Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-06-2019, 20:27   #124
Athos
 
Reputacja: 1 Athos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputacjęAthos ma wspaniałą reputację
Exclamation

Kraków 1942 rok.

Adam nie czuł już nic. Kolejne chwile, a może godziny sprawiły, że ból tak zawładnął każdą częścią jego ciała, że stał się sprzymierzeńcem. Pozwolił na chwilę znaleźć odpoczynek. Umęczone ciało sprawiło, że mdlał. Cucili go, lecz zdali sobie sprawę z beznadziejnej walki. Wkrótce był już daleko. Zabrał ze sobą tajemnicę.

Buenos Aires 1955 rok.

Ignacio klął w myślach jak szewc, ból zęba zdawał się trudny do zniesienia. Czemu to trwa tak długo? - zastanawiał się. Pocił się, lecz póki co, wytrwale siedział na krześle. Nie zwrócił większej uwagi na starszego gentelmena, który pojawił się w poczekalni. Ów mężczyzna, którego wiek tuszował nienaganny strój oraz pewny chód, spokojnie skierował się w stronę krzeseł dla oczekujących na wizytę. Gdyby Igancio zachował czujność z pewnością dziwny akcent, którym przywitał się przybyły wzbudziłby jego czujność:
- Buenos dias. El ultimo senior?
Ignacio odburknął tylko natrętnemu przybyszowi. Nie wyczuł wody kolońskiej, która powinna wzmóc jego czujność, nie zwrócił też uwagi na mało smagłą twarz starszego mężczyzny.
W końcu poprzednia wizyta dobiegła końca. Ból trzonowego zęba mącący zmysły sprawił, że szybko ruszył do gabinetu. Kilka chwil później drżał, kiedy siwy jegomość patrząc mu prosto w oczy, siedzący zaledwie metr od niego, mówił spokojnym głosem.
- Powinienem właściwie przywitać się: witaj Ericu – uśmiech pojawił się na twarzy emeryta – tyle czasu się nie widzieliśmy. Postanowiłem się pojawić osobiście – to ostatnie zdanie wypowiedział w nienagannym niemieckim, zachowując akcent, tak wyćwiczony za młodych lat. - Za chwilę środek zacznie działać. Musimy się spieszyć. Dla nas będzie trwało to kilka kwadransów, lecz dla ciebie, każde doznanie będzie wyjątkowe. Medycyna poszła strasznie do przodu. Moi towarzysze będą się starać, aby nie zabrać z naszej rozmowy ani sekundy. W moim wieku pośpiech jest niepotrzebny. Muszę cię poinformować, że za chwilę zadzwoni telefon, a od tego, co powiesz, zależy czy będę miał na rękach krew niewinnego człowieka. Twój syn ma przed sobą wyjątkową przyszłość. Nieskazitelna rodzina, dobre wykształcenie, naprawdę wyjątkowy start. W tym wszystkim potrzeba tylko wyjątkowej odwagi ojca. Pamiętasz Antoninę? Pamiętasz Adama? Mam dalej wymieniać, ty nazistowski skurwysynu?
Eric Stocke miał na swoich rękach krew, cierpienie, rozpacz. Ludzki umysł nie był w stanie ogarnąć bezmiaru jego głupoty. Tego dnia, choć umierał w nieludzkich cierpieniach, ryczał jak zarzynane zwierzę, a zwieracze odmówiły posłuszeństwa, po raz pierwszy w życiu zdobył się na heroizm. Sprawił że gdy telefon zadzwonił, a Witold Barski siedzący naprzeciw niego odebrał, usłyszał z jego ust zbawcze słowo: Nie!
*
Trzy godziny później.
- Zgodziłem się na spotkanie z panią wierząc, że prawda jest dla Pani tym, czym dogmat dla chrześcijan. Niech Pani zacznie spisywać. Cieszę się, że poświęciła Pani tyle czasu przylatując tutaj, aby poznać prawdziwą historię. Kiedy trwa ta rozmowa dokonaliśmy sądu nad trzema zbrodniarzami. W imieniu państwa polskiego, każdy z oskarżonych otrzymał wielokrotny wyrok skazujący - karę śmierci, który natychmiastowo wykonaliśmy. Każdy z nich był zbrodniarzem wojennym, ściganym nieudolnie listami gończymi. Wierzę, że nasze spotkanie nie będzie bezowocne. U nas prasa nie ma takiej władzy, jak Wasza. Nie jest wolna. Teraz opowiem Pani naszą historię. - i opowiedział.
Wywiad był ostatnią rozmową Witolda Barskiego z mediami. Kilka godzin później odbył ostanie spotkanie. Zanim jednak tam podążył musiał wyjaśnić ostatnią sprawę.
- Pani ma rodzinę we Francji, nieprawdaż? - kiedy upewnił się, miał nadzieję, że zasiał to ziarno, które sprawia, że historia zatacza koło.
*
Namierzyli wszystkich, majstersztyk polegał na tym, aby w krótkim czasie dopaść ich. Problem wyniknął przy ostatnim. Ambasador! To on, ten który aktywnie wspomagał nazistów, miał pomóc. W końcu każdy jest przekupny. Trzeba było odnaleźć właściwy adres. Kiedy znaleźli wtyczkę, należało wykorzystać wszystkie kontakty. Akcja nie przebiegła wzorcowo. Mogli ryzykować albo się wycofać. Nie zaryzykowali, on zaryzykował. Pamiętał pytanie dziennikarki.
- Nie boi się Pan?
- Kiedyś się bałem, dzisiaj jestem sam. Mam rok, może dwa życia, pożegnałem się z bliskimi, z żoną, którą mi zabrali. Taka śmierć dla żołnierza to jak dar. Nie umrzeć w łóżku szpitalnym, jest jak wybawienie. Ona czeka na mnie.
- To... – przerwał jej, nie pozwolił dokończyć.
- Dar od Boga, losu, szansa na naprawę. Nazywa się Arturo Villentio, jest historykiem na tutejszym uniwersytecie. Niech Pani zapamięta: „Oręż i męża opiewam. W.K.”
Nawet jeśli protestowała nie rozumiejąc w pełni jego słów i prośby, starszy mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Po prostu wstał i ruszył ku wyjściu na spotkanie z ambasadorem.
*
- To niezwykły zaszczyt Panie ambasadorze, że poświęcił Pan dla mnie tyle czasu. - siwy mężczyzna wydawał się być w wyśmienitym humorze.
- Ludzie zasłużeni dla sprawy, zawsze znajdują tutaj dom. Mam nadzieję, że nasza pomoc okazała się wystarczająca?
- Ma Pan rację panie ambasadorze, chciałoby się rzec, w imię wciąż żywej Rzeszy!
- Nie rozumiem, sugeruje Pan coś! - dyplomata wydawał się wzburzony.
- Zupełnie nic. Gniję od środka, może źle to ująłem. Moje ciało gnije, ale dusza nie. Ciekawe, kto z nas pierwszy stanie przed Piotrem, Kurt! - sącząc wino czuł powoli, jak procenty uderzają. Wiedział, że za chwilę trucizna zmiesza się z krwią. Patrzył w oczy przerażonego nazisty i czuł, że za chwilę obrzydzenie minie. Będzie patrzył w jej oczy. Dołączę do Ciebie. Podążę malachitową łąką. A później utonę w każdej odmianie zieleni. - pomyślał umierając.
 

Ostatnio edytowane przez Athos : 20-06-2019 o 17:38.
Athos jest offline