Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:16   #241
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Tak czy tak w tym miejscu na pewno nie jest w stanie dotrzeć do twojego umysłu - odpowiedziała Titania. - Przynajmniej tyle mocy posiadam, żeby być tego pewna.
Zamilkła na chwilę, rozmyślając.
Tymczasem w izbie zapanowało zamieszanie. Do środka wtargnął wysoki i postawny przedstawiciel mooinjer veggey. Płci męskiej. Alice zerknęła w jego stronę. Był bardzo przystojny. Miał na sobie białą tunikę. Jego postawa była czysto szermiercza. Wyciągał w górę dłoń z długim mieczem. Czy to była kość słoniowa? Albo ona, albo bardzo podobny materiał do tego, który został użyty do wykonania sztyletu Rhiannon.
- Pyrgusie, nie… - szepnęła wróżka.
- Gdzie jest ta niecnota! - huknął mężczyzna. - Utnę jej diabelski łeb, jakżem tu stoję! - krzyknął.


Harper przyglądała mu się w lekkim oszołomieniu, ale potrząsnęła głową i wzięła wdech. Opuściła ręce, którymi zasłaniała biust i stanęła na lekko rozsuniętych nogach w razie, gdyby musiała uskoczyć, przed jego szarżą, lub atakiem. Nie chciała wdawać się w walkę z żadną z wróżek, ale nie chciała zostać zabita… Jeszcze nie. To nie był na to czas, chociaż pewnie tak by było dla wielu lepiej.
Pyrgus zaczął biec w jej stronę z wyciągniętym mieczem. Alice zdążyła uskoczyć, jednak mooinjer veggey był sprytniejszy w walce, szybszy i silniejszy. Na pewno mogłaby mu dorównać, gdyby dosięgała tutaj moc Duncana, jednak gwiezdny znak na jej ręce błyszczał bardzo słabo. Znajdowała się daleko od niego, poza tym nie za bardzo szanowała ich więzi, wbijając w nią nóż.
- Pyrgusie! - Rhiannon podniosła głos.
Mężczyzna schylił się, po czym podciął nogi Alice. Ta upadła na ziemię. Następnie skoczył na nią i przygnieździł ją swoim ciężarem. Wycelował miecz prosto w jej szyję.
- Ostatnie słowo, kochanko ciemności?! - wrzasnął.
Harper wylądowała na ziemi i aż sapnęła z bólu, ale uniosła wzrok na niego. Miała podniesione ręce, jakby chciała się nimi zasłonic, po czym opuściła je. Przełknęła ślinę i uspokoiła oddech.
- Jeszcze nie czas… Posłuchaj ich - powiedziała spokojnie. Przyglądała mu się z niepokojem, ale i zaciekawieniem. Złościło ją, że był tak porywczy, ale rozumiała to. Dlatego nie okazywała postawy agresywnej. Obawiała się, ale nie szarpała z nim. Zerknęła na klingę ostrza przy jej gardle, po czym znów w jego oczy. Odchyliła głowę, powoli, zerkając w stronę gdzie była Rhiannon i Titania. Pozwolą mu na to? Nie wiedziała. Powoli wróciła do niego spojrzeniem. Kosmyk jej włosów łaskotał ją w ramię, ale nie poruszyła się, by go odsunąć.
- Pozwoliłem ci mówić, diabelska szelmo? - zapytał Pyrgus, po czym uderzył ją w policzek drugą dłonią. Harper syknęła. - Słucham tylko siebie - warknął i wyżej podniósł klingę. Już miał ją opuścić, kiedy rozległo się ciche chrząknięcie Titanii.
- Odsuń się, synu - powiedziała.
Pyrgus zastygł w bezruchu. Czubek ostrza musnął skórę Alice. Poczuła delikatne ukłucie bólu na środku szyi. Widziała, jak żyła pulsowała na jego skroni. Patrzył na nią z nienawiścią i gniewem.
- Dobrze słyszałeś, nie możesz tego zignorować - rzuciła Rhiannon.
Ruszyła w ich stronę. Oplotła mężczyznę z tyłu rękami.
- Pyrgusie, mój kochany… - rzekła i przytuliła się policzkiem do barku brata. - Najpierw musi cierpieć. Nie skracaj jej mąk.
Rudowłosa lekko przymrużyła oczy.
To zaskoczyło mężczyznę. Spojrzał na siostrę. Odsunął się od Alice i wstał.
- To niehonorowe - powiedział. - Zabijmy ją prędko i litościwie.
- Ta śmierć na nic nam się nie przyda - Rhiannon złapała go za wolne ramię. Pociągnęła w stronę wyjścia. - Mój drogi, pozwól. Przejdziemy się i ci wszystko opowiem.
Alice czekała, aż odsuną się od niej i wtedy dopiero, powoli usiadła, a następnie wstała. Potarła dłonią szyję, trochę nerwowo. Nastepnie popatrzyła na Pyrgusa i Rhiannon, aż wreszcie jej wzrok powrócił na Titanię. Nic nie mówiła. Zerknęła tylko na dłoń, czy była na niej krew, po czym opuściła ją.
Znajdowała się krew, jednak tylko kropelka. Czubek ostrego miecza jedynie dotknął jej ciała. Już po kilku sekundach na jej szyi pojawił się pełen skrzep.
- Jak widzisz, nie wszyscy są tak wyrozumiali, jak ja i moja córka - powiedziała Titania.
- W pełni to rozumiem… - odpowiedziała jej Alice. Westchnęła. W pełni rozumiała. Zasłużyła sobie na to, by ponieść karę. Jednak jej bliscy na to nie zasłużyli…
- Muszę udać się do moich komnat i pomyśleć - powiedziała Titania. - Jako że jesteś moim gościem, to przysługują ci prawa gościa. Nie stanie ci się krzywda pod moim dachem. Gdyby ktoś inaczej zapatrywał się w tej kwestii, proszę przekaż mu, że to mój rozkaz. Może to zachowa twoje życie - mruknęła. - Jedz, pij i odpocznij - dodała, po czym wstała i ruszyła powolnym krokiem na środek pomieszczenia.
Harper nie zatrzymywała jej.
- Dziękuję - powiedziała tylko i czekała, aż Titania wyjdzie, czy cokolwiek zamierzała zrobić. Alice też chciała wyjść z tego pomieszczenia. Chciała usiąść na trawie, obserwować światła naokoło i odpocząć. Nie spała najlepiej poprzedniej nocy, a ten dzień był cholernie długi. Może jeśli zasnęłaby tu, pierwszy raz złe sny odpuściłyby jej…
Titania zastukała stopą dwa razy i wnet ziemia rozstąpiła się ukazując niewielkie przejście w podziemia. Ruszyła po schodkach. Kiedy zniknęła w dole, podłoga nad jej głową zasklepiła się. Wnet Alice została kompletnie sama pośród nieznanych i najpewniej wrogich wróżek.
- Pani powiedziała, że możesz jeść i pić - zawołał jeden z nich. Miał długie, blond włosy oraz bardzo owłosioną klatkę piersiową. - Chcesz czegoś? Ludzkie istoty jedzą owoce, prawda?
- Jestem przekonana, że tak - szepnęła brunetka skulona na podłodze. - Raz widziałam, jak taka jedna jadła maliny. I nie wymiotowała po nich.
- A co do picia? - kontynuował blondyn. - Żywica będzie dobra?
- Wydaje mi się, że tak - brunetka skinęła głową. - Widziałam, jak ludzie ją pozyskiwali. Ale w taki nieelegancki, szkodliwy dla drzewa sposób.
Harper skrzyżowała znów ręce.
- M… Dziękuję… Faktycznie, jadamy owoce leśne, czy orzechy, choć nie wszystkie… Maliny, poziomki, niebieskie jagody, borówki… Te są w porządku - wymieniła pierwsze co przyszło jej do głowy.
- Co do żywicy, nie pijamy jej… Wykorzystywana jest do wytwarzania różnych rzeczy… Pijemy zwykłą wodę, zagotowaną na przykład. No i różne napary z różnych rzeczy… Nie chcę sprawiać więcej problemu, jeśli jest tu gdzieś miejsce, gdzie mogę znaleźć takie owoce, no i wodę, to sobie tam pójdę… - powiedziała spokojnym tonem.
- Hmm… mamy tutaj wodę - powiedział blondyn. - Ale maliny są niedaleko rzeki. Zaprowadzę cię do nich. Mam na imię Colias - dodał.
Ruszył w stronę wyjścia bez zbędnego ociągania. Reszta jeszcze spoglądała na nią, jednak bez Titanii skończyły się interesujące rozmowy. Chyba dbali o to, żeby szybko zareagować, gdyby Alice nagle rzuciła się na kogoś, jednak nie interesowała ich sama w sobie na tyle, żeby obserwować ją z pełnym zainteresowaniem.
- Chodź - dodał.
Rudowłosa ruszyła za Coliasem w stronę wyjścia z sali tronowej Titanii. Zerknęła na długowłosego wróżka, kiedy zrównała się z nim już po chwili. Przyszło jej do głowy skojarzenie z postacią z jej książki, którą czytała, głównie właśnie ze względu na długie włosy. Pokręciła głową.
- Nie wiem, czy wiecie, czy nie… Ale jestem Alice… - przedstawiła mu się, w końcu on to zrobił, ona nie zamierzała być niegrzeczna, zwłaszcza że zamierzał zaprowadzić ją do jedzenia.
Colias zerknął na nią.
- W każdych innych okolicznościach zaproponowałbym ci seks, ale myślę, że mógłbym mieć przez to kłopoty - rzekł. - To odpowiednia droga - mruknął, kierując ich w stronę jednej z obsydianowych ścieżek. - Doprowadzi nas na miejsce. Nigdy nie widziałem Pyrgusa takiego zdenerwowanego. Jest z nas najsilniejszy i najwaleczniejszy, choć wszyscy i tak czekamy, aż narodzi się strażniczka - dodał.
Alice widziała w oddali drzewo, pod którym siedziała Rhiannon i Pyrgus. Rozmawiali, siedząc przy sobie blisko. Dziewczyna oparła głowę na ramieniu brata. Nie zauważyli ich.
- Specyficzne macie nawyki… Tej swojej swobody - powiedziała tylko, komentując temat stosunku. Zerkała chwilę na dwie wróżki siedzące pod drzewem, po czym skoncentrowała się już tylko na drodze. Była głodna, a jeszcze bardziej spragniona. Jedli w końcu ciasto z Kitem. Wypili potem kawę, ale to było trochę czasu temu… Alice tak naprawdę nie miała pojęcia ile czasu upłynęło.
- Za ile czasu Moira… Znaczy, strażniczka się zbudzi? - zapytała.
- Nie wiadomo. Każdy strażnik potrzebuje inną ilość czasu. W zależności od jego wieku, siły, wrodzonego talentu… sam jestem dość młody i widziałem jedynie narodziny poprzedniego - powiedział. - A co do swobody… nie rozumiem, co masz na myśli? - posłał jej pytające spojrzenie. - Jesteśmy uwięzieni tutaj i nie możemy powrócić do domu na zbyt długo, bo to pożera zbyt dużo naszej siły. Gdzie ta swoboda i wolność?
- Miałam na myśli fakt, że nie stosujecie ubrań, no i traktujecie seks całkiem naturalnie i kompletnie bez oporów… Nie wiem czy wiesz, ale dla ludzi to zwykle mocny temat tabu i gra co najmniej jak podchody godujących ptaków - powiedziała, tłumacząc Coliasowi co miała na myśli. Czuła się dziwnie mówiąc o tym w taki spokojny sposób. Nie wyczuwała w nim jednak aury predatora, więc chyba to dawało jej taką swobodę.
Colias zastanowił się.
- No cóż… rozumiem, skąd to się bierze. Dla ludzi seks jest konieczny do rozmnażania się. Podobno za każdym razem jest szansa na stworzenie nowego człowieka i wasze społeczeństwo działa w ten sposób, że potem trzeba się opiekować tym małym stworzeniem - mruknął. - We dwoje, matka i ojciec nad tym czuwają. Żeby przetrwać, muszą być silniejsi od pozostałych. Ludzie często atakują się i walczą z sobą - Colias próbował wszystko rozgryźć. - Więc… taki seks to może być deklaracja wspólnego życia we troje. Zapieczętowana przez to dziecko. Poza tym możecie zachorować, taka opcja również istnieje. Prawda? - zerknął na nią. Alice kiwnęła krótko głową.
- Dla mooinjer veggey seks to tylko i wyłącznie przyjemność i generowanie energii, której wszyscy potrzebujemy dosłownie do życia - kontynuował Colias. - To wszystko, co napędza ten wymiar - podniósł dłoń i wskazał świecące motyle, ptaki oraz wzrastające kwiaty. - Gdybyśmy byli równie konserwatywni, zginęlibyśmy. Tak właśnie zostaliśmy stworzeni, ale nie narzekamy na to. Rozmnażamy się w inny sposób. To znaczy też wymagany jest stosunek, jednak potrzeba jest bardzo dużo przygotowań i własnej wewnętrznej mocy. Za to żyjemy bardzo długo.
Harper uśmiechnęła się.
- Tak… Życie ludzi jest za to niby długie, ale w waszej perspektywie, to zapewne raczej krótkie… Dlatego ludzie robią mnóstwo dziwnych i szalonych rzeczy. Ale to akurat temat na naprawdę długą, filozoficzną rozmowę… - powiedziała i westchnęła. Coś przyszło jej do głowy.
- Znasz kogoś, poza Titanią, kto znał może dobrze osobiście strażnika, który był tu prze… - Alice zawiesiła się i zaczęła liczyć.
- Przed poprzednim strażnikiem? - zapytała.
- Pewnie większość - odpowiedział Colias. - Kiedy powstał pierwszy z nich… to było tylko wiek temu. Sto lat… tyle to nawet ludzie niekiedy żyją, czyż nie? W oczach pozostałych jestem prawie dzieckiem i dlatego przy tym nie byłem - powiedział.
Alice była pewna, że wcale nie wyglądał na dziecko. W żadnym punkcie jego nagiego ciała.
Wnet spostrzegła czarną rzekę płynącą niedaleko. Wokół rosły te same drzewa, jednak Alice spostrzegła również krzaki z jasnymi, lekko świecącymi malinami.
- Powinny być smaczne - mruknął. - Sam też spróbuję - powiedział i zerwał jedną z nich.
Alice nie widziała nigdy świecących się malin. Przechyliła się do przodu i znalazła sobie jakąś kiść, zaczęła wyskubywać z niej maliny, po czym wyprostowała się.
- U nas jak coś się tak świeci, to żartujemy z tego, że jest napromieniowane niebezpiecznym promieniowaniem… Ale sądzę, że tutaj po prostu wszystko się świeci - stwierdziła. Kącik jej ust uniósł się lekko, po czym usiadła na trawie i włożyła sobie dwie maliny do ust, ciekawa ich smaku.
Były wyjątkowo słodkie, ale oprócz tego zwyczajne. Jej język nie sparzył się. Też nie poczuła się jakoś inaczej. Nie zaczęła nagle lewitować i nie wyrosła jej kolejna, nowa kończyna. Jak zaczęła jeść… uznała, że jest bardzo głodna. Pewnie pozbawi owoców wszystkie krzaki.
- Tak sobie teraz myślę… - mruknął Colias. - Czy mooinjer veggey i człowiek mogą mieć dziecko? Za każdym razem, kiedy moi bracia obcowali z waszymi kobietami, czy rodziły się wtedy hybrydy? Nigdy o to nie pytałem. Choć zgaduję, że jedynie mąż o dużej potencji byłby w stanie dokonać takiego czynu spontanicznie. Jak na przykład Pyrgus.
Alice zerknęła na niego.
- Hm… Szczerze? Nie mam bladego pojęcia… Pierwszy raz mam w ogóle okazję poznać twój lud, nigdy wcześniej o was nie słyszałam i dopiero od kilku dni się uczę… Ale to ciekawe pytanie - stwierdziła. Czy po Isle of Man chodziły takie hybrydy? Może to mogłoby im pomóc przetrwać i wydostać się stąd na ziemię ojców… Harper zastanawiała się nad tym jedząc kolejne maliny. Były smaczne… Po prostu malinowe. Kiedy zjadła tę garstkę, podniosła się na jedno kolano i po prostu zerwała sobie garść kolejnych.
- Nie wziąłem żadnego kubeczka. Będziesz musiała napić się z rzeki tak po prostu - rzekł Colias.
Następnie sam ruszył na skraj wody i złożył dłonie w koszyczek. Zanurzył je w czarny strumień, po czym skosztował. Alice zerknęła na jego dłonie. Okazało się, że sama w sobie woda była normalna, a przynajmniej przezroczysta. Jednak koryto, w którym biegła, miało takie ciemne zabarwienie. Skoro oznaczało to w tym świecie roślinność, to może rosły tam glony.
- Swoją drogą, mówisz, że jesteśmy swobodni, a przecież córka Titanii kochała się z tobą - powiedział Colias. - Dzięki temu była w stanie złamać żelazo. Nigdy nie słyszałem o takim czynie. Nie dziwię jej się, że się pochwaliła. Nawet Titania była pod wrażeniem.
Harper zjadła drugą garstkę malin i sama przesunęła się nad koryto rzeki. Usiadła i złożyła dłonie w prowizoryczne naczynie, po czym podniosła do ust i napiła się. Dopiero po trzech takich, odetchnęła, po zaspokojeniu pragnienia.
- Hm… Jej głos… Miał na mnie i mojego przyjaciela bardzo specyficznie działający efekt. Taki, że nie można się było mu oprzeć… A co do złamania żelaza… Może to z powodu fuzji? Wy tworzycie energię, a ja ją w swoim życiu pochłaniałam, może to dało jej taką moc… - powiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Otarła usta dłonią, po czym spojrzała w górę. Czy było tu niebo? Zastanawiało ją jak wyglądało.
- Chciałam jej pomóc i udało się. Szkoda tylko, że potem podjęłam tak tragiczną decyzję - powiedziała rudowłosa w zamyśleniu.
Przez chwilę spoglądała w górę. Tak właściwie ciężko było tutaj dostrzec niebo. Teren piętrzył się wokół. Zdawał się nie tylko rozciągać na danej płaszczyźnie, ale w niektórych miejscach wzrastał na bardzo duże wysokości. Na tych górach rosły wysokie drzewa, Alice dostrzegała chyba również budynki, czy też ich ruiny. Zdawało jej się, że zauważyła mały skrawek nieba i był żółty oraz błyszczał tylko delikatnym światłem.
- Nie rozmawiajmy o tym - powiedział Colias. - Nie chcę psuć nam, a głównie sobie nastroju - rzekł i zasępił się lekko. - Może było tak, jak mówisz z tą fuzją. Poza tym Rhiannon sama w sobie jest bardzo silna. To w końcu córka Titanii. Jest jedną z niewielu mooinjer veggey, które są w stanie udawać się do świata ludzi dla swojej własnej przyjemności. Potrzeba do tego znacznej dyscypliny oraz siły. Oraz motywacji, a ta nieco zamiera u naszego ludu. Jeśli czujesz nadchodzącą katastrofę i możesz jedynie opóźnić zagładę całej nacji, ale nie zaradzić jej w żaden sposób… - pokręcił głową. - A chciałem nie mieć zepsutego nastroju - westchnął. - Kochamy się z sobą nie tylko dlatego, żeby stworzyć więcej energii, której tak bardzo potrzebujemy… ale również po to, żeby zapomnieć o tym wszystkim… I żyć, póki możemy. Jednak teraz, kiedy… - zamilkł.
- I naprawdę nie ma żadnego sposobu, żeby temu zaradzić? - zapytała, spoglądając uważnie na Coliasa.
- Przepraszam, za popsucie ci nastroju… Mam taką tendencję… Jak to ktoś kiedyś ujął ‘piękna smutna’ - prychnęła i pokręciła głową.
- Może jest jakiś sposób... - powiedziała w zadumie. Uznała, że może warto porozmawiać o tym z Titanią i Rhiannon, kiedy znów będzie do tego okazja.
- Dziękuję, że pokazałeś mi miejsce, gdzie mogłam zjeść i napić się - podziękowała mu, po czym opadła na trawie na plecy. Obserwowała światełka na pobliskich drzewach.
- Albo to to, albo to to, że jestem w ciąży, ale to byłoby dziwne i kompletnie dla mnie niepojęte - powiedziała cicho.
- Ale co niepojęte? Jesteś w ciąży, wiem. To czuć. Choć twoje dziecko to na razie jedynie tylko zapowiedź płodu, niż coś faktycznego. Niegdyś i to nie tak dawno temu kobiety w twoim położeniu nie wiedziały nawet, że coś się w nich rozwija. Prawda…? - Colias zapytał.
Zdawało się, że trochę wiedział coś na temat ludzkości, a trochę nie. Przypominał studenta, który przeczytał wszystko w bibliotece na dany temat, ale w praktyce jeszcze nigdy go nie doświadczył. Może nawet nie był jeszcze nigdy na Ziemi. Zdawało się to jak najbardziej możliwe.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline