- Cholernego Bretończyka sobie podaruję – krasnolud gadał schodząc do miasteczka z nowym kompanem. – Szlachetnego pana rycerza też, bo ślachetność się kończy, jak zawita do takiej zapchlonej dziury, jak ta pod nami. Niech będzie ten Jean-Luc z twoich wielu imion, których i tak wypowiedzieć nie umiem. Prawda li to, że w twoim kraju żaby jecie?
Mapę przekazał rycerzowi, to on raczej chciał pomścić śmierć dziewicy nadobnej. Sam Garran raczej nie miał zamiaru biegać po zaułkach w poszukiwaniu mordercy-czarownika. Dość było kłopotów i bez tego, a obietnice adiutanta w temacie protekcji nie zmieniły jego nastawienia. Gdzieś w Taalgadzie natknęli się na Güntera, szykującego się z jakiegoś powodu do pojedynku. Medyk potarł czoło.
- Obyś wygrał. Nie żeby mi jakoś mocno zależało na tobie, ale przydasz się przy eskortowaniu ludzi w stanie nienaruszonym, bez połamanych kości i nowych szwów. Chyba wezmę bandaże i pójdę z tobą, tak na wszelki wypadek.