Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2019, 02:48   #104
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Człowiek potrzebujący gambli ima się różnych robót. Niektóre są proste i nie wymagają dużo pracy i czasu. Inne zmieniają życie i wywracają je do góry nogami. Sprawa z czołgiem była tym drugim, ale jeśli Iwanow dobrze słyszał, płacili naprawdę dobrze. Musiał być w tym haczyk, pewnie chodziło o bagna, ale był pod ścianą. Odłożone fundusze topniały, brakowało ich coraz dotkliwiej, a nie mógł powiedzieć córce, że nie kupi jej śniadania, bo go nie stać. Do tego pies… bydlak żarł więcej niż oni oboje razem wzięci. Do tego ubrania, leki, transport, drobne przyjemności. Gdzie się nie obrócił, tam musiał wyjmować portfel.
- Chcesz coś do picia? - zapytał córki, gdy usiedli przy stole żeby poczekać na rozmowę z Federatami. Patrzył na rudą dziewczynę po drugiej stronie stolika. Żar lał się z nieba, jeszcze mu tu zasłabnie, jakby i bez tego nie miał dość kłopotów.

- Może być. - zgodziła się łaskawie rozglądając się po hotelowej restauracji. Przynajmniej był tutaj cień i nie prażyło tak jak na ulicy. - Chcesz z nimi gadać? - zapytała wskazując bokiem głowy na stolik przy jakim siedziała teraz czwórka gości.

- Tak - przyznał i przywołał gestem kelnerkę - Szybka robota, lepsza niż całe miesiące zaganiania bydła. Zobaczę co powiedzą, nie muszę jej brać - uśmiechnął się pod nosem - Na bagna i z powrotem, potraktuj to jako wycieczkę. Będą drzewa, cień. Chłodniej niż tutaj w mieście. Już zapomniałem co to upał i pole widzenia nie zasłaniane przez mgłę… skończyłaś zadania z wczorajszych lekcji?

- Oj tato no…
- dziewczynka jęknęła klasycznym dziewczyńskim jękiem na tych stetryczałych wapniaków co się uparli psuć zabawę i w ogóle wszystko. Urwała bo podeszła kelnerka.

- Co państwo zamawiają? - zapytała z sympatycznym uśmiechem czekając na zamówienie. - O, jaki ładny piesek. Jak się nazywa? - pochyliła się aby pogłaskać czarny łeb psiska na co ten zareagował energicznym merdaniem ogona i wywaleniem jęzora na wierzch.

- Burger. A dla niego też możemy dostać jakąś wodę? - Morgan skorzystała z okazji aby coś ugrać dla swojego psiaka skoro widocznie kelnerka lubiła psy.

- Oczywiście, coś mu przyniosę za chwilę. A co dla was? - dziewczyna wyprostowała się i wróciła spojrzeniem na klientów siedzących przy stole.

- To pies bojowy - Anton westchnął. Szkolił bydlaka, uczył komend żeby słuchał i bronił córki, a ta robiła z niego wielkiego pluszaka. Takiego ze szczękami zdolnymi zmiażdżyć ludzką głowę. Spał z nią w łóżku, z łbem na poduszce. Jadł z talerza i nosił kolorowe bandany…
- Prosimy dwie lemoniady z lodem - zamówił co trzeba i zwrócił się do córki - Nie ma “oj tato”. Umówiliśmy się na coś pamiętasz? Dwie strony zadań dziennie, to niedużo. Nie będziesz się uczyć, kończymy treningi z nożami.

- Zaraz przyniosę.
- kelnerka nie robiła trudności i wróciła za bar aby zrealizować zamówienie zostawiając rodzinną trójkę przy jeszcze pustym stoliku.

- Dobra, już zrobiłam, przestań robić sceny. Jakbym nie zrobiła to co? I tak przecież nie chodzę do żadnej szkoły. - dziewczynka nadąsała się aby dać ojcu znać jak jest niezadowolona z jego niestosownego zachowania. Poklepała psisko po czarnym łbie za co ten zrewanżował się oblizaniem jej dłoni.

