Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 15:58   #52
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - 2519.VII.32; przedpołudnie

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); przedpołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz mżawka



Tladin



Wydawało się, że wreszcie jakoś się dogadali kiedy, dokąd i jak wyruszyć. Pozostała trójka towarzyszy zmyła się z karczmy aby pozałatwiać jeszcze co mieli do załatwienia. We wciąż zalatującym spalenizną lokalu krasnolud został z ich paczki sam. Przekazał Karlowi i Bernardowi część swojej zaliczki aby mogli kupić kolejnego czworonoga. Samego trudno by mu było znaleźć coś sensownego za cenę jaką mógł zapłacić ale gdy się zrzucili to sprawa wyglądała o wiele lepiej.

A sam zaś miał inne plany. I istotnym ich elementem była jego ulubiona kelnerka tego lokalu oraz balia pełna czystej i ciepłej wody. Tylko tej wody trzeba było nawiadrować a potem podgrzać więc jak zwykle, trzeba było poczekać z kufelek czy dwa aż wszystko będzie gotowe. W międzyczasie widział jak przyszedł majster i brał miary na rozbite okna. Podchodził do każdego, mierzył i coś tam sobie zaznaczał. Między innymi podszedł od zewnątrz do okna przy alkowie jaką zajmował khazad i też wziął rozmiary z rozbitego wieczorem okna. Był w płaszczu z kapturem bo na zewnątrz, chociaż całkiem ciepło, to jednak rozpadał się drobny kapuśniaczek.

Biorąc pod uwagę porę dnia i wczorajsze wydarzenia w lokalu gości nie było zbyt wielu. Minęła pora śniadania więc nawet gdy ktoś zszedł z góry albo przyszedł z zewnątrz na śniadanie to teraz albo wracał na górę do swojego pokoju albo wychodził na miasto. Pewnie dlatego rzuciło się w oczy gdy do środka weszła jakaś młoda przedstawicielka jego własnej rasy. Była ubrana w togę nowicjuszki służącej bogini domowego ogniska, Valayi. Rozejrzała się po zdewastowanym lokalu dość niepewnym wzrokiem gdy dojrzała pobratymca skinęła mu głową na przywitanie. Podeszła w końcu do baru gdzie zacząła rozmawiać z Johannem.

- Tladinie, kąpiel już gotowa. - w międzyczasie do alkowy weszła przyjemnie uśmiechnięta Sylwia aby oznajmić mu, że balia, cała reszta no i ona sama jest już gotowa do wspólnej kąpieli.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; ratusz
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); przedpołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie, na zewnątrz mżawka



Karl i Bernard



Trasa z “Włóczykija” do ratusza była już Karlowi i Bernadrowi całkiem dobrze znana. No i nawet nie było tak daleko więc dotarli tam bez większych przeszkód. Wewnątrz odnaleźli pomieszczenie gdzie rezydował herr Adler który reprezentował władze ratusza i był bezpośrednim zwierzchnikiem całej wyprawy. Wysłuchał z czym przychodzą jego wynajęci pracownicy i przez chwilę ważył ich słowa w milczeniu.

- Tak, słyszeliśmy o tym wczorajszym ataku na “Włóczykija”. Okropna rzecz. Podziękujmy dobrym bogom, że udało się wam wyjść z tego cało. To dobry znak, widać wspierają naszą sprawę. - starszy pan pokiwał swoją siwą już głową a w miarę jak przechodził do wsparcia Opatrzności jego głowa kiwała się coraz szybciej. Po tym wstępie przeszedł do konkretnych interesów.

- Więc chcecie wyruszyć już dzisiaj? Do Lenkster? - szef upewnił się czy dobrze się rozumieją. - A co z zamówionymi przez was wozami? Wczoraj był u mnie wasz kolega, Klaus. Mówił, że rezygnujecie z transportu rzecznego i chcecie ruszyć przez las. No odważnie ale pewnie wiecie co robicie. W każdym razie po wczorajszej rozmowie musieliśmy rozwiązać umowę z wioślarzami. Część kosztów oczywiście nie udało nam się odzyskać. A obecnie trwają rozmowy nad zdobyciem tych zamówionych wozów. Są już wstępnie umówione. Mamy dzisiaj kolejną turę rozmów. Jeśli się dogadamy to jutro myślę te wozy powinny być już do waszej dyspozycji. - herr Adler streścił jak ma się kolejna zmiana pierwotnej decyzji do tego co zostało ustalone z Klausem zaledwie wczoraj. - Jeśli chcecie wyruszyć już dzisiaj to oczywiście proszę bardzo no ale wolałbym wiedzieć by nie ponosić kolejnych kosztów na wówczas zbędne wozy. - członek rady miejskiej nie wydawał się być zdenerwowany chociaż Karl wyczuł, że niezbyt podobają mu się tak częste i tak duże zmiany decyzji swoich podwładnych w tak zasadniczej kwestii jak data wyjazdu i rodzaj transportu.

- W przypadku nowych towarzyszy to nabór na wyprawę wciąż trwa. Ale na razie nie zgłosił się nikt odpowiedni. Ale oczywiście możecie nająć odpowiednią pomoc jaką uznacie za stosowną za wypłaconą wam zaliczkę. Po to właśnie została wam ona wypłacona abyście mogli przygotować się do wyprawy jak należy. I dlatego zakwaterowaliśmy was we “Włóczykiju” bo właśnie tam chyba najłatwiej o barwny i skory do takich przedsięwzięć element. A nie ukrywam, że to była jedna z najdroższych opcji ale zależało nam aby możliwie najbardziej ułatwić wam pobyt w mieście i przygotowania do wyprawy. Myślę, że ludzie waszego pokroju mają o wiele lepsze rozeznanie kto i co może wam się przydać na takiej wyprawie dlatego zostawiliśmy wam tak dużą swobodę manewru i decyzji. - urzędnik mówił łagodnym ale poważnym głosem jakby obawiał się, że jego intencje obecne czy poprzednie mogły zostać niewłaściwie odebrane. No i trzeba było przyznać, że pod względem barwności i jakości to “Włóczykij” należał do opcji z wyższej półki. Wyżej były lokale już zarezerwowane typowo dla wyższych sfer. Niżej była cała rzesza przeciętnych karczm czy zwykłych mordowni. Pod względem bezpieczeństwa, jakości, ceny i kolorytu gości no trudno było znaleźć w mieście coś bardziej odpowiedniego.

- W każdym razie jeśli chcecie wyruszyć już dzisiaj to oczywiście nie zatrzymuję dłużej. Na pewno macie jeszcze ciekawsze rzeczy do zrobienia i kawał drogi przed wami. Niech bogowie was prowadzą i wracajcie do nas cali, zdrowi i w komplecie z radosną wieścią na ustach. Jeśli odnajdziecie Bastion nie omieszkajcie podać jego lokalizacji czy jakiegoś punktu kontaktowego. Spróbujemy wysłać wam pomoc. W ogóle pamiętajcie aby przesłać do nas co jakiś czas wiadomość abyśmy chociaż trochę orientowali się jak wam idzie ta wyprawa. - staruszek obszedł swoje pełne papierów i świec biurko aby pożegnać się z dwójką towarzyszy jacy zamierzali podjąć się tego zadania na jakie mało kto by się poważył.

Gdy miało się sakwy pełne ratuszowego złota zakupienie tego czy tamtego nie było takie trudne. Szkoda tylko, że pogoda się zepsuła. Z pochmurnego nieba padała drobna mżawka sprawiając, że świat, miasto, ulice i opłaszczeni, zakapturzeni mieszkańcy wyglądali smutno i ponuro. Ale nadal było całkiem ciepło jak w pełni, letni dzień. Wspólna składka na zakup czworonożnego zwierzęcia pociągowo - transportowego poszło sprawnie. Podobnie jak zakup nowych ubrań które mogłyby zastąpić te przepalone lub stanowić już zapas na drogę. Z placu targowego dwóch towarzyszy wracało do “Włóczykija” ciągnąc za uzdę kopytnego czworonoga.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Syty Kogut”
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); przedpołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie, na zewnątrz mżawka



Gabrielle



Te elfy, ta ich gracja i powab co sprawiały, że wielu ludzi uważało je za atrakcyjne ale też i odmienne a przez co podejrzane. Niemniej gdy tak Gabrielle miała okazję oszacować ów wdzięk i atrakcyjność tej konkretnej elfki jaką mijała całkiem blisko no to jednak ten jej wdzięk i atrakcyjność dało się odczuć. Zgrabna kibić, zgrabne nogi, na zgrabnych plecach zgrabny, zdobny kołczan i równie zgrabne złotowłose warkocze. Sądząc po wyposażeniu musiała być kimś spoza miasta, kimś kto raczej bytuje w lesie niż w domach i na ulicach.

Z fragmentu rozmowy jaką usłyszała to starsza gospodyni składała elfce podziękowania za jakąś pomoc. Elfka była oszczędniejsza w gestach i słowach więc gdy brunetka tylko ją mijała idąc po kocich łbach w stronę zdewastowanego “Włóczykija” to nie miała okazji wyłapać jej odpowiedzi poza kiwaniem jasnoblond głową skośnouchej.

Już wewnątrz lokalu a nawet wewnątrz “swojej” alkowy, obecnie z naturalnym przeciągiem z powodu rozbitego okna, miała okazję porozmawiać z towarzyszami podróży. Wydawali się być zdecydowani opuścić miasto tak szybko jak to tylko możliwe. Wcześniej jednak musieli zaopatrzyć się w nowe ubrania no i odmeldować się w ratuszu.

Gdy więc czwórka towarzyszy zaczęła znów się rozchodzić to i Gabrielle ruszyła na miasto. Zaczęła od najbliższej okolicy gdzie miał rezydować kolega żebraka z jakim rozmawiała wcześniej. Bogowie jej chyba sprzyjali bo po chwili chodzenia po ulicy za karczmą dojrzała podobnego łachmaniarza siedzącego na bruku z jakim rozmawiała wcześniej. Kilka miedziaków, życzliwe słowo, wzmianka o rozmowie z jego kolegą nastawiły rozmówcę pozytywnie.

- Tak, wylałem to paskudztwo. Ale zatrzymałem sobie butelkę bo może się do czegoś przydać. - zarośnięty łachmaniarz pokazał butelkę. Okazała się co prawda pusta ale nie umyta. Więc jej wnętrze pokrywała jakaś oleista ciecz a smród siarki bił po nozdrzach. Na pewno nie służyło to do picia. Ale kojarzyło się z czymś śmierdzącym, trującym i łatwopalnym.

Gabrielle co prawda była pierwszy raz w Wolfenburgu ale była już jakiś tydzień. Pozwoliło to na jako takie zorietnowanie się w układzie miasta a do tego w tym mieście była po raz pierwszy ale miała sporo doświadczenia w buszowaniu po zakamarkach różnych miast. Więc i tym razem udało jej się dotrzeć do “Sytego Koguta” całkiem sprawnie. Nawet pomimo mżawki jaka się rozpadała w ten całkiem gorący dzień.

“Kogut” to jednak nie był “Włóczykij”. W porównaniu do lokalu w jakim ratusz zakwaterował śmiałków którzy mieli zmierzyć się z mrocznymi borami i niezbadanymi górami to “Kogut” sprawiał wrażenie ubogiego krewnego. Nie było nie tylko Laury która by umilała czas gościom swoją grą i śpiewem ani nawet żadnego jej odpowiednika. Stoły były tak proste jak to tylko możliwe. No i ludzie. Ludzi nie było zbyt wielu co było całkiem naturalne o tej porze doby. Za to na wygląd to nie mogli się równać z większością gości “Włóczykija” ani pod względem barwności ani bogatości. Wręcz przeciwnie, ubiory były dość proste i z niewielką ilością tanich ozdób. No i było w nich coś takiego, że siłą rzeczy człowiek miał ochotę sprawdzić czy sakiewka nadal jest na swoim miejscu i czy ktoś obok przypadkiem nie ma noża w dłoni. I udało jej się przykuć ich uwagę. Nie wiedziała jeszcze czy dlatego, że akurat weszła do środka czy z jakichś innych względów.

W oczy czy raczej uszy wpadał jeden z nielicznie obsadzonych stolików. Jeden z gości, chyba Kislevita, sądząc po charakterystycznej kitce i sumiastych wąsach, już nie pierwszej młodości pieklił się o coś do dwóch pozostałych. Ci niezbyt mieli coś do powiedzenia więc siedzieli z nosami na kwintę słuchając tego szefa i odzywając się dość rzadko. Oni też na chwilę przerwali aby spojrzeć na nowego gościa ale dalej toczyli ożywioną dyskusję chociaż już znacznie dyskretniej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline