Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2019, 02:07   #19
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Korytarze kompleksu świątynnego
Legowisko zwierzoludzi gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

- To co, wchodzimy do tego pomieszczenia z freskiem? - spytała cicho Drusilla.

- Rozejrzyjcie się przez chwilę. Czy nie ma pułapek i patrzcie pod nogi. Nie śpieszy się nam ale musimy iść do przodu. Będę was osłaniał. - powiedział Varius.

Decimus w milczeniu przyjmował pomocne uwagi jak to lepiej być uważnym i żywym. W końcu jednak nie wytrzymał:

- Sami, kurwa, eksperci. W takim razie ja osłonie tyły przed pająkiem.
I ustąpił miejsca na szpicy godniejszym od siebie.

Varius nie drgnął nawet o krok. Dalej trzymając się blisko Dairinn.

- No, obraź się jeszcze…. Bogowie... tego nam tu brakowało - westchnął Sarmencjusz.

- Długie masz to żelastwo… - szepnęła Drusilla, spoglądając na falx Sarmencjusza. - Myślisz, że gdyby tak szurać czubkiem ostrza o kafle, przetniemy ewentualny drut dość daleko od nas?

- Obawiam się, że nie - odparł Sarmencjusz. - Przejdźmy przy ścianie, krok po kroku, uważnie. Do wyjścia.

- Będę osłaniał stronę z której nadejdzie atak gdyby do tego doszło. Pusyliuszu w środku jest co prawda tylko jeden bełt ale może chcesz skorzystać? - zapytał o chęć użycia kuszy najgorzej wyposażonego więźnia. - Ta woda nie zadziała na każdego. - powiedział z nutką goryczy. - Mogę ci ostatecznie pożyczyć młot. Dopóki mam łuk nie jest mi potrzebny a głupio zostawić cię bez uzbrojenia. Powinniśmy trzymać się razem. Choć wiem, że każdy chce przede wszystkim przetrwać. Pusiliusz wziął więc młot i podziękował. W drugiej ręce trzymał pochodnię, więc kusza odpadała.

- Ja będę patrzyła na pułapki, które mogą być ukryte na ścianach i następnych parapetach, jakie spotkamy, a ty zajmiesz się podłogą, dobrze Sarmencjuszu? - spytała Drusilla.

Decimus nie odezwał się ani słowem.

Varius tymczasem odezwał się do elfki.

- Zrobię wszystko pani żebyśmy przeżyli. Zabiłem tego truciciela na twoich plecach tak szybko jak się dało. Niestety nic nie widziałem. Teraz przyjąłem stanowisko łucznika. Niestety nadal mój wzrok ma ograniczenia. Zechciałabyś pożyczyć mi swój pierścień pani? To zwiększy nasze szanse na przeżycie. Mam nadzieję, że ufasz mi na tyle. Oddam go gdy tylko lepiej się poczujesz. - Varius zapewnił Dairinn.

- Nie warto próbować - odparła Dairinn. - Teraz jest bezużyteczny. Musiałoby minąć siedem nocy, żeby pierścień był w stanie obdarzyć cię taką mocą jak mnie. A będę nie bez zdziwienia, jeśli uda nam się przeżyć choć kolejny dzień…

- Zatem ja postaram się byśmy go przeżyli. Ty natomiast zjesz ze mną wykwintną kolację jeśli się nam uda wydostać.

- Łudzisz się jeszcze, że zjesz coś innego niż suchara wyrwanego z sakwy poległego awanturnika? Niepotrzebnie...

Przemknęliście pod ścianą, zachowując obrany szyk. Zatrzymaliście się przed skórzaną zasłoną. Była podobna do poprzedniej, choć nie identyczna. Pod kotarą, nisko nad posadzką, pulsowało jaskrawoczerwone światło, nie przypominające ognia pochodni czy lampy olejowej. Prowadząca was Drusilla poczuła odpychający smród zgniłego trupa. Przez jedno, dwa bicia serca wszyscy słyszeliście niskie, monotonne i szybkie trzepotanie.


Varius kiwnął głową Drusilli najpierw w tył, wyraźnie dając jej znak, że mogą zawrócić. Potem w przód, wskazując jej kotarę. Wyraźnie musiała sama zdecydować, co dalej. Sam celował z łuku w górną część kotary. Jeśli cokolwiek się tam pojawi i zaatakuje od razu zacznie strzelać.

- Mogę podnieść tym - Sarmencjusz szepcząc uniósł falx - kotarę. Tak na dystans
- zaproponował. A ty byś zerknęła, czy coś się tam czai - spojrzał na elfkę.

- Nie rób jaj Sarmencjusz, ona ledwo trzyma się na nogach. - Varius szybko wstrzymał pomysł w zarodku. - Na zwiad nie wysyła się osób w jej stanie.

- Nie wysyłać na zwiad, tylko zerknąć tym kocim wzrokiem pod kotarą. A reszta będzie przygotowana na zagrożenie - odpowiedział Sarmencjusz.

Varius wciąż był niechętny. Spojrzał jednak pytająco na Dairinn.

- Oszczędźcie mi trudów… - Odpowiedziała słabym głosem, w niczym nie przypominającym tego, którym wcześniej wykonywała elfie pieśni.

- Ten dźwięk… brzmi podobnie do dźwięku jaki wydają pszczoły. - Powiedział szeptem traper.

- Chować się za ranną artystką… Doprawdy, odważny z ciebie wojownik będzie. A jaki praworządny… - Drusilla nie kryła zdegustowania słowami kompana. - Przynosisz hańbę cesarstwu - dodała, delikatnie uchylając kotarę czubkiem broni.

Jaskrawoczerwone światło biło od… ogromnego żuka! Pod skierowanymi w waszą stronę owadzimi ślepiami, nie wyrażającymi żadnych emocji, pulsowały dwa gruczoły, z których brał się ten specyficzny blask. Buzdygan zaskoczonej bliskością stworzenia Drusilli w natychmiastowym odruchu cofnął się za kotarę. Wieśniaczka zadrżała, a serce podeszło jej do gardła. Zrobiła krok w tył, nieomal wpadając na Sarmencjusza.

[media][/media]

Varius zaczął od teraz celować w dół.

- Cofnijmy się, jak do nas wyjdzie to strzelam. W plecaku mam militarny olej i kuszę. Jak ktoś chce to niech bierze. - Varius mimo swej odwagi pierwszy raz widział taką bestię. I był szczerze przestraszony. Nie był skory do panicznej ucieczki, jednak dopuszczał myśl o odwrocie… Tylko gdzie? Wtedy mogliby iść tylko schodami na dół. Za plecami potworny pająk, przed nimi gigantyczny żuk. Byli w swego rodzaju potrzasku.

- Może da się czymś odwrócić jego uwagę - powiedział niepewnie drwal.

Drusilla miała rację w swym sarkaźmie. Dużą rację, toteż Sarmencjusz nie odrzekł, ani słowem. Nie był ni odważny, ale nie był też wojownikiem. A i jego czyny miały to potwierdzić... Gdy tylko spostrzegł przerośniętego żuka odskoczył w bok, za zakręt z którego przyszli. Pusiliusz również nie miał odwagi, by się ze stworem zmierzyć. Przerażał go, więc i on odskoczył do tyłu, ściskając odruchowo mocniej młot.

- Myślicie, że jeśli oblać to olejem i cisnąć w to pochodnią, zapali się to? - rzekła Drusilla, szykując tarczę na wypadek natarcia zwierzęcia.

Decimusa zastanawiało, dlaczego ten żuk świecił. Oczywiście miał większe problemy, ale to świecenie mu się nie podobało.

- Niektóre owady plują na ofiary - powiedział wznosząc tarcze na wszelki wypadek, by móc się osłonić.

Jaskrawoczerwone światło bijące spod zasłony zaczęło się oddalać, aż w końcu znikło.

- Polazł chyba. Idziemy dalej, tylko ostrożnie.

- Wrzućmy tam najpierw jakieś niepotrzebne gówno. Na przykład worek z monetami. Jeśli się na nas zaczaił, może go w ten sposób wywabimy? - zaproponowała była zbieraczka łajna.

Varius kiwnął głową i podał do przodu worek ze 150 złotymi monetami.

- Nie jest to tak totalnie niepotrzebne. Za coś tę kolację Dairinn muszę postawić. Zabierzemy to mam nadzieję z powrotem.

Powiedział wiążąc zamknięcie worka liną. Drugi koniec zawiązał wokół siebie. W razie kłopotów wyciągnie… w razie dużych kłopotów odetnie. Następnie podał go Drusili do przodu. Sam ponownie napiął łuk i ją ubezpieczał.

Kobieta skinęła tylko głową, po czym wrzuciła cenny woreczek do sali obok czekając w niepewności na ewentualny atak.

Worek uderzył o posadzkę, brzęknęły monety. Czekaliście z zapartym tchem. Nic się jednak nie stało. Od czasu do czasu słychać było odległe, krótkie trzepotania żuczych skrzydeł i to chyba niejednej pary, ale nic ponadto. Pusiliusz z pomocą Decimusa wymienił wypaloną pochodnię. Wraz z nowo rozpaloną zostało ich jeszcze jedenaście. Dosyć sporo, ale nie mogliście zapominać, że czas w tym zapomnianym przez bogów miejscu miejscu płynął nieubłaganie i nie na waszą korzyść…

- Mamy dwie opcje idziemy dalej do przodu po cichu i ostrożnie. Jak zobaczymy żuka stajemy. Żadnego atakowania czy nawet gwałtownych ruchów. Jak się zacznie denerwować, odstraszać czy co tam oznacza to świecenie kroczek za kroczkiem się cofamy. Powoli na spokojnie, niech idzie swoją drogą. Może to wypali, a może nie. Wolałbym jednak spróbować metody bez walki. To ogromne stwory. Jeśli nie chcecie ryzykować możemy cofnąć się do tamtych schodów w dół. Ja chciałbym iść dalej. Pierwszy żuk dał nam spokój, a nie musiał; widzę w tym szansę. Zabrałbym też z nami te płachty oddzielające komnaty. Mogę się nam potem przydać. Jak przyjdzie nam za kilka godzin odpocząć - Varius wyłożył dostępne im opcje.

- Spróbujmy przejść przez te żuki, tak jak sugerowałeś - rzuciła Drusilla. - Ale bądźmy gotowi do ucieczki. I trzymajmy się ściany, żeby nie napadły na nas z tyłu.

Varius jako krzepki drwal szybko uporał się ze ściągnięciem i złożeniem zasłony wiszącej za wami. Spakowawszy ją do plecaka Dairinn, wziął się za drugą. Po zdjęciu kotary zrobiliście kilka kroków, ostrożnie i z naszykowaną bronią. Waszym oczom ukazała się dawna antykamera, w której zalęgły się żuki. Tych nienaturalnie ogromnych naliczyliście cztery, ale wiele więcej, wielkości pięści lub nawet mniejszych, siedziało na popękanych ścianach, niepewnym suficie, czy wykrzywionych parapetach okien kojarzących wam się z pułapką, cudem ominiętą w długiej hali. Stworzenia zdawały się póki co nie reagować na obecność gości. Wciągając powietrze poczuliście jeszcze raz smród zgnilizny. Zdawał się dochodzić od człekokształtnych zwłok w zaawansowanym stopniu rozkładu. Resztki trupa rozświetlone były w kilku punktach przez jarzące się na czerwono, żucze jaja. Wiedzieliście, że istnieli na tym świecie ludzie, którzy słono by zapłacili za kilka sztuk, czy to alchemicy, czy Wiedzący, czy treserzy egzotycznych gatunków… Na drodze do kolejnej komnaty stała kolejna zasłona, podobna do poprzednich, ale nie identyczna.

- Idźcie dalej, nic nie dotykajcie - szepnął Decimus. - Zwłaszcza jajek. Wszyscy bez słowa poparli Decimusa i ruszyli z uwagą do przodu, by przystanąć przed kolejną kotarą.

Ostrożnie krok za krokiem i stanęliście przed trzecią kotarą. Nie różniła się za wiele od poprzednich, choć w jej lewym dolnym rogu, dzięki jaskrawoczerwonemu światłu zauważyliście coś przypominającego niewyraźny, wyblakły tatuaż. Ciarki przeszły Drusillę na myśl, z kogo ta skóra mogła zostać zdarta i czy odbyło się to jeszcze za życia nieszczęsnego eks-właściciela. Za plecami słyszeliście co jakiś czas trzepotanie owadzich skrzydeł, czy inne żucze odgłosy. Żadne z dziwacznych stworzeń wam jednak nie zagroziło, ale też nie chcieliście nadużywać tej niespotykanej gościnności. W końcu ta komnata bez szwanku pomieściłaby jeszcze kilka trupów, w których żuczyca chętnie złoży kolejne drogocenne jaja...

- Bogowie… - wyszeptała kobieta, po czym dodała już nieco głośniej. - Wydaje mi się, że możemy już iść. Ale dajcie mi sekundę. - Uchyliła nieco kotarę, starając się ocenić, co jest po drugiej stronie.

Drusilla zajrzała do komnaty. Wydawała się pusta, może poza zbitką desek nędznie imitującą łóżko. W blasku pochodni zauważyła wypukłość na ścianie po prawej, prawdopodobnie fragment jakiejś płaskorzeźby, ale nie wystarczał by ocenić, co przedstawiała. Zresztą musiałaby stanąć przed ścianą, żeby złapać wzrokiem całość.

- Chyba jest tam pusto, ale uważajcie. - odparła Drusilla, wślizgując się powoli do środka, starając się trzymać ściany i stawiać wysoko nogi.

Prowizorycznych łóżek było więcej niż jedno. Dokładnie dziesięć. Wyglądały jednak na zaniedbane i porzucone. Niektóre były połamane, inne przegniłe. Wszystkie na rozmiar mniej więcej odpowiadający człowieczym. Baraki? Może i tak, ale kiedyś musiał to być również westybul świątyni, o czym świadczyła pokaźna płaskorzeźba. Nie rozumieliście wyrytych w starożytnych językach napisów, ale popękana całość przedstawiała okrutną walkę, a raczej zmasakrowanie armii włóczników o jaszczurzych głowach przez wojska ludzi, jednak wyglądających zupełnie inaczej niż aurańscy legioniści. Mieli stożkowate hełmy i bujne brody. Nad ich zastępami czuwał skrzydlaty mężczyzna w długiej szacie i z berłem w ręku.

- Oby moje łoże śmierci było wygodniejsze... - stęknęła Dairinn, siadając na zbitce desek. - Dajcie mi chwilę. Albo połóżcie się ze mną i poczekajmy na śmierć.


- Odpoczywaj ile tylko potrzebujesz - odparła Drusilla, czekając na wejście reszty drużyny. - Ale rozchmurz się trochę. Przyprawiasz mnie o dreszcze tym pesymizmem.

Pusiliusz również czuł potrzebę odpoczynku. Z jednej strony powinni to miejsce, jak najszybciej starać się opuścić, z drugiej ciała i jego potrzeb nie oszukasz. A on już swoje lata miał...

Decimus przysiadł w pobliżu drzwi, którymi weszli. Nasłuchiwał czy ktoś nie idzie ich tropem. Wyostrzony w leśnych ostępach słuch mógł mu przynieść pożytek i pod ziemią.

Odpoczywaliście aż do dopalenia pochodni. Kiedy Decimus rozpalał z Pusiliuszem kolejną, ręka trapera nagle zatrzymała się. Czujnym uchem wychwycił czyjeś chrapanie dochodzące z komnaty obok.

Decimus przyłożył palec do ust. Dotknął ucha i wskazał wejście do komnaty obok.

- Ktoś tam chrapie - wymówił bezgłośnie, samymi ustami. Wziął miecz i tarczę i skradając się ruszył ostrożnie zajrzeć. Varius ubezpieczał go z łukiem w dłoni będąc tuż za nim. Sarmencjusz i Pusiliusz również stanęli w gotowości.

Drusilla w tym czasie zbliżyła się po cichu do kotary dzielącej ich od drugiej zajętej sypialni, padła na ziemię i starała się oszacować ilu okupantów jest w komnacie obok. Nie spostrzegła bez pochodni ani jednego, choć nie mogła być pewna tego, co kryją ciemności.

Komnata obok była… Zbrojownią! Niewielką, ale jednak. Na półkach i hakach pamiętających czasy, kiedy to miejsce było zakrystią świątyni, znajdowały się teraz topory i włócznie w różnym stanie oraz zapas bełtów, zaś zawieszone szaty starożytnych kapłanów już dawno przegniły. Dwa okna wyglądały na czarny, połyskliwy granit po drugiej stronie muru. Na posadzce leżało rozrzuconych kilka mieczy, pomiędzy którymi siedziało źródło coraz donośniejszego chrapania. Gdyby porównać fizjonomię małpowatego osobnika o długich kłach i spiczastych uszach do człowieka, dalibyście mu co najwyżej dziesięć, jedenaście lat. Łuski zbroi wrastały mu bezpośrednio w pomarańczową skórę. Pogrążony we śnie trzymał w jednym ręku ostrze przypominające aurańską spathę, a w drugiej, drobnej dłoni ostrzałkę. Musiał być naprawdę zmęczony, bo w żaden sposób na was nie zareagował. Wokół kostki miał żelazną obręcz, której drugi koniec łańcucha był przykuty do ściany.

Varius wyszeptał cichutko.

- Jest jak my. Wiem, że to ryzykowne ale może go nie zabijamy a uwolnijmy? Nawet jeśli jest zły to będzie chciał się wydostać. - spojrzał na swojego przyjaciela Decimusa z którego zdaniem liczył się najmocniej. - Wycofajmy się i zobaczmy co jest w komnacie obok. - dalej szeptał najciszej jak się dało. - odcięcie łańcucha wywoła hałas. On może znać okolicę i zaprowadzić nas do wyjścia. - zakończył Varius.

- Skąd ta pewność? - spytała cicho Drusilla. - I po co nam przewodnik? Mamy już przecież to coś, wskazujące drogę na powierzchnię.

- To coś gówno wskazuje nie drogę. Nie umiemy z tego korzystać. Ryzyko biorę na siebie i nie, nie mam pewności. Trzeba dokonywać wyborów i właśnie to czynię. Chciałabyś by ktoś cię zostawił lub zabił we śnie? Gdy jesteś przykuta do ściany i zmuszana do niewolniczej pracy? On zasnął ze zmęczenia. To jeszcze dzieciak. A nas tu jest banda.

Nagle powieki zwierzoluda uniosły się, odsłaniając ogromne, żółtawe źrenice! Próbował się cofnąć, odpychając nogami. Szczęknął łańcuch, lecz jego plecy napotkały ścianę. Ostrzałka wypadła mu z drobnej dłoni, po czym obie pewnie zacisnęły się wokół rękojeści spathy. Miecz skierował w waszą stronę. Odezwał się strachliwie, ale w nieznanym wam języku.

- To hobgobliński - wyjaśniła Dairinn, podpierając się o ścianę. - “Ani kroku dalej!”

 
Icarius jest offline