Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2019, 22:08   #93
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EHrHTuWm7WA[/MEDIA]
Każdy człowiek boryka się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musi przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotrze wreszcie do jego świadomości. Wtedy, i tylko wtedy, będzie gotowy wyciągnąć lekcję, zoptymalizować działanie żeby wreszcie pozbyć się starych przywar na rzecz nowych doświadczeń, utrwalanych do bólu odruchów, które pozwalały przeżyć tam, gdzie Mazzi i jej podobni trafili po szkoleniu - morderczym, nieludzkim, gdy każdego dnia podważało się sens wykonywanych ćwiczeń.

Wtedy byli jeszcze głupimi, zielonymi kotami bez pojęcia co czeka ich później. Dobra, może coś tam się domyślali, ale to były tylko strzępki i mrzonki, zaś rzeczywistość okazała się tysiąc razy gorsza.
- Co? - Lamia wzdrygnęła się, słysząc głos Eve obok swojego ucha. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem, wracając z paki ciężarówki prosto przed terminal. Tak, racja… rzeczywiście. Znów tu była, choć w innym czasie - parę lat i blizn później. Uśmiechnęła się więc do blondynki chcąc ją uspokoić, a potem sprężystym krokiem podeszła do okienka.
- Starsza sierżant Lamia Mazzi, 492-66-6740 - odpowiedziała automatycznie, prostując plecy i składając na blacie książeczkę i całą papierologię od Brenna - Do dowódcy. Kapitana Andrew Gerbera, 210-81-0775.

Facet po drugiej stronie okienka miał wygląd klasycznego urzędnika. Tatuśkowaty, łysiejący i tylko mundur z oznaczeniami sierżanta wskazywał na wojskową odmianę gryzipiórka. Pokiwał głową patrząc na wyprostowaną sylwetkę kobiety bynajmniej nie ubranej w mundur i przyjął jej dokumenty. Otworzył książeczkę wojskową, porównał pewnie zdjęcie z oryginałem i personalia jakie usłyszał. Odłożył książeczkę i zajął się czytaniem wypisu ze szpitala.
- Starsza sierżant Lamia Mazzi. W stanie spoczynku. - powtórzył czy przeczytał to co tam było napisane.
- Do dowódcy. - wydawało się, że zastanawia się co albo jak powiedzieć. Eve na wszelki wypadek położyła dłoń na dłoni Lamii aby dodać jej otuchy.
- W jakiej sprawie? Właściwie to jesteś już w stanie spoczynku. - podoficer w końcu pewnie uznał, że potrzebuje więcej informacji aby podjąć decyzję więc zapytał o te informacje. Status “w stanie spoczynku” był tak ni w pięć ni w dziewięć. Niby wojak był już cywilem no ale zachowywał swój stopień i cywilne uprawnienia. No ale już z wejściem na teren jednostki mógł mieć pewne trudności skoro wojskowym już właściwie nie był.

Na moment saper straciła werwę, wzrok jej przygasł, a przez twarz przemknął długi cień, uwydatniający wory pod oczami i niezdrową bladość skóry. Ścisnęła dłoń blondyny, czerpiąc otuchę z jej obecności. znów trafiła na moment, gdzie możliwe znalazła część odpowiedzi… lecz jeszcze dosłownie wszystko mogło się spieprzyć.
- Miesiąc temu zwieźli mnie z Frontu, ze śpiączki wyszłam w zeszłym tygodniu. Uszkodzenie czaszki, stałam za blisko wybuchu… - nabrała powietrza i wypuściła je powoli - Nic nie pamiętam… znaczy tylko urywki. Amnezja, PTSD. Nie wiem kim jestem, prócz paru podstawowych informacji i kilku… przebłysków - skrzywiła się - Ale pamiętam kapitana, wiem… mniej-więcej… gdzie ostatnio przebywaliśmy i co robiliśmy. Pamiętam… - głos jej ochrypł, wzmocniła też uścisk na ręku dziewczyny. - Pamiętam jak wokół mnie umierali… te twarze… - pokręciła głową - Chcę porozmawiać z dowódcą, dowiedzieć się czy któryś z chłopaków przeżył. Sprawdzałam w szpitalach Sioux Falls, wiem o trzech. Jedne wrócił do rodziny, dwóch wzięło wypisy z domu weterana. Pomyślałam, że może ktoś z nas… jest w domu - pokazała głową na budynek koszar - Muszę wiedzieć co tam się stało, bo inaczej zwariuję do końca.

- Rozumiem. - facet pokiwał głową gdy wysłuchał wyjaśnień kobiety po drugiej stronie zakratowanego pleksiglasu. Chwilę zastanawiał się co dalej zrobić. Stukał otwartą w otwartą dłoń wypisem ze szpitala i nagle spojrzał na Eve. - A ta pani? - zapytał pytając o blondynkę.

- Nie, nie, ja tu jestem szoferem i do towarzystwa. - zaśmiała się wesoło blondyna tak sympatycznie, że nawet i ten facet stojący za nimi i ten urzędnik wewnątrz okienka uśmiechnęli się mimochodem.

- Wypiszę ci czasową przepustkę do biura. Powiesz tam co samo co mnie. Ale koleżanka będzie musiała tutaj zaczekać. - podjął jakąś decyzję bo odłożył wypis i sam zaczął coś pisać na jakiejś kartce. Szybko ją zapełniał więc pewnie wypisywał coś podobnego wiele razy.

Kiwanie głową potwierdziło przyjęcie informacji do wiadomości i zgodzenie z nimi. Czekając aż sierżant skończy pisać, Mazzi obróciła się do fotograf, próbując się uśmiechnąć i nawet jakoś jej to wyszło.
- Poczekasz na mnie w furze? - ni to spytała, ni poprosiła, podnosząc dłoń żeby strącić jej z włosów meszkę - Tylko mi się nigdzie nie zgub.

- W furze? No nie żartuj. I co ja będę robić sama w furze? Daj spokój tutaj znajdę sobie jakieś zajęcie. Mają wypożyczalnie filmów. - blondyna popatrzyła na kumpelę z politowaniem ale na koniec zabujała brwiami zerkając na filmowy zakątek jakby z miejsca miało im przyjść to samo na myśli. W każdym razie nie wydawała się przerażona czekaniem i podchodziła do sprawy z pogodą ducha.

- A nie wie pan ile to by trwało załatwianie tej sprawy? - blondynka nachyliła się do otworu okienka aby popatrzyć z miną najsympatyczniejszej blondynki na świecie na mężczyznę z największą w okolicy władzą i wiedzą.

- Nie wiem. Zależy od detali sprawy, to już nie zależy ode mnie. - facet skończył pisać, machnął podpis a na koniec przybił pieczątkę bez jakiej cały papier był tylko kawałkiem papieru. Przesunął z powrotem w stronę sierżant w stanie spoczynku jej książeczkę i zwolnienie ze służby. Na koniec kartkę jaką właśnie wypisał.
- Masz tutaj czasową przepustkę. Do lunchu. Więc lepiej uwiń się do tego czasu. Przepustka jest po zielonej strefie, tak jak masz pasek na kartce. Idź do żółtego budynku, zaraz za terminalem. Tam są biura. Powiedz, że szukasz kontaktu ze swoją jednostką no i tak mniej więcej jak tutaj mi powiedziałaś. - sierżant wyjaśnił pokazując na pasek na kartce papieru. No rzeczywiście był zielony i przez całą kartkę więc nie szło go przegapić. Wpis był imienną przepustką dla niej na te kilka godzin dnia dzisiejszego. No ale już z czymś takim mogła iść na bramkę aby wpuścili ją do wnętrza. Oczywiście lepiej było nie zgubić tego kawałka papieru bo bez niego była zwykłym cywilem pętającym się bez zezwolenia po terenie wojskowej bazy.

Czuła się dziwnie. Z jednej strony dom, z drugiej traktowano ją jak obcego… dużo się pozmieniało, tak coś kości jej mówiły i nic dziwnego.
- Będę cię szukać w kinie - zabrała przepustkę i na pożegnanie pocałowała Eve czule, dodając gdy skończyła - Nie wpakuj się w żadne tarapaty… a jak nie wrócę do lunchu znaczy że z marszu zagonili mnie na rejony - puściła jej oko, potem kiwnęła głową w podzięce urzędasowi i z papierami w garści przeszła przez bramkę, kierując się na żółty budynek.

Facet co stał za nimi chyba się na chwilę zapowietrzył gdy ciemnowłosa kobieta w szortach i skórzanej kurtce pocałowała chętną i sympatyczną dla oka blondynkę w biznesowej spódnicy i czystej koszuli. Sierżant w okienku też odchrząknął ale przywołał szybko właśnie kolejnego petenta.
- Nie wygłupiaj się Lamia, nie pojadę bez ciebie. Zacznę mdleć, płakać i w ogóle robić sceny jak cię tu nie wypuszczą do tego lunchu. No ale na razie nie bój się, znajdę sobie zajęcie. - tymi słowami Eve pożegnała się odprowadzając kumpelę do barierek i tam jeszcze na koniec pomachała jej rączką na pożegnanie i posłała całusa.

Sama bramka była chyba nadal dawnym przejściem z jednej strefy terminala do kolejnej. Tylko dorobiono więcej krat, prętów i ścianek aby bardziej poszatkować przestrzeń. A wystrojem chyba nikt się nie przejmował jak dawniej. Przy bramce stało dwóch strażników. Musiała im pokazać właśnie otrzymaną przepustkę i książeczkę wojskową. Potem standard, zostawić broń i niebezpieczne przedmioty w depozycie.
- Dziewczyna? - jeden z nich nie wytrzymał i skinął pytająco na Eve jaka została po drugiej stronie barierek. A coś chyba z tym żegnaniem się rzeczywiście wpisały się w sam środek stereotypu pożegnanie żołnierza przez swoją pannę. Ale w stereotypie to raczej nie było dwóch ślicznotek to i musiało rzucać się w oczy i budzić ciekawość. Zwłaszcza męskiej, przeważającej części widowni.

Saper też popatrzyła na oddalającą się blondynę, a na jej twarzy pojawił się kosmaty uśmiech, gdy odkładała spluwę i Gerbera na stół depozytowy.
- Tak, moja dziewczyna - odwróciła się do pytającego wciąż z tą samą miną i dodała - Ale woli jak mówi się o niej zabaweczka. To co chłopaki… rewizja? - dorzuciła bez jakiegokolwiek podtekstu.

- Farciara. - ten co ją zagadnął uśmiechnął się i do niej, i do kolegi, i do jeszcze widocznej na sali blondyny. Nawet nie było dokładnie wiadomo kto tu jest dokładnie tą farciarą ale chyba drobny myk poprawił wszystkim tą mało ciekawą służbę pewnie tak samo ciekawą jak wiele tak każdego poprzedniego dnia i pewnie wiele jakie były jeszcze przed nimi.

- No rewizja, Meg, możesz? - kolega obok odezwał się do czwartej koleżanki w mundurze która siedziała obok tego co przyjmował sprzęt gościa. Kobieta w mundurze wstała, obeszła ten stół i sprawnie obszukała ciało starszej sierżant. Jej dłonie bezbłędnie przeszukały bluzkę, szorty, nogi oraz sprawdziły kieszenie kurtki.

- Czysta. - rzuciła krótko gdy rewizja dobiegła końca. Panowie bardzo chętnie przyglądali się tej dziwnie chętnej na rewizję sierżant ale jeszcze z zaciekawieniem podeszli gdy sierżant która właściwie mogła już przejść dalej w głąb bazy odwróciła się i przyzwała gestem swoją dziewczynę. Fotograf była chyba zaskoczona tym wezwaniem ale sprawnie przeszła nad barierkami i podrobiła kroczkami do bramki zaglądając niepewnie do środka.

Całusa i to takiego mokrego, głębokiego i gorącego to chyba nawet Eve się nie spodziewała. Ale gdy tylko zorientowała się w czym rzecz odwzajemniła się tym samym łapiąc mocno Lamię za poły kurtki i jej włosy. Panowie i pani z czwórki strażniczej albo coś sapnęli albo w inny sposób zaparło im dech w piersi.

- A naprawdę jesteś jej dziewczyną? - zapytał jeden z tych dwój stójkowych z fascynacją pytając teraz blondynkę. Widać musiał to usłyszeć na własne uszy.

- Oczywiście! - Eve roześmiała się wesoło aż jej blond główka odpadła do tyłu. Ale szybko wróciła do pionu aby pochylić się do ucha kumpeli. - Powiedziałaś im, że jestem twoją dziewczyną?! Jej! Kocham cię! - szepnęła rozradowana z trudem powstrzymując pisk radości.

- Ale ona mówi, że jesteś jej zabaweczką. - ten co się pytał o Eve pierwszy też chyba nie mógł tak po prostu przejść nad niecodzienną parą tak po prostu do porządku dziennego.

- Oczywiście! Bawiłyśmy się całą noc! I z jeszcze jedną nową koleżanką. Było cudownie. Bo my z Lamią mamy bardzo partnerski układ. Ona wymyśla scenariusz i mówi mi co mam w nim robić a potem tak się właśnie bawimy. - Eve bezbłędnie wróciła do stylu roztrzepanej, śliczniutkiej i niezbyt bystrej blondyneczki zalewając wojaków swoim wesołym szczebiotem.

- Farciara. No trudno ale możesz już iść dalej. A ty musisz wrócić za barierki. - jeden z tych wygadanych w stopniu kaprala westchnął z żalem, że musi przerwać te niecodzienne pożegnanie no ale też nie mogli tu pozwolić na jakieś sceny roztapiające uwagę obsady posterunku. Eve też westchnęła ale widać nie chciała robić kłopotów bo jeszcze raz sprzedała Lamii całusa i wróciła z powrotem w stronę barierek.

Na pożegnanie saper sprzedała jej klapsa w tyłeczek aby nabrała rozpędu w tym dreptaniu do strefy cywilnej. Odebrała też papiery i już miała ruszyć w dalszą drogę, gdy nagle zatrzymała się, rzucając przez ramię.
- Jak będziecie mieć przepustkę i traficie do Sioux Falls, zostawcie nam info w “41”. To taki bar w którym często jesteśmy. Najlepiej u kelnerki z dredami, Val. Ona będzie wiedziała o co chodzi, gdy powiecie że szukacie Lamii i Eve - puściła im oko na odchodne.

- “41”? W Soiux Falls? Val? I Lamia i Eve. No pewnie. - kapral pokiwał na odchodne wciąż pewnie mając w uszach wesoły pisk Eve gdy dostała klapsa na pożegnanie i jej fikuśny uśmieszek gdy na moment odwróciła jeszcze głowę w stronę bramki. No tak, Lamia mogła być pewna, że pewnie będą mieli o czym gadać przez resztę służby albo i dnia.

A na razie wyszła kierowana strzałkami w stronę wyjścia. Chyba nawet były te oryginalne, z dawnego lotniska. W końcu wyjście pewnie się nie zmieniło od wojny. No nie licząc tych wszystkich krat, siatek, barierek i reszty granicznego elementu. Po wyjściu z budynku znalazła się na dość pustej przestrzeni. Ale gdzie iść nie miała kłopotu bo widziała żółty budynek o którym mówił sierżant z okienka. Przestrzeń była znów podzielona przez ogrodzenia i zasieki. Ale była i tak spora. To właśnie była zielona strefa, ta najbardziej zewnętrzna część bazy gdzie jeszcze zdarzali się tacy różny nie całkiem wojskowi jak ona. Rzucała się w oczy bo chyba wszystkich jakich tu widziała byli w jakichś mundurach. Tylko przy terminalu widziała ze dwie osoby cywilne które chyba wyszły na przerwę na fajka. A tak to prawie same mundury, drelichy, podkoszulki, koszule ale wszystko w jakimś mundurowym sorcie.

Droga do żółtego budynku była prosta. Przejść z setkę metrów z jednego budynku do kolejnego. Po wejściu do środka też była recepcja a za nią jakaś kobieta. Ubrana po cywilnemu więc pewnie jakiś cywil zatrudniony przez wojsko do mało militarnej operacji. Kobieta sprawdziła przepustkę, książeczkę i wysłuchała co sierżant w stanie spoczynku ma do powiedzenia.

- To trzeba by iść do kadr. - zdecydowała w końcu po chwyli namysłu. Teraz ona wypisała jakiś papierek, przybiła kolejną pieczątkę i skierowała Lamię na kolejne piętro. Tam trafiła na coś co było chyba poczekalnią na korytarzu podbną do każdej innej ze szpitala czy urzędu. Tylko wystrój się nieco różnił. Tam musiała zająć sobie kolejkę a była trzecia. Przed nią było dwóch mundurowych i facet w cywilu. Wszyscy trzej ciekawie zerkali na nią po zdawkowym przywitaniu się.

Ona za to gapiła się na nich otwarcie po kolei, przerabiając w myślach parę ciekawych scenariuszy z każdym z nich, oraz wszystkimi naraz. Para trepów, jeden cywil… czyli albo były trep jak ona, albo coś w podobie. W każdym razie swoje należało odstać, przeczekać, aż wreszcie kadry łaskawie raczą spojrzeć na zwykłego szaraczka swym wszechwiedzącym okiem.
- Co tam chłopaki, złapali was na lewiźnie i idziecie się tłumaczyć? - zagadała wesoło, szczerząc się sympatycznie. Dzięki Bogu miała na sobie mało standardowe jak na nią wdzianko, więc przynajmniej nikt jawnie nie gapił się jej na cycki, tyle dobrego.

- Coś w ten deseń. - ten co był pierwszy w kolejce i siedział najbliżej drzwi przyznał z uśmiechem. Za dużo nie pogadał bo drzwi otworzyły się i wyszedł jakiś wojak w stopniu starszego szeregowego no i ten co siedział najbliżej drzwi wstał i wszedł do środka. Młody szeregowy spojrzał na Lamię z zaciekawieniem ale ruszył dalej korytarzem. Nastąpiło małe przemeblowanie gdy pozostali dwaj zajęli odpowiednie miejsca a ten co był w cywilu skorzystał z okazji i odezwał się do Lamii.

- Ja po służbę zastępczą. Dostałem powołanie ale jestem jedynym żywicielem rodziny no i jedynym nauczycielem w okolicy. Nie nadaję się latać z karabinem. Tylko bym zabił kogoś albo siebie. Niech mi dadzą coś w okolicy albo mogę poprowadzić jakieś szkolenia. Nie wiem no. Ale gdzie mi tam latać z karabinem. - pokręcił głową i chyba czuł potrzebę wygadania się. Rzeczywiście miał wygląd i mówił jak osoba która nigdy nie miała z wojskiem nic wspólnego. Z twarzy też wydawał się być łagodnego i pokojowego usposobienia.

Saper spojrzała na niego uważnie, słuchając póki nie skończył. Wylał całkiem sporo kłopotu, miała nadzieję, że mu ulżyło. Nie dziwiła się jego strachowi i niechęci - kto normalny zostawiłby rodzinę na pastwę losu, poświęcając najbliższych na rzecz frontowego syfu? To było dobre dla wyrzutków, wykolejeńców, socjopatów, idealistów i tych niepasujących do społeczeństwa. Ale nie dla ojca, męża i do tego jeszcze nauczyciela.

- Skoro jesteś nauczycielem umiesz biegle pisać i czytać, nie trzeba ci tłumaczyć pięć razy jak wypełniać druczki. Zagadaj, niech cię dadzą do administracji czy co. Posiedzisz sobie w okienku jak te na dole, podbiją ci pieczątkę i będzie z głowy - pochyliła się do niego, kładąc mu rękę na ramieniu, ściszyła też głos - Jak nie podziała udaj świra. Powiedz, że masz myśli samobójcze na myśl o konieczności zostawienia rodziny. Zrób sobie parę szram na nadgarstku. Poczytaj o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych i depresji. Ujebania sobie nogi ci nie proponuję - mruknęła tonem pogawędki przy herbacie - To już ekstrema. A w ogóle Lamia. - wyciągnęła dłoń do powitania - Mieszkasz w Mason City?

- Ben. Znaczy Bernard. - nauczyciel podał rękę na przywitanie ale minę miał jakby ucieszył się, że usłyszał życzliwe słowo ale z tym cięciem się i utratą nogi to chyba troszkę się przejął. - No tak, tak w okienku, w administracji też mogłoby być. Najlepiej raz na tydzień albo dwa. No ja mam swoją pracę i rodzinę. Tragedia będzie jak mnie nie będzie z parę dni z rzedu albo nawet tydzień. My mamy jeszcze małe dzieci. I nie dokładnie w Mason ale w pobliżu, taka mała osada. Mili ludzie. Dużo zawdzięczamy armii no ale ja sam w mundurze? - wymownie wskazał na swój wątły wygląd. No na kategorię A to raczej daleko mu było do stereotypu z plakatów werbunkowych. Przerwał bo drzwi otworzyły się ale wyszedł ktoś z teczką, wyglądał na kogoś od biura. Fałszywy alarm.

- Ona dobrze mówi. Mów, że chcesz służyć i w ogóle bo inaczej wezmą cię, że migasz się od służby. Mów o tej szkole i rodzinie i poproś o służbę zastępczą. I, że bardzo byś chciał ale chorowity jesteś i tak dalej. Może ich weźmiesz na litość. Masz jakiś traktor czy inny sprzęt jaki mógłby się tutaj przydać? No to coś wymyśl to może dostaniesz kategorię wspierającego wojsko i uznają, że bardziej im się przydasz na miejscu niż w kamaszach. - ten co czekał teraz jako pierwszy i dotąd się nie odzywał też wdał się w dyskusję z drugiej strony tego lokalnego nauczyciela. Ten popatrzył teraz na niego i pokiwał głową chłonąc teraz jego słowa.

- Kapral mądrze gada - saper strzeliła uśmiechem w mundurowego. Od razu było widać, że swój, a nie pajac z kijem w dupie. Już go lubiła - Nawijaj o rodzinie, że małe dzieci i żona. Skoro są małe, musi się nimi zajmować, nie da rady jeszcze iść do pracy, bez jaj. Poza tym wkręć że jest w ciąży - nawijała dalej - Jak będą chcieli potem sprawdzić, powiesz że poroniła ze względu na stres związany z twoim poborem, bo bała się jak sobie poradzi… wymyślisz coś. Ale najpierw weź z nimi pogadaj żeby ich zmiękczyć. - przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie - Masz okulary?

- Tak, mam. - Ben wydawał się bardzo podniesiony na duchu słowami dwójki mundurowych. Wyjął z kieszeni marynarki i nałożył. Teraz już w ogóle wyglądał jak jakiś urzędnik albo nauczyciel właśnie.

- Właśnie, z tą ciążą dobre. Nawijaj w ten deseń. - kapral klepnął go w plecy w przyjaznym geście i jak na zamówienie drzwi otworzyły się i wyszedł jakaś kobieta w mundurze. Kapral wstał i minął ją wchodząc do środka. Ben przesiadł się i popatrzył na mundurową bo wpatrywała się w jakąś kartkę jakby wczytywała się co tam jest napisane.

Mazzi też zmieniła miejsce, rozsiadając się na tyle wygodnie, na ile sie dało na niewygodnym krześle.
- Głowa do góry Ben, będzie dobrze - poklepała go po dłoni i założyła nogę na nogę, zmieniając temat. W końcu nie wiedzieli kto właśnie wszedł, a plan już obmyślili przecież. Znaczy plan Bena, nie Lamii. Nie dotyczył jej, jednak głupio było przejść obok udając że nic się nie widzi. - Masz jakieś zdjęcia żony i dzieciaków? - zerknęła na niego ciekawie - Pokażesz mi?

- Tak. - facet w brązowej marynarce i w okularach skinął głową i sięgnął do kieszeni spodni po portfel. Z niego wyjął zdjęcie i pokazał skromną kolekcję zdjęć małego formatu. - To Ana. Moja żona. Dała mi je jak jeszcze chodziliśmy ze sobą przed ślubem. - wyjaśnił pokazując zdjęcie jakiejś młodej dziewczyny o ciemnych włosach. - Tutaj nasze ślubne. - wskazał kolejne zdjęcie ukazujące jego samego i tą samą dziewczynę. Już nieco poważniejszym wieku ale za to pozytywnie uśmiechniętych. On był w ciemnym garniturze a ona w białej sukience i wpiętym we włosy białym welonem. - A tu z Juniorem i Bertą. Wtedy małego Jacka jeszcze nie było nawet w planach. A teraz już sam chodzi. - powiedział ukazując kolejne zdjęcie swojej żony z dwójką berbeci. Chłopiec miał na zdjęciu ze trzy latka a dziewczynka była jeszcze w śpioszkach trzymana na ramionach matki. W międzyczasie kobieta która wyszła przed chwilą odeszła w siną dal korytarza.

Patrzenie na zdjęcia wywoływało słodko-gorzkie uczucia. Obraz cudzego szczęścia, prawdziwej rodziny. Dzieci… których Mazzi nie spodziewała się mieć. Nie myślala o tym, psom wojny nie wolno było tego robić. Mieli walczyć, krwawić, cierpieć i umierać, nie stawać na ślubnym kobiercu z kimś, kogo miłość dało się zobaczyć po samych oczach. Jak by to było? Mieć normalną pracę, wieczorami wracać do domu pełnego śmiechów i radości. Do gotowego obiadu, czystych talerzy i zawsze wypranej pościeli? Do kogoś, kto był cząstką jej samej, tyle że w mniejszej wersji, pomieszanej z wersją partnera? Saper przełknęła żółć z ust, uśmiechając się choć czuła, jakby zaraz miała jej popękać twarz.
- Ta mała ma twoje oczy - wskazała dziewczynkę, potem puknęła palcem w zdjęcie chłopca - A on po rysach wykapana matka. Jesteś szczęściarzem Ben, zazdroszczę ci - uniosła wzrok na jego twarz - Walcz o nich i się nie poddawaj. Masz o co i o kogo.

- Dziękuję. Jesteś bardzo miła Lamio. Masz bardzo ładne i rzadkie imię. Sugeruje ono wnikliwą naturę i subtelną osobowość. Jestem historykiem a moją pasją jest starożytność, archeologia i paleontologia. Znaczy bardzo stare dzieje. A Lamia to właśnie starożytne imię. Imię bardzo pięknej kobiety ale o bardzo zawiłym losie. - Ben podbudowany słowami Lamii chyba chciał się jej jakoś odwdzięczyć ale mówił z przekonaniem. Widać był pewny swojej wiedzy a mówił łagodnym, ciepłym i przekonywującym głosem. Aż się chciało go słuchać. Ale drzwi znów się otworzyły i wyszedł ten pierwszy wojak. - No to życzę ci powodzenia Lamio. - Ben wstał i uścisnął dłoń saper na pożegnanie po czym przetarł palcami włosy i wszedł do gabinetu.

- Tobie też… i uściskaj dzieciaki ode mnie. - odpowiedziała z podobnym uśmiechem, a potem trzasnęły drzwi. Została sama, dało się może gdzieś na korytarzu dalej poszukać wrażeń… tylko jakoś saper straciła ochotę do interakcji. Więc była kobietą o zawiłym losie, żadna nowość. Nauczyciel pewnie nawet nie wiedział, jak trafnie się wstrzelił, a może była w tym odrobina prawdy? Ze znaczeniem imion, ich pochodzeniem. Przeznaczeniem, nadawanym gdy rodzice wybierali jak zwać będzie się ich dziecko. Najwidoczniej rodzice Mazzi jej nienawidzili, lub kręcili bekę od jej urodzenia… wcale by się nie zdziwiła.

No i została sama. Chyba nawet może i nie nazbyt długo ale samemu i na czekaniu to zawsze czas się dłużył. Teraz też było słychać tętno urzędniczego budynku. Kroki, zamykanie czy otwieranie drzwi, głosy, ktoś ją minął idąc korytarzem ale poza tym właściwie nic się nie działo. To i czas się dłużył. Drzwi jednak w końcu zgrzyztnęły i wyszedł przez nie ten żołnierz który wszedł przy niej pierwszy. Spojrzał na nią z raczej wesołym spojrzeniem - Mówiłem, że się wyślizgam. - mruknął zawadiacko i ruszył wzdłuż korytarza.

- Widać podprowadzenie żarcia ze stołówki nadal nie jest zbyt surowo karane - sierżant wstała, zaczynając wędrówkę w przeciwnym co on kierunku, więc siłą rzeczy szli na kolizyjnej. Gdy byli dwa kroki od siebie kobieta dorzuciła - Na twoim miejscu bym to opiła, masz doświadczenie w lewiźnie, więc pewnie żadna nowość, nie? - wyszczerzyła się wesoło - Rutyna, szeregowy.

Facet uśmiechnął się może nie do końca wesoło ale jednak wyglądał na takiego co wyszedł ze sprawy obronną ręką. Klapnięcia w tyłek od mijanej właśnie kobiety to chyba się jednak nie spodziewał. - Hej! - sapnął odruchowo ale zaraz wziął to jednak z humorem bo ruszył dalej korytarzem. - A żebyś wiedziała! Trzymaj się i nie daj się gryzipiórkom! - zawołał na odchodne no a ona przeszła na wewnętrzną stronę drzwi.

Wewnątrz było biuro. Dużo szafek na segregatory, regały z jakimiś dokumentami no i oczywiście biurko. Za biurkiem siedział jakiś starszy facet, w mundurze z naszywkami sierżanta. Sprawiał wrażenie zawodowego gryzipiórka. Przy nim właśnie siedział Ben. Odwrócił się na chwilę w stronę drzwi i ich spojrzenia skrzyżowały się. Posłał jej słaby uśmiech no ale urzędnik ich niejako rozdzielił gdy wskazał Lamii sąsiednie drzwi. Te były otwarte na oścież i gdy tam przeszła zastała podobny wystrój tylko siedział inny facet.

- Dzień dobry. Proszę usiąść. Co cię do nas sprowadza? - przywitał się, wskazał na wolne miejsce po stronie biurka dla gości i wydawało się, że na razie podchodzi do sprawy raczej rutynowo.

Raz jeszcze tego dnia na stole przed urzędasem wylądowały dokumenty Mazzi, tak samo jak znowu wykładała po co i dlaczego się tu pojawiła. Tym razem u boku nie miała Eve, więc poziom spięcia wyraźnie jej wzrósł. Siedziała na krześle sztywno, gapiąc się zmęczoną gębą prosto na mężczyznę naprzeciwko, a mózg przeprało jej do tego stopnia, że nawet nie oceniała go pod kątem, pod jakim zwykle patrzyła na wszystko co było samcem rasy ludzkiej.
- Proszę o możliwość rozmowy z dowódcą, lub… kimś poinformowanym - podsumowała historię życia dodając z zaciśniętymi na kolanach pięściami - Odnośnie losu pozostałych z oddziału i ka… kapitana, jeśli nie ma go tutaj.

- Ah tak… 7 IEC… Tak, tak, u nas jest jednostka macierzysta, tak… No ale szczerze mówiąc nie chcę zapeszać ale po lecie bardzo mało ludzi wróciło do jednostki… No ale niestety nie znam na pamięć wszystkich ludzi z naszej bazy. Zwłaszcza z jednostek frontowych których właściwie u nas nie ma. Będę musiał to sprawdzić. Proszę chwilę zaczekać. - facet zasępił gdy trawił dłuższą chwilę w milczeniu to co powiedziała mu klientka. W końcu odezwał się z zastanowieniem gdy chyba jeszcze wciaż się namyślał ale już i miał jakiś pomysł. Zaczął coś pisać na jakiejś kartce. Pisał szybko i sprawnie tak samo jak ten grubasek w okienku terminala. W końcu wyrwał kartkę z notesu i przesunął ją w stronę Lamii.

- Pójdziesz do pokoju 115. Na tym samym piętrze tylko po przeciwnej stronie budynku. - wskazał mniej więcej kierunek gdzie powinna się udać po opuszczeniu tego gabinetu. - Tam dasz tą kartkę. To będzie dział kadr, oni tam powinni wiedzieć kogo aktualnie mamy na stanie. Uprzedzam, że lista może być niepełna. Wciąż nie tylko od was ale i z innych jednostek spływają do nas ozdrowieńcy. Więc sytuacja jest już dużo spokojniejsza niż w lecie no ale nadal dość płynna. Radzę zostawić swój adres kontaktowy. To jeśli coś by się zmieniło to będziemy mogli wysłać jakieś zawiadomienie. - facet wskazał a nawet zakreślił numer pokoju do jakiego Mazzi miała się udać i tłumaczył nawet ze zrozumieniem i całkiem życzliwym tonem. A z ciężko rannymi to tak bywało, że po większej awanturze to spływali od kilku tygodniu gdzieś do kwartału. Zwykle gdy ktoś był tak poważnie poharatany, że kwartał mu nie wystarczał aby odzyskać zdolność bojową no to już raczej oznaczało wyłączenie z aktywnej służby frontowej. Kalectwo fizyczne lub psychiczne.

- Tak jest - odpowiedziała mechanicznie, biorąc ołówek i szybko zostawiając na podanej kartce wszystkie dane, łącznie z adresem Betty jako kontaktowym. Wszak tam właśnie zawsze prędzej czy później trafiała, bez względu na to gdzie, albo do kogo ją zawieje danego dnia. Wstała powoli, biorąc formularz - Dziękuję - dodała, kiwając sztywno głową.

Dość szybko udało się odbębnić tą wizytę bo gdy wychodziła Ben jeszcze wciąż siedział i rozmawiał od swojej. Zdołał jednak pożegnać się z nią kiwnięciem głowy. Na zewnątrz nie było trudno trafić po kierunku, wskazówkach i numerku. Tym razem trafiła na tylko jednego petenta więc dość szybko doszła do wizyty w 115. Wewnątrz też było biurko ale o dziwo za nim siedziała kobieta i to w cywilnym ubraniu. Widać jakiś pracownik cywillny.

- 7 IEC. Dobrze, proszę trochę poczekać. Sprawdzę co mamy na stanie. - już raczej starsza kobieta popatrzyła na kartkę wypisaną w poprzednim pokoju, wysłuchała co starsza sierżant w stanie spoczynku ma do powiedzenia no i w końcu powiedziała swoje. Podeszła do biurka gdzie był ktoś znacznie młodszy i rozmawiali chwilę ze sobą. Potem zaś nastąpiła tura chodzenia między regałami i sprawdzaniu jakichś akt, teczek i skoroszytów.

- Tak, chyba coś byśmy mieli o twojej jednostce. - starsza pani w okularach pokiwała głową wracając do biurka i siadając z jakąś otwartą teczką. - No niestety. Straty podczas letnich walk były duże. Więc… no zresztą sama zobacz. - kobieta chyba próbowała być miła i jakoś złagodzić to co miała do przekazania. Ale obie wiedziały, że to mało realne. Jedna była “tam” i miała świadomość jak jest “tam”. Druga zaś pewnie po raz kolejny przerabiała podobny scenariusz, tak samo zawsze trudny. W końcu przekręciła teczkę i oczom Lamii ukazał się zeszyt w kratkę z ręcznie robionymi długopisem Szereg nazwisk, imion, stopni, dat wypisanych starannym, czytelnym pismem. Aż groza brała przy ilu był skrótowiec MIA, WIA lub KIA. Z prawie dziesięciu tuzinów nazwisk jedynie garstka wróciła do bazy. Trochę ponad tuzin.

- To spis na koniec miesiąca. Na koniec sierpnia. Myślę, że jednak dość dobrze oddaje stan akturalny twojej jednostki. Za bardzo się tutaj nie zmieniło. Większość z tych którzy wrócili o własnych siłach poszli na urlop. Pozostali jeszcze są w szpitalach ale nie wszystkie dane ze szpitali spływają do nas regularnie. Większość rannych zapewne przewieziono do Sioux Falls. - kobieta tłumaczyła co i jak. Brzmiało sensownie. Szpital i urlop. Zaległy. Ale skoroszyt to potwierdział. Bękarty zostały rozbite i jako zwarta jednostka 7 niezależna kompana saperów przestała istnieć. Te prawie cudem ocalałe bez żadnych skrótowców nazwiska z trudem starczyłoby na niepełny pluton. A widziała notatki oznaczające przeniesienie do innych jednostek, głównie na własną prośbę. Reszta była jeszcze po szpitalach, domach weterana albo zbyt złamana aby kontynuować służbę więc wypisano ich do domu na stałe.

Ale na samej górze listy było nazwisko dowódcy jednostki. Kap. Gerber, Andrew. MIA. Zaginiony w akcji, uznany za zmarłego. Jak wielu z listy. Tak wielu. Ale to było typowe dla walk odwrotowych albo w kotłach. Gdy właściwie dało się policzyć tylko tych którzy jakoś dotarli do swoich. Z pozostałymi właściwie nie było wiadomo co się stało. Bo nie było komu powiedzieć. Czasem ktoś coś widział czy słyszał to przekazał jeśli się udało przebić do swoich. Ale dla wojskowej ewidencji brak ciała, żywego, martwego, okaleczonego oznaczał skrótowiec MIA. Czyli armia nie wiedziała co na pewno stało się z jej żołnierzem.

Znalazła też swoje nazwisko. St.srg Mazzi, Lamia. WIA. I na koniec miesiąca była oznaczona jako hospitalizowana w Sioux Falls. Teraz z papierem jaki wystawił jej doktor Brenn zostanie zapisana jako podoficer w stanie spoczynku niezdolna do dalszej służby.

Odłożyła stertę papierów na blat, układając je pedantycznie wzdłuż krawędzi blatu. Wyrównywała je mechanicznie, czując jakby ktoś przysypał ją stertą gruzu, odcinając możliwość swobodnego oddechu, bądź wyprostowania pleców. Gdy zaczęła czytać jeszcze miała nadzieję, tę bezsensowną, głupią nadzieję, na znalezienie odpowiedzi, kogoś bliskiego. Lecz im dalej czytała, tym entuzjazm opadł, zastąpiony przez rozgoryczenie, a potem apatię. Najbardziej bolesne okazało się przeczytanie “MIA” przy nazwisku kapitana.
Jeszcze przed chwilą łudziła się, że go znaleziono, może nie całego i zdrowego, jednak żywego. Jakaś choć drobna informacja gdzie jest, albo gdzie był. Że żyje, nie został tam, na Froncie. Bękarty rozwiązane, nie dziwne. Wróciła raptem garstka, z czego spora część niezdolna do dalszej służby, tak jak Mazzi.
- Czyli nie ma tu nikogo ode mnie, z kim mogłabym się zobaczyć? - odpowiedziała pustych, ochrypłym głosem, podnosząc na kobietę wzrok, choć nie widziała jej. Obraz za bardzo się rozmazywał, a powieki piekły - Przeniesiono ich, poszli na urlopy...albo nie żyją.

- Proszę pozwolić, zaraz sprawdzę. - kobieta położyła i uścisnęła swoją dłoń o zniszczonej skórze na dłoni młodszej kobiety aby ją jakoś pocieszyć i dodać otuchy. Uśmiechnęła się smutnym uśmiechem i rozumiejącym spojrzeniem. Potem przesunęła z powrotem skoroszyt na swoją stronę i zaczęła go studiować. Przesuwała linijką po kartce aby nie pomylić zapisanych linijek w tabeli ale w końcu zaczęła kiwać potakująco głową.

- Tak, widzę, że kilka nazwisk jest zameldowanych w bazie. Przechodzą szkolenia albo dopiero wrócili ze szpitala albo urlopu. Zaraz ci je wypiszę, daj mi chwilkę. - pokiwała głową już zdecydowanie i szybciej po czym wzięła jakiś kołonotatnik i zaczęła przepisywać nazwiska w zgrabną listę. Lista nie była długa. Kobieta wyrwała kartkę i przesunęła w stronę Lamii. Cztery nazwiska.

- Srg. Lucas Byron, st. szr. Isaac Perez. Ci dwaj powinni być u nas. Nadal są na urlopie ale widocznie i tak zostali u nas. Nie potrafię powiedzieć czy w tej chwili są u nas w bazie. Będziesz musiała sama popytać. - kobieta o manierach i wyglądzie starej bibliotekarki wskazała na dwa pierwsze nazwiska na szczycie listy. - Obaj zostali w Bękartach więc pewnie z tymi co wrócą do jednostki będą stanowić zalążek do odbudowy jednostki. - wyjaśniła pracownica kadr.

- Oprócz tego jest kpr. Plummer Scott. Czasowo przeniesiony do sekcji szkolenia szkoły łączności jako instruktor. No i kapral Wilson. Poprosiła o przeniesienie do jednostek transportowych. Niemniej tutaj mają swoją bazę albo w Sioux Falls. Nie jestem pewna bo często jeżdżą rokadowo, nie wiem gdzie dokładnie stacjonuje. Przypisana jest do nas ale w praktyce różnie może to być. Więc już właściwie nie jest Bękartem no ale może uda ci się ją spotkać. - kobieta wyjaśniła dlaczego na liście znalazły się te nazwiska jakie już częściowo były na wypisie ze szpitala ze Sioux Falls. Nawet jeśli technicznie to już nie były Bękartami.

Kolejne nazwiska, czarne litery wypisane na białych kartkach… i pustka w głowie, brak obraz czy wspomnień. Zupełnie jakby pierwszy raz słyszała o Perezie czy Isaacu. Za to wyjaśniła się sprawa dwójki z Wojskowego - udało im się, przeżyli i nie pokiereszowało ich na tyle, by odejść do cywila. Dalej robili to co kochali, w co wierzyli. Nie stracili wiary w misję, Mazzi im zazdrościła.
- Gdzie zakwaterowano sierżanta Byrona i szeregowego Pereza? - spytała gapiąc się w kartki - Byłoby mi łatwiej zacząć szukanie. To duża baza, ch… chyba. Tak mi się wydaje.

- Tak, oczywiście. Zaraz ci napiszę. - kobieta wzięła z powrotem kartkę jaką właśnie podała gościowi i znów coś zaczęła dopisywać. Szukanie w kajecie trwało chyba dłużej niż samo wpisanie paru skrótów na kartkę. - Tu masz gdzie są zakwaterowani. Ale obawiam się, że twoja przepustka nie zezwala aby się tam udać. Ale możesz pójść do biura przepustek. To na parterze. Powiedz w czym rzecz i może po prostu wezwą ich do biura jeśli są w bazie. Trochę szkoda gdybyście po tym wszystkim rozminęli się o włos. - rzekła oddając Lamii kartkę z dopisanymi adresami czwórki żołnierzy.

W oczach Mazzi pojawił się cień życia, przełknęła ślinę i nawet spróbowała się uśmiechnąć. Kiepsko wyszło, ale starała się, nie? Liczyły się chęci.
- Dziękuję, tak zrobię. Biuro przepustek… do garnizonu - zrobiła przerwę po czym dodała czymś na kształt żartu - Ciężko się przestawić… z trepa na cywilbandę, ale robię postępy - wstała i kiwnęła kobiecie głową - Jeszcze raz dziękuję… a który to pokój?

- Mniej więcej tak jak do nas tylko na parterze. - wskazała palcem w dół na podłogę. - I niech Bóg ma cię i was wszystkich w opiece. - uśmiechnęła się życzliwie na pożegnanie a Lamia wróciła na korytarz. Potem schody na dół, jak do wyjścia tylko na parterze znów musiała skręcić w tą samą stronę tylko piętro niżej. Dość szybko znalazła drzwi z odpowiednim napisem oznajmiającym, że biuro przepustek znajduje się za nimi.

Wewnątrz było biuro ale tym razem za przepierzeniem. Musiała stanąć przed okienkiem za jakim siedział kolejny urzędnik. Też w mundurze i też w stopniu sierżanta. Popatrzył na petenta wyczekująco aż przedstawi swoją sprawę.

Petent za to popatrzył na niego zrezygnowanym wzrokiem. Westchnął cicho i przetarł twarz dłonią, zanim położył w okienku kartkę.

- Witam, pani z kadr skierowała mnie do was, sierżancie. Tych dwóch żołnierzy przebywa u was - zmusiła usta do uśmiechu, pokazując palcem na odpowiednie nazwiska - Chciałabym prosić o możliwość rozmowy z nimi. Wiem, że możecie ich tu sprowadzić, o ile znajdują się aktualnie na terenie jednostki.

- Ah tak, w kadrach tak powiedzieli? No zobaczymy a w jakiej sprawie mielibyśmy ich tutaj wezwać? - zapytał przeglądając kartkę jaką Lamia dostała piętro wyżej. Albo jej się wydawało albo coś był chyba nieprzychylny. Jej, jej sprawie czy robieniu czegokolwiek w ogóle. No ale jednak miał prawo pytać o powód odrywania wojaków od ich codziennego rytmu i spraw.

Saper przymknęła oczy, zbierając się w sobie, by po raz kolejny wyłożyć skróconą historię życia, tym razem ubarwioną o nowe detale. Westchnęła cicho, wypuszczając powietrze nosem powoli.

- To dwa ostatnie Bękarty, z którymi da się tu porozmawiać. 7 IEC, które nie istnieje. Szukałam ich, odkąd wyszłam ze szpitala… zostali tylko oni. - przełknęła ślinę, mrugając intensywniej aby nie rozpłakać się, gdy już była praktycznie u celu. Nie dała dupy od przekroczenia bramy, chciała aby ten stan rzeczy się utrzymał, choć i tak czuła jak czarna ściana paniki klei się jej do pleców.

- Chcę się z nimi zobaczyć, ostatnio widzieliśmy się w kotle, a potem obudziłam się w szpitalu - Powolnym ruchem położyła na pulpicie okienka książeczkę wojskową, z plikiem złożonych kartek w środku. - Starsza sierżant Lamia Mazzi. W stanie spoczynku.

- Starsza sierżant. W stanie spoczynku. - sierżant po drugiej stronie szyby pokiwał głową gdy przeczytał podane papiery. Ale zabrzmiało to jakoś złowróżbnie. Jak jakieś przekleństwo czy oskarżenie.

- Daj spokój Jack. Myślę, że można potraktować to jako sprawę rodzinną. Nie bądź bucem. - facet który siedział biurko dalej chyba usłyszał wystarczająco dużo aby się wtrącić. Odezwał się do kolegi z koleżeńskim upomnieniem wspomagając to spojrzeniem dającym do myślenia. Jack pokręcił z niezadowolenia głową i machnął trzymaną kartką.

- Młody! - zawołał rozkazująco. Zaraz otwarły się drzwi wewnątrz biura i wszedł do nich jakiś krótkoostrzyżony szeregowy. Stanął przed wszechwładnym panem sierżantem czekając na polecenia. - Sprawdź co porabia ta czwórka. Dowiedz się gdzie są. I, że mają rozmowę z koleżanką. Lamia Mazzi. Chcą gadać to niech tutaj przyjdą. - sierżant dopisał na kartce z kadr nazwisko gościa w ramonesce i wręczył ją z wyraźną niechęcią młodemu szeregowcowi.

- Tak jest! Już lecę! - młody strzelił obcasami i odmaszerował z powrotem przez te same drzwi co przyszedł.

- A ty musisz poczekać. - sierżant przy okienku zwrócił się do Lami wskazując jej na wolne krzesła po jej stronie przepierzenia.

Kiwnęła głową, zbierając manele do kieszeni. W brzuchu ścisnął ją lęk… a co jeśli nie będą chcieli rozmawiać? Nie będą chcieli jej widzieć…
- Dziękuję - obróciła głowę do tego drugiego, który okazał człowieczeństwo zamiast patrzeć na nia jak na dekownika migającego się od służby. Usiadła na pierwszym krześle z brzegu, opierając łokcie o kolana i nerwowo wyłamywała palce, wpatrując się gdzieś w podłogę między nogami.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline