Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-06-2019, 22:09   #94
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Czekanie przedłużało się. A może tylko tak się wydawało bo się właśnie czekało. Ktoś przyszedł w sprawie przepustki, zerknął nawet w jej kierunku przez moment a w końcu skończył załatwiać sprawę i wyszedł. Znów w tej poczekalni została sama. Drzwi otworzyły się i do wewnętrznej sali wrócił młody posłaniec.

- Kapral Wilma została przeniesiona do Sioux Falls i nie ma jej teraz w bazie. Kapral Plummer prowadzi teraz zajęcia i powiedział, że może się spotkać ale jak skończy. A skończy za jakieś dwie godziny. Srg. Byron wyszedł na miasto i nie wiadomo kiedy wróci. A st.szeregowy Perez siedzi w ciupie. - młody szeregowy zameldował służbiście przedstawiając sierżantowi wynik swoich poszukiwań. Ten przyjął meldunek i popatrzył na czekającą kobietę.

- No to słyszałaś. Możesz poczekać na Plummera albo poszukać Byrona na mieście. - obwieścił jej z ledwo ukrywaną satysfakcją.

- Nie mogę zobaczyć Pereza? - saper opadły ramiona, pokręciła głową, a potem ukryła twarz w dłoniach, nieruchomiejąc na parę chwil, a gdy się odezwała, to tonem zdartej płyty - Proszę, nie mam czasu czekać. Nie jestem tu sama… tylko z opiekunką, bo sama nie nadaję się na długie wycieczki. Została za bramą, procedury. Byrona nie znajdę… nie pamiętam jego twarzy. Wielu rzeczy nie pamiętam. Amnezja… agorafobia. Napady lęku… miasta nie kojarzę, nie wiem gdize mógł pójść.

- Szeregowy Perez mówił, że sierżant Byron pojechał do “Manhattanu”. Zawsze tam chodzą. - młody szeregowy wyrwał się chyba pod wpływem widoku umęczonej kobiecej twarzy i chyba chciał jej pomóc.

- Co pyskujesz? Pytał się ktoś ciebie o zdanie? To wszystko! Odmaszerować! - sierżant przy okienku zaperzył się jakby szeregowy zabrał mu ulubioną zabawkę. - A co do ciebie to nie. Nie możesz widzieć się z Perezem bo nie masz przepustki aby poruszać się po terenie bazy na jakiej jest areszt! - z podobną złością ale też i wyczuwalną satysfakcją obwieścił podoficer w stanie spoczynku.

- No chyba, że sierżant Mazzi miałaby odpowiednią przepustkę. - odezwał się ten drugi co siedział w głębi sali. Jack odwrócił się do niego zaskoczony.

- Co ty gadasz Martin? Przecież nie ma odpowiedniej przepustki ma tylko czasową na zieloną strefę. - wskazał na kawałek papieru jaki Lamia otrzymała w terminalu jako bilet ograniczonego wstępu.

- Przypominam ci, że jesteśmy w biurze przepustek Jack. A ona mi coś wygląda na dziewczynę szeregowego Pereza. I wtedy miałaby prawo do widzenia. Powiedzmy na pół godziny. - facet mówił coś pisząc i chyba pozostała dwójka zorientowała się co pisze jak stuknął w ten papier pieczątką a potem wstał podchodząc do okna. - Proszę, o to przepustka. Ale proszę nie zwłóczyć bo o 11:00 musisz być z powrotem w zielonej strefie. - podał podobny papierek jaki Lamia otrzymała w terminalu. Ale ten miał żółty pasek i wpisany docelowy adres jako areszt. - Nie bądź bucem Jack. - rzekł przechodząc z powrotem obok kolegi i wracając na swoje miejsce. Jack zaklął coś z niedowierzaniem i pokręcił głową. Zrobił to co zwykle mają w zwyczaju wkurzeni podoficerowie.

- Młody! - wrzasnął rozeźlonym głosem. Drzwi prawie z miejsca stuknęły otworem i ten sam szeregowiec prawie podbiegł do sierżanta ale nawet nie zdążył zasalutować gdy otrzymał od niego polecenie. - Zaprowadź tą… sierżant w stanie spoczynku… do aresztu. I dopilnuj aby o 11:00 była z powrotem w zielonej strefie! Odpowiadasz za to osobiście! - pogroził mu palcem i młody tylko stuknął służbiście obcasami.

- Tak jest! Już lecę! - odkrzyknął i przeszedł przez jakieś drzwiczki w przepierzeniu po czym podszedł do Lamii. - Proszę za mną! - z przyzwyczajenia krzyknął do niej ledwo trochę ciszej niż przed chwilą odmeldowywał się sierżantowi.

Przez ściśnięte gardło ciężko szło cokolwiek powiedzieć, papiery w dłoniach parzyły jak wyjęte z wrzątku. Wreszcie Mazzi podniosła spojrzenie i zawiesiła je na wybawcy.
- Dziękuję… - powiedziała z trudem wyduszając ze wzruszenia dźwięki. Zaraz też odkaszlnęła, spoglądając na szeregowego i kiwnęła mu głową.
- Jasne młody, nie dygaj. Nigdzie ci się po drodze nie zgubię - uniosła lewy kącik w mizernym półuśmiechu.

Martin uśmiechnął się sympatycznie na pożegnanie. W przeciwieństwie do Jacka. Szeregowy chyba miał nadzieję jak najszybciej opuścić sąsidztwo rozeźlonego szefa. Poprowadził gościa tym samym korytarzem co wędrowała wcześniej tyle, że skierowali się nie ku centrum budynku i głównemu wyjściu tylko gdzieś w bok, po jakichś schodach na dół aż wyszli na zewnątrz z innej strony. Potem przeszli przez kawałek placu aż do bramki w ogrodzeniu gdzie sprawdzono ich przepustki. Wszystko było w porządku więc przeszli dalej.


Po drugiej stronie zaczynały się już prawdziwe koszary. Wojskowe miasteczko. Kontenery mieszkalne z dawnych czasów, kampery, namioty, baraki zbite z desek i bali oraz coś co chyba było zlepione z czego się dało. Niemniej budynki były schludne, ulice i przejścia zamiecione co nadawało ducha wojskowego porządku przy tej typowo powojennej pstrokaciźnie.

No i wojskowi. Przeważnie mężczyźni, przeważnie w kwiecie wieku. W mundurach, w koszulkach, koszulach, pod krawatem, paru nawet na gołą klatę opalało się, pracowało czy zbijało bąki. Kobieta, młoda a przede wszystkim w cywilu, pasowała tutaj jak pieść do nosa. Więc oczywiście przykuwała uwagę. W większości spojrzeń. Ale było też parę gwizdnięć czy zawołań pod jej adresem. Szeregowy jednak nie zwalniał i doprowadził ją do jakiegoś solidniejszego budynku. Weszli i od razu można było się poczuć jak na komisariacie. Biurko, regulamin, stojak z pałkami i shtogunami, kraty. No i “MP” na opaskach pracowników tego biura.

- Widzenie rodzinne. Czas do 11:00. Do szeregowego Pereza. My z biura przepustek. - szeregowiec zameldował się jakiemuś sierżantowi z wąsem. Ten sięgnął po żółtą przepustkę Lamii, przeczytał i skinął głową.

- No rzeczywiście. Macie 20 minut. Cameron zaprowadź ją do Pereza. - wąsacz zwrócił się do jakiegoś podwładnego z biurka obok. Ten skinął głową, podniósł się i dał znać gościowi aby poszła za nim. Wziął jakieś klucze z biurka szefa i musiał nimi z kilka drzwi otworzyć. W końcu zatrzymał się przed drzwiami wpuszczając kobietę przodem. Okazało się, że to klasyczna sala widzeń. Kazał jej poczekać i wyszedł gdzieś na chwilę. Po drugiej stronie i po paru chwilach drzwi otworzyły się i wszedł przez nie facet w rozkopletowanym mundurze.
Miał spodnie, bez paska oczywiście, koszulkę i rozpiętą koszulę. Od razu ją zobaczył, roześmiał się i podbiegł do drugiej strony zakratowanego biurka.

- Lamia! Jednak się wywinęłaś od kostuchy! Cholera świetnie, że ci się udało! - zawołał radośnie sadowiąc się na krześle i odruchowo przykładając dłoń do krat jakie ich rozdzielały.

Poznał ją… wreszcie ktoś ją poznał! Nie wiedziała kiedy sama rzuciła się do kraty, wczepiając palce w siatkę po swojej stronie, byle tylko dotknąć dłoni po drugiej stronie. Upewnić się, że są prawdziwe… a nie że są tylko nowym majakiem.
- I… Isaac? - spytała i głos się jej załamał, gdy patrzyła na niego, chłonąc każdy detal anatomii. Pamiętał ją, wbrew najgorszym obawom trawiącym saper podczas czekania nie zaczął od klątw i wyzwisk, ale ucieszył się. Ona też zaczęła się uśmiechać, chociaż usta jej drżały - Ty… ty żyjesz. Myślałam… myślałam - pokręciła głową, mrugając jak opętana - Co u innych? Widziałeś ich? Wiesz coś? Jak się trzymasz, potrzeba ci czegoś? Co odwaliłeś że cię zamknęli?

- Drobiazg. Wróciliśmy z Byronem z miasta, trochę nas się na bramie czepiali to mnie troszkę poniosło. No przecież nie siedziałem o suchym pysku cały wieczór no ale “nawalony w trzy dupy” to już kurwa przesada. No i trochę im się nie spodobały moje tłumaczenia no i jak widzisz wezwali żandarmerię no i wiesz jak to się tłumaczy coś empi. - wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem awanturę w jaką pewnie wdał się w jedną z ostatnich nocy. Roześmiał się nawet z tego wszystkiego jakby go to nawet bawiło. No albo tak się cieszył z tego spotkania.

- No z naszych trochę wróciło. Ale wiesz, zwykle ze szpitala to szedł na urlop. Jak gdzieś bliżej to nawet od razu ze szpitala jechał do domu albo rodzina go odbierała. No dlatego pustki mamy na kwaterze. Znaczy ze starych. Teraz rzucili kolejne mięso do przemielenia to ich teraz maglują. A my z Byronem balujemy jak królowie, co noc balanga na mieście. To jest życie! Cholera szkoda, ze “tam” nie mogliśmy tak sobie poużywać. - Isaaca wydawało się to wszystko bawić i miał świetny humor. Mówił szybko i wciąż wzrok uciekał mu do kobiety po drugiej stronie siatki jaka ich rozdzielała.

- Teraz to nas, ze starych Bękartów jest trzech. Byron, Plummer no i ja. Do niedawna była jeszcze Wilma ale ona przeniosła się do Sioux Falls. Teraz jeździ z zaopatrzeniem. Śmiejemy się z chłopakami, że TIRówką została. Tylko nie mów jej tego przy niej bo cholery wtedy dostaje! - roześmiał się ponownie ubawiony własnym dowcipem. Wskazał palcem na ten ostatni punkt, że jest ważniejszy od innych.

- No ale opowiadaj co u ciebie! Rany jak cię ostatnio widziałem to kurde wyglądało, że lada chwila odwalisz kitę. A jak łapy? Widzę, że ci uratowali. Dobrze, bardzo dobrze. No ale gadaj, co u ciebie? - w końcu gdy wypruł się z największych i najważniejszych wieści wreszcie sam zaczął się dopytywać co się działo z kumpelą od ostatniego razu gdy się widzieli.

- Mnie nie tak łatwo się pozbyć - Mazzi siedziała prawie przyklejona do szyby, wciąż trzymając na niej ręce i nie mogąc oderwać oczu od człowieka po drugiej stronie. Zaśmiała się radośnie, gdy wyszedł temat imprez, skrzywiła gdy wspomniał Front… ale wiedział. Wiedział co się stało!

- U mnie dobrze… teraz już dobrze - pociągnęła nosem, wpatrzona w jego oczy - Dobrze cię widzieć, dobrze sobie… przypomnieć. Twarz, głos, ciebie. Pamiętam cię - dodała jakby to było ważne, a potem westchnęła i humor jej odrobinę siadł - Przewieźli mnie do Sioux Falls, nie było miejsca w Wojskowym, więc wylądowałam w miejskim szpitalu. Obudzili mnie po miesiącu śpiączki, ale żyję. Tylko… nie pamiętam - pokręciła szybko głową, a wzrok jej stał się udręczony - Nie pamiętam prawie niczego. Tylko urywki. Nie wiedziałam jak się nazywam, kim jestem. Nie wiem co się stało tam, na Froncie. Mam tylko… - zgrzytnęła zębami i pokręciła głową jeszcze szybciej, aż wreszcie zakurwiła pod nosem - Teraz mam ciebie, Byrona. Wilmę i Plummera. Żyjecie, to najważniejsze. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - wylała się trochę, przełykając ślinę - U mnie w porządku, znalazłam sobie zajęcie. Rozbijam się po Sioux Falls, wyrywam laski. Mieszkam u Betty, poznasz ją jak wpadniesz. To pielęgniarka ze szpitala, jest też Eve, fotograf z którą przyjechałam… Sonia, Val, Madi… Diana… - wyszczerzyła się wesoło i puściła mu oko - Rozbijamy się po Honolulu, albo starym kinie. Balet za baletem, że już prawie na dupie nie mogę siedzieć, no przynajmniej nie przez hemoroidy - zaśmiała się wesoło - Jak wpadniesz na przepustce do Sioux to się odzywaj. Razem ogarniemy balet. Mam całkiem niezłą ekipę, chłopów też. dogadacie się, sami swoi.

- A wiesz, może cię totalnie zaskoczę ale wolę się integrować z laskami. A napić się z chłopami to i tutaj mogę. - popatrzył na nią z ironicznym rozbawieniem machając na to wszystko ręką.

Saper zrobiła lustrzana minę, szczerząc się jak wariatka chociaż w wyjatkowo kosmaty sposób.
- No i dobrze, więcej mięsa do integracji dla mnie! - rzuciła z wymowną miną.

- I mówisz, że bujasz się teraz w Sioux Falls? U jakiejś dupy? No to zarypiaście. Kiedy cię wypuścili? I masz jeszcze L4, że tak bez mundurku się wozisz? I serio nic nie pamiętasz? Nic a nic? - zasypał kumpelę pytaniami ale najbardziej chyba zdziwiła go ostatnia informacja o jej amnezji.

- Nie… niewiele. Prawie nic. Nie sypiam normalnie bez wspomagaczy, mam napady paniki. Orzekli mi niezdolność do dalszej służby - przyznała z goryczą - Te parę przebłysków… jak wtedy gdy w ruinach skakaliście do boomboxa, a my ze starym siedzieliśmy na skrzynkach. I… ogień. Dużo ognia. Strach… pośpiech - zmarszczyła czoło i zadała to najważniejsze pytanie - Co tam się do cholery stało?

- To nic nie pamiętasz? - brwi szeregowca podjechały do góry gdy chyba pierwszy raz radość i beztroska na twarzy zostały zastąpione przez frasunek. - No ale jak co się stało? Kiedy? No a pamiętasz, że blaszaki ruszyły z ofensywą? Odcięli nas. Jak cię spaliło to zabrali cię ostatnim transportem jaki wydostał się z okrążenia. Znaczy wtedy to nawet tego nie wiedzieliśmy. Dopiero tutaj. Nawet nie wiedzieliśmy do końca czy komuś z was się udało. - po chwili zastanowienia Isaac wyrzucił z siebie kilka kontrolnych zdań z najważniejszymi rzeczami aby sprawdzić jak kumpela po drugiej stronie siatki zareaguje na te kluczowe słowa.

- Nie pamiętam… nic - wczepiła się mocniej w kraty, zwieszając głowę w dół - Dzieciństwa, domu, pierwszego faceta, ani jak się zaciągnęłam. Szkolenia. Kogo uważałam za najlepszego muzyka. Czy kiedykolwiek sprzedałam ci kopa, albo kto zginął tam… wtedy. Nic kurwa! - warknęła ze złością, a gdy podniosła głowę po jej twarzy ciekły dwie mokre strużki - Nic nie pamiętam - wyszeptała rozpaczliwie, patrząc na niego błagalnie - Pomóż mi… powiedz, od końca… co ze starym? Kiedy ostatni raz go widziałeś? wydostał się? był ranny? Przenieśli go gdzieś dalej? Jak tobie się udało? I Byronowi… Plummowi…. Wilmie… wiem, że jednego z nas przewiozła z Frontu ekipa Boltów ze Sioux, złapałam ich na mieście jak… szukałam was - przyznała - Pytałam wszędzie, musiałam was znaleźć.

- Nie pamiętasz nic a nic? To chujowo… - ten fakt chyba zafascynował Isaaca ale też i dotarło do niego jaka pustka otacza kumpelę. - Nie no stary to stary. Trzymał się do końca. I to był jego problem. Wyprowadził nas, powiedział, że nie będziemy czekać bo skończymy jak ci co czekali na odsiecz. Była sieczka. Chaos. Mało nas się przebiło. Część została. Spora część. No i tak go dorwali. Zobaczyli, że kapitan, że ogarnięty i dostał prikaz aby poprowadzić kontratak. My się wyratowaliśmy bo byliśmy przemieleni. Wystawił nam L4. A sam ruszył z powrotem z tym kontratakiem aby przebić się do reszty. Nie wiem co tam się dokładnie stało bo już nas przenieśli do szpitala a potem na tyły. I już nie wróciliśmy na Front. - szeregowiec spoważniał i przybrał zasępiony, ponury i nostalgiczny ton jakim zwykle rozmawiali o tych co już nie byli z nimi. O walkach, bitwach, odwrotach, głodzie, śmierci, kalectwie i strachu. Coś o czym nie mówiło się na zewnątrz, coś co z zewnątrz rzadko kto rozumiał i jeszcze rzadziej pytał. Coś o czym nawet oni sami niezbyt chcieli pamiętać i często woleli zapić i przebalować to wszystko. A czas się kończył. Minuty tego spotkania uciekały i wydawało się, że ledwo siedli i zaczęli rozmawiać a już niewiele zostało do końca rozmowy.

- Isaac… - saper przemogła się, chociaż miała wrażenie jakby ktoś wrzucił ją w ciemną, mroczną otchłań i tam pozostawił, bez szans na wynurzenie do światła. Miał rację… cały Andy. Obrywał za swoich ludzi, chronił ich jak tylko mógł. Tak to działało, on ich żyłował, oni skakali za nim w ogień. I odwrotnie.

- Jesteś tu, udało ci się. Chłopakom też… i Wilmie… a stary jest zbyt uparty żeby zdechnąć. Zobaczysz, jeszcze wróci i znowu zacznie piłować mordę - pociągnęła nosem, przecierając oczy rękawem. - Muszę spadać, dali nam tylko pół godziny… ale wrócę. W przyszłym tygodniu przyjadę. Nie odpierdalaj niczego, to razem wyskoczymy w miasto. Jak kiedyś… pewnie… słuchaj, potrzebuję twojej pomocy. Możesz… opisać Byrona? Jak wygląda… wiesz, nie pamiętam - popukała w skroń.

- Byron? No taki spaślak. Dlatego przecież wołamy go “Chudy”. Szef zaopatrzenia w końcu to musi być cwaniak nie? - Isaac chyba musiał chwilę przewinąć informację, że osoba z jaką rozmawia właściwie nic nie pamięta z wspólnych czasów. Dlatego gdy wychodziła ta niepamięć to widać było trochę rozkojarzenia i zdziwienia na jego twarzy. Ale mówił szybko i spieszył się bo drzwi mogły już otworzyć się w każdej chwili przerywając to spotkanie.

- To zostaw swój adres gdzie cię łapać w tym Sioux. To się jakoś spikniemy. No tak, musimy się spotkać. Aha i o Wilmę to zapytaj Byrona. On chyba ma jej namiar w Soiux Falls. To z nią ci pewnie by było najłatwiej się spotkać jeśli też tam mieszkasz. Chociaż… Ona tak teraz to często w trasie jest, zależy gdzie ją rzucą… No ale! No pewnie, jak już się znaleźliśmy to się znajdziemy znowu! Pogadaj z Byronem on pewnie jest na mieście. Plummer to pewnie ma jakieś szkolenia teraz. Cholerny okularnik, wzięli go za speca aby produkował kolejnych. Cwaniaczek. - szeregowiec trajkotał jak najęty i poklepywał blat stołu po swojej stronie gdy prosił byłą sierżant o jakiś adres kontaktowy. Przerwał gdy w okienko drzwi zastukał strażnik i gestem wskazał na zegarek. Zaraz to widzenie miało się skończyć.

Mazzi chciała zaprotestować, bo jak to? Już koniec? Dopiero przecież weszła do pokoju i zobaczyła Pereza przez szybę. Szybko wyrecytowała adres Betty, a potem równie szybko dorzuciła alternatywny namiar.
- Jak coś, znajdź klub “41”, przy barze jest Garry, kelnera to Val… blondyna z dredami. Powiesz im że mnie szukasz i jesteś Bękartem, a ci dadzą namiary, jeśli zapomnisz. - ścisnęła przez kraty jego ręce, patrząc mu w oczy ze smutkiem - “41” i Val. Albo St. James Valley 9/15. Znajdę Chudego, dostanie wersję papierową i… jak na mnie wołaliście?

- No tego też nie pamiętasz? Masz długopis? Daj, zapiszę. - Lamii udało się zaskoczyć swoją niewiedzą i lukami w pamięci po raz kolejny w trakcie tej krótkiej rozmowy. Wygrzebała gdzieś z zakamarków kurtki jakiś długopis i podała mu go przez siatkę. Isaac szybko zaczął zapisywać adres na wolnym ramieniu. - No jak? Byłaś naszą Złotą Rybką. Dlatego wołaliśmy cię Złotko albo Rybka. - aresztant zapisywał szybko kolejne litery na własnej skórze i oddał jej długopis gdy już drzwi się otworzyły i strażnik oznajmił koniec widzenia. - Dobra to nie daj się tam w tym Sioux Falls! Jeszcze się spotkamy to pogadamy na spokojnie! - zawołał już z progu gdy strażnik zamykał drzwi do sali widzeń. Przez chwilę Lamia siedziała sama gdy strażnik pewnie musiał odprowadzić Isaaca a potem wrócić aby otworzył drzwi od jej strony. No i wrócili we dwójkę do biura wąsacza gdzie wciąż czekał młody szeregowiec który miał ją odprowadzić z powrotem do zielonej strefy.


Jednostkę macierzystą Bękartów Mazzi opuszczała na sztywnych nogach, ledwo nimi powłócząc po równym jak rzadko chodniku. Szła mechanicznie przed siebie, z pustą głową i ciężarem wgniatającym głowę w ramiona. Minęła bramkę, odebrała swoje graty, potem przeszła po płycie parkingu, aż doszła na środek i tam stanęła, dysząc ciężko jakby przebiegła cztery mile z obciążeniem. trzęsącą się dłonią wyjęła i odpaliła papierosa, ćmiąc go w spokoju póki żar nie podszedł pod filtr. Wtedy też przydeptała rzucony niedopałek butem i ruszyła dalej, do kina. Jeśli Eve mówiła prawdę, tam właśnie miała czekać, a przecież… zostało jeszcze coś do załatwienia.

- Lamia! - Eve poderwała się znad jakiegoś stolika w kawiarni gdzie siedziała nad jakąś kawą, kolorową gazetą i czymś z cukierni. Zostawiła to wszystko i podbiegła do kumpeli obejmując ją mocno. - I co? Jak poszło? - zapytała niepewna gdy nieco odchyliła się do tyłu aby na nią spojrzeć.

Saper wczepiła się w nią, obejmując jakby od tego uścisku zależało jej dalsze życie i stała tak, a czas płynął gdzieś obok.

- Już… w porządku - wymamrotała z czołem opartym o jej ramię i zamkniętymi oczami. Opadła z niej część napięcia, pozostawiając zmęczenie, oraz ból głowy, ćmiący w skroniach jeszcze delikatnie, lecz z tendencją do przerodzenia w rasową migrenę.
- Możemy… gdzieś pojechać? - poprosiła - To klub, Manhattan, gdzieś w mieście. Opowiem ci po drodze, dobrze? Znalazłam… są jeszcze inni. Nie Andy, jemu dali MIA, a-ale… nie jestem sama. Nie wszyscy tam zginęli… przez… przeze mnie.

- No pewnie, że pojedziemy. I widzisz? Ktoś jeszcze przeżył! No to super! Jak kogoś znalazłaś to zawsze będziecie mogli się spotkać ponownie! - blondynka była pozytywnie nastawiona i z radością przyjęła nowiny kumpeli obejmując ją przy tym mocno i głaszcząc ją uspakajająco po głowie. - To chodź, pojedziemy do tego “Manhattanu”. - uśmiechnęła się do niej łagodnie i delikatnie nakierowała ją w kierunku wyjścia na parking.

- Wiesz gdzie ten “Manhattan”? - saper zadała w miarę trzeźwie pytanie, dajac się holować fotograf aż do jej auta. Po drodze wyduszała z siebie krótkimi zdaniami opowieść o tym, co stało się i czego się dowiedziała w koszarach. Niczego nie zatajała, ani nie pomijała czy nie przeinaczała. Opisała spotkanie z Isaaciem, radość z tego gdy się zobaczyli i jej ulgę, gdy nie rzucił się na jej widok z wyzwiskami na kratę.
- Byron siedzi w tym klubie… nie wiem jak wygląda, będzie ciekawie - mruknęła na koniec, spluwając ze złością na ziemię - Przepraszam Eve. Za to że cię w to mieszam.

- Nie szkodzi. Nie przejmuj się wiesz, jak mamy się pewnego dnia pohajtać a i tak jesteśmy kupelami i wspólniczkami to dość trudno aby się jedna drugiej w coś nie wplątała. - blondynka roześmiała się pogodnie gdy uruchomiła samochód. Przerwała bo musiała uważać aby wyjechać w tym gąszczu zaparkowanych aut a w międzyczasie słuchała wieści od ciemnowłosej pasażerki.

- No to jedziemy do tego “Manhattanu”. Nie wiem gdzie jest no ale na pewno ktoś tu wie i znajdziemy. Hmm… A czekaj ale knajpa jak knajpa a jak znajdziemy tego konkretnego człowieka? Pamiętasz go? - kierowca zapytała gdy już wyjechały na drogę jaka prowadziłą do głównej bryły Mason City skąd przyjechały jakiś czas temu. Teraz już zbliżało się południe i środek dnia a gdy tu zajeżdżały pilotowani przez Diane to był późny ranek.

- Isaac dał mi parę detali, jak wygląda, będę szukać - powiedziała, a w jej głosie zabrzmiała determinacja - Jeśli nie podziała wyjdę na środek i zacznę go wołać po nazwisku… liczę też że może przypadkiem… mnie pozna. Dzięki Eve, będziesz mogła pierwsza korzystać rano z łazienki i dostaniesz drugą kołdrę - sierżant wychyliła się, całując ją w policzek.

- Wolałabym coś ciepłego do buzi. Albo chociaż coś plastikowego. - Eve pokręciła noskiem zerkając ironicznie na kumpelę siedzącą obok. - Nie bój się, jakoś znajdziemy tą knajpę i jakoś znajdziemy tego Byrona jeśli tam będzie. - dodała z otuchą i pogłaskała dłonią policzek kumpeli.

Wróciły do miasta i po chwili wahania Eve postanowiła pojechać do centrum i tam kogoś zapytać. Zatrzymywały się tak, ze dwa czy trzy razu ale w końcu ujrzały szyld zbity z dwóch desek i napis szukanego lokalu nad wejściem. - Jest! - zawołała ucieszona fotograf po czym zaczęła się procedura szukania miejsca do zaparkowania i samo parkowanie. Jeszcze przejść przez ulicę i znalazły się wewnątrz lokalu.

Nowe twarze, dźwięki, zapachy… i coraz bardziej zmęczona saper. Gdyby nie blondynka, pewnie dałaby sobie spokój, choć raczej więcej by ją to kosztowało. Przed progiem poprawiła włosy, na siłę układając usta w uśmiech, a wewnętrz zaczęła od standardu.
- To co maleńka, dasz sobie postawić drinka?

- Tobie? Zawsze i wszędzie. - blondyna unioła brew w ironicznym grymasie ale szybko uśmiechnęła się sympatycznie i podała Lamii swoje ramię do złapania jakby podawała je opiekuńczemu mężczyźnie. No i weszły do środka. Środek “Manhattanu” przypominał skrzyżowanie klubu i pubu. Część stolików i sam bar przypominała wystrojem klasyczny pub do pogadania i napicia się piwa od biedy nawet do zjedzenia czegoś czy załatwienia interesów. Ale w głębi była scena z rurkami a przez głośniki płynęła mało z pubem kojarząca się muzyka. Raczej z klubem. Ale w środku dnia scena była pusta i żadne ślicznotki nie tańczyły na scenie. Muzyka jednak umilała pobyt gościom.

Gości zaś było tak średnio. W końcu porę trudno było uznać za typowo barową. Więc sporo stołów, krzeseł i taboretów stało pustkami. Z gości zaś to tak na oko sporą część stanowili mundurowi różnego pochodzenia. Ale zwykle byli pogrupowani przy swoich stolikach, była jedna czy dwie pary z których chociaż jedna strona była w mundurze niemniej tłumów jeszcze w tym lokalu nie było. Eve zatrzymała się przy barze czekając aż barmanka do nich podejdzie i rozglądała się ciekawie po lokalu.

Lokal nie umywał się do Honolulu, mógł robić za jego szatnię, albo toaletę. Już chyba sztuczny basen był większy niż ten cały “Manhattan”... ale teraz akurat to był ogromny plus - mniej terenu do przeszukania, większa szansa na znalezienie celu. Saper oparła się o lade, o siebie zaś oparła blondynkę.

- Kochanie, bądź tak miła i zrób nam dwa razy krwawą Mary - złożyła zamówienie ledwo barmanka zdążyła do nich podejść i otworzyć usta. Uwinęła się z zamówieniem ekspresowo, szklanki zmieniły miejsce z talonami.
- Szukamy grubasa w mundurze. Byrona. Wołają go Chudy - powiedziała znad szklanki, stukając nią w tę Eve - Ale najpierw za przyjaciół.

- Za przyjaciół! I za naszą spółkę! I związek! - blondynka ochoczo przepiła toast dorzucając prawie w ostatniej chwili coś od siebie. Stuknęła się szkłem, upiła, chuchnęła bo mocne było, zmrużyła oczka i roześmiała się na sam koniec.

- Tak, Chudy, no bywa tutaj. A coś przekazać? - dziewczyna zza lady wydwała się być ostrożna w udzielaniu obcym informacji o klentach lokalu. Pewnie dlatego zachowała neutralny, pełen rezerwy ton.

- Jest tu? - saper momentalnie odwróciłą w jej stronę głowę, przewieracając wzrokiem. Po chwili sapnęła, luzując odrobinę.
- Jeśli tu jest… przekaż mu proszę, że Złota Rybka się pluska przy barze - puściła jej oko, mocniej obejmujac Eve.

Dziewczyna zza baru skinęła głową i odeszła gdzieś na zaplecze. Zaś Eve przyjęła rolę chętnej i wdzięcznej foczki dając się przytulać i obłapiać. - Jak czekałam na ciebie to zrobiłam kosztorys naszej firmy. Tak na start i początki. Wiesz, myślę, że największy problem będzie nie tyle nagrać film czy znaleźć aktorów. Tylko miejscówkę no i dystrybucja. No i cena. A cena jednostkowa i ilość sprzedanych kopii wpływa na gażę aktorow no i nasz zysk. No ale to potem ci pokażę co mi tam powychodziło. W każdym razie klucz do sukcesu to dystrybucja. No i reklama. - powiedziała fotograf przysuwając swój stołek trochę bliżej stołka Lamii przez co jej udo właściwie ocierało się o udo obite tylko krótkimi szortami. Blondyna miała bardzo dobry humor i chętnie upiła kolejny łyk krwawego drinka.

- Reklama… będziemy stać z ulotkami czy od razu zawiesimy na nielegalu baner na urzędzie miasta? - Mazzi zaśmiała się cicho, zerkając katem oka czy od sali nie zbliża się zwalista sylwetka w mundurze. Zaraz spotka drugiego ocalałego, a czas pozwoli, ogarną jeszcze spotkanie z Plummem i rodzina znów będzie w komplecie, przynajmniej ta stąd. Wilmę musiała złapać w Sioux Falls.
- I te pokazy z starym kinie, te… noce dla dorosłych. Tam też spróbujemy sie pokazać.

- No tak, w starym kinie. Też o tym pomyślałam. I kino i ma już tradycję takich filmów. To by mogło zadziałać. Myślę, że to byłby właściwy krok. No ale tam wszystkim trzęsie Olga to z nią trzeba by się dogadać. No i chcesz to z tobą pójdę no ale akurat z nią to wolałabym nie gadać. Nadal mam je za złe tą sprawę ze zdjęciami. Chociaż może nie powinnam a nawet jej powinnam podziękować bo w końcu dzięki temu się poznałyśmy. No i nie chcę cię zostawiać na lodzie skoro mamy być partnerkami. A pewnie już wiesz jaka ona jest. - krotkowłosa blondyna widocznie jeszcze nie przebolała tak całkiem straty zdjęć które uważała za prywatne ale co do samej Olgi miała widocznie mieszane uczucia. No i chciała być okey wobec swojej kumpeli z jaką zawarły spółkę. I mówiła jakby próbowała nie żywić urazy do szefowej ochrony starego kina.

- Hej, wyluzuj - saper podniosła jej brodę, zmuszając do spojrzenia w oczy. Uśmiechnęła się też czule o zbliżyła twarz do jej twarzy, całując delikatnie.
- Nic się nie dzieje - powtórzyła pocałunek - Ogarniemy, że będzie dobrze. Wiem jaka ona jest, lubi nazywać ludzi brudnymi wywłokami i takie tam - puściła jej oko - Nie myśl o tym, na razie cieszmy się z pomysłów i tego co już nakręcone. Jeszcze trochę czasu i zobaczysz, dyski ssd nie będą się mieścić w biurze.

- No tak, na pewno. Masz rację. Co ja się przejmuję jakbym jakąś blondynką była. - pocałunek i czułość pomogły Eve bo poweselała słysząc te pozytywne rokowania jakie Lamia kreśliła dla ich właśnie zakładanej firmy. - I masz rację ona też lubi brzydko mówić do ludzi. Dlatego tak mi się strasznie podobało jak wtedy po sesji poszłyśmy do łóżka. No nie powiem, zgrzeszyłabym jakbym za to na nią psioczyła. - blondyna przemogła się i znalazła jednak jakiś pozytyw w szefowej ochrony starego kina. - No dobrze to pójdę z tobą. W końcu nie jest taka straszna a chodzi o nasze interesy nie? Ona ma łeb do interesów. Takie formowe seansy w jednej z jej sal powinny być w sam raz na początek. - fotograf poweselała gdy wróciła jej trzeźwość i radość patrzenia na szykujące się perspektywy.

- A niech mnie! Złota Rybka?! To ty?! Naprawdę ty?! Cholera no nie wierzę! Chodźno tutaj do Chudego! - nagle przez salę przetoczył się pełen niedowierzania męski głos. Głos potężny i dudniący tak samo jak sylwetka spaślaka który je wypowiadał. Facet był w rozpiętej, wręcz rozchełstanej koszuli a pod nią był wojskowy podkoszulek w rozmiarze ze sporą ilością X-ów. Oparł się jedną dłonią o blat baru nachylając się trochę na bok aby przyjrzeć się twarzy kobiety w skórzanej kurtce. Ale w końcu potwierdziły się jego przypuszczenia bo ryknął gromkim śmiechem i ruszył z rozchylonymi na boki ramionami prosto na dwie siedzące na stołkach kobiety. A raczej pierwszą z nich. Widać szykował się do serdecznego powitania “na misia” gdy tak nacierał swoim cielskiem wprost na sierżant w stanie spoczynku.

Ten głos też znała, bardzo dobrze na dokładkę. Gdzieś na krawędzi świadomości pojawił się przebłysk ciepła i spokoju, wywołujący od razu uśmiech na jej twarzy. Wiedziała, że cholernie mocno lubiła wielkoluda z brzuchem tak wielkim, jak jej głowa. Od razu zerwała się z miejsca, śmiejąc i piszcząc z radości. Wyminęła Eve, żeby rzucić się pędem prosto przed siebie, rozkładając bliźniaczo ramiona.
- Chudy! - piszczała przy tym jak mała, wyjątkowo szczęśliwa dziewczynka - Chudy!

- A jednak to ty! Naprawdę ty! Myślałem, że sobie jaja ze mnie robią jak mi powiedzieli o tej Złotej Rybce! - postawny grubas objął drobną kobietę w skórzanej kurtce tak mocno, że wydawała się niknąć i tonąć w jego objęciach. Z tej radości podniósł ją nad swoją głowę jakby naprawdę była małą dziewczynką. Wszyscy w lokalu zaczęli się patrzyć w ich stronę i też to niespodziewane spotkanie wywołało falę radości i sympatii w uśmiechach i spojrzeniu. Chudy postawił w końcu Lamię na podłodze ale jeszcze trzymał swoje łapy a jej ramionach jakby nie mógł się nacieszyć i uwierzyć, że naprawdę tu stoi przed nim.

Ona miała podobnie, obejmowała go na tyle, na ile się dało, szczerząc się i patrząc do góry na jego twarz. Ją też pamiętała - nalaną, często czerwoną, ale zawsze uśmiechniętą, gdy na nią patrzył. Cokolwiek by się nie działo.

- Pamiętam cię - powiedziała łamiącym się głosem, mrugając szybko i trąc twarz pięścią. Pociągała przy tym nosem starając się nie dać dojść do głosu paranoi. To działo się naprawdę, byli tutaj oboje.

- Chudy… to Eve - oprzytomniała na końcu, pokazując blondi przy barze - Moja dziewczyna. Chodź, usiądziemy gdzieś, napijemy się. Myślałam… myślałam że… - wróciła do niego wzrokiem, siorbiąc nosem - No wiesz… tak się cieszę, że cię widzę. Byłam u Pereza, on dał cynę co i jak. Siedzi w ciupie, jednak typek z biura przepustek się zlitował i rzucił żółtym papierem. Plumm… on teraz ma szkolenie… ale… kurwa, Chudy. - podskoczyła żeby go pocałować w policzek - Nic się nie zmieniłeś!

- Ty też nie! No dobra, masz mniej bandaży i reszty syfu w porównaniu do tego gdy widziałem cię ostatni raz. - zaśmiał się grubas w rozchełstanej koszuli munduru dając się zaprowadzić do blondynki jaka uprzejmie i dyskretnie czekała przy barze. I nie wiadomo skąd i kiedy miała aparat w dłoniach.

- Twoja dziewczyna? To jednak przerzuciłaś się na dziewczyny? - zapytał gruby podając swoją wielką łapę o wiele drobniejszej dłoni fotograf. Oboje roześmiali się wesoło na te przywitanie i komentarz. A Eve znów wyglądała na najszczęśliwszą blondynkę na świecie gdy Lamia przedstawiła ją jako swoją dziewczynę.

- A Izaac no tak. Wczoraj trochę za bardzo zabalowaliśmy i mieliśmy trochę kłopotów przy bramie. No wiesz, już właściwie po północy było. No i mówiłem durniowi aby skleił japę no ale nie. Jak zwykle mądrzejszy. No skórzane karki go zawinęły. Ale posiedzi dzień czy dwa i wyjdzie. Nic mu nie będzie. - Chudy oparł się o blat baru i zaczął z werwą opowiadać jak to tam z tym całym aresztem Isaaca wyszło. Nie wydawał się tym zbyt przejęty, zresztą sam aresztant też coś na zbyt zdołowanego nie wyglądał.

- To wcześniej próbowałam z dziewczynami? - Mazzi zrobiła minę wcielenia czystej niewinności, wachlując rzęsami do Byrona, a Eve wzięła pod ramię - Błagam, nie mów że kazałam chłopakom się kryć… dokładnie i po kolei - zaśmiała się, lecz wesołość nie trwała długo. Uśmiech zszedł z jej twarzy, czas na niewesołe wiadomości.

- Chudy, ja… straciłam pamięć - powiedziała wprost, łapiąc go za wielką grabę - Nie pamiętam nic, tylko… urywki. Głosy, dźwięki… tylko z Frontu. Nic z dzieciństwa, ani… o Rybce powiedział mi Isaac, też nie wiem skąd się wzięła - obróciła głowę patrząc niby na bar i butelki za nim - Szukałam was po omacku, w końcu znalazłam. Cieszę się… przez trochę myślałam, że nikt nie przeżył.

- Straciłaś pamięć? Znaczy amnezja? Tak konkretnie? - Chudy zareagował podobnie jak Isaac gdy dowiedział się o tej przypadłości kumpeli z oddziału. Ale Eve pokiwała smutno swoją blond głową pocieszająco poklepując Lamię po ramieniu na znak wsparcia i dzielenia się tą dolegliwością.

- No tak, Lamia jak już się obudziła w szpitalu to pamięta wszystko. Ale wcześniej to czarna dziura. - Eve potwierdziła wersję swojej dziewczyny zwracając się do jej frontowego kompana.

- Ja cię pieprzę ale syf. - sierżant Byron skwitował to w typowo wojskowy sposób. Machnął na barmankę i zamówił dla siebie piwo. Popatrzył na ciemnowłosą saper ze współczuciem i zastanowieniem.

- A powiedz. Lamia wcześniej też lubiła z dziewczynami? - Eve chyba też zżerała ciekawość o przeszłości kumpeli tak samo jak ją samą. No i temat był wesoły i luźniejszy. Byron roześmiał się rubasznie jakby przypomniało mu się coś zabawnego.

- No pewnie! Rozrywkowa z niej dziewczyna była od zawsze. Nie pamiętasz jak przychodziłaś na zaplecze mojego magazynku aby się potentegować z tym czy tamtą? - zwrócił się do kumpeli patrząc na nią rozbawionym wzrokiem. Wróciła barmanka i podała mu piwo zgarniając w zamian talon na paliwo.

Nie zostawało nic innego, jak rozłożyć bezradnie ręce, co też saper zrobiła.
- Czyli od zawsze tak miałam, szok pourazowy nie poprzestawiał mi klepek. Dobrze wiedzieć - zachichotała, całując blondynę w roześmiane usta. - Widzisz? Dlatego warto nagrywać. Wtedy jest twardy dowód, nie wyprę się… gdybym chciała - prychnęła wesoło, przyjmując pozę lekkoducha, chociaż w głębi duszy wstrzymała oddech - Nie mów, że Starego też do ciebie zaciągałam. Pamiętam że dobra dupa z niego była… kurwa. A Isaac? Wilma? - tym razem wstrzymała oddech na serio.

- Starego to chyba nie. Nie przy mnie. Ale wiesz jaki on był. Znaczy no tak, teraz nie wiesz… - sierżant upił z butelki obserwując z zaciekawieniem pocałunek obu dziewczyn. Zmieszał się gdy znów uprzytomnił sobie tą wyrwę w pamięci Mazzi.

- No w każdym razie co tu dużo gadać, no parę osób przyprowadzałaś do tego magazynku. W sumie wszyscy przyprowadzaliście. Czasem czułem się jak alfons w burdelu. - roześmiał się rubasznie na te ciepłe wspomnienia z zapomnianych przez Lamię dziejów. - Z Wilmą to chyba nie. Isaaca może z raz. - zadumał się i popatrzył koso na sierżant w stanie spoczynku spod przymrużonych powiek. Uśmiechał się bezczelnie to trudno było zgadnąć czy mowi prawdę czy sie zgrywa.

- Nie no, weź - saper przewróciła oczami - Nie mów że odstawiałam tam w okopach cierpienia młodego Wertera przed Gerberem… no daj spokój. To by była siara - zrobiła kwaśną minę, udając że oto grubasek łamie jej serce - Skoro Pereza wyciągnęłam z raz z ciuchów… chyba wiem w takim razie co się tak na mnie gapił przez te kraty. Strach pomyśleć co by było, gdyby ich nie było. Pewnie by mnie biedną kalekę niezdolną do służby zmolestował - westchnęła smutno, lecz już za chwilę gadała dalej - Chudy… powiesz mi co się tam stało? Isaac gadał, że miałam coś z łapami. Że… je uratowali. Był też ogień. Ten mech z miotaczem i piwnica - zmrużyła oczy, lecz pamięć nie była łaskawa - Spieszyłam się, to pamiętam. Neon Fargo i pośpiech. Chyba… wróciłam do was. Po was… albo po kogoś… - znów pokręciła głową - A wy mnie wyciągnęliście z piwnicy zanim nie bluznął napalm. Śni mi się to… tamte płomienie i krzyki. Dlatego… - zacięła się, siorbnęła nosem i wzięła od grubaska piwo, przechylając je łapczywie aż zabulgotało w przełyku.

- I okopy, spadające bomby… strach. Zimno i zmęczenie w oślim marszu. Bez twarzy… same mundury i sylwetki. Albo… jakiś ludzi, cywili. - skrzywiłą się - Mierzyliśmy do siebie z broni, plecy w plecy… bo byli dookoła… i skąd ta Złota Rybka, co? Dobrze robiłam ustami? - uderzyła w weselszy ton - Za zasługi lingwistyczne dostałam sierżanta? Jak się poznaliśmy? Kogo mieliśmy w zespole? Mam tyle pytań… - zakończyła smutno.

- Oj no widzę, widzę. - Chudy nie dopominał się o swoje piwo tylko zamówił u barmanki kolejne. Nastąpiła chwila naturalnej przerwy gdy grubas zamawiał to piwo. Eve w tym czasie nieco nakierowała Lamię tak, że mogła oprzeć się czy nawet usiąść na jej udach.

- Jej. Jak ty nic nie pamiętasz to aż nie wiem od czego zacząć. - gruby sierżant podrapał się po głowie odbierając od barmanki przyniesione piwo. Upił łyk aby pomóc sobie w namyśle. Odstawił i chwilę się zastanawiał bawiąc się butelką.

- No a Złota Rybka bo na Złotą Rączkę kwękałaś. Mówiłaś, że zbyt oczywiste. - uśmiechnął się demonstrując oczywiste ruchy w górę i w dół na trzymanej butelce. I on i blondyna roześmiali się ubawieni tą scenką. - No a miałaś złote rączki. Nie wiem ile razy poskładałaś do kupy coś lub kogoś. I za to się stuknijmy. - Chudy uniósł swoją butelkę do toastu i upił łyk za te pozytywy ze starych czasów.

- A z piwnicą to nie wiem za bardzo o czym mówisz. Jak chodzi o to jak cię spaliło ostatniego lata to to było na piętrze. Biegliście. Coś wybuchło na parterze i rozwaliło podłogę. Akurat pod tobą. Wpadłaś do dziury i zamroczyło cię. Chłopaki po ciebie zeskoczyli i podciągnęli do góry. Reszta cię złapała za ręce. Ale wtedy Żuk pociągnął po tym parterze z miotacza. Tylko ciebie udało się wyciągnąć. Ale mocno cię zjarało. Podmuch poszedł pod sufitem dlatego najmocniej miałaś zjarane ramiona. Tak mi przynajmniej potem chłopaki opowiadali. Zapytaj Isaaca albo Scotta. Oni tam byli z tobą. Ja to potem tylko widziałem jak pakowali cię w bandażach na transport. Nawet nie wiedzieliśmy czy dotarliście do naszych. Tutaj dopiero się dowiadywaliśmy w miarę jak spływały meldunki. - Chudy opowiadał powoli i z pewną melancholią w głosie, z zamyślonym spojrzeniem. Jak to często bywało gdy opowiadało się o niezbyt przyjemnych ale ważnych sprawach. Eve delikatnie pocałowała kark Lamii i położyła głowę na jej ramieniu dotykając policzkiem o jej policzek w oznace wsparcia i przyjaźni.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline