Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2019, 05:41   #103
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 29 - IX.02; popołudnie

IX.02; popołudnie; Nice City; hotel “Hamilton”; skwar, pochmurno


Marcus



Pogoda nie zmieniała się. Dalej panował duszący skwar mimo, że Słońce osobiście rzadko paliło ten ziemski padół przez zasłonę dość gęstych chmur. Ostatecznie razem z Dzikim Pazurem zjawili się w hotelu w jakim rezydowali Federaci. W końcu zapewne w razie werbunku trzeba by odbębnić całą papierologię stosowaną tak samo jak wcześniej i Marcus musiał zaliczyć swoją. Okazało się, że przybyli do hotelu przed granatowym vanem detroitczyków. Po szefową musieli pofatygować się do recepcji a stamtąd przesłali wiadomość do hotelu i uzyskali odpowiedź, że “Milady zaraz zejdzie”.

No i rzeczywiście niedługo potem zeszła. A jak schodziła i widzieli ją od dołu, jak schodzi po schodach to jej smukła sylwetka z dopasaną bronią u boku wyglądała naprawdę przyzwoicie. No i oczywiście nie schodziła sama. Poprzedzał ją jeden chyba ochroniarz, drugi szedł za nią a obok towarzyszył jej ten milczący mężczyzna który siedział obok niej także przy śniadaniu.

- Witaj ponownie Marcusie. Cóż cię do mnie sprowadza? - szefowa zapytała nie zapominając o swoich manierach chociaż z porannej rozmowy pewnie szło się domyślić kim jest mężczyzna który stał obok Marcusa. Gdy pierwsze wrażenie potwierdziło się milady zaprosiła ich do tego samego stołu przy którym śniadali. Mężczyzna ktory też sprawiał wrażenie szlachetnie urodzonego Federaty położył na stole teczkę i z niej wyjął jakieś papiery. Szefowa prowadziła rozmowę z Indianinem mniej więcej podobnie jak kilka dni temu Ralf rozmawiał z Marcusem gdy omawiali warunki kontraktu. Przy stole stało tych dwóch ochroniarzy. Niby dyskretni, nic nie mówili ale widać, że stanowią zgrany zespół. Trudno było powiedzieć czy bardziej mają oko na dwóch ludzi z jakimi rozmawiała szefowa czy raczej byli barierą od całej reszty.

- No dobrze. To jeśli pasują ci takie warunki to tutaj podpisz. - milady skończyła omawiać warunki które brzmiały podobnie jak to wcześniej Marcus słyszał od Ralfa. Wszelka współpraca z Federatami nad odnalezieniem i wyciągnięciem czołgu oraz dowiezienie go do Montgomery gdzie miał być koniec zadania i wypłata głównej części ogromnego wynagrodzenia. Podsunęła Dzikiemu Pazurowi kartkę z jakiej trochę czytała a trochę coś zapisywała i podała mu elegancko wyglądające pióro aby mógł podpisać.

Właśnie wtedy jeden z tych dwóch ochroniarzy podszedł do milady, nachylił się do niej i coś krótko szepnął jej na ucho. Ona spojrzała zaś w bok. Tam, z kilkanaście kroków od stołu stał jakiś rosły facet z nastoletnią dziewczynką i czarnym psem. Wyraźnie byli szachowani przez drugiego z ochroniarzy. - No dobrze, to jak tutaj skończę rozmawiać to ich poproście. - odpowiedziała milady na co ochroniarz skinął głową i odszedł sprężystym krokiem w stronę tej czekającej pary. Wiekowo wyglądali jak ojciec i jego nastoletnia córka. No i pies.



Anton



Jak człowiek chce zacząć pisać nowy rozdział to fajnie jakby miał na czym i czym. Niestety nawet po zagładzie świata aby mieć na ten atrament, pióro i kartkę to trzeba było mieć gamble. A jak się chciało napisać nie jeden list tylko całą księgę no to nawet całą górę gambli. A tych nawet dzisiaj nikt nie chciał dawać za darmo. A jak w te rachunki wkradał się nie tylko dzień dzisiejszy ale i jutrzejszy i jeszcze było się ojcem samotnie wychowjącym dorastającą córkę no to w ogóle zbierały się czarne chmury.

W Teksasie ponoć było nieźle. Jak człowiek miał łeb na karku i parę w łapach, spluwę przy biodrze i nie bał się ciężkiej pracy mógł się ponoć ustawić całkiem nieźle. Nie do końca był pewny gdzie właściwie zaczyna się ten Teksas bo niektórzy mówili, że są w Teksasie zaraz po przekroczeniu Pasa Śmierci. Ale to mimo wszystko jeszcze trochę mało teksańsko wyglądało. Niemniej z każdym przebytym kawałkiem było więcej tych farm, kowboi, kapeluszy, bydła no i reszty otoczenia co bardziej kojarzyło się z Teksasem.

W końcu skierowali swoje kroki do Nice City. Co prawda na ten sławny festyn nie zdążyli. A miała grać ta sławna Kristi Black. A to nazwisko i twarz były państwu Iwanow całkiem znajome. A nie było to dziwne bo panna Black pochodziła właśnie z Nice City i zawsze tu koncertowała na festynie. No ale nie zdążyli na festyn, przyjechali parę dni po.

Niemniej miasteczko chociaż nie mogło się równać z nowojorską metropolią to jednak sprawiało całkiem prężne wrażenie. Wyraźnie kwitło. Gdyby było w Nowym Jorku to pewnie byłoby prężnie działającą strefą. Tylko nie wiadomo jaki kolorek dostałaby na sztabowej mapce bo te kolorki rozdawały nowojorskie ważniaki a nie takie szaraczki jak państwo Iwanow. Ale było całkiem żwawo. Sporo koni i wozów, wiele kapeluszy, dużo sklepów, hurtowni, klubów, salonów. W ogóle wydawało się, że miasteczko nastawione jest na usługi, pośrednictwo i rozrywkę. A chociaż nie zdążyli na festyn no to jednak dalej była żywa heca “z tym czołgiem”.

“Z tym czołgiem” sprawa wyszła taka, że przyjechał z jakichś bagien jakiś schorowany gość. I sprzedał plotę, że odnalazł czołg. A może konwój. No w każdym razie coś co nie byle jaki ważniak chciał mieć u siebie i dla siebie. Dlatego zjechały się te ważniaki do Nice City i próbowały zachachmęcić to coś z bagien dla siebie. No a, że każdy był zbyt słaby aby na tak dalekim wyjeździe zgarnąć łup dla siebie no to szukał ekipy pomocników na miejscu. I tu zaczynało się najciekawsze bo robota zapowiadała sie grubo. Pojechać gdzieś w dzicz, wydobyć kloca no i wywieźć do Nice City a potem jeszcze dalej. No ale za to była gruba kasa za taką robotę. Anton dawno nie słyszał aby ktoś ogłaszał się z taką kasą za jednorazową robotę. To była okazja która mogłaby postawić na nogi każdego kto chciał zacząć pisać swój nowy rozdział. I swojej córki.

Trochę niepokojące były plotki, że “już wyjechali” jak to słyszał. No ale jednak znalazł namiar na hotel w jakim mieli rezydować ci z Federacji. No hotel rzeczywiście był iście szlachecki i nie wyglądał aby Antona było stać na chociaż jedną noc w takim hotelu. No ale nie przyszedł tutaj aby prosić o nocleg. W recepcji dowiedział się, że akurat szefową Federatów jest jakaś kobieta którą tytułowali per “milady”. Nawet pokazano mu odpowiedni stolik.

Przy stole siedziała czwórka ludzi. Po jednej stronie młodo i dumnie wyglądająca kobieta o iście arystokratycznych rysach i ruchach. Miała przypięty na biodrze pas z bronią.

Obok niej jakiś podobnie wyglądający mężczyzna ale ona go częściowo zasłaniała więc jego widać było gorzej. Po drugiej stronie siedziało dwóch, zdecydowanie mniej arystokratycznie wyglądających mężczyzn. Jeden miał twarz jakby zapomniał zdjąć maski z halloween a drugi wyglądał na Indianina. Wyglądało, że cała czwórka rozmawia chyba o jakichś biznesach sądząc po wyjętych kartkach i leżącej na stole teczce. No i nie byli sami.

Status gości tego stolika podkreślało dwóch ochroniarzy w garniturach którzy wyraźnie blokowali swobodę dostępu do tego stolika. Potwierdziło się gdy ruszyli w ich stronę. Obaj sprawnie ruszyli im na spotkanie ale tak aby “w razie czego” jeden nie blokował linii ognia drugiemu mimo, że dłonie mieli jeszcze puste.

- A w jakiej sprawie? - zapytał ten który zatrzymał się przed Antonem z dłońmi skrzyżowanymi przed sobą. Jego kolega stanął trochę z boku i w razie czego mógł tak go osłaniać jak i flankować gościa który mógł się okazać napastnikiem. Gdy wyjawił im swój powód ten który stał przed nim skinął na tego flankera i ten podszedł do kobiety nachylając się do niej i mówiąc coś do niej krótko. Anton dostrzegł, że kobieta spojrzała w ich stronę i coś cicho powiedziała. Ochroniarz skinął głową i wrócił do ich trójki.

- Milady was przyjmie jak skończy rozmawiać. Proszę poczekać. - ochroniarz wskazał na jeden z pustych stolików. Pozostawało im czekać. Jedno na pewno tutaj było inne niż w Nowym Jorku. Tam panowała prawie wieczna mgła, smog, chmury i opary a tutaj nawet w pochmurny dzień jak teraz to skwar był niesamowity. Człowiek gotował się we własnym sosie a niby południe już niedawno minęło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline