Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:24   #246
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zastanawiała się. Była gwiazda, która odpowiadała za śmierć, jednak była uśpiona. Poza tym, Alice nie chciała go w to w żaden sposób mieszać. Duncan był dla niego zbyt dużym zagrożeniem. Wyrażał zbyt dużą tęsknotę za Alioth, nie mogła mu podarować Joakima na widelcu, choćby celem zabójstwa.
- Dlatego myśleliśmy o tym, żeby znowu spętać jego przeznaczenie - powiedziała Titania. - Myślisz, że byłabyś w stanie go pożreć? Obrócić przeciwko niemu swoją własną moc?
Pyrgus skrzywił się. Konsumowanie wciąż było dla niego aktem możliwie najgorszego obrzydlistwa. Rhiannon natomiast spojrzała z zaciekawieniem na Alice.
Harper zastanawiała się.
- Nie jestem pewna… znaczy. Nigdy nie udało mi się skonsumować energii innej osoby. Nawet nie wiem, czy potrafię coś takiego, na swoim poziomie zdolności. On tak, ale to lata konsumowania… Mogłabym spróbować, ale chyba musiałby być całkowicie nieprzytomny, albo osłabiony… To by go chyba… Dobiło całkowicie - powiedziała. Wyobraziła sobie coś takiego. Taką scenę, jak klęczał przed nią, spętany i obezwładniony. A ona dałaby mu swojej krwi, żeby pożreć energię, jaką miał. Mogła? Z jednej strony wydawało jej się to przykre i nawet niepokojące, a z drugiej, miałaby pewność, że nie byłby największym źródłem energii, które potem mogłoby się mścić, gdyby jakimś cudem zostało znów uwolnione… Ile noży mogła jeszcze wbić, by zapewnić bezpieczeństwo bliskim? Ten jeden też, zamierzała spróbować.
- Szczerze mówiąc, jeśli już spętamy go… - Titania spojrzała na Alice - …to o ile nie postanowisz go potem znowu uwolnić, to nie będzie w stanie uciec.
- Jeżeli dał ci zdolność konsumowania, to może jest ją w stanie również odebrać - powiedziała Rhiannon. - Poza tym Dubhe mogłaby się na to nie zgodzić. Czyż nie próbowałabyś jej zmusić po części do zjedzenia samą siebie? - zapytała.
- Obawiam się jednak najbardziej, że skonsumowałabyś nasze zaklęcie i uwolniłabyś go - Titania ciągnęła. - Jeżeli nałożymy na niego przeznaczenie bycia strąconym ku zapomnieniu i zatraceniu, to konsumowaniem będziesz próbowała to przeznaczenie zmienić. A to brzmi jak igranie z ogniem.
- Właściwie macie rację… Tak… Niech będzie. Nie będę próbować go konsumować. Niech znów zostanie spętany. Wymyślę metody, by odwrócić od niego uwagę - Harper powiedziała spokojnym tonem. Wróżki miały rację, to mogłoby być nierozsądne.
- Możemy już iść? - zapytała Rhiannon.
- Macie moje błogosławieństwo - Titania zgodziła się.
Pyrgus schował zakrwawiony miecz do pochwy.
- Nie mogę się doczekać - powiedział.
Oczy wróżek zerknęły na Alice, czy miała może jeszcze coś do powiedzenia, zanim powrócą na Ziemię.
Harper kiwnęła głową.
- Chodźmy. Komu w drogę, temu czas… Jak rzecze pewne przysłowie - rzuciła. Była gotowa ruszyć z powrotem do świata rzeczywistego. Ile teraz minęło czasu? Wcześniej tydzień, czy teraz już kolejny? Czy może tylko pół? Denerwowała się.
Titania skinęła głową.
- Dobrze, w takim razie…
Nagle zamilkła. Zerknęła na czarną, żarzącą się strefę. Alice poczuła na swoich rękach powiew najpierw zimnego, a potem dziwnie ciepłego powietrza. W powietrzu już nie unosił się słodki zapach miodu i trawy cytrynowej. Zastąpiła go spalenizna z domieszką czegoś dziwnego, obcego, jakby chemicznego… Choć zdawało się to mało prawdopodobne, żeby rzeczywiście jakieś wytworzone przez ludzi specyfiki znalazły się w świecie wróżek.
- Biegnijcie! - krzyknęła Titania.
Na samym środku strefy pojawił się czerwony blask. Zaczął rozszerzać się powoli na obwód, mimo że Titania koncentrowała się z całych sił. Złączyła ręce i zaczęła cicho śpiewać prostą, lecz ładną melodię. Tyle że szkarłatne wrota zaczęły się powiększać.
- Na co czekacie?! - na chwilę królowa przerwała.
- Matko…! - Rhiannon podniosła dłoń i wyciągnęła ją naprzód, jakby chcąc dotknąć Titanii.
Jednak Pyrgus złapał ją za bark i pociągnął w stronę, z której przybyli.
- Szybko - szepnął i zaczął biec.
Harper nie ociągała się. Ruszyła wraz z dwiema wróżkami. Nie wiedziała dokąd biegli, ale wierzyła, że znają najlepszą drogę, by dostać się do świata rzeczywistego i że tym razem przejście nie będzie tak… Dla niej bolesne i oszałamiające.
Prędko przemierzyli wioskę wróżek, po czym znaleźli się w ciemnym lesie. Alice spostrzegła po drodze kilkanaście mooinjer veggey, które zmierzały w stronę wioski, w której znajdowała się Titania. Harper rozpoznała wśród nich Coliasa. Ten jednak nie zwrócił na nią uwagi, a przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Widziała na jego twarzy niepewność i zaniepokojenie. Na pewno martwił się nie tylko o dobro własne, ale również o swoich towarzyszy i królową. Jak wielkie szanse mieli przeżyć? Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wszyscy też bali się prognozować.
- Tędy będzie szybciej - rzekł Pyrgus, kiedy znaleźli czarną rzekę. - Musimy kierować się zgodnie z jej nurtem.
Biegli obok niej. Na szczęście roślinność była dla nich sprzyjająca. Występowała, jednak nie na tyle gęsto, że nie mogliby przez nią przebrnąć. W pewnym momencie Pyrgus puścił dłoń swojej siostry. Oboje biegli prędko, ale jednocześnie z gracją. Alice miała małe problemy z kondycją po pewnym czasie. Tutaj nie docierała do niej moc Duncana. Nie była szybsza, zwinniejsza i silniejsza. Dysponowała tylko tym, czym zawsze.
- Stop! - krzyknął Pyrgus.
Wnet czarna rzeka dotarła do krawędzi świata.
To był piękny, ale jeszcze bardziej przerażający widok. Najwyraźniej tutaj nie znajdowali się na okrągłej planecie. Teren posiadał brzeg. Rzeka, kiedy docierała do niego, wyciekała prosto w dół? Gdzie trafiała? Alice nie miała pojęcia, bo nic nie oświetlało tych niżej położonych punktów.
- Skacz - powiedział do niej mooinjer veggey.
Harper zerknęła na niego.
- Tak po prostu? - zapytała. Chyba zwykły niepokój o nieznane kazał jej się odrobinę zawahać. Znów spojrzała w dół. Wzięła wdech i wydech. Sądziła, że raczej może mu zaufać, więc zacisnęła pięści. Zamierzała jednak skoczyć.
- Tak po prostu - powiedział Pyrgus.
Rozbiegł się, napiął mięśnie, po czym zerwał się do skoku. W trakcie lotu zmienił się w pięknego, zielonego orła. Jednak nie poruszał skrzydłami. Pozwolił, żeby rzeka niosła go wprost na dół.
- Wolisz ty pierwsza, czy ja? Boisz się? - zapytała Rhiannon. - Chcesz, żeby cię popchnąć? Wiem, że to wygląda niepokojąco. Mooinjer veggey są w stanie to przeżyć jedynie w wyższej formie.
- Nie pocieszasz mnie Rhiannon, nie mam wyższej formy, a tym razem nie zmieniłaś mnie w nitki krwi… - powiedziała i uśmiechnęła się do niej cierpko. Znów spojrzała w dół. To nie miałoby sensu, gdyby miała teraz umrzeć. Wierzyła, że Pyrgus nie miał tego w zamyśle. Miała nadzieję, że w ogóle miał, że nie potrafiła zmieniać formy… Westchnęła. Cofnęła się dwa kroki, po czym wzięła dwa susy przed skokiem, chcąc dodać sobie rozpędu… Jak na Iglicy.
Poczuła motyle w żołądku oraz przenikliwy strach, kiedy zaczęła spadać. Jednak gdy złączyła się z rzeką… wnet spostrzegła, że zaczęła się w niej rozpuszczać. Tym razem jednak trwało to może sekundę lub dwie i znów była jedynie kałużą krwi. Najwyraźniej zaklęcie, które Rhiannon rzuciła pod wróżkowym mostem, zakładało również drogę powrotną. Alice utraciła świadomość. Znów stała się tylko duszą omijającą najróżniejsze wymiary. Przed nią płynął orzeł, a za nią czyżyk. Nie wiedziała jednak o tym. W tej akurat chwili nie wiedziała o niczym. Prawie nie istniała.
Kiedy jej świadomość znów złączyła się w całość, Alice znajdowała się pod Wróżkowym Mostem. Woda Środkowej Rzeki obmywała jej ciało tak, jak gdyby Harper przez cały ten czas leżała tutaj sobie. Czuła się zziębnięta. Spostrzegła, że Pyrgus i Rhiannon już byli gotowi do dalszej drogi. Stali nad nią i czekali. Wróżka wyciągnęłą w jej stronę rękę, chcąc pomóc jej wstać.
Alice drżała. Spojrzała, czy może wraz z nią powróciły jej ubrania no i rzecz jasna przyjęła pomoc od Rhiannon. Tak, na szczęście nie była naga.
- Udajmy się do Injebreck, tam były pierwsze - zasugerowała, ale jej głos lekko dygotał od chłodu. Był grudzień. Potrzebowała okrycia ciepłego i odpowiedniego.
- Pierwsze co? - zapytała Rhiannon.
Pyrgus rozejrzał się dookoła. Chyba sprawdzał, czy nie ma zagrożenia. Następnie ruszył przed siebie, nie czekając na Alice i siostrę.
- Kamienie, których szukamy. W pobliżu posiadłości, gdzie się zatrzymywałam… - wytłumaczyła. Zerknęła na Rhiannon, czy ta ruszyła za nią.
- W porządku - odpowiedziała wróżka. - Dojdziemy do drogi Ellenbrook. Albo Old Castletown. Nie wiem do końca, jak je nazywacie - mruknęła. - Czy możesz wezwać samochód? - poprosiła. - Choć tak właściwie… - zamyśliła się. - Mogłabyś też wezwać łosia. To na nim przywiozłam ciebie tutaj. Nie ma już ich tak wiele, jak kiedyś, jednak nie wymarły kompletnie.
- Mogłabyś przemierzyć na nim las prosto do Injebreck - wytłumaczył Pyrgus. - Natomiast ja i Rhiannon polecielibyśmy nad wami i zareagowali, gdyby coś wam się przytrafiło.
- Jednak będziemy w lesie, więc to mało prawdopodobne - wtrąciła Rhiannon. - Czuję się pośród drzew dużo bardziej spokojnie, niż w tych dżunglach z betonu, szkła, metalu i plastiku.
- Paskudztwo - Pyrgus skrzywił się i spojrzał na Alice z odrazą, jakby to ona była odpowiedzialna za charakter ludzkich zabudowań na całym świecie.
- Chyba jesteśmy zdani na łosia. Nie mam ze sobą telefonu - powiedziała. W końcu jej komórkę zabrał Duncan… A właściwie nie jej, co komórkę Darleth, jej właściwy telefon leżał rozładowany na komendzie… Potrafiła jeździć konno, ale czy jazda na łosiu działała tak samo? Poza tym, to było dzikie stworzenie, miała nadzieję, że dzięki obecności dwójki wróżek, będzie się zachowywało spokojnie.
- To zostań tutaj na chwilę - poleciła Rhiannon.
Następnie zamieniła się w czyżyka. To trwało jedynie przez chwilę. Wnet zielony ptaszek zatrzepotał skrzydłami i ruszył prosto w stronę lasu.
- Usiądziesz na nim bokiem, to się nie obetrzesz - powiedział Pyrgus, krzywiąc się do niej lekko. To była chyba jego specjalna mina, zarezerwowana specjalnie dla niej. - Nie mamy dla ciebie siodła. Uważaj, żeby nie zrobić krzywdy temu biednemu zwierzęciu - dodał. - I podziękuj mu po wszystkim za to, że odpowiedział na naszą prośbę. Nie krzywdź go, nie bij i nie zabijaj. To żywe, godne szacunku zwierzę.
- Oczywiście. Nigdy nie skrzywdziłabym zwierzęcia… O ile to nie rzuciłoby się na mnie z kłami czy pazurami. Mam sentyment do rogatych stworzeń. Zawsze bardziej kojarzyłam się sobie z jeleniem, niż z drapieżnikiem… Przynajmniej do czasu sprzed kilku miesięcy - powiedziała. Skrzyżowała ręce pod biustem i czekała, aż Rhiannon powróci. Sprawdziła tymczasem jak zachowywała się energia w jej ciele.
Czuła, że jej gwiazda… czy może raczej gwiazda Duncana, aktywowała się. Czy posiadała w sobie wbudowany nadajnik GPS? Może tak, może nie. A jeśli tak, to czy mgła Mannanana blokowała jego działanie? Titania wspominała o tym, że czasami różne umiejętności namierzające były w stanie prześlizgnąć się przez barierę, jeżeli zdawały się dla mgły zbyt niestandardowe. Czy tak było też w tym przypadku?
- Mi przypominasz bardziej rudego, chytrego lisa - odpowiedział Pyrgus.
- Z tego co wiem, lisy są tchórzliwe, kradną i srają na wszystko co uznają za swoje… Hm… Chyba średnio pasuję do tego opisu - powiedziała i uśmiechnęła się krzywo. Miała nadzieję, że to iż wróciła, odwróci uwagę Duncana od wbijania do świata wróżek, chociaż na trochę czasu. Ale że nie zdoła jej od razu znaleźć. Musiała najpierw skonsumować mgłę. I miała zamiar przed nim uciekać, aby dokonać tego nim będzie za późno.


Alice i Pyrgus czekali przy Wróżkowym Moście na przybycie łosia i Rhiannon. Mijały kolejne sekundy i towarzyszył im jedynie szelest wiatru oraz strumienia. Pyrgus wyciągnął swój miecz i przykucnął. Zaczął obmywać go z krwi Konsumenta. Szkarłat zaczął spływać wraz z rzeką. Ginął, kompletnie rozpraszał się w wartkiej wodzie. Pyrgus przesuwał dłonią po ostrzu. Spoglądał na nie z uwagą. Harper odniosła nieco wrażenie, że głaskał je niczym bardzo bliską osobę. Podniósł dłoń i założył za ucho kosmyk długich, kasztanowych włosów. Zamyślił się. Przez chwilę na jego twarzy przebłyskiwało zaniepokojenie i trwoga.
- Dużo niewiadomych w tym równaniu… - zawiesił głos i przeniósł wzrok na Alice.
Ta usłyszała za sobą cichy pomruk zwierzęcia.
Kiedy odwróciła się, ujrzała dużego, brązowego łosia. Jego poroże było szerokie i wspaniałe. Wyglądało na niebezpieczne. Jednak stworzenie zdawało się łagodne. Nie atakowało Alice, a jedynie wyczekiwało. Na szczycie jego łba siedział czyżyk.
- Twój powóz, księżniczko konsumentów - mruknął Pyrgus.
Harper podeszła do łosia i skłoniła lekko głowę. Po czym podniosła dłoń, by mógł ją powąchać. Chciała nią za chwilę pogładzić jego szyję. Dopiero po powitaniu była gotowa go dosiąść. Wsiadanie na takie zwierzę nie było proste, zwłaszcza, że jak zauważył Pyrgus, nie mieli siodła. Alice zerknęła na księcia wróżek.
- Zechcesz pomóc mi wsiąść? - zapytała.
- Po to tutaj jestem - mruknął Pyrgus.
Wstał i schował miecz do pochwy, po czym ruszył w stronę Alice. Przykucnął obok łosia i splótł dłonie w koszyczek.
- Do czego to doszło - parsknął gniewnie. - Książę mooinjer veggey twoim podnóżkiem. Jednak jeśli taka wola mojej matki… to skończmy naszą egzystencję we wstydzie i poniżeniu. Czekam.
Alice nie komentowała. Podeszła do niego, po czym wsparła jedną nogę na jego splecionych dłoniach. Drugą przełożyła, podnosząc się wyżej i zapierając rękami o grzbiet łosia. Za chwilę już siedziała na nim okrakiem. Następnie przełożyła drugą nogę na jeden bok i w ten sposób siedziała na nim bokiem. Potrafiła jeździć i tak, uznała, że to było romantyczne, być w angielskiej posiadłości, zakładać sukienki i wyciągać Terrence’a na przejażdżki po okolicy. Uwielbiała ten czas… Była gotowa do drogi.
Łoś był czysty i nie pachniał brzydko. Alice czuła pod sobą te wszystkie mięśnie, które były gotowe do pracy. Sama nie czuła się zbyt komfortowo, bo była wciąż przemoczona od leżenia w wodzie. Kiedy tylko rozsiadła się na łosiu, ten wygiął głowę do tyłu i zaryczał. Harper poczuła pierwotny strach. Złapała się szyi zwierzęcia, jednak to nie próbowało ją strząsnąć. Pyrgus podszedł do niego. Podniósł rękę i potarł o siebie palcami. Spomiędzy nich wyleciało dużo zielonego brokatu. Pofrunął prosto w stronę oczu łosia.
- Zawieź ją bezpiecznie do celu… - Pyrgus szepnął przekonująco.
Alice poczuła dreszcze na ramionach. To był ten głos, którego używała Rhiannon w Injebreck House i po którym miała dreszcze i uderzenia gorąca. Najwyraźniej to była jedna z mocy mooinjer veggey.
Łoś ryknął, obrócił się i ruszył w stronę lasu. Czyż na jego czerepie zerwał się do lotu. Pyrgus natomiast zmienił się w orła i pofrunął prosto do nieba.
Harper trzymała się sierści na szyi rogatego stworzenia. Nie miała tutaj wodzy, których mogłaby się trzymać. Musiała więc balansować ciałem do ruchów łosia. Nie było to proste, ale skupiła się teraz na tym. Potem, zaczęła się zastanawiać co dalej. Czy przy posiadłości zostały jakieś działające auta? Czy kogokolwiek tam zastanie? Czy powinna szukać? Uznała, że musi się w pełni skupić na skonsumowaniu pierwszych kamieni, o których wiedziała gdzie są. A gdy zabraknie jej wiedzy, poszuka Abbana. Miała przeczucie, że gdy znajdzie jego… znajdzie i swoich bliskich.
Alice podróżowała przez las. Kompletnie sama, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. Nie miała żadnych towarzyszy oprócz łosia, na którym jechała. Jednak w rzeczywistości wysoko nad lasem poruszał się zielonkawy orzeł, a nieco niżej i wolniej kolejny ptak - czyżyk. Harper cieszyła się, że ta podróż nie będzie trwała zbyt długo. Choć z drugiej strony nie była pewna, gdzie tak dokładnie się znajdowała i jak daleko było stąd do Injebreck. Robiło się coraz jaśniej. Zrozumiała, że najprawdopodobniej nadchodził świt. Łoś wcale nie poruszał się aż tak szybko, jednak przemierzał las prosto do celu. Nie musiał podążać za ludzkimi drogami i dzięki temu mieli dużo mniejszy dystans do przemierzenia, niż gdyby przemieszczali się samochodem.
Wnet Alice spostrzegła kilka miejskich dróg, które musieli przekroczyć. Znajdowała się tu również rzeka, jednak niedaleko znajdował się mostek, w stronę którego skierował się łoś.
Rudowłosa drżała. Było chłodno. Musiała się zatrzymać po konsumowaniu w posiadłości i przebrać w coś suchego, nie mogła dostać zapalenia płuc. Rozglądała się naokoło, czy nic nie jechało, albo czy nie nadchodził Duncan. Miała nadzieję, że z jej bliskimi wszystko było ok.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline