Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:22   #244
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice Harper kiwnęła głową.
- Damy radę… Ale obiecuję, że nie zapomnę twojego imienia, nawet jak stąd wyjdziemy… - obiecała jej, po czym rozejrzała się. Czy były tu inne drogi, którymi Konsumenci mogliby próbować się wedrzeć? Czy było tu coś, czym mogłyby zastawić wejście? Co to było właściwie za miejsce? Harper szukała metod ratunku.
Spostrzegła metodę zagłady.
Przez jedną ze ścian wtargnął olbrzym. Był dużo większy od pozostałych konsumentów. Pewnie niegdyś był człowiekiem, jednak Duncan nafaszerował go mocą, siłą oraz witalnością. Czarny niczym smoła, przetoczył się przez kilkanaście metrów z gracją pociągu. Wydał z siebie ryk. Alice nie widziała jego rysów twarzy, ale pewnie i tak nie mogłaby ich rozpoznać. Bestia rozpędziła się, sunąc prosto na nich. Na jej czole widniała błyszcząca jasno, złota gwiazda.
Poczuła lęk, ale i skok adrenaliny. To było tak, jakby mierzyła się z bykiem, a jednak podniosła ręce w górę, unosząc motykę nad głowę i ruszyła na niego, z zamiarem przywalenia mu nią w czoło. Nie chciała patrzeć, jak Konsumenci Duncana rozszarpują Rhiannon i Urteję. Chciała je obronić za wszelką cenę. Ze wszystkich sił. Spróbowała sięgnąć do swoich zdolności. Jakichkolwiek. Nie chciała tych Duncana. Potrzebowała swoich. Musiała je obronić. Pragnęła tego teraz najbardziej.
Jednak nie dysponowała niczym. Koniec końców, w samym swoim środku, była tą samą śpiewaczką, która nakreślała najróżniejsze, najpiękniejsze i najstraszniejsze sceny sztuk w operze portlandzkiej. Nikt nigdy nie chciał przygotować jej do tego akurat momentu. Nie miała być wojowniczką. Przez całe swoje życie była zwykłą dziewczyną, dopiero w ostatnim roku wszystko tak bardzo się skomplikowało. Jednak jedno było pewne. Nie brakowało jej odwagi i siły woli. Czuła obrzydzenie w stosunku do Konsumentów Duncana. Co więcej, pragnęła ochronić Rhiannon i Urteję. Czy jej marzenia mogły się urzeczywistnić?
Jęknęła, kiedy spostrzegła, że jej druga towarzyszka ruszyła z wyciągniętym sztyletem prosto na potwora. Równie dobrze mucha mogłaby się mierzyć z tornadem. To, że Urteja była wróżką, tak naprawdę nic nie znaczyło. Jedno machnięcie łapy olbrzyma i polegnie.
I niestety… tak właśnie się stało.
Potwór zanurzył łeb w Urtei. Wżerał się w jej ciało. Na chwilę zapomniał o Rhiannon i Alice. Wciąż jeszcze mogły działać.
Harper chciała rozszarpać go gołymi rękami. Złapała mocniej motykę i ruszyła na niego, póki stał i gryzł. Chciała wykorzystać to, by z całych sił przywalić mu motyką w łeb. Teraz to z jej oczu lały się łzy.
Co ona najlepszego zrobiła…
Co najlepszego narobiła.
Nienawidziła się. Jednak teraz bardziej nienawidziła Duncana.
Alice skoczyła do przodu z motyką. Stwór jej poprzednika wdzierał się w ciało Urtei. Alice uderzyła w jego czerep motyką raz. A następnie znowu. Cieszyła się. W jej umyśle wznosiło się bardzo pierwotne uczucie. Głód krwi. Chęć mordu. Spostrzegła krew i to ją rozweseliło. Nie do końca była w tej chwili człowiekiem. Bardziej przypominała drapieżnika na polu bitwy, który chciał roznosić wroga. I udawało mu się to. Wyrządzała poważne rany potworowi… ale ten nagle ryknął i samym okrzykiem odepchnął ją do tyłu. Przewróciła się. Krew lała się z łba potwora, ale ten wciąż żył. Porzucił truchło wróżki i zrobił pierwszy krok do przodu. Potem następny. Zapomniał o Urtei. Teraz zwracał uwagę jedynie na następne, wielkie zagrożenie. W postaci Alice…
Urteja miała sztylet i Harper szybko szukała go wzrokiem. Był ostry. Może byłby lepszym narzędziem walki, niż motyka. Czuła furię, która pulsowała w jej żyłach. Nie miała zamiaru poddać się. Jeszcze nie. Nawet jeśli dalej miała tłuc go motyką, zamierzała to robić, póki nie padnie.
Jednak potwór był jeszcze szybszy. Już miał sięgnąć ku Alice… kiedy w jego stronę skoczyła Rhiannon. Jej bicz trzasnął szybko i mocno. Oraz celnie. Prosto w głowę potwora. Alice przez chwilę myślała, że to go pokona… jednak zdawało się, że córka Titanii jedynie zdołała odwrócić uwagę olbrzyma. Ten ryknął głośno i przeciągle. Alice spostrzegła sztylet. Ociekał krwią. Tkwił w dłoni Urtei… czy była w stanie sięgnąć po niego? Błyszczał dwa, trzy metry dalej. Może lepiej było zerwać się do ucieczki…
Może i lepiej było zerwać się do ucieczki… Ale Alice już słynęła ze swoich złych decyzji, a nie miała zamiaru porzucić Rhiannon. Rzuciła się po sztylet, a potem w stronę potwora z zamiarem skoczenia mu na plecy i dźgania na oślep, póki nie padnie. Wszędzie. W każdy kawałek ciała, w jaki mogła trafić.
Harper przetoczyła się. Lekko przeczołgała. Posiadała w sobie jedynie te siły, które zapewniły jej świecące, wróżkowe maliny. Wnet dotknęła sztyletu, który tkwił w dłoniach Urtei. Oczy wróżki były martwe. Kompletnie i nieodwołalnie. Alice jeszcze przed chwilą widziała ją w pełni życia. Natomiast teraz była jedynie sztywną lalką, leżącą bezwładnie na stogu siana… Jak szybko mogła zmienić się aż tak bardzo? To było przerażające.
Mocniej chwyciła sztylet… jednak to był tylko sztylet.
Bestia rzuciła się na nią.
Alice wyciągnęła w górę ostrze. Miała nadzieję, że olbrzym nadzieje się na nie, jednak nie miała wątpliwości. Gdy opadnie, sam jego ciężar ją zabije… Spojrzała w oczy potwora.
To była jej śmierć.
Tak właśnie wyglądała.
Po raz kolejny, miała się z nią zmierzyć. Była jak wściekłe stworzenie. Zaczęła na niego wrzeszczeć. Może i jej głos nie miał mocy, którą mogła go odrzucić, ale był donośny, w końcu była śpiewaczką. Był pełen wszystkich emocji, które szarpały nią teraz. Złością, strachem, bólem, poczuciem niesprawiedliwości, ale i wolą walki, nadzieją i zapałem… Nienawiścią i miłością. Przymrużyła oczy uginając nogi, by jej pozycja stała się stabilniejsza, zamierzała wbić sztylet w jego głowę, czy to w czoło, czy też w szczękę, przytwierdzając ją do cholernego podniebienia. Jeśli miał ją zabrać, ona zamierzała zabrać go ze sobą.

Alice widziała, jak czarne straszydło opadało na nią. Była odważna. Nieustraszona. Przygotowana zarówno na wyrządzenie mu krzywdy… jak i na własną śmierć. Gwiazda potwora błyszczała mocno i wyraźnie. Pulsowała jasnym, wyraźnym, złotym światłem Dubhe. Niby jej światłem… które jednak sprzeniewierzyło się przeciwko niej.
Alice trzymała mocno sztylet. Czuła łzy zbierające się w oczach. Wyciągnęła go przed siebie. Umrze, jednak może Rhiannon zdoła przeżyć. Spojrzała na ostrze w jej dłoniach. Wzniosła je przed siebie. Ujrzała tonową masę opadającą na nią w bitewnym szale…

Ale wtedy…
Trafił w nią z boku pocisk.
Ogromny i zdecydowany. Warczący, gniewny i potężny.
Pyrgus trafił stopami w barki bestii. Jak silny musiał być, że zdołał usunąć ją w bok? Bestia przeleciała poza ciało Alice. Książę podniósł do góry swój miecz. Uderzył nim w szyję olbrzyma, jednak ten podniósł dłoń i wnet Pyrgus przeleciał kilka metrów dalej.
Olbrzym jęknął z bólu. Szkarłatna krew wytrysnęła z jego szyi.

Jednak był blisko Alice. Wyciągnął czarne szpony, żeby ją pochwycić…
Rudowłosa odsunęła nogi, ale przekręciła się i wbiła sztylet w łapę potwora, którą próbował do niej wyciągać. Z jej oczu lały się łzy. Trzęsła się, ale jednak zareagowała. Próbowała się bronić. Jeśli potwór zbliżył się, dźgała dalej. Wszędzie.
Teraz już nikt nie mógł jej pomóc. Dźgała go tak, jak mogła. Wszędzie, gdzie tylko była w stanie. Potwór jęknął, jednak wciąż żył…


I wtedy znów rozbrzmiała głośna pieśń. Melodia wezbrała z ust Titanii, bez względu na to, jak daleko królowa wróżek się znajdowała. Kolejny raz przetoczyła się po wiosce i dotarła też do stodoły, w której znajdowała się rudowłosa. Straszliwy Konsument zawył głośno i wyraźnie. Zarówno z powodu ran, jakie zadawała mu Alice, jak i pieśni, którą snuła królowa mooinjer veggey.

- TERAZ! - wrzasnęła Rhiannon, kiedy w jednej z sekund olbrzym odgiął głowę do tyłu i wyeksponował swoje gardło.
Alice szarpnęła się i spróbowała wbić sztylet w gardło potwora. Nie chciała już dłużej walczyć. Jej ciało czuło coraz większe zmęczenie. Skok adrenaliny trwał już zbyt długo i wkrótce miał przestać działać. Emocje wypalały się, a ona nie jadła porządnego posiłku, tylko maliny. Oczywiście, że zaczynała czuć zmęczenie. Jednak musiała dobić to wielkie bydle.
Harper mocno trzymała ostrze. Obydwoma dłoniami. Wyciągnęła je przed siebie. Wnet sztylet zagłębił się w ciało straszydła. Alice przeciągnęła go w górę, jeszcze wyżej… i wyżej… A Konsument skrzeczał coraz głośniej i bardziej boleśnie.
Wnet padł.
Alice w ostatniej chwili zdążyła uskoczyć.
Rhiannon dobiegła do niej i przytuliła ją mocno. Zaczęła łkać nad jej głową. Pocałowała ją w oba policzki. Łzy wróżki skapywały na twarz Harper.
Olbrzym wierzgał i jęczał, jedna odniósł zbyt duże rany. Pyrgus doszedł do siebie i skoczył w jego stronę. Wyciągnął miecz z szyi i bestii. Wnet kolejna kaskada krwi zalała podłoże. Konsument wydał ostatni, straszliwy ryk i padł bez życia.
- To koniec - szepnęła Rhiannon, gładząc policzek Alice. - To koniec…
Harper złapała się ramienia księżniczki i zadrżała. Przytuliła się do niej, jakby była kołem ratunkowym na oceanie. Rudowłosa pokręciła nerwowo głową.
- Nie… To dopiero początek… Test… To jest pieprzony koszmar… To moja wina… Przepraszam… - wysapała, a jej głos łamał się. Nieco zdarła sobie gardło tym krzykiem. Jej mięśnie drżały. Powoli otworzyła oczy i zerknęła nimi na Rhiannon.
- Nie uratowałam jej… Nie dałam rady… - wyszeptała. Myślała o Urtei, ale i o jej drugiej towarzyszce. Ile wróżek jeszcze dziś umarło? Alice pogładziła nerwowo ramię Rhiannon, chciała ją też ukoić, tak jak ona ją.
- Będziemy o nich pamiętać zawsze - powiedziała Rhiannon. - Nigdy nie zapomnimy ofiary, jaką nam złożyły. Nie martw się, dopilnuję tego osobiście. Tak długo, jak ja będę żyła, tak długo mooinjer veggey będą wspominać Urteję i Damarę - powiedziała. - Jednak teraz musimy uciekać. Proszę.
Pyrgus wnet znalazł się obok nich. Wyciągnął rękę w stronę swojej siostry lub też Alice. Obie były bardzo blisko siebie.
- Walczysz dość zaciekle, jak na zdradziecką kobietę - powiedział.
To był chyba najlepszy komplement, jaki mogła się po nim spodziewać.
- W ten sposób walczę tylko wtedy, gdy na kimś mi zależy, by go ratować i pomóc… Przepraszam cię, książę… - powiedziała i spróbowała się podnieść. Czuła jak jej nogi drżały i ledwo mogła stać. Właściwie prawie nie mogła.
- Dokąd mamy się udać? Czy jest sposób by wzmocnić Titanię? Pomóc jej? - zapytała. Podała dłoń Rhiannon. Wnet obie stanęły obok siebie. Towarzyszył im już tylko Pyrgus.
- Możemy to sprawdzić tylko w jeden sposób - powiedziała wróżka. - Musimy ruszyć w jej stronę.
- Może jednak wolisz uciec, póki jest względnie bezpiecznie? - Pyrgus zapytał, spoglądając na bestię, która leżała obok nich. - Kto wie… może jest ich więcej… - zawiesił głos. - Donnchadh posiada ogromne moce.
Czyżby wyczuła w jego tonie… obawę? Pyrgus chyba… obawiał się tego, co mogło na niego czyhać.
- Nic to nie da, jeśli ucieknę. Znajdzie mnie. A jeśli jest sposób, by temu zaradzić, chcę wam pomóc. Chodźmy do waszej matki - poleciła. Choć była zmęczona, musiała działać wraz z nimi. Musieli coś zrobić.
Pyrgus skinął głową. Jego nastawienie zmieniło się diametrialnie w momencie, kiedy już podjęli decyzję. Wyprostował się i przeciągnął. Na jego twarzy pojawiła się czysta determinacja oraz odwaga.
- Nie martwcie się, panie - rzekł, wyciągając miecz. Wciąż jeszcze lśnił od czerwonej krwi Konsumenta. - Obronię was. Przy mnie będziecie bezpieczne.
Następnie ruszył w stronę wyjścia i obejrzył się na Alice.
- Miło, że nie wepchnęłaś nam tej motyki w plecy, kiedy tylko nadarzyła się okazja - rzekł, po czym kontynuował podróż w stronę wioski.
- Miło, że mnie uratowałeś… - odpowiedziała uprzejmie Alice. Zerknęła na Rhiannon.
- Chodźmy, księżniczko - poprosiła ją. Widać było po niej zmęczenie i widać było, że w tej konkretnej chwili nie miała więcej sił na walkę. Jej oczy były zaczerwienione od łez i przemęczenia. Była w nich jednak determinacja, by ruszać się, by iść dalej. By zrobić coś więcej i chyba tylko ona napędzała teraz jej ciało do ruchu.

Wyszli na zewnątrz. Pyrgus podążał na lekko ugiętych nogach, rozglądając się uważnie dookoła. Jednak, podobnie jak Alice, nie dostrzegał żadnego niebezpieczeństwa.
- Wydaje mi się, że głos dochodził z tego kierunku - powiedziała Rhiannon, wskazując wyrwę między dwoma budynkami.
Ruszyli w jej stronę. Po drugiej stronie w pewnej odległości ujrzeli czarne drzewa układające się w linię lasu otaczającego wioskę. Jednak przed nią znajdował się duży obszar spopielonej ziemi. Wciąż lekko jarzyła się. Obok niej klęczała Titania. Jej rude włosy powiewały na wietrze wraz z falbankami sukienki. Patrzyła na swoje dłonie. Oddychała całą sobą, ciężko. Wokół niej leżało kilka mooinjer veggey. Wszyscy nieżywi. Jednak bez porównania więcej było zwłok Konsumentów.
Alice patrzyła na nią. Podeszła do Titanii wraz z jej dziećmi. Zerknęła na jej dłonie, czy było coś z nimi nie tak. Rozejrzała się po martwych ciałach wokół niej. Przypominał jej się Kościół Skalny. Skrzywiła się nieco. Rozejrzała się, czy więcej ciemnych postaci nie nadciągnęło. Żadnej nie widziała. Na razie było podejrzanie cicho i spokojnie. Jakby cisza przed burzą zawisła nad wymiarem mooinjer veggey.
- Titanio… Powinniśmy się stąd zabrać - powiedziała nieco zmęczonym głosem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline