - Leo rozejrzal się za jakimś autem albo motorem który móglby ukraść.
- Albo przejdziemy się pieszo, w sumie nie mamy daleko - wtrąciła Tasha chcąc aby ktokolwiek z Nietoperzy domyślił się, że mają jakiś związek z tym co się działo u Rekinów.
- Jak chcecie, to do zobaczenia - rzuciła Sierra i ruszyła do swojego wozu.
Wave tylko zamachała na pożegnanie, podobnie jak Bubbles, z tym że ta posyłała też w powietrze całusy i wołała:
- Papatki! Trzymajcie się ciepło! Nie dajcie się zwariować! Narka!

Leo podążył w tę samą stronę co wcześniej Rekiny, na parking, na którym wypatrzył interesujący samochód - Sabre w wersji Turbo. Wiedział, że to dwudrzwiowe, czerwone cacko z białym pasem biegnącym przez całą karoserię skrywa pod maską całkiem solidny silnik i pod względem osiągów ustępuje tylko sportowym markom. Pamiętał też, że samochody miały jedną, drobną wadę kontstrukcyjną, która mogła mu znacząco ułatwić zadanie… Kilka chwil później z dumą zaprosił Tashę na fotel pasażera. Wtem zabrzęczał jego telefon.
- Szefie, melduję, że zadanie wykonane. Wymoczek pojmany. Uwolniłem też Tiena. Dzięki za ostrzeżenie o kawalerii, uratowało nam dupy. Gdzie się spotykamy?

- Super, właśnie chciałem lecieć na ratunek, macie transport? - odparł Leo z nutą ulgi, dając na głośnik, żeby Tasha słyszała. Mendoza to był jednak twarda sztuka..

- Starego rzęcha, z którego cieknie olej. Ale jeździ… oż kurwa! - zaklął nagle. - Uh, to nic takiego... Tien spanikował na widok furgonu DBP. Mam wracać do tego kościółka w Małej Hawanie czy znaleźliście dla nas inną miejscówkę? Musimy gdzieś upchnąć wymoczka. Potrzebujemy też krwi. I nowych ubrań dla Tiena. Dranie wszystko mu zabrali.
- Spotkajmy się pod kaplicą, spróbujemy skombinować po drodze jakieś ciuchy i przekąskę - powiedziała szybko po czym zaczęła pisać smsa do Gordona << cześć kociaku, masz pomysł gdzie mogłabym się skitrać z kolegami i przeczekać ciężkie czasy>>
- Okay, dacie radę tam dotrzeć czy po was podjechać? - Leo nie zaprotestował, że Tasha odezwała się, przynajmniej nie musiał sam o wszystkich myśleć.
- Damy radę, będziemy czekać przy kościele - odparł Marco i się rozłączył.

- Masz rację, może lepiej nie brać jeńca do naszej nowej siedziby na Ocean View. - Powiedział do Tashy, rozglądając się za jakąś samotną ofiarą którą mogliby porwać. - Pytanie, czy od razu negocjować wymianę jeńca na Raya z Rekinami, czy włączyć w to Nietoperze?

- Na miejscu Nietoperzy nie byłabym zadowolona jakby ktoś mi bruździł w interesach, oni nie muszą na razie nic wiedzieć. Powinniśmy umieścić chłopaków ze ścierwem poniżej radarów tam gdzie nikt nie będzie ich szukać, a sami jak nigdy nic udać się na Ocean’s View. Kolejnej nocy pomyślimy co zrobić dalej.

Leo, jadąc w kierunku Małej Havany, rozglądał się za jakąś łatwą ofiarą, ale niestety nie dopisało mu szczęście. Godzina była już późna, a ludzie, jeśli pojawiali się na ulicach, to w niewielkich grupach. W Małym Haiti ludzi praktycznie w ogóle nie było widać, cała dzielnica wydawała się niemal wymarła. Sprawiało to dość upiorne wrażenie, nawet na wampirach. W Małej Havanie sytuacja była już bardziej normalna, ale z racji tego, że turyści się tutaj nie zapuszczali, ruch był dużo mniejszy niż w Downtown czy we wschodniej części miasta.

Tasha wybrała numer telefonu do Gordona i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Uhm? Halo? - głos Gordona był ewidentnie zaspany.
- Sorki, że cię budzę ale jest sprawa… pilnie potrzebuje miejsca aby się przyczaić, nie masz może czasem jakiejś piwnicy, czy schowka? - zapytała.
- Któż to się raczył odezwać… - mruknął z pewną irytacją, ale zaraz się opanował. - Przyczaić? Masz jakieś kłopoty? Mogę cię przenocować przez kilka dni… czy raczej nocy… To nie będzie wielki problem…
- Bardzo chętnie do Ciebie wpadnę - odpowiedziała uwodzicielskim lekko chrapliwym głosem - pogadamy o starych dobrych czasach. Wiesz może jak wynająć teraz na szybko jakiś garaż w okolicy, albo jakiś większy schowek? Chętnie u ciebie zostanę, ale wolałabym gdzieś ulokować kumpli, aby nie przeszkadzali…
- Kolegów chcesz w schowkach zamykać? To dopiero zimnokrwiste… Teraz czuję się wyróżniony, że nigdy nie zostałem w podobny sposób przez ciebie potraktowany… Mam garaż, niezbyt tam przestrzennie, ale cóż… W Downtown darmowy nocleg jest luksusem.
Cmoknęła z uznaniem do telefonu
- Zawsze wiedziałam, że jesteś boski, przypomnisz mi gdzie mamy podjechać - zapytała.

- Hyman Condo, to koło stadionu. Pokój 304. Ale daj znać jak będziecie pod budynkiem, to ci wskażę jeszcze garaż.

- Mówisz masz - odpowiedziała - będziemy zanim zdążysz wyszykować się na randkę - odpowiedziała pół żartem pół serio a następnie zakończyła połącznie.

Kiedy dotarli w okolice kościółka, Mendoza stał oparty o maskę starego Parenniala. Rozglądał się nerwowo i z ewidentną ulgą przyjął pojawienie się kompanów.
- To miejsce przyprawia mnie o dreszcze - powiedział na przywitanie. - Jakby mnie ktoś obserwował. Czuję się odkryty. Tien pewnie bardziej, bo lata z gołą dupą - zażartował dla rozładowania nerwów.

Tasha bez słowa zdjęła kaszmirowy szal i podała go azjacie, było jej wszystko jedno co z nim zrobi.
Tien, zawstydzony, siedzący w samochodzie w samej tylko czarnej koszulce, którą dostał pewnie od Mendozy, gorąco podziękował Flame za podarunek i owinął się nim w pasie.
- Miałem złe przeczucia i się sprawdziło. Pech nas nie opuszcza. Może to miasto jest przeklęte? Ten kościół nie poprawia mi nastroju. Ma złą aurę.
- Mamy alternatywną miejscówkę - odpowiedziała - co myślisz o kimnięciu się w garażu u jednego z moich kontaktów? - Postanowiła tym razem nie lekceważyć przeczuć Tiena.
- Brzmi to lepiej niż pozostanie tutaj - odparł Tremere. - Nie mam nawet mojego amuletu. Zabrali mi go. Bez niego… - urwał, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. - Nie chcę tu zostawać. To złe miejsce. Stare i ponure. Ma w sobie ciemność. Nie jesteśmy tu mile widziani. Ledwie… tolerowani - powiedział półprzytomnie, jakby w transie.
- Niestety ma go kapłanka Rekinów, obawiam się, że możemy go nie odzyskać przynajmniej przez jakiś czas.
Tien zadrżał ponownie i pokiwał głową w ponurym milczeniu.
- Myślisz, że mając medalion mogą nas zlokalizować ? - zapytała.
- To wymagałoby wiedzy tajemnej i mocy, ale nie jest niemożliwe. Nie mają w swojej Sforze członka mojego klanu, ale wśród Tzimisce zdarzają się okultyści posiadający pewne umiejętności - przyznał niechętnie.

Poczekajcie pójdę po Artura - powiedziała na głos - najwyższa pora opuścić to schronienie. Następnie pewnym kropiem skierowała się ku kaplicy.
Przez tajne wejście wkroczyła do podziemi, gdzie powitały ją jarzące się w ciemności złote oczy Matki Arszenik.
- Wróciliście. Czuję od ciebie słoną bryzę. Jak przebiegło spotkanie na plaży? Jesteś zadowolona z wyniku wydarzeń, które miały miejsce? Stąpacie po niepewnym gruncie, uważajcie, gdzie stawiacie stopy, by nie pochłonęły was ruchome piaski… - ostrzegła enigmatycznie, po czym odwróciła się i ruszyła w głąb grobowca.
Tasha przyspieszyła kroku, gdy była już blisko miejsca, w którym spodziewała się zastać Ventrue, powiedziała głośno:
- Raz, dwa trzy, zbieramy się, panienko, bo się spóźnimy na balety…
- Jestem zebrany. Bardziej nie będę - odparł zgryźliwie kapłan. - Jestem wręcz bardziej kompaktowy niż kiedykolwiek wcześniej…
- Nim odejdziecie, chciałabym wręczyć wam swego rodzaju prezent pożegnalny - odezwała się Justine Kaoru. - Niech będzie to też odpłata za godziny spędzone na rozmowie.
- O czym mówisz… Matko? - zapytał zdziwiony Arthur.
- Kazałam sprowadzić twoich wiernych, czworonożnych towarzyszy, obawiając się, że w obecnym stanie nie będziesz się mógł nimi zająć, a twoi kompani mogą być zbyt pochłonięci innymi wydarzeniami…
- Moje psy?! Żyją? Są tutaj?
- Nie tutaj. To jest moje sanktuarium - odrzekła złotooka karcąco. - Są jednak niedaleko. W bezpiecznym miejscu. Pod opieką. I tam pozostaną do czasu, gdy będziesz gotów je odebrać.
- Ja… dziękuję, Matko Arszenik. Jestem naprawdę wdzięczny. Jak mogę…
- To nic takiego - przerwała mu. - Teraz już na was czas. Zbyt wiele czasu spędzacie przy kościele, jeszcze zwrócicie niechcianą uwagę. A tego byśmy nie chcieli…
Tasha bezceremonialnie zarzuciła sobie Artura na plecy następnie skłoniła się przed gospodynią.
- Dziękujemy Matko, za gościnę, jeszcze raz przepraszamy za problem jaki sprawiliśmy naszą obecnością, jesteśmy Twoimi dłużnikami.
- I wiecie już jak ten dług spłacić. Życzę wam, aby udało się wam zrealizować wasze przeznaczenie.
---






- Świetna robota - Leo podał rękę Mendozie. - Czy widziałeś może wyglądającą jak młoda dziewczyna duszycę albo wiesz co z Andrzejem?
- Tien mówi, że nie widział Andrzeja od kiedy ich zaatakowano, czyli niedługo po tym jak się przebudzili. Cholera wie co się z nim stało, ale jak go znam, to zaszył się w jakiejś norze, liże rany i wróci w najmniej spodziewanym momencie i będzie marudził jak gdyby nigdy nic… Znowu o jakiejś duszycy mówisz, o co z tym chodzi? Od kiedy jesteś w stanie wzywać umarłych na pomoc? Bo jakby nie patrzeć to dość przydatna umiejętność, która już nie raz mogła nam dupska uratować…

- No, mogę ci wyczarować ducha, ale to będzie sztuczka. - Leo zaśmiał się cynicznie - Ale spotkaliśmy przyjaznego ducha, Emmę, a darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Wysłałem ją aby was odzukała.
Tremere zadrżał słysząc to, a i Mendoza nie wyglądał na zachwyconego.
- Mówisz, że Andrzej przepadał jak Rekiny zaatakowały? - Spojrzał na Tiena, podczas gdy Tasha zeszła do podziemi.
- Nie Rekiny. DBP. Ludzie Szeryfa - wyjaśnił Blackout. - Jakaś Gangrelka wyniuchała naszych, gdy szukali miejsca do przekimania. Wmówili jej, że są pariasami i obiecali się wynieść następnej nocy, jeśli ich nie wyda. A ona i tak nakablowała Szeryfowi. Nie dziwi mnie to ani trochę - pokręcił głową. - Kiedy DBP zaatakowało, Andrzeja gdzieś wcięło, a Ray i Tien uciekli, zaszyli się w pobliskuch zrujnowanych budynkach. Okazało się jednak, że te ruiny są zamieszkane przez trzodę Rekinów, która zaraz dała znać swoim właścicielom. Rekiny pojawiły się, obezwładniły naszych, obrabowały ze wszystkiego, rozdzieliły, przesłuchały i trzymały pod kluczem.
- Upuściły nam też krwi, abyśmy nie mogli korzystać swobodnie z Dyscyplin - dodał Tien.

- To z naszego jeńca też trzeba upuścić… chce go na Raya jutro wymienić. Spotkaliśmy kilka lasek z Nietoperzy, Sierrę, Bubbles i Wave, które chcą nas mieć po swojej stronie, dali nam chatkę przy Ocean's View. Sierra jest członkiem gangu Marii, Kubańczyków, planujemy z nimi akcje przeciwko DBP.
- Nietoperze poszły z nami na negocjacje z Rekinami, te dranie twierdzą, że ściągnęliście uwagę Camarilli na ich terytorium i zażądali żeby porwać dwóch Spokrewnionch dla nich dla złożenia w ofierze dla Wielkiego Rekina. Ale uznałem, że nie pozwolimy tak sobą pomiatać… - Leo starał się streścić szybko najważniejsze informacje.

- No i słusznie. Nie będziemy im butów całować, bo jak nie pokażemy siły, to nikt nas tutaj nie będzie szanował - zgodził się Mendoza.
- Nie sprowadziliśmy do nich Camarilli - zaprotestował Tien. - Ta Gangrelka wpadła na nas przypadkiem, bo już tam była. Ray nawet wspominał, że mówiła, że weszliśmy na "jej terytorium".
- Jak to możliwe, żeby ten teren był jednocześnie jej i Rekinów? Coś mi tu śmierdzi - mruknął Marco, drapiąc się po brodzie.

- No, mi nawet cuchnie - wyszczerzył się cynicznie Leo, czekając na powrót Tary - . w tym mieście mają niezły bajzel, każda sfora chce swojego biskupa… ale musimy się ogarnąć bo jutrzejszej nocy będzie też się działo, nie udało mi się zgarnąć wam żarcia po drodze, może bliżej Ocean's View będzie łatwiej.

- To może my też kogoś wytypujemy do wyścigu? Arthur na pewno ucieszyłby się z możliwości awansu - zaproponował Mendoza, ale z wyraźnie pobrzmiewającą kpiną. - Jakie mamy plany na jutro, tak dokładnie?

- No nudzić się nie będziemy. Spróbujemy wymienić jeńca na Raya, prawdopodobnie będziemy też mieli spotkania z Aniołami i Biskupem Nietoperzy, a co z tymi Jeżdzcami Apokalipsy o których mówiłeś? -Leo przypomniał sobie, że Mendoza otrzymał wsparcie od kolejnej Sfory.

- Bracia Apokalipsy - poprawił Brujah odruchowo. - Mała grupa, ale złożona z samych twardzieli. Twierdzą, że wysłał ich sam Sasha Vykos, żeby zrobili porządek w mieście. Nie wiem jak zamierzają to osiągnąć. Na pewno są zmotywowani i uduchowieni tak, że mogliby zawstydzić Arthura - skrzywił się. - A, wspominali też, że planują zorganizować "wielki wiec", spotkanie wszystkich Sabatników w mieście. Jak dla mnie to proszenie się o kłopoty. A co ty o tym myślisz, szefie?

- Ja na razie bym się na 100% nie deklarował. Chaos może być korzystny jak dobrze to rozegramy. Musimy zdobyć terytorium, możliwe że dostaniemy część terytorium Aniołów, w sumie jak oni są przetrzebieni to może nawet przyłączyliby się do nas?

- Czy na pewno chcemy przyjmować frajerów, którzy sami sobie nie radzą i prawie doprowadzili do naszej śmierci przez swoją nieudolność? - Blackoutowi wyraźnie nie spodobał się ten pomysł. - No, ale jak się mamy z nimi spotkać, to zobaczymy… może znajdzie się wśród nich ktoś warty zachodu.

- Trzeba się spotkać i wyjaśnić sprawę, w końcu oni nas zaprosili… - Leo zwrócił wzrok w stronę Tashy, która wracała z Arturem.

---
Tasha Wyszła z Arturem na plecach i skierowała się do samochodu.
- No to chłopaki zbieramy się. Proponuję abyśmy odjechali kawałek i porzucili samochód Mendozy na jakimś parkingu, najlepiej przy porcie aby zwiększyć szansę na to, że pomyślą że uciekliście poza miasto.
- Nie widzę problemu - wyszczerzył się Mendoza. - Może z tym małym wyjątkiem, że wszyscy się do jednego samochodu nie zmieścimy. Zwłaszcza do takiego - wskazał Sabre Turbo. - Może najpierw udamy się, gdzie się mamy udać, a potem pojadę do doków, zostawię auto i wrócę taksówką? No chyba że ktoś pojedzie za mną drugim samochodem i mnie zgarnie.

- To może Tasha i Mendoza z Tienem wezmą jeńca do miejscówki którą znalazła Tasha i po drodze spróbują coś upolować, a ja pojadę z Arturem do Ocean View.


***
Ocean View okazał się być trzygwiazkowym, pięciopiętrowym hotelem znajującym się naprzeciwko południowego wejścia na Ocean Beach. Kiedy Leonardo podszedł do recepcji i przedstawił się jako szef grupy chiropterologów, od razu otrzymał klucz i wskazano mu drogę do pokoju 103. Rzeczywiście znajdował się od północnej strony budynku, okna były zabezpieczone od słońca szczelnymi, metalowymi żaluzjami, a ukryta za szafką lodóweczka zawierała kilkanaście worków z krwią. Zadowolony z oględzin, przyniósł Arthura, na szczęście nie zwracając niczyjej uwagi, nie licząc recepcjonisty, któremu nawet nie przyszło do głowy komentować, gdy pod ręką była książeczka z jakże absorbującym sudoku.

Po odstawieniu Artura do mieszkania, które dostali od Sierry, Leo przyjechał swoim zdobycznym Sabre (z którego był zadowolony) w okolice klubu Malibu, gdzie umówił się z Ahmedem. Za radą Tashy nie poinformował Nietoperzy na razie o sytuacji z Rekinami, może lepiej było na razie nie robić z nich wspólników w ataku na Sforę, z którą nie mieli otwartego konfliktu… z tego co zdążył zauważyć Vice City było miastem chaosu i przemocy, czuł że będzie się tu dobrze bawić… choć możliwe że krótko. Musiał popłynąć na fali chaosu nie dając się jej pochłonąć.

Otrzymawszy wiadomość od Ahmeda zaparkował samochód naprzeciwko klubu nocnego, ustawiając go w taki sposób, by w razie konieczności łatwiej było szybko odjechać. Wprawdzie nie spodziewał się kłopotów, ale odrobina dodatkowej ostrożności nigdy nie zawadziła. Przeszedłszy na drugą stronę ulicy, zatrzymał się przy stojącym przed klubem jednorękim posągiem. Ewidentnie ta cecha rzeźby nie należała do zamysłu artysty. Wyglądało to raczej, jakby większą część ramienia z olbrzymią siłą oderwano...
- Hej, jesteś! - ucieszył się podchodzący powoli Ahmed. Jego krok był nieco chwiejny, ale wzrok wciąż bystry. - Nie ma co tu stać, wejdźmy do środka, tam spokojnie porozmawiamy.
Bramkarze rozpoznali Mustanga i przywitali go skinieniami głowy. Copperfieldowi przyjrzeli się uważnie, ale nie zatrzymali. Wewnątrz, wśród neonowych świateł, sztucznej mgły, ogłuszającej muzyki, zapachu potu i tytoniu, mimo późnej godziny wciąż bawili się ludzie: zatwardziali imprezowicze, doświadczeni w bojach bywalcy barów, dyskotek i nocnych klubów.
- Chodź za mną! - wykrzyknął Ahmed, po czym skierował się w stronę schodów na piętro.
Tu również wartę pełnili ochroniarze, nawet bardziej onieśmielający niż ci przy głównym wejściu. Byli uzbrojeni, czujni i roztaczali specyficzną aurę, wymusząjącą szacunek. Ravnos nie zdziwiłby się, gdyby byli ghoulami dysponującymi podstawami Prezencji. Nie był jednak pewien i nie miał tego jak sprawdzić. Mustang pokazał im swoją VIPowską przepustkę i wcisnął banknot w dłoń jednego z mężczyzn. Ten w odpowiedzi wręczył mu niewielki klucz.
Klucz ten otworzył jeden z prywatnych pokoi na piętrze, gdzie muzyka nie była już tak nieznośnie głośna a powietrze pachniało kwiatowym odświeżaczem.
- No i jesteśmy! Rozgość się - oświadczył radośnie Ahmed, zamykając za sobą drzwi. - Na początku myślałem, żeby posiedzieć na głównej sali, ale tam ciężko by się rozmawiało. A zakładam, że mamy o czym rozmawiać… - uśmiechnął się i ruszył w kierunku minibarku.

- Dobrze cię widzieć, stary druhu, kopę lat. Wygląda na to że nieźle się tutaj urządziłeś po tym jak obrobiliśmy Casettich w Chicago - Leo z uśmiechem podał rękę Ahmedowi. Wcześniej z zainteresowaniem rozglądał się po klubie, dobre miejsce na polowanie, ale nie był głodny. Poza tym wcale by się nie zdziwił gdyby ten bar był terytorium któregoś ze Spokrewnionych.

- Fortuna obdarowała mnie okazją, z której nie zawahałem się skorzystać - odpowiedział Ahmed z uśmiechem, po czym z pełnym kieliszkiem przemieścił się w stronę kanapy. - Szczęśliwym zrządzeniem losu udało mi się zapoznać osobę, która w Vice City ma ostatnie słowo jeśli chodzi o nielegalne samochody i wyścigi. Mój urok osobisty pozwolił mi się wkupić w jej łaski, no a profesjonalizm zwieńczył dzieło. Teraz mogę swobodnie korzystać z wszystkich luksusów, które to miasto ma do zaoferowania. A do tego pracuję na swoich warunkach jako, hmm, prywatny subkontraktor, co jak wiesz, ma dla mnie wielkie znaczenie. W każdej chwili, jeśli najdzie mnie taki kaprys, mogę się ponownie spakować i ruszyć w świat szeroki. Póki co jednak jest mi tu dobrze. Z twoimi umiejętnościami też możesz się tutaj łatwo ustawić. No, ale pewnie jak zwykle masz swoje plany… Jak mogę ci pomóc, przyjacielu?

Leo rozsiadł się pewnie na kanapie, przybierając wyluzowaną pozę.

- Brzmi super, twoja szefowa wydaje się być osobą wartą poznania… jestem w tym mieście dopiero drugą noc z kumplami, ale widzę że będzie tu sporo okazji do wykorzystania….

- Wybacz, wprowadziłem cię w błąd mówiąc "ta osoba", podczas gdy myślałem o mężczyźnie. I nie nazwałbym go moim "szefem" - skrzywił się lekko. - Wykonałem dla niego kilka robótek, ale nie ma na mnie wyłączności. Sam jestem sobie szefem - oświadczył butnie.

- Powiedziałbyś mi coś więcej o sytuacji w mieście? Słyszałem że głównymi graczami są DBP i rodzina Vercettich?

- DBP? Nie rozśmieszaj mnie! To świnie! - rzucił pogardliwie. - Żywią się odpadkami, które pozostawiają prawdziwi gracze. Gang V kontrolowany przez rodzinę Vercettich, tu słyszałeś dobrze. Oni przez ostatnie dwie dekady trzęsą miastem, chociaż... ostatnio zdają się być w odwrocie. Ja jednak sądzę, że to podpucha. Myślę, że próbują zabezpieczyć swoje najważniejsze zasoby, by następnie sprowokować pozostałe siły do walki między sobą, żeby później skonsolidować swoją władzę... Nie patrz tak na mnie! Tak, wiem, że to tylko teoria na poparcie której nie mam żadnych dowodów, ale wierzę swojej intuicji! A mówiąc o innych siłach: mamy sojusz gangów kubańskich, boliwijskich, kolumbijskich i meksykańskich, naprawdę solidną siłę, jeśli zdołają się utrzymać razem; mamy haitańczyków, którzy są nie do zdarcia, a którym ostatnio zaczęli pomagać napływający do miasta jamajczycy; mamy gang z kostaryki, nowego gracza, który zaskakująco szybko zaaklimatyzował się w mieście; mamy anarchistów z Downtown, którzy zrobili się strasznie agresywni i zaczęli wchłaniać lokalne gangi motocyklowe; mamy Triady, niezbyt aktywne, ale od lat nieustannie obecne gdzieś na drugim planie. Wreszcie mamy też tych, co nie mają w mieście wpływów, ale tylko czekają na sposobność, żeby wkroczyć: włochów, rosjan, a nawet gości z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki. Na tych ostatnich policja ma szczególnie oko, wiesz, po Jedenastym Września… heh, w ostatnich latach nie jest łatwo mieć w Stanach na imię "Ahmed".

- No tak, większość ludzi to idioci, ale tacy jak ty czy ja sobie poradzą, w końcu imiona nie są jedynym powodem dla których policja miałaby się nami interesować. - zaśmiał się Ravnos.
- Widzę że mamy tu niezły kocioł. W naszym światku ci którzy wspięli się na szczyt nie mają wyboru innego niż upaść, zbyt wiele wilków czeka by rzucić im się do gardła. Chciałbym upewnić się że nie staniemy po przeciwnych stronach, zdradziłbyś, z którą frakcją związany jest facet, który daje ci zlecenia? - Zmrużył oczy, patrząc na Ahmeda.

- Który? Mówiłem ci już, że nie pracuję na wyłączność dla jednej tylko osoby… - odpowiedział Mustang, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, zastanawiając się intensywnie. Wreszcie się zecydował. - No dobrze, wiem, że chodzi ci o wielką rybę… i myślę, że z tobą mogę rozmawiać szczerze i otwarcie. Facet nazywa się Dorian Wilde, ale w półświatku jest nazywany "Tukanem". To kubańczyk należący do rodziny Vercettich. Oczywiście nie przez więzy krwi, nawet nie przez małżeństwo, bo gość jest gejem. Ale z tego co mi wiadomo, to ma naprawdę wysoką pozycję, pełne poparcie rodziny. I, jak mówiłem, we wszystkim co dotyczy samochodów: kradzieże, przemyt części czy wyścigi; on ma ostatnie słowo.

- Ja ze swojej strony nawiązałem kontakt z gangiem Kubańczyków Marii, ale nie jest to na razie stała współpraca. - Ravnos spojrzał wnikliwym spojrzeniem na Ahmeda, doceniając jego szczerość.
- Jak będę potrzebować pomocy w jakieś interesującej robocie to będę o tobie pamiętał, rozumiem że z wzajemnością.

- Maria? Maria… - nagle twarz rozjaśnił przebłysk zrozumienia - Maria Robina? Ta z… - dotknął palcem skóry tuż przy swoim prawym oku. - Uhm, cóż, wydaje mi się, że spotkałem ją kiedyś. Chociaż czuję się jakbym ją dobrze znał, tyle się o niej nasłuchałem od jej przyjaciółki, Nico Goldstein. Dziewczyna jest znakomitym mechanikiem, jakbyś kiedyś potrzebował naprawić albo podrasować swoje cacko. I oczywiście, że z wzajemnością. W końcu tworzymy wyśmienity zespół - uśmiechnął się szczerze i dopił whisky.

- Policja i FBI są w stanie w ogóle cokolwiek zdziałać w tym mieście? - zadał kolejne pytanie.

- Czasami. Głównie wtedy gdy jedna grupa interesów stara się ich wykorzystać przeciwko innej grupie interesów. Ogólnie jednak walka z gangami to jak walka z hydrą: gdy odetną jedną głowę, trzy nowe wyrastają na jej miejsce. A rodzina Vercettich jest nie do ruszenia. Kontrolują lokalne media, mają w kieszeni burmistrza, a na liście płac najlepszych prawników. A gdy jakiś śledczy próbuje się do nich przyczepić i mimo wszystko nie odpuszcza, to cóż, zwykle znika. Czasami pojawia się ponownie, ale rezygnuje z pracy i dostaje ciepłą posadkę. Słyszałem o jednym czy dwóch przypadkach, którzy zostali nawet włączeni do rodziny. No i są też ci, którzy znikają na dobre. Nazywa się to "karmieniem rekina".

- “Karmienie Rekina”, ciekawe, słyszałem już w tym mieście o rekinach… - Leo starał sobie ułożyć sobie pewne informacje w głowie, wydawało mu się że Vercetti są kontrolowani przez Księcia.
- Czy Doriana widuje się za dnia?

- Nie przypominam sobie. Ja spotykałem go na nielegalnych, nocnych wyścigach, które organizował. Wydaje mi się, że jest zatwardziałym imprezowiczem, kilkukrotnie widywałem go tu, w Malibu. Nocne życie w Vice City ma wiele do zaoferowania, a on zdaje się z tego korzystać.

- Interesujące, ten klub jest też niezły do nocnej zabawy… wiesz może kto jest jego właścicielem? - Leo próbował zebrać jak najwięcej informacji, wiedząc że musi się już zbierać by zdążyć do schronienia przed świtem.

- Rodzina Vercettich oczywiście - odparł Ahmed. - Dlatego to najbezpieczniejsze miejsce w mieście. Nikt nie chciałby im się narazić robiąc tu burdę… Dobrze jest wiedzieć, co do nich należy, żeby przypadkiem ich nie sprowokować. Klub Malibu, salon samochodowy Sunshine Autos, fabryka lodów Cherry Poppers, drukarnia, taksówki Kaufmana, studio filmowe, właściwie cała Starfish Island, Ocean Heights Apartments, hotel Ocean View, Star View Heights, Links View Heights, nie wiem czy czegoś nie pominąłem… do tego jest cała pomniejszych nieruchomości, które albo należą do Rodziny Vercettich albo płacą jej za ochronę, wiem, że na pewno robią to dwa największe centra handlowe: Waszyngtona i North Point oraz sklepy z bronią z sieci Ammo-Nacja, ale podejrzewam, że w podobnej sytuacji jest wiele sklepów, barów i restauracji.

- Dzięki za informacje, to wychodzi że całe miasto do nich należy i obrotni fachowcy się muszą ochlapami zadowolić - zauważył ironicznie.

- Obrotni fachowcy nie muszą być właścicielami interesów, żeby się obłowić i dobrze ustawić - zauważył Mustang. - Ale masz rację. Z zewnątrz wygląda to jakby całe miasto należało do nich. I na pewno bardzo im zależy, żeby wszyscy tak myśleli. Jak jest rzeczywiście… tego nie jestem ci w stanie powiedzieć. Ale jestem przekonany, że jeśli będziesz chciał się dowiedzieć, to znajdziesz sposób. Jeśli do tego dojdzie, na pewno podzielisz się informacjami… - uśmiechnął się znacząco.

- No oczywiście będę o tobie pamietać, brachu, jak i ty o mnie pamiętasz. - Ravnos odwzajemnił znaczące spojrzenie. - Ja będę się już zbierać bo godzina późna, super było cię widzieć. A jaką bryką teraz jeździsz?

- Ostatnio wymieniłem Cometę na białego Infernusa. A na sytuację, gdzie prędkość nie jest taka ważna, mam też nie rzucającego się w oczy, zaufanego Sentinela. Oczywiście odpowiednio podrasowanego.

- No nieźle, widzę, że gust ci się nie pogorszył… ja na szybko załatwiłem sobie Sabre Turbo ale myślę o czymś lepszym. Będę już spadać, pozostańmy w kontakcie. - Wychodząc z klubu miał zamiar przyjrzeć się samochodom stojącym na parkingu i temu jak dobrze były chronione.

Nie mógł temu poświęcić zbyt wiele czasu, żeby nie przyciągnąć czyjejś niechcianej uwagi, ale wystarczyło. Przy klubie można było znaleźć zarówno zwykłe samochody osobowe, pseudolimuzyny czy sportowe cacka. Trafił się nawet charakterystyczny lowrider Voodoo. Wiele z tych samochodów, zwłaszcza tych droższych, miało wykraczające poza standard zabezpieczenia, aczkolwiek to wciąż nie było nic, z czym Ravnos się do tej pory nie spotkał i czego nie umiałby obejść mając wystarczająco dużo szczęścia lub czasu. Zaciekawiło go, że w jednym z osobowych samochodów zauważył wciśnięty pod tylne siedzenie karabin M16, zaś trzy inne auta miały lepiej lub gorzej zamaskowane ślady po kulach. Dzięki wyczulonym zmysłom wampira zauważył też zaschnięte ślady krwi na lekko wygiętym zderzaku jednej z pseudolimuzyn. Wszystko to potwierdzało, że Vice City było niebezpiecznym i bezwzględnym miejscem. Miejscem, w którym Księżycowe Wilki powinny się czuć jak w domu.



 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 02-06-2019 o 14:00.
Lord Melkor jest offline