Załoga ochoczo przystała na proponowany podział łupów. Wzniesiono nawet parę pochwalnych okrzyków na cześć Wróbla. Jedyne co mogło budzić pewne obawy to to, że złoto w kufrze było całkiem nowiutkie. Jak z mennicy. Gdyby Kuba znał elfickie słowa to pomyślałby: deja vu.
Ale nie sromajmy się jego złym nastrojem, albowiem i coś miłego mu się trafiło. Panna Adelajda Viktoria de Serun zaprosiła go na obiad do kapitańskiej kajuty. Jako, że zazwyczaj stołował się z resztą oficerów i “oficerów” to była była odmiana. A i konwersacja zaczęła wyglądać obiecująco.
Kobieta zdawała się go nie obawiać, no przynajmniej nie tak jak pozostałych członków załogi. Co i dziwne nie było, bo brak im szyku i ogłady. O manierach i nie wspominając. Może pociągała ją romantyczna nuta, wszak we wszystkich opowieściach dla szlachcianek przystojny pirat i młoda panna… Ale zmieńmy temat.
Z początku panna de Serun starała się podpytać Kubę, ale że ten twardo zbywał ją uprzejmymi słowami porzuciła tedy ten zamiar. Miast tego poczęła się cieszyć samą obecnością Wróbla. A i on odkrył, że wspomina miło obiady. Bo rzec trzeba, że po pierwszym obiedzie nastąpiły kolejne.
Pssst. Póki karczmarz za szynkwasem. Jakby Kuba był zainteresowany to i oprócz obiadu na śniadanie mógłby być zaproszony.
Rzuty poszły Kubie nad wyraz dobrze. Panna chętna jest zacieśnić znajomość, jeśli Kuba okaże inicjatywę.
Odpisz co i jak, a potem odpiszę jak dopływają.
Ot, taka nagroda za aktywność.