Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2019, 19:26   #247
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Łoś szedł prosto przez las. Akurat natrafił na nieco wolniejszą przestrzeń w jego środku, gdzie drzewa nie porastały tak gęsto. Los chciał, że ktoś rozstawił tam namiot. Był tutaj nawet drewniany taras, co sugerowało, że może ktoś zatrzymał się tutaj na dłużej. Alice spostrzegła stół oraz zapalony grill… oraz chłopca, który siedział przy nim. Spoglądał na łosia, który wynurzył się spomiędzy drzew oraz na rudowłosą kobietę, która go dosiadała. Otworzył szeroko usta.
Alice przytknęła palec do ust, by nie zaczął wołać. Po czym zwróciła głowę w stronę łosia.
- Szybciej przyjacielu - poprosiła stworzenie, bowiem nie chciała, by rodzic, czy rodzice dziecka wyszli i zauważyli ją na stworzeniu.
- Molly! Molly, obudź się! - krzyknął chłopiec. - To królowa wróżek!
Łoś rzeczywiście przyspieszył. Parsknął i spojrzał na chłopca, jak gdyby rozśmieszyło go to, co powiedział. A może po prostu zaniepokoił się, widząc człowieka pośród jego królestwa. Puszcza powinna być dzika, jednak ludzie pojawiali się już dosłownie wszędzie.
Molly, maleńka dziewczynka, wygramoliła się z namiotu i zaczęła podskakiwać z ekscytacji, jednak zobaczyła jedynie plecy Alice oraz zad łosia. Wnet zagłębili się w środku lasu i zniknęli, zostawiając rodzeństwo za sobą.
Zwierze przyspieszyło. Pół godziny później Alice spostrzegła Injebreck House. Stał przed nim samochód Darleth oraz Shane’a, ale ten miał wciąż przekłute opony.
Najpierw Harper jednak chciała zająć się skonsumowaniem kamieni. Pokierowała więc stworzenie w ich stronę, tam dopiero chciała zsiąść. Nie zapominając o okazaniu łosiowi szacunku i podzięki za drogę.
Ten uciekł od razu w chwili, gdy Alice z niego zeszła. Przeszła się wzdłuż drogi. Białe ściany Injebreck House zostawiła nieco z tyłu. Wnet spostrzegła orła i czyżyka, które sfrunęły w dół i przemieniły się we wróżki. Harper czuła się dziwnie, będąc świadkiem takiego bajkowe widoku.
- Cała i zdrowa? - zapytała Rhiannon.


Mury ciągnęły się z obu stron. Jak dokładnie Alice zamierzała się zabrać za Konsumowanie ich?
Rudowłosa zastanawiała się. Czy jej krew nadal służyła do konsumowania? Poszukała po kieszeniach, ale przypomniało jej się, że na spacer nie zabierała ze sobą niczego.
- Potrzebuję czegoś ostrego… Aby skaleczyć się w dłoń - wyjaśniła wróżkom.
Pyrgus uśmiechnął się.
- Nic więcej nie mów - powiedział i wyciągnął z pochwy miecz.
Ruszył nim prosto na Alice, jak gdyby chciał ją nim przebić.
Harper odruchowo wystawiła ręce przed siebie chcąc go powstrzymać. Nie prosiła o dźgnięcie i śmierć, tylko o lekkie skaleczenie na dłoni.
Pyrgus wyglądał tak, jakby planował obciąć jej rękę, ale zamiast tego w ostatniej chwili zakręcił mieczem nad głową niczym akrobata podczas popisu cyrkowego. Złapał uchwyt w ten sposób, że teraz koniuszek miecza wskazywał przestrzeń za jego plecami. Wyciągnął dłoń w stronę Alice, żeby przejęła od niego wróżkowy oręż.
- Nie popisuj się - mruknęła Rhiannon, ale lekko uśmiechnęła się.
Rudowłosa wypuściła oddech i przyjęła miecz. Ostrożnie objęła jego koniec dłonią i przesunęła, kalecząc się. Jak zwykle skrzywiła się i syknęła lekko. Zerknęła w stronę murków… A potem na Rhiannon.
- Podaj mi proszę łzę… - poprosiła.
Dopiero z nią zamierzała podejść do nich, by przesunać ręką po kamieniu i naznaczyć go swoja krwią.
Alice przyjęła drogocenny naszyjnik od wróżki. Pyrgus wziął z powrotem swój miecz, jako że Harper brakowało ręki, żeby spryskiwać kamienie krwią, trzymać oręż, a także Łzę Mizara.
- Hmm - mruknęła Rhiannon, obserwując Alice. - Nawet teraz przechodzą mnie ciarki - pokręciła głową. - Na samą myśl, co chcesz zrobić - mruknęła i zerknęła na Harper.
- Titania mogła wymyślić taki plan, bo to jedyna nasza opcja - rzekł Pyrgus. - Jednak nie musielibyśmy poświęcić Mgły Mannanana, gdybyś nie wypuściła daemhana.
Najwyraźniej książę wróżek nie mógł wytrzymać godzinę bez przypominania Alice o tym, że to wszystko jej wina.
- Wiem książę… - powiedziała smutno, po czym zacisnęła mocno rękę na łzie, by móc szybko przesłać do niej energię. Następnie tak jak wcześniej zamierzała, naznaczyła kamienie swoją krwią i skoncentrowała się. Czekała, aż coś nastąpi… Nie wiedziała jak będzie to działało…
Alice skoncentrowała się.
Wnet zrozumiała, że mury, które znajdowały się na całym Isle of Man były swoistą całością. Skropała jedynie jeden punkt na przestrzeni bardzo wielu kilometrów. Odniosła wrażenie, że próbuje wyssać zawartość tankowca, ciągnąć przez słomkę. Starała się, jednak to nie dawało żadnych znaczących rezultatów. Zrozumiała, że musiała umieścić takie krwiste punkty na znacznie większej przestrzeni. I tylko wtedy, być może, uda się skonsumować ogromne Paraspatium. Gdyby jej Konsumenci posiadali wciąż moce, to zwołanie ich tutaj mogłoby być wielce przydatne. Mogliby współpracować tak, jak miało to miejsce przy triskelionie. Jednak obecnie była jedyną konsumentką… Konsumentką Duncana.
Nie mogła więc liczyć na swoich Konsumentów, bo nie mieli mocy. Była tylko ona, sama… Popatrzyła na ranę, po czym wbiła w nią palce drugiej ręki, żeby powiększyć i aby zaczęło lecieć z niej więcej krwi. Syknęła i zaczęła iść wzdłuż murka, aby pokryć jego większą ilość posoką. Może to mogło pomóc… Była skoncentrowana i skupiona. I błagała Dubhe o pomoc, choć ta zapewne wolała Duncana i jego ogrom mocy… Alice potrzebowała jej wsparcia teraz bardziej niż kiedykolwiek…
Pyrgus i Rhiannon zamienili spojrzenia.
- I jak? Wszystko w porządku?
Na skali całego Isle of Man te kilka kroków chyba nic nie zmieniało. To był i tak tylko jeden punkt.
- Wydaję mi się, że aby to uczynić, musze oznaczyć wszystkie kamienie. Nie wystarczy tylko ten. Musimy więc udać się do kolejnych, ale najpierw, muszę się przebrać w coś suchego… - powiedziała i zacisneła krwawiącą rękę. Spojrzała w stronę posiadłości. Czy Jenny i Darleth nadal w niej były? Na pewno będą miały milion pytań, a jej brakowało czasu na odpowiedzi. Za to posiadały samochód na miejscu… ruszyła więc w stronę budynku.
Rhiannon spojrzała niepewnie na posiadłość.
- Czy muszę tam wchodzić? - zapytała. - Wolałabym nie… - zawiesiła głos. - Będę czekać na zewnątrz.
W sumie ciężko ją było za to winić. Nie działy jej się w środku aż tak wielkie krzywdy, lecz mimo wszystko przeżyła tam dużo złego. Alice pewnie również wolałaby nie wracać do pewnej pizzerii na Mauritiusie. A zwłaszcza do jednego jej pokoju na piętrze…
Rudowłosa wzdrygnęła się na ostatnią myśl.
- W porządku. Możecie poczekać tu na mnie oboje. Za moment wrócę, gdy się przebiorę… - obiecała, po czym ruszyła do drzwi wejściowych domu.
- Alice… - Pyrgus chyba pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu. - Powiedziałaś, że musisz oznaczyć… wszystkie kamienie? Wszystkie? Przecież nie masz w sobie tyle krwi… - zawiesił głos. - Czy nie ma innej drogi?
- Może wystarczy co jakiś obszar…? - Rhiannon zawiesiła głos pytająco. - Pewnie nie masz pojęcia.
Alice była na przodzie, ale wciąż podążali za nią.
Zastanawiała się nad tym.
- Możemy to sprawdzić. Jednak najpierw musimy znaleźć kamienie. Może rzeczywiście spróbujemy po obszarze. Może w pewnym momencie zdołam zaznaczyć tyle, by pochłonąć mgłę - powiedziała cicho do nich. Alice była ciekawa kto był w domu.
- Ja mogę wejść z tobą, jeśli chcesz - mruknął Pyrgus. - Będziesz bezpieczniejsza.
- Jeśli nie, to przynajmniej ustalmy… że jeśli przez pół godziny nie wyjdziesz, to oznacza to alarm - zasugerowała Rhiannon. - Donnchadh może być w środku. Czuję jego aurę wiszącą nad tym terenem - skrzywiła się, jak gdyby w powietrzu unosił się paskudny zapach. Alice rzecz jasna niczego takiego nie wyczuwała.
- Lepiej, żebyście poczekali i rzeczywiście, jeśli nie wyjdą w ciągu pół godziny, to będzie zły znak… - Alice oznajmiła i oddała łzę Mizara Rhiannon. Sądziła, że w razie czego, u niej będzie bezpieczniejsza.
- Ukryjcie się może - zaproponowała. Po czym odwróciła się, by wejść do środka.
- W porządku - odpowiedziała Rhiannon.
Pyrgus również skinął głową i przysiadł na trawie. Bokiem na lewo miał widok na dom, a na prawo na drogę.
Alice prędko spostrzegła pierwszą przeszkodę. Drzwi wejściowe były zamknięte na klucz.
Harper skrzywiła się. Pokręciła głową. Zaczęła więc obchodzić powoli dom, szukając jakiegoś uchylonego okna.
Nie spostrzegła niczego takiego. Jednak ujrzała wyjście z jadalni na tylny taras. Znajdowały się tam drzwi i wnet odkryła, że te nie zostały zamknięta na klucz. Wnet weszła do środka. Nie natknęła się na nic alarmującego w najmniejszym nawet stopniu.
Rudowłosa powoli przymknęła drzwi, po czym po cichu ruszyła w stronę schodów na górę. rozglądała się i nasłuchiwała, czy ktoś był w domu, no i przede wszystkim, czy nie spał.
Alice przejrzała parter. Dostrzegła w nim ze znajomych jedynie Darleth. Kobieta spała na swoim łóżku. Chyba drzemała, gdyż była ubrana w normalne, choć całkowicie czarne ubrania. Trzymała w rękach modlitewnik. Łańcuszek z krzyżykiem znajdował się na pościeli obok niej. Wcześniej musiała go chyba ściskać w dłoni.
Harper popatrzyła na nią, po czym zdecydowała cicho podejść do kobiety i delikatnie zbudzić ją, poruszając jej ramię.
- Darleth… Zbudź się proszę - poprosiła cicho.
Sen Filipinki musiał być naprawdę lekki, bo momentalnie się przebudziła. Była jednak kompletnie rozespana. Spojrzała na Alice i przez długą sekundę chyba nie była pewna, czy to nie jest kolejny rozdział snu, czy też może… już wróciła na jawę.
- Słodki… słodki Jezu… - mruknęła i gwałtownie odskoczyła.
Zrobiła bardzo dziwną, tak właściwie śmieszną minę. Rozwarła szeroko zarówno oczy, jak i usta. Patrzyła na Harper jak na ducha.
Rudowłosa uniosła ręce do góry.
- Spokojnie. To ja, naprawdę ja… Żyję… Oddychaj głęboko. Powiedz mi, kto jest w domu? - szeptała, chcąc uzyskać informacje.
- A-alice? To naprawdę ty?
Darleth przybliżyła się i wyciągnęła dłoń, jak gdyby chcąc dotknąć Alice. Ale bała się. Może tego, że Harper rozpryśnie się jak mydlana bańka. A może obawiała się, że jej twarz zamigocze i zmieni się w obraz demona. Chyba nie dotarło do niej pytanie rudowłosej.
- Tak Darleth, to naprawdę ja… Zniknęłam… Przepraszam… - powiedziała, siadając na chwilę na brzegu jej łóżka i dotykając palcami jej wyciągniętej dłoni.
- Nie mam wiele czasu, mam coś ważnego do zrobienia. Powiedz mi kto jest w domu - ponowiła prośbę.
- Nie było cię dziesięć dni! - Darleth wrzasnęła. - Jesteś cała i zdrowa?! Przecież… ja już myślałam, że nie… że nie żyjesz… tak jak Steve! - w oczach kobiety pojawiły się łzy. - Wszyscy tak myśleli. Myślą - poprawiła się. - A ty… gdzie ty byłaś, do jasnej anielki?!
Mocniej chwyciła modlitewnik, jak gdyby chciała nim smagnąć Alice po głowie.
- W krainie wróżek… Tam czas płynie dużo wolniej niż tu… Nawet nie upłynął pełny dzień mojego pobytu w ich świecie… - wyjaśniła smutno. Westchnęła, po czym spojrzała na zakrwawioną dłoń.
- Przepraszam, że was zasmuciłam i zaniepokoiłam. Odpowiesz mi wreszcie, na moje pytanie? - zapytała ostrożnie.
Darleth rzuciła wszystko i przybliżyła się do Alice. Przytuliła ją. Rozpłakała się na dobre.
- Przynajmniej o jedną śmierć mniej - załkała. - Jednak i tak pozostanę w czerni dla Steve’a. I dla tych wszystkich ofiar powodzi… - zawiesiła głos.
Głaskała Alice po plecach.
- Jesteś cała mokra! Drżysz… Boże! - krzyknęła.
Wstała i ruszyła w stronę szafy. Otworzyła ją i wyjęła jeden z ręczników z najwyższej półki. Rzuciła go w stronę Alice.
- Co to za świat wróżek? Czy to jakieś narkotyki? - zapytała, marszcząc brwi. - Zrobię ci gorącej herbaty z imbirem. Musisz się umyć, naniosłaś mi żwir na łóżko!
Rzeczywiście, po tym wszystkim Alice miała na sobie różnego rodzaju zanieczyszczenia.
- Oh… Przepraszam… Pójdę się przebrać… Tylko kto jest w domu. Nie ma tu Shane’a, czy Duncana? - zagadnęła, choć spodziewała się, że demon przebywał na górze, wraz z Hastingsem przy boku. Podniosła się i przyjęła ręcznik. Było jej tak zimno, że aż nie czuła, że zdrętwiały jej już palce rąk.
- Podobno ta dwójka urządziła sobie obóz na szczycie góry Snaefell - powiedziała Darleth. - Góra Czarownic, nie ma co - pokręciła głową i westchnęła. - Jestem tutaj sama… sama od wielu dni. Alice… minęło ich dziesięć, odkąd nas opuściłaś. Dlaczego twoi przyjeciele mieliby tu przybywać? Wcześniej ten dom tętnił życiem… teraz jest tu tylko pustka - posmutniała.
- Czy wiesz dokąd się udali? - zapytała Harper. Czyżby wrócili do Anglii? Rozumiała, minęło dziesięć dni. Mogli, ale porzucenie Duncana w takim stanie nie byłoby… W ich stylu… Przynajmniej tak sądziła. Jak było naprawdę? Nie miała jak się przekonać, dopóki Darleth jej nie powie, albo sama tego nie sprawdzi.
- Tak i nie - odpowiedziała Darleth. - Najbardziej na zostanie nalegał Kit. Chyba teraz pracuje z Bractwem Trójzębu - powiedziała. - Nie wiem, nikt mi naprawdę nie mówi, co się dzieje. To, co podsłucham, to jest moje. Jennifer miotała się pomiędzy uporczywym szukaniem ciebie i walką z panem Duncanem… - Darleth na moment zawiesiła głos, a na jej twarzy pojawiła się konsternacja, czy właśnie tak powinna go tytułować. - Ale też chciała wracać do domu i rozpocząć już żałobę. Powiedziała, że i tak jest bezużyteczna, bo straciła swoje moce. Nie wiem, gdzie jest teraz. Bee natomiast przeszukała całą Isle of Man w poszukiwaniu ciebie. Wszystkie szpitale, kostnice i tym podobne. Potem chyba wróciła do Kita. Tutaj w tym domu śpię już tylko ja - załkała. - I teraz już na zawsze sama - dodała i sięgnęła po oprawione zdjęcie, które stało na półce przy łóżku. Obejmowała na nim Steve’a. W tle była lodówka i piekarnik, Alice rozpoznała kuchnię w Injebreck House. Jakość wydruku zdawała się równie zła, jak jakość samego w sobie obrazu. Pewnie telefon Darleth nie miał szczególnie wysokich specyfikacji.
- Zostawili do siebie jakiś kontakt? Dawno temu opuścili dom? Czy zabrali też moje rzeczy? - pytała spokojnym, poważnym tonem. Zaczęła wycierać włosy. Miała nadzieję, że było z nimi wszystko w porządku. Jeśli nie miała kontaktu z nimi, to na pewno pozostała na szafce wizytówka Abbana.
- Kita nie było tutaj praktycznie od pierwszego dnia - powiedziała Darleth. - Bee i Jenny wpadły tutaj trzy dni temu, ale nie powiedziały mi, gdzie jadą, ani też nie dały znaku życia od tego czasu. Kiedy były, zadzwonił do nich Kit. Bee chwilę z nim rozmawiała, po czym przekazała mi telefon. Powiedział mi, że jeżeli żyjesz i kiedykolwiek się pojawisz… to żebyś odwiedziła jego pokój. Bo ma wrażenie, że znajduje się tam coś, czego będziesz potrzebowała.
Harper uniosła brwi. Po czym kiwnęła głową.
- To mogę poprosić o tę herbatę? I czy masz ochotę na… Udanie się ze mną w podróż? - zapytała. Ruszyła w stronę wyjścia z pokoju, ale poczekała tam na odpowiedź Darleth. Chciała od razu ruszyć na górę, by dowiedzieć się, co zostawił dla niej Kaiser.
- Ale podróż dokąd? Mimo wszystko odpowiedź brzmi tak. Nie mogę wytrzymać sama w tym domu. Gdzie te czasy, kiedy spokojnie sobie sprzątałam, oglądałam seriale i robiłam na drutach. Byłam szczęśliwa, a teraz jestem tylko kłębkiem nerwów - pokręciła głową.
- Tak to się zwykle dzieje, kiedy już ktoś mnie poznaje. Mam misję do wykonania. Mamy mało czasu… Otwórz proszę drzwi wyjściowe, muszę powiedzieć towarzyszom, że nic mi nie jest, a teren jest bezpieczny - powiedziała do Darleth i wyszła na korytarz. Przeszła się nim, by poszukać wizytówki Abbana na szafce i tak była po drodze do drzwi wyjściowych.
Znalazła wizytówkę. Otworzyła też drzwi. Spostrzegła, że wróżki nadal znajdowały się w tym samym miejscu. Widziała bardzo dobrze zarówno Pyrgusa, jak Rhiannon. Najwyraźniej bycie widocznym należało do spektrum ich magicznych mocy. To by tłumaczyło, dlaczego wróżka była niewidzialna, kiedy pętało ją żelazo. Kiedy przemieszczało się na jej ciele, zapewne tworzył się pewien dysonans i wtedy mogła ją zobaczyć. To jednak należało do przeszłości.
- Zrobić tę herbatę? Zrobię, już mnie poprosiłaś - nagle sobie przypomniała Darleth. - Czy chcesz coś jeszcze?
 
Ombrose jest offline