Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 15:02   #15
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Dziedziniec zigguratu
Legowisko zwierzoludzi gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Ruszyliście na kierunek obrany jako “wschód”, mając cały czas po prawicy widok na tył piramidalnej świątyni. Tym razem obyło się bez przykrych niespodzianek. W trakcie wędrówki Gajusz obstukał kijem dachy czterech znajdujących się pod waszymi stopami komnat. Nie wiedzieliście, co się mogło w nich kryć; nie dochodziły z nich też żadne odgłosy. W ogóle od dłuższego czasu panowała niepokojąca cisza, przerywana jedynie nietoperzymi piskami i trzepotaniem skrzydeł. Porcius musiał w pewnej chwili przystanąć. Położył ciężką skrzynię i zaczął rozmasowywać zmęczone ramiona. Akurat wtedy wypaliła wam się jedyna pochodnia i byliście zdani już tylko na światło koksowników rozstawionych na rogach zigguratu. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Zauważyliście, że drzwi jednego z pomieszczeń były otwarte, jednak w środku panowała ciemność. Ślad krwi, jakby kogoś z tego mroku ciągnięto po posadzce, prowadził gdzieś na “południowy” koniec dziedzińca i znikał w mroku.

Mucius wygrzebał z kieszeni buteleczkę z olejem.

- Jak ktoś ma kawałek szmaty czy coś co może posłużyć za materiał do pochodni to ja mam olej. Po ciemku nie ma co się pchać dalej. - powiedział do pozostałych. Jednocześnie podrapał za uszami szczura idącego obok niego.

- Ubrania. - rzuciła Clepsine. - A na czym rozpalimy? Bo chyba mimo wszystko dalej chcemy pukać kijem do sufitach, nie? Ma ktoś coś długiego na zbyciu?

- A kij z tej pochodni, co się wypaliła już się nie nada?
- spytał Fodjuncjusz Gajusza.

- Nie poparzysz się? Bo jeśli nie, to raczej się nada. Trzeba jeno zmienić szmaty - powiedziała Vatia.

Mucius owinął pochodnię podanym mu materiałem. Wylał na niego trochę oleju i próbował podpalić.

- Nie zajmuje się. Może złapie ogień od jednego z tych koksowników.

- Może pójdę po niego sama? Jeśli na dole czeka coś złego, lepiej nie wejść w to gówno całą drużyną.
- Zaoferowała się Clepsina. - Powinnam od razu zajrzeć do tego krwawego pomieszczenia? Przez tę ciszę wydaje mi się, że nikogo tam nie będzie…

Mucius wahał się przez chwilę. Porcius natomiast nie.

- Odważnie Clepsino. Zróbmy tak. Przy następnej okazji ja pójdę na zwiad zamiast ciebie. Musimy rozkładać ryzyko. - poklepał ją po ramieniu i mówił szczerze.

Clepsina zeskoczyła z dachu świątynnego kompleksu. Wspięła się na pierwsze piętro schodkowej piramidy i rozpaliła pochodnię od koksownika. Następnie zajrzała przez otwarte drzwi do ciemnej komnaty. A w zasadzie dwóch, odgrodzonych otwartą, żelazną kratą, tak jak stróżówka i cela więzienna. Krata była otwarta. Jedna ze ścian więzienia była zburzona i prowadziła dalej w mrok. Clepsina wróciła na dach i zrelacjonowała zwiad.

- Mamy następujące możliwości choć to pewnie nie wszystkie... Pakować się do dziwnego tunelu. Który na wyjście nie wygląda. Sprawdzić te komnaty za nami. Dźwięk się z nich nie wydobywał, więc można je sprawdzić pod kątem pułapek i zajrzeć do środka. Ewentualnie idziemy dalej w kierunku… w zasadzie obojętnym. Byle dalej - powiedział Porcius.

- Nie, do tunelu lepiej nie, też nie wydaje mi się, by wyjście tam było. Tylko gdzie ono może być… Gdybyśmy tylko wiedzieli w którym kierunku leźć… Tylko skąd mamy wiedzieć… - Fonducjusz zawiesił głos. - Zostaje znaleźć wyjście z tej sali, która wygląda, jak wejście, czy wyjście…. W sensie korytarz chociaż, czy coś - grabarz nie zaproponował niczego oryginalnego i nawet ciężko mu było się wysłowić...

- Może wejście będzie z przodu tej piramidy - powiedział Gajusz - teraz zdaje się jesteśmy z jej tyłu.

Było trudno, ale podjęliście wspólną decyzję. Zeszliście po kolei z dachu kompleksu świątynnego rozciągającego się wokół posępnego zigguratu, obawiając się, czy nie robicie przy tym za wiele hałasu. Każdy, nawet najmniejszy odgłos zdawał się odbijać donośnym echem od niknącej w ciemnościach granitowej kopuły. Zakradliście się na tył piramidy schodkowej i jeden po drugim wspięliście się na czwarty schodek. Znaleźliście błyskotkę, która was tu zwabiła. Na płycie leżała jak porzucona kula wielkości zaciśniętej pięści. Wykonana była z dziwnego, poczernionego szkła. Przedstawiała złowieszcze, jaszczurcze oko. Co jakiś czas w jej wnętrzu pojawiało się powoli srebrne światło i równie wolno gasło.

[media][/media]

Mimo dość złowieszczego widoku, Fodjuncjusz postanowił po nią sięgnąć. Wyciągnął dłoń, chwycił kulę i zaczął się jej przyglądać.

Mucius ciągnąc Złotonoska demonstracyjnie dał kilka kroków w tył.

Nic się jednak nie stało. Póki co. Kula była zimna w dotyku. Im jaśniejsza się stawała, tym bardziej to zimno było odczuwalne i vice versa. Nie było to uczucie skrajnie nieprzyjemne. Po przyłożeniu do czoła mogło być nawet orzeźwiające. Pionowa, nieludzka źrenica potwornego oka zdawała się zajmować uwagę i myśli Fodjuncjusza, jakby gdzieś w jej ciemnym zakamarku kryła się nieodgadniona tajemnica, do której zdolny jest dotrzec tylko odpowiednio bystry umysł, z odpowiednią ilością wolnego czasu do poświęcenia na jej badanie...

- Głupcze! - sygnał Gajusz zakrywając oczy Fodjanusza. - Nie słyszałeś opowieści o szklanych kulach i tych co są po drugiej stronie? Zakryjcie to jakąś szmatą.

- Ładujmy to do skrzyni i w drogę.
- skwitował Porcius nadstawiając otwarta skrzynię tuż pod ręce Fonducjusza.

- W bajkach takie rzeczy zawsze pozwalają demonom śledzić bohatera… - stwierdził Atrius.

- A jak położę buty na stole, to nastanie głód - parsknął Fodjuncjusz po czym nie zwracając uwagi na otoczenie wrócił do obserwowania kuli. W jakiś sposób czuł, że go wybrała. Nie rozumiał tego, ale wiedział, że jest jej potrzebny, a ona jest potrzebna jemu. Spędził nad tym dobrą chwilę, po czym schował z uwagą przedmiot...

Fodjuncjusz ponaglił szturchnięciem odpoczywającą na murku Clepsinę, aby wstała i pomogła mu nieść dalej nieprzytomnego Mendicusa, kiedy Porcius nagle krzyknął ostrzeżenie! Niewyraźne, ciemne sylwetki przemykały po dziedzińcu świątyni, węsząc i skomląc pożądliwie. Pozostawały poza kręgiem światła rzucanym przez koksowniki, co utrudniało oszacowanie ich liczebności. Nadchodził koboldzi patrol!

- S… sss… stać! - Marcus i Mucius zrozumieli wyjąkany rozkaz zbliżającego się, jaszczurzego pokurcza, który aż podskoczył ze zdenerwowania. Pozostałym w zrozumieniu pomogły rozhuśtana proca i nastawiona tarcza. Po białej czaszce na pysku i kościach karykaturalnie wymalowanych na ciele mogliście się domyślać, że był kimś w rodzaju dowódcy bandy. Mieliście niewielką nadzieję, że barwy wojenne nie kryły jakiejś straszliwej, pierwotnej m
agii...


[media][/media]

- O co chodzi przyjacielu? - zapytał Gajusz. - Śpieszymy wykonać rozkazy, więc mów szybko.

“Oni nigdy w to nie uwierzą…” - pomyślała Clepsine, sięgając powoli ręką w stronę łomu. Starała się przy tym nie okazywać tego zbytnio.

Vatia z kolei odłożyła niedokończoną mapę na bok i cofnęła się mimowolnie o pół kroku.

Poirytowany kobold tupnął wściekle.

- G.. g… gadać po naszemu!


Mucius z tyłu kolumny był zesrany ze strachu. Powtórzył a w zasadzie bardzo głośno wypowiedział ponownie słowa Gajusza. Podejmując się roli tłumacza.

- On mówi: O co chodzi przyjacielu? Śpieszymy wykonać rozkazy więc mów szybko.

- Ta. - Burknął nieprzekonany. - To p… po… pokaż łuskę! - Wydarł się.

Mucius powiedział coś do Porciusa w niezrozumiałym dla kobolda języku. Brzmiało to natomiast:

- Pokaż mu jedną z tych fioletowych łusek.

Porcius sięgnął do kieszeni. Gdzie trzymał ich kilka. W skrzyni mogłyby się zniszczyć. Pokazał koboldowi z przodu jedną z nich. Mucius z tyłu powiedział udając już poirytowanego. Miał też cichą nadzieję, że łuska jest w odpowiednim kolorze.

- Starczy już chyba tych uprzejmości. Mamy pilne zadanie. - podkreślił.

Z nozdrzy kobolda aż wydobyła się smużka zielonego gazu, kiedy parsknął rozwścieczony.

- Złaź mi tu, b… bo nic nie widzę!


- No nie mamy czasu. Rzucę ci jedną w dół jak obiecasz mi ją potem odrzucić z powrotem. - Mucius brzmiał jakby się targował. W rzeczywistości gówno go obchodziło czy ta łuska do nich wróci. Trzeba było jednak trochę przygrać.

- Nie waż mi się sss… sprz… sprzeciwiać, ty b... bez… bezłuski! D… do nogi! - Kobold poklepał się w udo.

- Mamy szykować się na kolejną rzeź? - wyszeptała przerażona Vatia, która mimo że nie rozumiała słów kobolda, widziała jak ten jest coraz bardziej rozsierdzony.

- Czego on chce? - dodała Clepsina.

- Żebym zlazł na dół i pokazał mu łuskę. Czego nie zrobię. Jak ktoś chce schodzić to dobry moment żeby się zgłosić. Jak nie, rzucę mu łuskę i powiem, że rozkaz dostałem od kogoś ważniejszego niż on. Zastanawiam się czy dodać też wzmiankę o tym, że słyszałem hałas na północy zachód stąd. To jednak może rzucić na nas podejrzenia.

- Jak nie zejdziesz to nas z procy wystrzela - powiedział Gajusz. - On chce uwierzyć, że mamy prawo tu być. Dajmy mu powód by tak było nadal. Musimy zachowywać się pewnie, ale nie przesadzić. Uważać by nie przekroczyć granicy.

Gajusz mówił jakby wiedział to z doświadczenia. Co jeśli było prawdą raczej nie stawiało go w dobrym świetle.

- Twoja męska duma nas kiedyś zabije - odparła Clepsina, nie wierząc własnym uszom. - A ja myślałam, że chodzi mu o naszą rasę. Daj mi tę łuskę, zejdę do niego.

- Duma? Raczej rozsądek.
- odpowiedział Mucius. Chwilę później krzyknął. - Już schodzi z łuską zwinna dwunożna. - Krzyknął do kobolda na dole.

- Wielki rozsądek, doprawdy - prychnęła Clepsina, biorąc łuskę do ręki i starając się zejść na dół z przypisaną jej gracją.

Kiedy Clepsina zbliżyła się do kobolda pokrytego barwami wojennymi, usłyszała w ciemnościach psie powarkiwania kilku kolejnych. Strach ścisnął cię za gardło. Po podaniu smoczej łuski dowódca potwornego patrolu zaczął ją obracać bez przekonania w pazurzastej łapie. Poczułaś, że uginają się pod tobą nogi. Zauważyłaś, że pociskiem w trzymanej przez potwora procy nie był kamień, a tłusta stonoga. Milczenie kobolda trwało ledwie kilka bić serca, ale sparaliżowanej ze strachu zdawało się wiecznością. W końcu stwór rzucił łuskę długości palca wskazującego pod twoje nogi. Wartownicy zaszczekali.

- Z… znikać mi z oczu! - Rozkazał. Nie ruszył się. Obserwował, dokąd pójdziecie.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 07-06-2019 o 16:30.
Mike jest offline