Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:17   #242
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Miałam na myśli, że zdaje się, że życie jest dla was maksymalnie istotne, ktoś zasugerował mi, że nie zrobicie mi krzywdy, bo jestem w ciąży, a to jest ponoć źródło potężnej mocy, gdzieś tam w jakimś wierzeniu na świecie… Ponoć na Filipinach? To bardzo daleko… - wyjaśniła.
Colias zagryzł wargę. Próbował nadążyć.
- Więc albo to moje pochłanianie energii, albo fakt, że rozwija się we mnie życie. Coś jej dało taką moc by złamać żelazo. Nad tym myślałam sobie właśnie - wytłumaczyła mu.
- A, ty wciąż o żelazie! Już rozumiem. Myślałem, że zmieniliśmy temat - wtrącił cicho.
- I normalnie kobiety w tym momencie nie wiedzą, albo zaczynają się domyślać. Mi powiedziała bogini, dzień po tym jak zaszłam, więc po prostu wiem - dodała.
- Rozumiem - odparł Colias. - Bogini? Jaką masz na myśli boginię? - zapytał, mrużąc oczy. Zastanawiał się. - A, wiem! Maryja ci to powiedziała! - uśmiechnął się, zadowolony z siebie, że przypomniał sobie jakiś szczegół religii tak obcej dla niego, jak chrześcijaństwo.
Alice parsknęła.
- Niee, to powiedzmy zakolegowana bogini finlandzkiego panteonu. Udała się z mężem na wakacje na Ziemi. Raz wpadłam przez nich w tarapaty, za drugim razem mi pomogli - wyjaśniła.
- Maryja nie była Boginią. Była zwykłą, ludzką kobieta, po prostu Bóg wybrał ją, by narodziła mu syna - wyjaśniła, aby wiedział.
Colias niby słuchał, niby nie. Wydawał się trochę zainteresowany, jednak chyba nie był w stanie tego wszystkiego zrozumieć. Jednak robił dobrą minę do złej gry. Zawiesił na moment wzrok na piersiach Alice, po czym wstał i przeciągnął się.
- Możemy już wracać? Czy nadal jesteś głodna lub spragniona?
- Jeśli masz jakieś swoje obowiązki, to możesz iść. Ja chciałabym się tutaj zdrzemnąć. Tam czuję się trochę niekomfortowo… Wiesz… wszyscy raczej za mną nie przepadają, a tu jest tak pięknie - stwierdziła.
- W porządku - powiedział Colias. - To pójdę. Mam coraz większą ochotę na seks. Pewnie wrócę do ciebie jeszcze potem, żeby upewnić się, że nikt cię nie zabił, kiedy spałaś - powiedział. - Nie próbuj uciekać, bo to będzie źle wyglądało, a nawet jak uciekniesz daleko… to nie masz dokąd uciekać. Bez nas nie wrócisz na Ziemię. Potrzebujesz do tego Titanii, Pyrgusa lub Rhiannon. Nie znam nikogo innego, kto byłby wystarczająco potężny, aby przeprowadzić człowieka przez Wróżkowy Most.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Nie mam zamiaru uciekać, przyszłam tu z własnej woli. Miłej zabawy Coliasie. Jeszcze raz dziękuję za pokazanie krzewów malin - podziękowała mu, po czym podniosła się i podeszła do pobliskiego drzewa, by to pod nim sobie usiąść. Skrzyżowała nogi w łydkach i oparła się plecami o konar wygodnie. Westchnęła. Zjadła, napiła się, teraz potrzebowała już tylko odpocząć…

Śniła o wszystkim i o niczym. Przed jej oczami pojawiały się najróżniejsze obrazy, które mogły być prawdziwe, lub kompletnie fałszywe. Joakim siedział przy piecu w małej, drewnianej chatce. Oparł się o niego i zasnął. Wokół niego znajdowała się do połowy pusta butelka alkoholu a przed nim mapa Ameryki Środkowej z zakreślonymi punktami i notatkami, których nie potrafiła rozczytać. Potem znalazła się w Sankt Petersburgu. Rozpoznała O’Hooligans a także pokój na poddaszu. Kirill znajdował się w nim i siedział przy stole. Spoglądał z zainteresowaniem, niepewnością oraz… ulgą? A może to była miłość? Wzrok miał wycelowany w piękną blondynkę, która znajdowała się na kanapie.
- Wszystko w porządku? - zapytała. - Źle spałeś tej nocy. Mówiłeś przez sen… Pamiętasz, co ci się śniło? Dobrze się czujesz? Wydajesz się dziwny od rana.
Kaverin zerknął w bok.
- Bo czuję się dziwnie. Nie wiem do końca dlaczego - odpowiedział. - Mam wrażenie, że coś się zmieniło, jednak pozostało takie same. Nie wiem, w którą stronę spoglądać. Zwłaszcza, że z wieloma osobami nie mogę się skontaktować. To mnie męczy.
Wcześniejsze emocje na jego twarzy rozpłynęły się i Alice ujrzała jedynie troskę.
Potem znalazła się w jakimś innym mieszkaniu. Jego właściciel chyba niezbyt przykładał się do urządzenia go. Znajdowały się tutaj tylko niezbędne rzeczy. Chyba nikt tutaj nie sprzątał od bardzo długiego czasu. Znajdowało się tutaj również łóżko, na którym siedział Kit. Wokół niego znajdowało się wiele różnych starych ksiąg.
- Mam kolejną dostawę - rzekł Jole Abban, wchodząc do środka. - Przeczytałeś już tamte?
Kaiser pokiwał głową i zagryzł wargę.
- Dawaj - szepnął. - Coś muszę znaleźć.
Następnie zmarszczył brwi i przesunął głowę w inną stronę. Spoglądał prosto na Alice. Ta drgnęła. Czuła się dziwnie. Jak gdyby oglądała serial lub film i nagle aktor spojrzał prosto w stronę kamery. Oczy Kita pokryły się bielą.
- Alice… - szepnął.
Harper ruszyła ku następnemu przystankowi swojej wędrówki. To było Injebreck House. Darleth zaparzała herbatę. Jennifer stała i spoglądała przez okno.
- Chyba jej tam nie znajdziesz - mruknęła Santos. - Nie chcę tego mowić… jednak nie potrafię być dłużej naiwna. Nie po tym, co stało się ze Stevem.
- Nie… milcz - de Trafford warknęła.
- Im szybciej to zaakceptujesz, tym prędzej będziesz mogła zacząć żałobę, skończyć ją… i mieć nadzieję na wyleczenie smutku, żalu i…
Jennifer obróciła się w stronę Darleth. Zacisnęła pięść. Alice była pewna, że zaraz się na nią rzuci.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy znikają - de Trafford nagle pękła. - Masz rację. Nie ma jej już od tygodnia. Najpierw Terry, teraz ona. Nie wspomnę o innych duchach, które mnie dręczą - zerknęła w bok. W jej oczach tańczyły łzy. Pewnie myślała również o Fabianie, a może i Shanie. - Jednak może takie moje przeznaczenie. Już w momencie moich narodzin porzucili mnie rodzice - mruknęła.
Następnie ruszyła w stronę korytarza, nie zwracając uwagi na słowa Darleth, która ruszyła za nią.
Alice widziała jeszcze wiele różnych miejsc. Spotkała ludzi, o których myślala codziennie i których już dawno zapomniała. Z którymi spędziła wiele chwil i byli dla niej ważni. Także tych, którzy mieli jedynie marginalne znaczenie w jej życiu i nie odegrali w nim zbyt wielkiej roli.
Potem jednak obudziła się. Znajdowała się w tym samym miejscu. Wokół niej nikogo nie było. Czarny strumień tak samo płynął swoim tempem. Natomiast krzaki znów pokryły się malinami. Kilka złotych, świecących motyli usiadło na jej ciele. Kiedy drgnęła, zerwały się do lotu.
Przypominały jej świetliki… Ta wizja w jej pamięci wbiła się w nią i przydusiła. Alice usiadła, prostując się, po czym pochyliła się i zasłoniła oczy dłońmi. Zapłakała cicho. Uroniła kilka łez, a po minucie znów ogarnął ją ten pusty spokój, który wytrenowała już niemal do perfekcji. Przetarła twarz. Tydzień… Naprawdę minął tam tydzień? Miała nadzieję, że to tylko sny… Podniosła się i podeszła do strumienia. Uklęknęła i pochyliła, by nabrać wody w dłonie. Napiła się, następnie przemyła twarz. Ochłonęła.
Ponownie podniosła się i podeszła do krzewów malin. Zaczęła je skubać i jeść, jednak bez przekonania. Co powinna zrobić? Wrócić do tamtego dziwnego budynku? Nie została jeszcze wezwana przed oblicze Titanii, więc uznała, że może jednak nie. Powróciła więc pod ‘swoje drzewo’ i usiadła pod nim ponownie. Zapadła się w swoich myślach, obserwując krajobraz. Jeśli zdołała w jakiś sposób dać Rhiannon tyle mocy, by uwolniła się z łańcuchów, to czy mogła coś uczynić dla tych wróżek, by pomóc im przetrwać? Zastanawiała się nad tym, ale po pierwsze nie było jak tego sprawdzić, po drugie potencjalne poruszanie tego tematu z Titanią krępowało ją, więc odsunęła to na tył swoich myśli. Zastanawiało ją co robił Shane i Duncan… Szukali drogi tutaj? Przygotowywali się? Czy może opuścili już Isle of Man? Nie wiedziała. Postanowiła poczekać. Zaczęła nucić piosenkę, aż przypomniała sobie słowa...

”Oh the wind whistles down
The cold dark street tonight
And the people they were dancing
To the music vibe

And the boys chase the girls, with curls in their hair
While the shocked too many sit way over there
And the songs get louder each one better than before

And you singing the song thinking this is the life
And you wake up in the morning and your head feels twice the size
Where you gonna go, where you gonna go, where you gonna sleep tonight?”


Opierała się o drzewo i śpiewała. Piosenka była pełna energii, ale jednocześnie smutku. Sądziła, że może jej energetyczność jakoś podniesie ją na duchu, jednak nic nie dawało rady. Powinna zapewne wybrać inną, weselszą piosenkę, ale w tej chwili nie mogła sobie żadnej przypomnieć…
Wnet spostrzegła, że ktoś zbliżał się w jej stronę. Po chwili zrozumiała, że widzi dwie osoby. To byli Pyrgus i Rhiannon. Wróżka trzymała swojego brata pod rękę i prowadziła go naprzód w stronę Alice. Uśmiechała się lekko do niego. On natomiast wydawał się niezwykle zagniewany i naburmuszony. Pewnie nie chciał widzieć Harper na oczy. A jak już, to nie całej i zdrowej.
- Colias wspominał, że zostawił tutaj ciebie - powiedziała Rhiannon, kiedy przybliżyła się na odpowiednią odległość, by nie musieć krzyczeć. - Czy smakowały ci nasze maliny? - zapytała uprzejmie.
- Czy smakuje ci nasza stal? - Pyrgus warknął pod nosem. - Nią jeszcze chętniej cię poczęstuję.
- Staram się dostarczać sobie dość żelaza w diecie, dziękuję za troskę… To taka substancja w jedzeniu - dodała, bo mogli ją źle zrozumieć.
- Maliny są całkiem smaczne, no i świecą. To dość niecodzienne, ale niesamowite… - powiedziała spokojnie.
- Miałam do was w sumie pytanie… Czy dobrze znaliście strażnika, przed tym wcześniejszym… Mówiłam ci Rhiannon. To właśnie informacji o nim przybyłam szukać na wyspie - dodała. Nie bała się syna Titanii. Przyglądała mu się chwilę, ale wiedziała, że przynajmniej póki co, nie zaatakuje jej.
Tylko dlatego, bo jego siostra trzymała go na wodzy. Jednak Pyrgus sprawiał wrażenie mężczyzny, który bardzo szybko traci nad sobą kontrolę, robi najróżniejsze rzeczy, a potem za nie nie przeprasza.
- Tak - odpowiedziała Rhiannon. - To był mężczyzna. Całkiem słodki. Bardzo ładnie malował. Uwieczniał wszystko. Głównie nasze pejzaże, ale także wspomnienia Ziemi. Jego autoportret wisi u mnie w pokoju. Dzielę izbę z Pyrgusem i naszą matką - wyjaśniła.
- Nie wypowiadaj mojego imienia w jej obecności - warknął brat Rhiannon. - To przynosi pecha.
- Rhiannon, czy jeśli zdołam jakoś wam pomóc powstrzymać demona, no i może zdołam pomóc wam w waszym problemie związanym ze znikaniem energii, czy mogłabym wziąć trochę jego obrazów? - zapytała.
- Jego siostra byłaby pewnie szczęśliwa, mogąc je otrzymać… To ona poprosiła mnie o pomoc - Alice zignorowała Pyrgusa i jego słowa z anielską cierpliwością.
- Jeśli zdołasz powstrzymać deamhana, to oddam ci wszystkie malowidła, jakie posiadam. Czy to namalowane przez niego, czy przeze mnie, czy przez… - Rhiannon pokręciła głową. Nieco uniosła się emocjami. A potem zaśmiała się lekko i otarła kroplę wilgoci w kąciku jej oczu.
- Tu jest haczyk - rzucił Pyrgus. - Najpierw musisz okazać się do czegoś przydatna. Inaczej nie zdołasz pomóc nam go powstrzymać. Na razie jesteś jedynie dobra w charakterze koziołka ofiarnego. Może jak powbijamy w niego wystarczająco noży, to wyższa siła zainteresuje się nami i zstąpi po to, żebyśmy mogli ją uwięzić.
- Nie nazywaj go wyższą siłą - mruknęła Rhiannon. - To niższa siła. Prosto z piekielnych czeluści.
Harper zerknęła na Pyrgusa i uniosła kąciki ust.
- Coś wymyślimy. Ufam, że wystarczy nad tym dobrze pomyśleć i znajdzie się logiczna metoda, by ponownie pochwycić demona… - powiedziała, po czym zerknęła w stronę krzewów malin.
Pyrgus roześmiał się.
- Szkoda że potęga logiki nie powstrzymała cię przed jego uwolnieniem - rzucił z ironią.
- Miałam powody. Przyszliście do mnie, by sprawdzić czy nie uciekłam? Czy mogę wam w czymś pomóc, bo macie do mnie jakąś sprawę? - zapytała. Nie była bowiem pewna, czemu mieliby tu do niej przyjść razem.
Rhiannon i Pyrgus spojrzeli po sobie.
- Byliśmy razem na spacerze i uznaliśmy, że spotkamy się z tobą - powiedziała Rhiannon.
- Czy naprawdę spałaś? - wtrącił jej brat. - Czy to może jakiś fortel Donnchadha? - zapytał.
- Koń trojański - mruknęła Rhiannon nagle. Chyba przypomniała sobie jedną z opowieści Mikaela. - Mój brata chyba obawia się, że chcesz nas zniszczyć od środka. Czy dziwi cię, że nie masz jego zaufania? - zapytała.
- Nie, kompletnie… Ale prawda jest taka, że spałam. I nie współpracuję z demonem. Myślcie o tym co chcecie… Miło, że przyszliście sprawdzić, czy sobie nadal tu siedzę… - powiedziała spokojnym tonem.
- Titania dalej odpoczywa? Zastanawia mnie, co w mojej sprawie postanowi… Poza tym, zastanawia mnie skąd dostałaś tyle energii, by rozwalić żelazo, bo ponoć to nietypowe… - rzuciła.
- To był dobry seks - Rhiannon odpowiedziała. - Ocierałam się nie tylko o Dubhe… nasze największe przekleństwo, ale również źródło potężnej i dość skomplikowanej mocy… Ale także o tego mężczyznę. Nigdy nie spotkałam nikogo o takim umyśle - powiedziała. - Było mi smutno, że doszłam i uciekłam, zanim on doszedł we mnie - przyznała.
Pyrgus pokręcił głową.
- Dobrze, że udało ci się ją zwabić, bo uwolniłaś się z więzów - powiedział. - Jednak myśl, że jej dotykałaś mnie obrzydza. Nie czujesz na swoim ciele brudu? Takiego, którego nie da się zmy…
- Mama ci kiedyś mówiła, że jesteś sympatyczny jak siadanie gołymi pośladkami na krzewie pokrzyw? - zapytała uprzejmym tonem.
- Jak śmiesz mnie oceniać, choć wiesz tyle co nic… - powiedziała ponuro. Zaraz skrzyżowała ręce i usiadła. Chyba odechciało jej się już cierpliwie znosić jego obrazę.
- Wybaczcie, ale chcę pobyć tu jeszcze chwilę wśród tego ładnego krajobrazu… Póki Titania nie zdecyduje co ze mną zrobić - powiedziała smutno, ale już nie patrzyła na nich. Pyrgus co prawda miał prawo jej nienawidzić, ale zdawał jej się głupim, złotym chłopcem… I niczym więcej.
Pyrgus nie zamierzał dyskutować z Alice. Złapał za klingę i już wyciągał miecz z pochwy, kiedy Rhiannon skoczyła do przodu i wymierzyła Harper policzek. Mocny i zdecydowany.
- Trochę szacunku! - krzyknęła. - Mówisz do księcia Pyrgusa na jego własnej ziemi. Istota czarna i nikczemna, która sprowadziłaś na ten świat z powrotem zło!
Alice poczuła jak piecze ją połowa twarzy. Rhiannon natomiast nie patrzyła na nią, tylko na swojego brata. Położyła rękę na jego nadgarstku.
- Szkoda twojej ręki na nią, słodki bracie - powiedziała. - Już ją ukarałam.
Pyrgus otworzył usta, po czym je zamknął. Oddychał głośno przez nozdrza. Następnie obrócił się do nich plecami. Rhiannon tymczasem spojrzała z powrotem na Alice. Jej mina wskazywała na to, że nie była zadowolona z jej słów. Dobrze, że potrafiła obchodzić się z Pyrgusem, inaczej Alice skończyłaby dosłownie i nieodwracalnie martwa.
Harper potarła policzek, po czym westchnęła.
- Wybacz książę - mruknęła na wydechu. Zaraz opuściła dłoń i skrzyżowała ręce pod biustem. Miała go za taką typową postać księcia, karykaturalnie przedstawianego w bajkach… Znów potarła policzek. Bolało, ale nie bardziej niż wbity w ramię sztylet, czy seria z karabinu. Bardziej było jej jednak przykro. Słowa bolały bardziej, niż gesty, bo rany po nich nie goiły się.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline