Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2019, 19:44   #16
Lord Melkor
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
[media][/media]

Gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego


W przestrodze krasnoluda musiało kryć się ziarno prawdy. Wkraczaliście w mgłę. Była mętna, szara i widmowa, jak cień życia tlącego się w zranionym człowieku. Viaspen, Naungollë, Lusan, Istrich… Przecież to wszystko tylko nazwy, jakie młode plemiona ludzi nadawały prastarym, leśnym krainom, których tajemnic nie znali i do dziś nie znają. Dopiero teraz do was dotarło, że znaleźliście się w głębi upiornego lasu, a rozszarpana ogrzyca była niemym dowodem czyhających w puszczy okropieństw. Niemal wstrzymywaliście oddech, próbując ułowić uchem jakiś trzask gałązki lub szelest traw. Niebawem sklepienie współtworzone przez prastare cedry, cisy i dęby zamknęły się nad waszymi głowami. Przez gęstą plątaninę liści nie widzieliście nawet skrawka nieba. Posuwaliście się naprzód w ponurym milczeniu, prowadzeni przez krasnoluda. Aż do czasu…

- Niech mnie! - Wydusił z siebie sepleniący Golicha. - A spodziewałem się, że dojdziemy do jakiejś jaskini czy prymitywnej palisady, jak to ze zwierzoludami bywa! Słuchajcie, może i znam się tylko na machaniu żelastwem, ale to… to robi wrażenie... i zrobiłoby na każdym moim ziomku!

Nad grubymi pniami i mrocznymi koronami wiekowych drzew dominowała kopuła. Czarna kopuła połyskliwego granitu, którego doskonała gładkość została poznaczona licznymi, drobnymi pęknięciami, zbiegającymi się i kumulującymi w punkcie, gdzie część nienaturalnej, boskiej tudzież demonicznej struktury zawaliła się, jakby zniszczona przez trzęsienie ziemi. Oto poszukiwane przez Ulranda Valeriana legowisko zwierzoludzi. Miejsce, gdzie prawdziwe niebezpieczeństwa miały dopiero się zacząć.

- Przekonasz się, że lepiej było być zdrajcą, niż nieboszczykiem...

Tyberiusz i Kwinta wzdrygnęli się gwałtownie! Septimus, Flor i Golicha zaczęli niespodziewanie poruszać się, jakby spadały na nich potężne ciosy. Strużki krwi wypłynęły z ich nosów i ust. Oko po oku puchło jak po niefortunnej, ciężkiej bijatyce. Septimus i Flor między jednym uderzeniem a drugim dostrzegli elfa, spętanego i torturowanego przez męża o głowie jaszczura. Obdzieranie żywcem ze skóry, okaleczanie, rąbanie… Nawet jutlandzki barbarzyńca wzdragałby się z odrazy! Zbity Golicha padł na kolana, jakby oczekując śmierci. Zaczął krzyczeć. Coraz głośniej... i głośniej!


- Do kroćset, co to było? - Jęknął zwiadowca i splunął krwią. Musiał przygryźć sobie policzek albo język. - A z tym chyba gorzej. - Septimus wziął Golichę za ramiona i nim potrząsnął. - Ocknij się! - Ryknął mu do ucha.

Flor nie pamiętał kiedy ostatnio otrzymał równie silne ciosy. Zachwiał się na nogach, wypuszczając miecz z dłoni. Szybkim ruchem prawej ręki sięgnął po broń, a lewą ręką wyciągnął sztylet schowany za pasem. Kątem oka dostrzegł, że Septimus szarpie oszołomionego krasnoluda, dlatego niewiele myśląc rzucił bronią w jaszczura.

- Jakieś cholerne uroki! - Warknął Tyberiusz, zdziwiony patrząc jak niewidzialne ciosy spadają na jego kompanów. Nie pozwolił sobie jednak na długie trwanie w oszołomieniu, wiedział że w takich sytuacjach chwila wahania może kosztować życie. Rozglądał się dookoła szukając tego co było źródłem ataku.

Kwinta wsparła się plecami o drzewo a następnie zaczęła rozglądać się dookoła szukając czegoś co pozwoliłoby jej zrozumieć sytuację.

Klęczący krasnolud nie zareagował. Nieszczęśnik wpatrywał się wciąż w odległy, niezdefiniowany punkt, gdzieś we mgle. Co tam widział, stanowiło ponurą zagadkę. Nie przestawał krzyczeć nawet wtedy, gdy Septimus nim mocno potrząsnął, próbując wybudzić z koszmaru. Flor zamachnął się mocno i rzucił sztyletem w jaszczurzogłowego, jednak w tym samym momencie szary obłok mgły zasłonił zarówno jego potworną, zgarbioną sylwetkę, jak i dąb, do którego oprawca przywiązał torturowanego elfa. Nawet nie byłeś pewien trafienia. Ani tego, gdzie upadła broń.

Wrzask Golichy stopniowo przechodził w niskie, charczące bulgotanie, kiedy gardło przestało wytrzymywać fizycznie. Jednak wciąż trwał. W mgnieniu oka przerażona twarz krasnoluda pokryła się siniakami. Z nosa wypłynęła strużka krwi. Septimus z narastającą grozą przyglądał się, jak jeden po drugim paznokcie krasnoluda odpadały, brutalnie oderwane, jakby przez niewidzialną, demoniczną siłę. Po utracie kilku Golicha padł ciężko, odchodząc od zmysłów.

Krzyk w końcu ustał... ale zdążył przyciągnąć niepożądaną uwagę! Gdyby nie ostrzeżenie wykrzyczane w ostatniej chwili przez Tyberiusza, padlibyście ofiarą morderczej zasadzki. Pół tuzina człekokształtnych stworów o skórze ciemnej jak heban szarżowało prosto na was z oszczepami uniesionymi do rzutu. Spod otwartych hełmów wystawały zwieńczone kłami świniowate ryje, a nad nimi jarzyły się na czerwono złowrogie, żądne krwi ślepia. Muskularne, małpowate ciała opinały wysłużone pancerze przypominające płócienny linothorax. Na widok łuku Kwinty największy spośród nich, w hełmie z opuszczoną przyłbicą, krzyknął coś gardłowym głosem. Jak na rozkaz potwory zaczęły naprędce formować szyk. Powstała ściana z okrągłych, czarnych tarcz, na których wymalowano… symbol oka, złowrogo zmrużonego, jaszczurzego oka.


[media][/media]

Tyberiusz jako pierwszy runął niczym byk, z nisko opuszczoną głową i rozhuśtanym kiścieniem. Impetowi tej szarży ściana z czarnych tarcz oprzeć się nie mogła. Weteran skoczył w ciżbę wrogów i straszliwymi, zamachowymi ciosami położył dwóch potwornych oszczepników. Usmarowany krwią stał niczym głodny demon i widząc to, wrogowie struchleli. Największy pośród nich krzyknął na odwrót. Jednak zanim uciekli, obrzucili zbrojnego naszykowanymi oszczepami, z czego zaledwie jeden grot lekko drasnął jego bok, a pozostałe odbiły się od tarczy.

Tyberiusz był przyzwyczajony do walki z ludźmi, ale z tych tutaj bestii jucha lała się tak samo jak z z Kryseańczyka. Początkowy lęk wywołany przez atak niewidzialnego przeciwnika ustąpił miejsca bojowej furii gdy zamachnął się skąpanym we krwią kiścieniem na kolejnego przeciwnika. Draśnięcie jeno go roświeczyło zamiast spowolnić.

Flor przeklął głośno, kiedy pojawiła się mgła. Jednak po chwili z wyraźnym grymasem obrzydzenia patrzył na to, co dzieje się z Golichą. Zbliżył się powoli do niego i Septimusa, podczas gdy nagle na horyzoncie pojawili się przeciwnicy. Zaskoczony obrotem spraw stał tak unieruchomiony, wpatrując się w znak na tarczach wroga, który przypomniał mu o martwych wieśniakach. Zebrał się w sobie po czym rzucił:

- Chyba nie mamy wyboru, do broni! - Flor wyciągnął drugi sztylet i uzbrojony w oba ostrza ruszył w kierunku wroga z krzykiem. Spróbował zamarkować cios sztyletem, po czym szybko ciął mieczem z drugiej strony.

Kwinta poruszyła ustami jak ryba wyrzucona z morza szybko jednak się otrząsnęła i sprawnym wytrenowanym ruchem sięgnęła po łuk, wycelowała w przywódcę potworów, a następnie wystrzeliła.

Septimusowi, zajętemu Golichą, chwilę zajęła reakcja. Widząc jednak co się szykuje, zdecydował się zająć najpierw krasnoludem. Może dając mu tym szanse na przeżycie. Koszula krasnoluda poszła pierwsza na opatrunek.

Zanim świniowate potwory zdążyły zebrać się do odwrotu, wciąż spragniony krwi Tyberiusz doskoczył w środek rozbitego szyku i zamachnął się potężnie, lecz cios odbił się tylko od czarnej tarczy, zostawiając na niej głębokie wgniecenie. Wycofujące się ostrożnie kreatury chwyciły za topory, nadziaki i maczugi, gotowe na spotkanie z szarżującym Florem. Twoja finta nie zdołała zmylić wyszczerzonej, małpowatej bestii. Odbił ostrze tarczą w bok i trzasnął cię obuchem aż na kilka bić serca zabrakło ci tchu. Kwinta napięła cięciwę i wypuściła strzałę w jedyny cel, który nie tkwił w zwarciu z Florem. Pocisk utkwił w pniu drzewa.

Kiedy to wszystko się działo, klęczący przy krasnoludzie Septimus zrozumiał, że Golicha oddawał właśnie ostatnie tchnienie. Ten widok miał na zawsze utkwić byłemu zwiadowcy w pamięci. Obie dłonie brodacza były pozbawione paznokci, powykręcane i połamane tak, że nigdy już nie stanąłby do walki z toporem i tarczą w rękach. Leżał jak szmata; jakby ktoś wiele razy brutalnie uderzył go w twarz, na zmianę z jednej i z drugiej strony, po czym rzucił na podłogę i zaczął zawzięcie kopać. Awanturnik poczuł na gardle lodowaty uścisk zgrozy...


Widząc, że krasnoludowi już nic nie pomoże, sięgnął po miecz i sztylet, by dołączyć do walki w zwarciu. Był wściekły i przerażony jednocześnie. Nie miał zamiaru krzyczeć, tylko postarać się, by zwierzoludzie nie pobiegli po posiłki a przy okazji chociaż na chwilę zapomnieć o grozie, którą przed chwilą poczuł.

Septimus zręcznym ruchem sztyletu wytrącił nadziak ze szponiastej ręki potwora. Skołowany utratą broni stwór nie zdążył uniknąć pchnięcia mieczem pod żebra, które przeszyło go na wylot. Padł ciężko we mgłę, kiedy wyciągnąłeś z niego ostrze pokryte czarną juchą aż po rękojeść. Oblicze pozostałego przy życiu przywódcy skrywał co prawda zamknięty hełm, przedstawiający zębatą bestię, lecz na paskudnych pyskach jego ostatnich, dwóch przybocznych malowała się coraz większa panika...

- Nie dajmy tym bestiom uciec! - Warknął Tyberiusz, szarżując na przywódcę zwierzoludzi, planując rozbić mu ten obmierzły łeb swoim kiścieniem. Lepiej było, by wróg wiedział o nich jak najmniej…

Mimo otrzymanego ciosu Flor wciąż stał na nogach gotowy do ataku. Kiedy zabrakło mu tchnienia, dotarło do niego, że należy skoncentrować się na walce, ale i nie dać się zabić. Zachęcony udanymi ciosami Tyberiusza i Septimusa, bez większego namysłu, ponownie zaatakował przeciwnika sztyletem i mieczem.

Pierwszy cios Tyberiusza trafił w potworny hełm, łamiąc jeden z wieńczących go rogów. Następny - i hełm potoczył się w szarą mgłę. Kolejne, trzecie uderzenie kiścienia spadło na ohydny, trójoki łeb stwora. Zwierzoludzcy przyboczni wrzasnęli przerażeni, kiedy najeżony kolcami obuch utkwił na moment w kości. Weteran gwałtownie wyrwał wbitą broń. Zamachnął się na jednego z popleczników pokonanego przywódcy. Ten odparł atak czarną tarczą. Wtedy pomiędzy ostatnich dwóch przeciwników wpadł Flor. Wymierzył gladiusem zamaszyste cięcie w udo pierwszego, a pchnięcie prosto w plugawe serce drugiego. Nagle ustały wrzaski, ustał szczęk oręża i na chwilę zapadła głucha cisza…
 
Lord Melkor jest offline