Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2019, 22:16   #100
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Ten, wycofując, uniósł ręce w geście udawanej niewiedzy - przez co prawie skończył tylnymi kołami w pobliskim rządzie krzaków ulokowanym zaraz po zewnętrznej stronie muru. Odzyskując panowanie nad samochodem, jeszcze raz podniósł rękę, tym razem na pożegnanie, po czym odjechał. Benon został sam na sam z szarym niebem, czarną bramą i budynkiem aspirującym do przejęcia adresu 1313 Mockingbird Lane.

Celine nie miała zamiaru wchodzić do jaskini smoka - czy czymkolwiek pani Higgensworth była - nieświadoma. To że Jim nie wiedział skąd pochodziła nie było zadowalającą odpowiedzią. Nijak. Ale ile mogło się zmienić na ziemi w tym czasie? Kto jeszcze mógł rozkraść dar który dali ludzkości?

Przechodząc przez bramę Benon poczuł się nieco tak, jakby wkraczał do wnętrza mydlanej bańki. Do miniaturowej, odmiennej wersji rzeczywistości jakimś cudem ukrywającej się wewnątrz tej “właściwej”. Niebo nad jego głową delikatnie zatraciło na błękicie, zyskując szary odcień. Drzewa o pajęczych gałęziach, do tej pory obserwowane z daleka, poruszyły się. Drgnęły nerwowo, a chłopak miał wrażenie, że zaraz oswobodzą z ziemi swoje korzenie, podreptają ku niemu i zaczną smagać go drewnianymi kikutami. Tak się jednak nie stało. Młodzian dotarł po wyłożonej kamulcami ścieżce do drzwi wejściowych i złapał za kołatkę. Zastukał. Raz, drugi, trzeci, a odgłos metalu tłukącego o metal rozniósł się po ogrodzie za jego plecami. Chwilę później drzwi otworzyły się. Niechętnie i ze skrzypnięciem, a jakże, a w dodatku jedynie na jakiś centymetr. Przez szparę łypnęło na anioła podkrążone oko o azurowej tęczówce. Powoli, leniwie. Sennie?
- Taaak? - zapytał głos, który brzmiał jak szeleszcząca w zaułku makulatura.

- Pokój temu domowi - stare powitanie wybrzmiało kwaśnym smakiem pustyni na ustach Celine. Przez chwilę w zebrały wspomnienia tułania się na pustkowiach otaczających żyzną oaze Edenu, ale stłamsiła je - nie było to czas i miejsce.
- Szukam gościnności na tym nieprzyjaznym świecie, a Jim polecił to miejsce jako to gdzie znajdę i ją, i drugą rzecz której szukam - męskie ciało dygło w spaźmie który siedział gdzieś na płocie między antycznym salutem, a współczesnym powitaniem uliczników.
- Dobrze trafiłam? -

Oko taksowało go anemicznie. W dół, w górę, potem znów w dół. Usta, przynależące do tej samej twarzy co i oko, mamrotały coś niewyrażnie, jakby ich właściciel recytował coś z pamięci. Przeszukiwał ją? Benon wyłapał na wpół uformowane pytania adresowane przez pytającego do samego siebie. Powtarzane imiona, słowa takie jak “futrzak”, “telefon” i “pani”. Drzwi ponownie się zamknęły. Minęło kilka sekund, po czym Benon usłyszał pogłos luzowanej zasuwy i otwieranych zamków. Przywitała go służka. Wysoka, patykowata, w stroju żywcem wyjętym z wiktoriańskiej powieści. Ubranie leżało na niej jak na wieszaku, a jej sylwetka miała równie wiele gracji, co spracowana miotła.
- A taaaak. Pani Higgensworth uprzedzaaała mnie, że mam pana oczekiwać. Proszę wejść do środkaaa - powiedziała, kłaniając się w pas i zaciągając losowe (?) słowa.

- To odpowiedź na pytanie? - Celine także ukłoniła się z lekkim uśmiechem by pytanie nie zostało uznane za obrazę, ale dopóki “służka” nie odsunęła się z przejścia, nie przekraczała progu. Za to w tym czasie nastąpiła nadzwyczaj - wręcz w sposób nie pasujący do sennej atmosfery - żywa obserwacja osoby po drugiej stronie drzwi.
- Jestem Benon, do niedawna z Nowego Jorku. Jeżeli można tak powiedzieć - anioł przechylił głowę i z zaciekawieniem czekał na odpowiedź

- Wybaczy paaan. Dopiero co skończyłaaam spa... sprzątaaać przedpokojowe szafy. Jestem więc nieco zaspaaana... znaczy rozkojarzona. Oczywiście oczekiwaaaliśmy pana i trafił paaan bezbłędnie - zapewniła Latynosa, kiwając słomianą czupryną. Zeszła mu z drogi, pozwalając wejść do domu. Przedpokój posesji pani Higgensworth liczył sobie więcej powierzchni niż niejedno współczesne mieszkanie. Ściany pokrywała boazeria, obrazy osób bliżej nieznanych oraz dekoracje w postaci różnorakiej broni białej. Z sufitu zwisały miniaturowe kandelabry - sztuk trzy, każdy z nich wyłożony dwoma rzędami świeczek. Śliwkowy dywan, niczym język jakiejś pradawnej bestii, sięgał od wrót wejściowych aż po samą “gardziel prowadzącą do głównej sali. Po bokach przejścia tkwiły komody, gabloty, a nawet zbrojne popiersia z przyłbicami. Była też wspomniana wcześniej szafa, gdzie najpewniej przechowywano okrycia wierzchnie i nakrycia głowy.
- Czy mogę wziąć paaański numer sery... pańską kurtkę? - zaszczebiotała mu usłużnie przy uchu “żywa miotła” udająca służącą.

- Jaki numer? - chwile konfuzji były trzy, i nastąpiły szybko bo sobie. Pierwsza, kiedy padło pytanie oddanie jakiegoś numeru, a jaźń Benona skryła się za głęboko w żeby dostarczyć ten detal na czas. Drugi zonk trafił równo z uświadomieniem sobie, jak szybko i jak blisko przy nim się znalazła. -
Trochę automatycznie zaczęła ściągać z siebie kurtkę, docierając do trzeciego stuknięcia w mózg od środka - do żywej plamy ciemności czającej się pod pachą, a teraz na swój pełzająco-mroczny sposób radośnie wylewającej się w gościnne progi.

- Jeżeli Pani Higgensworth wiedziała wcześniej o moim przybyciu, to wie o mnie więcej niż ja o niej - Celine, zawsze żądna wiedzy, nie miała oporów przed podłożeniem się żeby wycisnąć jeszcze jedną lub dwie informacje

- Tak, wynalaaazek pana Bella faaaktycznie przysłużył się poszerzaniu wiedzy - gidyja zgodziła się ze stwierdzeniem, którego Benon nie poczynił, zabierając jego okrycie.
- Aaale między naaami, uważam, że zupełnie zniszczył koncepcję prywaaatności - dodała bez wyrazu. Kurtka należąca niegdyś do korporacyjnego drona spoczęła na haczyku, a oni ruszyli w głąb rezydencji. Kiedy dotarli na próg hali, służka wyprężyła się ku górze, odchrząknęła i zakomunikowała z (niespodziewaną) dostojnością:
- Pan Benon, przyjaciel Lorda Jima - tym razem nie zacięła się na żadnej samogłosce. Jej słowom - jej zapowiedzi - odpowiedział pomruk przyzwolenia. Warstwa mahoniu broniąca dalszej drogi potulnie (i najwyraźniej sama z siebie) rozstąpiła się przed nimi.
- Jeśli będzie paaan czegoś potrzebowaaał, proszę dzwonić - doradziła służka, kłaniając się raz jeszcze. Nie zamierzała wchodzić razem z nim. Na jej wypłowiałej twarzy tańczył drewniany uśmiech. Benon, choć nieobeznany z konwencjami z przeszłych wieków, z jakiegoś powodu od razu skojarzył, że chodzi jej o dzwonek. Może dlatego, że jego krewniacy zza południowej granicy posługiwali się tą techniką nawoływania służących znacznie dłużej i namiętniej niż uciekinierzy z klasycznych angielskich powieści.

- Lorda Jima, dobrze usłyszałem? - mentalny obraz zmiennokształtnego zakutego w elgancki frak z epoki wydawał się absurdalny...ale przecież znał go ledwie dobę - Jak zdobył sobie taki tytuł? - Benon rzucił pytanie w powietrze, licząc że niewidoczna gospodyni podejmie temat. Trochę spodziewał się że jej entree będzie nastawione na zszokowanie gościa, toteż uzbroił się w postanowienie nie drgnięcia - zbyt widocznie- a zamiast tego poświęcenia problemowi całej swojej uzbrojonej w rozliczne nadnaturalne narzędzia uwagi.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline