17-06-2019, 04:56
|
#11 |
| Pierwsze wrażenia, jakie wywarła na nich kopalnia, wcale nie zachęcały do dalszego jej zwiedzania. Pewnie gdyby mogli, zawinęliby się jak najdalej i jak najprędzej, ale przecież nie byli tutaj w ramach wycieczki krajoznawczej. Podpisali kontrakt, zawarli umowę, a profesjonalizm zobowiązywał - ruszyli więc dalej, podążając za krwawymi śladami wiodącymi w ciemność korytarza po lewej.
Straton wysforował się na czoło najemniczego pochodu, biorąc na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo ferajny. Miarkował że jego sokoli wzrok pozwoli uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek i pewnie miał rację, ale wyryte oskardami przejście - jak się okazało - było ich pozbawione. Korytarz szedł monotonnie po prostej linii, ozdobiony jedynie drewnianymi podporami (które i tutaj były poharatane) i żelaznymi uchwytami z wypalonymi już pochodniami.
Im dalej brnęli w ciemność, tym bardziej ich nozdrzy dobiegał smród. Inaczej nie dało się tego określić, dziwny i intensywny zapach wbijał się nachalnie do dróg oddechowych, aż zaczęli ratować się prowizorycznymi maskami w postaci rękawów. Odór nasilał się z każdym kolejnym krokiem, a gdy spacer zakończył się pod trójką drzwi, stał się nie do zniesienia. Ciężko było określić jego źródło - może było nim pomieszczenie z lewej, może z prawej. Może oba, ale nie szło powiedzieć.
Migotanie po prawej, wątle przebijające się przez szpary w drzwiach, przywodziło nieco na myśl migotanie paleniska. Leniwe i miarowe, rzucające strużki światła w korytarz i budzące cienie do życia. Mogli też przysiąc, że nawet słyszeli wesołe trzaskanie palącego się drewna, ale może była to tylko jaka iluzja?
Żadna iluzja. Płomień wyraźnie słyszał i trzaskanie, i stukanie, i głosy. Zdecydowanie nieludzkie, lecz nadal należące do istot mniej lub bardziej rozumnych. Postąpił nieco do przodu, wytężając słuch, a w ślad za nim poszedł Gulbrek który musiał słyszeć to co on. Zmarszczone brwi i łapa na toporze zdecydowanie to sugerowały. Duet strzygł uszami, wsłuchując się w te dziwne syki, chrząknięcia i warknięcia składające się na fonetykę języka nieznajomych. Domyślali się już, kto przejął kopalnię, a jakże charakterystyczne “krekeke” tylko te domysły potwierdziło.
- Koboldy - szepnął Gulbrek, odwracając się do ściśniętych z tyłu kompanionów.
- I to raczej więcej niż mniej - poinformował tiefling. Koboldzi klekotopisk, odłam smoczego języka, nie był mu bliżej znany, to i ciężko było określić dokładną liczbę głosów. - Z siedem? Osiem? Ale tylko tam po prawej.
Czy rzeczywiście “tylko tam po prawej” i tylko osiem, co do tego można było mieć wątpliwości. Koboldy za ścianą były najprawdopodobniej jedynie częścią większego plemienia, które zaszyło się w podziemiach i musiały być wystawionymi czujkami. Marnymi, ale czujkami.
Tylko co tak śmierdziało? |
| |