Gnimnyr z ciekawością przeglądał księgi dawnego mieszkańca tej jaskini. Kim on był, nie było wiadomo. Czym się zajmował… To krasnolud mógł określić niemal z miejsca. Znał już takie tytuły jak „Lapis philosophorum”, „Tajemnica tajemnic” czy najważniejszy dla adeptów tej sztuki podręcznik „Alchemia” pióra mistrza Grigosnoffa z Middenheim. Barinson byłby bogaty już w tej chwili, gdyby ten księgozbiór nie był zgnity, stronice nie rozpadały się w rękach, a atrament nie był wyblakły. Bogowie, jak to zazwyczaj bywa, byli złośliwi. Alchemiczne instrumentarium na stole było w jeszcze gorszej kondycji, szkło potłuczone, metalowe rurki i narzędzia przerdzewiałe. Skrzynia pod stołem również wyglądała, jakby miała rozpaść się od samego patrzenia.
Tymczasem jednak Rusłan zagłębił się w korytarzu wiodącym w głąb góry. Krasnolud podążał za nim, podczas gdy Yarislav pozostał na warcie, pilnując koni i dobytku. Dość wąski tunel opadał lekko, od czasu do czasu na ich głowy spadały pojedyncze krople zimnej wody. Skalne podłoże było gładkie i śliskie, mogli domyśleć się, że w trakcie intensywnych deszczów zwykł tędy płynąć strumień. Przejście wydawało się całkowicie naturalne, bez śladu ingerencji człowieka. Nie zauważyli po drodze żadnych odnóg, a ich uszom nie dobiegał żaden podejrzany dźwięk. Do czasu.
Po przejściu kilkuset metrów usłyszeli dziwne zawodzenie, niczym wycie potępionej duszy. Ciche z początku, choć z każdym krokiem coraz wyraźniejsze. Przerażajacy dźwięk to wznosił się, to opadał, a czasem cichł całkiem. Rusłan wykonał na piersi znak swoich bogów, ale Gnimnyr z parsknięciem uderzył go w plecy, wyjaśniając, że nie ma tam żadnego potwora. Gdzieś przed nimi wiatr hulał w dużej podziemnej sali.