| – Wiem… – westchnęła. – wiem… – Wstała i zebrała naczynia.
- Czemu to tak długo ciągniesz? - zapytałam, ale już łagodnym tonem.
– Wiesz ile śmierci się za mną ciągnie… boję się – Powiedziała nawet się do ciebie nie odwracając. – Boję się, że znów zaczną umierać wokół mnie osoby, które kocham… Mój opiekun, nie chciał bym szła w jego ślady… pragnął bym znalazła własną drogę. Uważał, że nie powinnam iść samotną drogą kapłana boga umarłych… nie posłuchałam go… – usłyszałaś jak płacze. – Tak bardzo bałam się, że znów śmierć przyjdzie do mnie… a najwięcej śmierci widziałam już jako kapłanka… na wojnie… – Padła na kolana wypuszczając naczynia z rąk. – bogowie… czemu jestem tak głupia… – Rozpłakała się.
- Nie jesteś sama, a odtrącając tych, którzy są ci bliscy nawet nie zauważasz że i oni cierpią równie bardzo - spojrzałam na Garrena i skinęłam mu głową by podszedł do Morrisany i ją pocieszył. Sama cofnęłam się do wyjścia i opuściłam chatę by dać im czas.
Odeszłam na pewną odległość od domostwa i tam usiadłam pod drzewem, opierając się o jego pień.
Minęło jakieś pół godziny, gdy Morrisana wyszła z chaty i podeszła do ciebie.
Kucnęła obok.
– Masz rację Marion… miałam cię nauczyć czegoś, a to ty nauczyłaś czegoś mnie – Uśmiechnęła się. – Zrzeknę się kapłaństwa, jednak aby to zrobić muszę udać się do świątyni… To długa droga, niemal przez cały kraj. Dlatego, jeśli się zgodzisz… do czasu spotkania z cesarzem będę ci towarzyszyć jeszcze jako kapłanka. Potem wraz z Garrenem, który chce mi towarzyszyć w podróży, udamy się dalej, a ty zostaniesz pod opieką kapłanki Barayi i cesarza. Obiecuję ci, że do końca trwania mej służby jako kapłanka, nie zbliżę się do Garrena by się z nim kochać. – Westchnęła. – Przepraszam cię… że musiałaś to widzieć. Że moja ludzka słabość okazała się dla ciebie zawodem. Kocham Wilczego kła… ocalił mi życie i zawsze mnie wspierał, podczas całej naszej wyprawy jego pierś była mi tarczą… a ja byłam słaba i uległam własnemu sercu… nie jego namowom, bo do niczego mnie nie namawiał… potem on, jak rycerz przyrzekł mi lojalną miłość… Zawiodłam ciebie… zawiodłam mojego boga… i zawiodłam Garrena… dzięki tobie będę miała wreszcie siły, aby to naprawić.
Uśmiechnęłam się przyjaźnie do niej.
- Cieszy mnie, że w końcu dałaś sobie to wytłumaczyć - powiedziałam i zamyśliłam się nad jej wyjaśnieniem. - Nie jestem w stanie traktować już ciebie jako kapłanki. Wolałabym, żebyś już teraz złożyła atrybuty kapłańskie, bo twoje spotkanie z twoimi przełożonymi jest wyłącznie formalnością - wyjaśniłam swój punkt widzenia.
– Niestety to nie jest tylko formalność. Jeśli złamałam śluby będąc kapłanką, przed trybunałem świątynnym muszę stanąć jako kapłanka. Wiem, że może to godzić w twoje poczucie sprawiedliwości, jednak teraz odwołuję się do twojego miłosierdzia. – Westchnęła. – Co więcej zobowiązałam się do czegoś w związku z tobą i załamanie tego zobowiązania jest grzechem cięższym niż niedochowanie ślubów czystości.
Nie byłam zadowolona z tego, ale skinęłam głową zgadzając się w końcu.
- Idę przygotować się do drogi - powiedziałam i wstałam.
Poszłam do chaty tylko po to by wziąć z niej swój plecak. Z nim poszłam nad strumień, żeby umyć się. Na miejscu znalazłam sobie ustronne miejsce, gdzie mogłam mieć poczucie, że nikt mnie nie podgląda. Ułożyłam świeże ubranie na gałęziach krzaków i rozebrałam się, nie zdejmując z siebie jedynie medalionu i amuletu. Kąpiel w zimnej wodzie była bardzo orzeźwiająca i miałam po niej gęsią skórkę nawet gdy już skończyłam się ubierać. Nim jednak wróciłam, przeszłam się po zagajniku, żeby przyjrzeć czy rosną w nim jakieś rośliny warte mojej uwagi.
Do południa nie rozmawiałaś już z Garrenem ani z Morrisaną. Niedługo potem dotarło do was jeszcze dziesięciu mnichów z twojego klasztoru. Widok orka co najmniej ich zaskoczył. Ciebie natomiast zaskoczyło, że nie posłano nikogo z większym doświadczeniem i stażem, ale ludzi, którzy byli niewiele starsi od ciebie.
Zbroję przywdziałam tuż przed przybyciem moich braci, by być z miejsca gotową do drogi. Wyszłam naprzeciw moim braciom, by ich przywitać. Patrząc po twarzach zastanawiałam się czemu nie było z nimi nikogo ze starszych kapłanów, bo wydawało mi się, że na taką ważną wyprawę powinien ktoś taki zostać oddelegowany. Może po prostu Morrisana była w tej roli? Chcąc nie chcąc, musiałam przełknąć to na co zgodziłam się w jej sprawie i na razie dalej traktować ją jak kapłankę boga śmierci.
Byłam najmłodsza i co za tym idzie najmniej doświadczoną osobą w tym towarzystwie, więc tylko spojrzałam na Morrisanę pytająco, bo chciałam wyruszać jak najszybciej.
Kobieta też wyglądała na zaskoczoną takim składem delegacji.
– Nie wyrusza z nami nikt… bardziej doświadczony? – Zapytała zaskoczona.
– Przeor zdecydował, że mamy wyruszyć my – Przemówił Kapłan Dariel, mężczyzna, który został kapłanem stosunkowo wcześnie, ponieważ nie skończył jeszcze trzydziestu lat. Znałaś go słabo, bo większość czasu spędzał w klasztornej bibliotece. – Uznał, że do szybkiej i całodziennej podróży przyda się bardziej młodość i siła niż doświadczenie, zwłaszcza, że być może prosto z marszu będziemy musieli zająć się rannymi. – Wyjaśnił. – Po drodze zabieramy konny powóz z zaopatrzeniem, który we wsi, wraz z włodarzem przygotowuje dla nas kwatermistrz.
– Rozumiem. – Skinęła Morrisanna wciąż niezbyt przekonana.
- Ruszajmy - wtrąciłam się, chcąc ukrócić dalsze rozważania co do słuszności takiej decyzji, bo skoro przeor tak zadecydował to już nie pora była dyskutować z jego osądami. Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do chaty gdzie pod ścianą czekał mój plecak, zapakowany na drogę.
Niedługo potem całą grupą dotarliście do osady, gdzie mieliście odebrać powóz, ku twojemu zaskoczeniu, oprócz kwatermistrza i włodarza z grupą knechtów, stał tam Galadriel, który utkwił wzrok w tobie, jakby tylko na ciebie czekał.
__________________ Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach... |