- Chcesz być jak ci niepiśmienni analfabeci, którzy nie potrafią się nawet podpisać? - Anton skrzywił się, robiąc groźną minę - Musisz umieć coś więcej poza składaniem liter w proste zdania. Obliczyć ile racji potrzeba na daną trasę, jak jest długa. Co ile należy robić postój, uzupełniać paliwo i jedzenie. Nie dać się oszukać przy zakupach, albo wyjść z Pustkowi tylko z kompasem. Wiedzieć które rośliny są jadalne, a które cię zatrują. Tak jak zwierzęta… wiem że nie chodzisz do szkoły - przymknął oczy - Mówiliśmy o tym Mori, wrócisz tam kiedy w końcu osiądziemy na stałe. Chcesz znajdziemy ci miejsce tutaj kiedy pojadę do roboty. Możesz zostać, coś wymyślimy.

- Chcesz mnie zostawić?!
- nastolatka krzywiła się z niechęcią jakby znów jej stary ojciec truł o tym samym z takim samym efektem. Ale żywiej zareagowała dopiero na ostatnią wiadomość. Na to zbystrzała i spojrzała na ojca ostro. Ale wróciła ta sama kelnerka co wróciła z zamówieniem.

- Proszę, oto wasza lemoniada. - zestawiła z tacy na stół po butelce pomarańczowego płynu po każdej ze stronie stołu. - No i coś dla pieska. - uśmiechnęła się i schyliła aby postawić na podłodze jakąś miseczkę z wodą. Burger powąchał zawartość i od razu zaczął chciwie chłeptać tą cudnie mokrą i chłodzącą wodę.

- Dziękujemy - mężczyzna potarł twarz dłonią i patrzył na córkę poważnie - Nie zostawię cię… wrócę. Pomyślałem, że masz dość tułaczki i zechcesz odpocząć od trasy. Poza tym wiesz że bywa - zrobił przerwę i napił się - Różnie. Też wolę kiedy jesteśmy razem - zrobił drugą przerwę i dodał zmęczony - Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie najważniejsze.

- I dlatego chcesz mnie zostawić?
- dziewczyna przekrzywiła główkę patrząc na niego krytycznym wzrokiem. Kelnerka widząc, że zanosi się na rodzinną pogawędkę dyskretnie się zmyła z powrotem za bar. W zamian za to do ich stolika podszedł jeden z ochroniarzy.

- Milady was zaprasza na rozmowę. - oświadczył krótko i wskazał gestem ręki na kierunek stolika z jakiego przyszedł.

Skaranie boskie, pomyślał Iwanow, kończąc lemoniadę.
- Umówmy się tak kochanie - wstał, wyciągając rękę do córki i posłał jej ciepły uśmiech - zobaczymy co nam zaproponują i wtedy zdecydujemy gdzie będzie ci lepiej, pasuje?

Dziewczynka wzruszyła ramionami ale po dwóch krokach wahania podała jednak rękę ojcu. Za nimi szedł ochroniarz który do nich podszedł a przed stolikiem z szefową Federatów stał kolejny. Ten wskazał na zwolnione przez dwóch mężczyzn miejsca dając znać gdzie mają usiąść. Gdy zajęli te miejsca Federatka przywitała się nie zwlekając.

- Dzień dobry. Jestem lady Amari. Podobno chcecie dla mnie pracować. Dobrze słyszałam? - kobieta o kasztanowych włosach popatrzyła uważnie na dwójkę ludzi siedzących po drugiej stronie stołu. Była w sile wieku i zdrowia. Tak na pierwszy rzut oka. Pewnie już z trzecim krzyżykiem na karku a dalej to trudno było zgadywać w tak drażliwej sprawie jak wiek kobiety. W każdym razie nie była to jakaś pierwsza z brzegu młódka. No i biła z niej aura pewności siebie i zdecydowania. Nawet jeśli tylko tak spokojnie siedziała, mówiła i nie robiła właściwie nic specjalnego.

- Tak, dobrze pani słyszała. - mężczyzna przytaknął, siadając gdy zrobiła to nastolatka. Dłonią dał znak psu aby usiadł obok niej i pilnował - Jestem Anton Pietrowicz Iwanow, to moja córka Morgan. Słyszeliśmy, że szukacie ludzi do wyprawy po zatopiony na bagnach czołg. Chcemy usłyszeć więcej szczegółów, jakie warunki pani proponuje i na czym dokładnie polegać będzie zadanie?

- Tak, dobrze słyszeliście. Chcemy odnaleźć, wydobyć i przewieźć do siebie ten czołg.
- wydawało się, że córka wzbudziła nawet większe zastanowienie u kobiety niż jej ojciec. Bo przez chwilę uważniej jej się przyglądała gdy odpowiadała Antonowi. Ale w końcu wróciła do niego spojrzeniem. - A warunki zależą od waszych możliwości. Czego możemy się po was spodziewać? Na czym się znacie? - zapytała mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu.

- Przez ponad dwadzieścia lat służyłem jako oficer w armii Collinsa. Nie jestem delikatny i nie potrzebuję wygód - Iwanow uśmiechnął się pod nosem - Znam się na walce, broni krótkiej, długiej, maszynowej, białej. Prać po pysku też umiem. Do Appalachów daleka droga, wiele po drodze może się stać. Będziecie potrzebować ludzi do ochrony waszej cennej przesyłki, Pustkowia nie są bezpieczne, a cenne skarby przyciągają uwagę - spojrzał na córkę - Morgan ma sprawne dłonie. Nie straszny jej żaden zamek albo zabezpieczenie mechaniczne. Nie zawsze najbezpieczniejszą metodą jest przestrzelenie kłódki, nikt jak ona nie zrobi tego tak po cichu.

- Ah tak. -
kobieta po przeciwnej stronie stołu lekko skinęła głową i znów Morgan wydawała się bardziej przyciągać jej uwagę niż Anton. - No proszę mi wybaczyć to wahanie. Ale to jeszcze dziecko. To co mówisz o sobie i swoich umiejętnościach brzmi interesująco. No ale obawiam się, że ta wyprawa to nie jest przedszkole i nie mamy warunków aby przetrzymywać w odpowiednich warunkach tak młode damy. - kobieta zwróciła na to uwagę potencjalnemu pracownikowi chcąc widocznie rozwiać wątpliwości na tym tle.

Anton ukrył za maską spokoju to, że zgadzał się z kobietą całkowicie. Bagna nie były dobrym miejscem dla dzieci… tylko nie miał pojęcia czy dałby radę zostawić córkę samą na nie wiadomo ile w obcym mieście. Przy nim była w miarę bezpieczna, a tu nie ufał nikomu na tyle, aby powierzyć opiekę nad dzieciakiem.
- Zaręczam pani, że Morgan posługuje się rewolwerem równie dobrze jak ja, a nożami rzuca nawet lepiej ode mnie - położył dziewczynce dłoń na ramieniu - Jest już duża, jej decyzja czy chce podjąć tę pracę, czy woli zostać w mieście.

- Może na poważnie to przemyślcie. Myślę, że mogłabym jej znaleźć jakieś zajęcie tutaj w mieście. To nie jest bezpieczna misja. Wczoraj wieczorem przywieziono dwa ciała i jednego naszego człowieka w stanie krytycznym. Jest tutaj na piętrze. Lżej rannych nie liczę. Jeden zrezygnował dzisiaj rano. Absolutnie nie zabraniam abyście oboje do nas dołączyli i pojechali na tą misję. Ale wolałabym nie mieć na sumieniu zdrowia tak młodej osoby.
- milady mówiła głównie patrząc na Antona ale i często zerkała na siedzącą obok Morgan. Najwidoczniej mówiła do nich obojga.

- W każdym razie drzwi dla was są otwarte. Czołg o ile wiemy leży na bagnach w dżungli. Dość niezdrowa okolica o ile mi wiadomo. Część z naszych ludzi jest już na skraju tego rejonu. Myślę, że tego popołudnia zbierzemy jeden pojazd który zabierze ludzi i zapasy aby do nich dołączyć. Obecnie uzupełniają zapasy. Jeśli nie zmienicie zdania możecie oczywiście dołączyć i zabrać się z nimi. - milady przeszła do bardziej zdecydowanego i biznesowego tonu. Mówiła szybciej i bez słyszalnego wcześniej wahania. Dała znak mężczyźnie siedzącemu obok niej i ten otworzył leżącą na stole walizkę i wyjął z niej jakąś kartkę.

- Tu jest standardowy kontrakt. Jeśli się zgadzacie to podpiszcie. To jest zaliczka. - wskazała na kartkę papieru którą przesunęła do Antona a w dłoni uniosła i postawiła przed sobą ładnie wyglądający pierścień. - W terenie dowodzi kawaler van Urke. On wydaje polecenia wszystkim co są na miejscu. Nie potrafię powiedzieć ile potrwa ta operacja bo zależy od wielu zmiennych. Gdy uda się namierzyć i wydobyć ten czołg czy co to tam jest chcemy to przetransportować do Montgomery. Tam zostanie wypłacona główna część wynagrodzenia. Póki jesteście u nas na służbie myślę, że nie powinniście chodzić głodni, powinno być gdzie mieszkać i kto was łatać. Można też zrezygnować z kontraktu w każdej chwili. Wystarczy to zgłosić mnie lub kawalerowi van Urke bo on pewnie będzie na miejscu. - milady skomentowała to co jak zaczął czytać Anton dokładniej było napisane na podanej kartce. Socjal rzeczywiście brzmiał całkiem przyzwoicie. Pracodawca zobowiązywał się właściwie to utrzymania pracownika w większości cdziennych kosztów jak wikt i opierunek. Przynajmniej na papierze. No a nagroda jaka miała być wypłacona w Montgomery zwalała z nóg. Za to można było zacząć nowy rozdział życia na całkiem znośnych a nawet niezłych warunkach.

Wikt, opierunek, usługi sani… zupełnie jak w wojsku. Iwanow przejrzał kartki, potem wziął oddech i podpisał. Długopis został w jego ręku gdy patrzył na córkę. Młoda, niedoświadczona, mogła nie poradzić sobie w terenie. Z drugiej strony coś mogło jej się stać tutaj, a jego nie będzie aby ją ochronić. Był też Burger, nie musiała pchać się na pierwszą linię i walczyć bezpośrednio. Na zapleczu frontowym też było co robić.
- Moje zdanie znasz - nie bacząc na obecność Fedratki zwrócił się do nastolatki - Wiesz czego wymagam… słyszałaś panią. Tam jest niebezpiecznie, są już ofiary. Tutaj też znajdzie się dla ciebie zajęcie. Ale to twoja decyzja - na otwartej dłoni położył długopis.

- Jak ty jedziesz to ja też. - nastolatka nie zwlekała z odpowiedzią i sięgnęła po długopis. Ale Federatka ją ubiegła.

- O nie, nie. Każdy podpisuje za siebie. - odrzekła i spojrzała na mężczyznę obok. Ten bez słowa otworzył teczkę i podał jej kolejną kartkę. A ona przekazała ją Morgan. Ta zaś spojrzała krótko na ten papier i prawie bez czytania złożyła swój podpis na dole.

- Bardzo dobrze. Jeszcze tylko chwila, przepiszemy to abyście mieli swoją kopię. A na razie proszę. O to wasza zaliczka. - szefowa odebrała obie kartki od swoich już pracowników i oddała je siedzącemu obok Federacie. Ten zaczął coś grzebać w walizce szykując się chyba do pracy kopisty. A przy okazji wyjął drugi pierścień i podał go szefowej. Ta wręczyła po jednym z każdemu z nowych pracowników.

- No to proponuję abyście się zbyt daleko nie oddalali. Nie wiem dokładnie kiedy wóz przyjedzie ale spodziewam się go już lada chwila. Granatowa furgonetka. Z nimi się zabierzecie. Czy macie jeszcze jakieś pytania? - szefowa wskazała w stronę okien na główną ulicę gdzie przed budynkiem był parking i tam pewnie powinna zajechać ta granatowa furgonetka. No ale na razie żadnej nie było widać.

- W przybliżeniu gdzie znajduje się cel? Co wiadomo dokładnie o terenie na którym utknął? Ktoś od pani go widział? Był… kontakt wzrokowy? Wiadomo w jakim jest stanie technicznym? Co stało się z zabitymi? Gdzie i w jakich okolicznościach zostali śmiertelnie ranni? Na jakim etapie znajduje się ekspedycja, gdzie zdołaliście dotrzeć do tej pory? Kto jeszcze zna położenie czołgu? - Iwanow zadał szybką serię pytań, patrząc uważnie na kobietę.

- No tak. Były wojskowy. - milady uśmiechnęła się półgębkiem trochę nawet chyba rozbawiona tą serią szybkich pytań. - Kontaktu wzrokowego jeszcze nie było. Takie są informację sprzed około doby. Czyli gdy nasi ludzie wyjechali z Espanioli i przyjechali do nas. Na razie stacjonują właśnie w Espanioli. To ostatnia sensowna osada przed dżunglą. Doszło do starcia z jakimiś czworonożnymi bestiami z dżungli. Miejscowi zwą je dzikunami jeśli coś ci to mówi. - popatrzyła na niego ale nazwa nie kojarzyła się Antonowi z niczym znajomym.

- Właśnie te stwory zabiły i raniły naszych przeciwników. Obecnie kawaler van Urk wynegocjował porozumienie z miejscowymi z dżungli. Musicie udać się do tej dżungli i zlikwidować gniazdo tych stworów. Wówczas tubylcy zgodzą się na współpracę oraz oddać naszych pojmanych ludzi. A wedle ekspertyzy kawalera van Urka oni prawdopodobnie najlepiej są zorientowani w lokalnych warunkach więc ich pomoc może przeważyć szalę. - szefowa przedstawiła pokrótce to co się zdążyło narobić podczas tej wyprawy.

- Poza tym do czołgu powinna prowadzić mapa. Mapę na aukcji wygrali Nowojorczycy więc również powinni wiedzieć gdzie jest namiar celu. I o ile mi wiadomo już wyruszyli w drogę podobnie jak my czyli kilka dni temu. Musicie więc się liczyć z tym, że gdzieś ich tam spotkacie. - dorzuciła odpowiedź na jedno z ostatnich pytań Antona też nie wahając się ani przez chwilę. Mówiła płynnym, zdecydowanym tonem gdy widocznie była przyzwyczajona do rozmów tego typu.

Na słowo “Nowojorczycy” Iwanow zmarszczył brwi. Zakorzeniona głęboko w świadomości jedyna słuszna prawda nakazywała współpracować razem z rodakami, a tu wychodziło, że staną po dwóch stronach barykady.
- Będzie ciekawie - powiedział z przekąsem - Jak nazywają się pani ludzie? Ci z którymi będziemy jechać? Rozumiem, że też są poinformowani w sytuacji… i na miejscu wypytam kawalera van Urka co i jak. Przez ostatnie godziny na pewno coś się zmieniło, a nie chcę zajmować pani czasu na wałkowanie czynników które mogą już być nieaktualne - uśmiechnął się - Bestie najlepiej zwalczać ogniem. Nawet twory Molocha go nie lubią.

- Mogło się coś zmienić, to prawda. Ale po prawdzie kawaler van Urk zamierzał dać sobie i ludziom dzień wolnego. No i czekać na zapasu i uzupełnienia od nas. No a przynajmniej z taką myślą odesłał tych co tutaj przyjechali z Espanioli. -
kobieta nie do końca mogła się zgodzić z wnioskami rozmówcy ale też nie wykluczała do końca, że może mieć rację.

- A moi ludzie to ci dwaj co ich pewnie widzieliście gdy z nimi rozmawiałam. - Federatka wskazała na kierunek gdzie odeszli dwaj poprzedni rozmówcy. - Ten z poparzoną twarzą to Marcus. Wrócił z Espanioli. Oberwał w nogę dlatego trochę kuleje. Ale postanowił wrócić. Ten Indianin to jego znajomy, Dziki Pazur. On z kolei tak jak i wy postanowił się zaciągnąć. Poza tym jest jeszcze Alex i Vesna. Z Detroit. Właśnie ich furgonetką będziecie jechać. Teraz pojechali z moim pracownikiem po zapasy. Vesna mówiła o jednej dziewczynie którą chciałaby zwerbować. Może jej się uda, przyda nam się. No i jak ktoś rzutem na taśmę nie dołączy w ostatniej chwili no to chyba tyle. - szefowa streściła skład osobowy wyprawy jaka szykowała się do tej Espanioli.

- Rozumiem - Rusek przytaknął krótko, przyjmując do wiadomości co i jak. Dwójka z Detroit nie za bardzo mu się podobała, ale zmilczał. Miasto Szaleńców ogólnie miało złą renomę. Jeszcze jedna sprawa odnośnie wyżywienia - zmienił temat, dając pod stołem znak aby psisko dało głos, więc nagle rozległ się basowy szczek.
- On jest z nami, niech ma michę dziennie. Jest szkolony - uśmiechnął się - Żre dużo, ale jest tego warty.
- Pies?
- Federatka nachyliła się ku podłodze jakby dopiero teraz uświadomiła sobie obecność czworonoga pod nogami. - To już dogadajcie się z kawalerem van Urkiem, nie chcę mu ingerować w bieżące, lokalne sprawy. - skwitowała krótko nie chcąc angażować się w lokalne zarządzanie ekspedycją.

- Tak zrobimy - Anton nie przestawał się uśmiechać półgębkiem. Zerknął na córkę - Myślę, że na chwilę obecna to wszystko, chyba że moja wspólniczka ma jakieś pytania.

- Świetnie. O to wasze kopie kontaktów.
- kobieta wstała i podała po odpowiedniej kartce każdemu z nowych pracowników. - W takim razie powodzenia życzę. A na razie macie wolne. - milady podała każdemu z nich dłonie na przybicie tej umowy po czym opuściła najpierw stolik a potem zniknęła na schodach prowadzących na piętro budynku. Znów eskortowana przez dwóch ochroniarzy i w towarzystwie tego milczącego Federaty z teczką.

Poczekali aż kobieta się oddali, dopiero wtedy Iwanow odetchnął, zwracając się do córki tonem pouczenia.
- Słuchasz się mnie, nie oddalasz się nawet na trzy metry bez mojej wiedzy i zgody. Pilnujesz mnie, masz mieć moje plecy w zasięgu wzroku. Nie pytasz "co, ale, dlaczego", od razu wykonujesz rozkazy. Jeśli mówię padnij, padasz. Nawet jeżeli pod nogami masz błoto. Nie wychylasz się, nie idziesz na pierwszą linię. Zostaniesz w odwodzie, a kiedy zrobi się gorąco... masz się chować, Burger cię obroni... a jeżeli zrobi się gruby bajzel wracasz do Nice City i bez dyskusji. Nie mogę stracić i ciebie kochanie... ale zamykanie cię w klatce mija się z celem. Nie uchronię cię przed całym światem, musisz się nauczyć sobie radzić.- zamknął oczy. Już po fakcie, jego mała dziewczynka dorastała. Będzie dobrze, dadzą radę.
- Chcesz jeszcze lemoniady? - spytał uśmiechając się łagodnie. Następne kwadransy spędzili przy stoliku, umilając czekanie kolejnymi szklankami.
 
Dydelfina jest offline