Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2019, 14:26   #98
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Więzienie pana - Eshat zdawał się mentalnie dźgać owe określenie patykiem w przygotowaniu do kolejnego analitycznego wybiegu - jest już więzieniem w zasadzie tylko z nazwy. Strażników nie było w nim nigdy, szczelność krat i murów zaczęła być wątpliwa jeszcze w czasach średniowiecznych, a sam nadzorca, najwyraźniej znudzony swym eksperymentem, opuścił śmiertelną rzeczywistość na długo przed tym, jak człowiek zaczął należycie spisywać swe dzieje. Dlatego też -
- Przy odrobinie szczęścia czarokleci wysadzili w powietrze jego wszechmogące dupsko niedługo po tym, jak puścił rasę ludzką w samopas -
wtrącił z wyczuwalną satysfakcją Val przerywając głównemu aniołowi wspólnoty.
- To, gdzie teraz jest Bóg, oraz czy w ogóle istnieje, stanowi kwestię spekulatywną, którą najlepiej pozostawić Kryptykom - skontrował Eshat i uciął wątek w zarodku.
- Wracając do meritum - karcer, którego ściany obalić można odrobiną determinacji i samozaparcia, nie jest żadnym karcerem. Szczególnie dla takich spirytystycznych kolosów jak omawiany przez nas “moloch” - ostatnie słowo, nauczony poprzednimi doświadczeniami, profilaktycznie oprawił w powietrzne cudzysłowy.

Shateiel westchnął ciężko. Mogli sobie mówić co chcieli. On wierzył, że nadal w tym karcerze siedziały całe oddziały Pana, bo wątpił by wszyscy byli tu na ziemi.
- Niech będzie… a co to za sekta? - Mruknął lekko zrezygnowany, choć głos nany nie przyzwyczajony był do takich zachowań. Wyraz twarzy guru Enklawy stał się lekko przepraszający. W całym swoim zaaferowaniu systemami korekcyjnymi istot nadnaturalnych zapomniał o wcześniej postawionym przez Nanę pytaniu.
- Ach. Tak. Sekta. Z moich badań wynika, że działają aktywnie od kilkuset - dwóch, trzech setek - lat. W okresie między dziewiętnastym i dwudziestym wiekiem ich terytoria znajdowały się głównie w Ameryce Południowej. Lata późniejsze były poświęcone ekspansji na tereny Stanów Zjednoczonych. To dość krwawy kult, którego członkowie szkoleni są w rodzinnym zaciszu. Każde pokolenie, z ojca na syna. Ślepo posłuszni swojemu “bóstwu”, nie mają problemów z... “ofiarowaniem samych siebie”, gdy już ktoś przyprze ich do muru. Co więcej, chodzą słuchy, że nasz cel posiada też małą grupkę wyznawców, którzy nie są do końca śmiertelni. Ile w tym prawdy, nie byłem w stanie potwierdzić...
- Ale takie Sonderkomando, które rzuca się na swoich nadnaturalnych kumpli to ciekawy pomysł, nie? -
Val zdawał się podekscytowany tą koncepcją. Najwyraźniej przepychanka, jaką odbył ze stworzeniem opętującym Ojca Lemoine nie zaspokoiła jego woli walki.
- To jak w tych starych numerach Marvela, gdzie naparzały się dwie supergrupy! - ekscytacja owa była chyba zaraźliwa, bo Felix natychmiast ją podłapał.
- Ale z tego co zrozumiałam, obserwujecie ich… nie zauważyliście czy jest tam ktoś więcej niż śmiertelnicy? - Shateiel machnął ręką. - Zresztą nieistotne. Bo toż nie chcecie bym wam z nimi pomogła, prawda?
- Ja bym tam nie pogardził - Val uśmiechnął się do zakonnicy, jednak jego bujanie w obłokach nie trwało długo. Zastąpił je ponury pragmatyzm.
- Ehh. Przepychanka byłaby oczywiście fajna, ale... szef ma dla nas inne plany, nie?
- A i owszem -
potwierdził główny rezydent biblioteki.- Waszym zadaniem, jak już wcześniej wspomniałem, jest wyleczyć naszą niefortunną, Spętaną koleżankę. A żeby uzdrowić osobę chorą potrzebne są określone środki. Czasem działania, czasem specyfiki, a niejednokrotnie jedno i drugie. Alicjo, jeśli byłabyś tak miła.
Dziewczynka wykonała dwa kończące machnięcia ołówkiem, po czym złożyła blok i grafit na stole. Podreptała - żwawo, acz z powagą - na drugi kraniec mebla i, kilka sekund później, wróciła z plecako-szkatułką należącą do Felixa. Postawiła pojemnik przed aniołami, a jej niewielki kciuk błyskawicznie uporał się ze wszystkimi czterema klamrami. Po ostatnim pstryknięciu i odchyleniu wieka przez nowo powstałą szczelinę zaczęły przelewać się igiełki światła. Na chwilę całe pomieszczenie zostało zalane pomarańczową łuną, której centrum pulsowało w walizie. W powietrzu rozniósł się zapach słodkiej kukurydzy, ciasta z dyni oraz cydru i karmelowych jabłek, a Nana poczuła, że (mimo iż był środek lata) jej ramiona pokryła gęsia skórka wywołana jesiennym wiatrem. Kiedy blask zelżał, w środku kuferka wyłożonego purpurową tkaniną spoczywała karafka wypełniona zagadkowym płynem.


Nana z zainteresowaniem przyglądała się szkatułce.
- Jeśli dobrze rozumiem, to jest lekarstwo? - Nachyliła się by przyjrzeć się dziwnemu naczyniu i jego zawartości.
Stała przed domem sąsiadki. Woodsowie byli starszym małżeństwem, ich dzieci wyprowadziły się jakiś czas temu. Odwiedziny u nich, zwłaszcza w ten dzień były niemal zawsze, gwarancją otrzymania cukierków. Była przebrana za czarownicę. Niezbyt jej odpowiadał ten kostium. Chłopcy cały czas śmiali się, że jest za miła by być wiedźmą… a ona… nie potrafiła im udowodnić, że jest inaczej. Teraz nawet nie pamiętała czemu chciała to w ogóle zrobić, ale tamtego wieczoru nie była przez to sabą. Ten kostium i śmiech z jakim przywitała ją reszta dzieciaków, sprawiły że zaczęła zachowywać się dziwnie. Dogryzała pozostałym, nawet podstawiła Johnemu nogę. Była… prawdziwą wiedźmą. Zdążyli tak obejść kilka domów, przy niektórych wycinając nawet niewinne numery i ona.. Pomagała! Za nic nie spodziewała się, że zrobi komuś psikusa i nagle… By im udowodnić, że ma dobry kostium? Że też potrafi być czarownicą? Dotarło to do niej na progu domu Woodsów i gdy starsza pani otworzyła Nana… rozpłakała się.

Shateiel poczuł łzy spływające po policzkach. Nie do końca rozumiał co się wydarzyło.

 
Aiko jest offline