Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2019, 21:03   #20
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Varius który trzymał łuk był nieco ubawiony. Mógł go zastrzelić spoza zasięgu jego łańcucha.

- Dairinn tłumacz - zaczął Varius. - Co tu robisz? - wskazał na łańcuch. Nim cokolwiek zrobią dalej nie zaszkodzi porozmawiać.

- Czy więzień? - dodał krótko Pusiliusz.

Hobgoblin jazgotał, a Dairinn tłumaczyła:
- Siedzi tu za karę. Uważa, że niesłusznie. Ma naostrzyć wszystkie miecze i zadbać o resztę rynsztunku. Pyta się, czy jesteśmy od Drususa, kimkolwiek on jest.


- Powiedz, że tak - odezwał się Sarmencjusz. - Że mamy zabrać mu kilka naostrzonych i zaraportować, co zrobił do tej pory. Niech więc prędko opuści broń, bo wszystko opowiedzą Drususowi - zaakcentował ostatni wyraz spoglądając pewnym wzrokiem na hobgoblina.

- Jesteś pewien? Drusus brzmi jak imię któregoś z was. - Zauważyła Dairinn.

- Kij wie, kto to - odparł Sarmencjusz. - To powiedz ino, żeśmy są go skontrolować. Słyszeliśmy, że spał, więc niech nie pogarsza swej sytuacji i nie podnosi na nas broni.

Hobgoblin opuścił miecz. Podniósł upuszczoną ostrzałkę i się wyprostował, jakby chciał zrobić dobre wrażenie na “kontrolujących”. Miał spojrzenie jak zbity pies… aż do czasu, gdy nagle jakby otrzeźwiał. Krzyknął na alarm, ile miał siły w płucach, wymierzając w was miecz!

- A nie mówiłam, kurwa, że to gówno nie sojusznik? - krzyknęła Drusilla. - Uciekajmy, póki możemy!

Usłyszeliście ciężkie stąpanie kilku par butów. Hobgoblińskie posiłki zmierzały w waszą stronę! Jedyna znana droga ucieczki prowadziła przez legowisko ogromnych żuków i albo po schodach w głębsze, nieznane podziemia, albo prosto w paszczę pająka-ludojada, który pożarł wielu waszych towarzyszy niedoli. Zobaczyliście w oczach Dairinn prawdziwe przerażenie. Wiedzieliście, że nie da rady dotrzymać wam tempa biegu. Musieliście wybierać… a czas uciekał!

- Wycofajmy się za salę z żukami, może nie pójdą za nami - powiedział Decimus szeptem do towarzyszy.

Sarmencjusz w pierwszej chwili chciał zabić młodego potwora, który ściągnął na nich niebezpieczeństwo. Następnie miał przebłysk, że mogą stawić opór. Szept Decimusa go jednak przekonał. Ruszył do ucieczki. A zaraz za nim i elfką Pusiliusz.

Varius poruszał się co sił w stronę elfki. Jeśli hobgobliny będą ich gonić opór lepiej będzie dać dwie komnaty dalej. Gdzie zieloni mieliby żuki za plecami.

Kiedy Sarmencjusz, Pusiliusz i Varius byli już daleko, w zbrojowni zabrzęczały ogniwa łańcucha. Młody hobgoblin doskoczył zwinnie do Drusilli, próbując ją zatrzymać! Rozkojarzona niespodziewanym atakiem wieśniaczka straciła szansę na szybką ucieczkę. Musiała się bronić! W porę odsunęła nogę, unikając chwytu i przewrócenia. Uciekała na oślep, byle dalej, aż nie przewróciła się. Zaś tupot ścigających przybliżał się, a ze zbrojowni wciąż dobiegał krzyk bijącego na alarm hobgoblina.

Kobieta szybko oceniła swoje możliwości, a raczej ich brak, na dobiegnięcie do drużyny na czas. Zwłaszcza po wywróceniu się. Spróbowała więc podstępu. Znajdując się wśród drapieżników i krwi, sama będąc ranną, spróbowała wykorzystać pośpiech hobgoblinów i miast dźwignąć się na równe nogi bądź czołgać się, zgrywała martwą.

Zdrętwieliście ze zgrozy, słysząc ostatnie krzyki masakrowanej Drusilli, która odważyła się na ryzykowną grę i przegrała. A przerośnięte żuki przyglądały się temu równie obojętnie, jak wam. Stojący najdalej Sarmencjusz zauważył, że po posadzce, wprost z długiej hali płynęła w waszą stronę gęsta, czerwona mgła, zakrywająca wszystko, co znajdowało się poniżej kostek. W tym przeklętym miejscu działo się coś złego. Usłyszeliście stukot butów. Mieliście ostatnie chwile na przemyślenie waszego planu. Hobgobliny szły po was.

Varius miał zamiar cisnąć podpaloną flaszkę z militarnym olejem w pierwszego hobgoblina jaki się pojawi.

Żaden jednak się nie pojawiał, choć byliście niemal pewni, że wciąż tam czyhali. Kiedy Dairinn opanowała oddech, nagle syknęła do Pusiliusza, załamana szczegółem, który przeoczyliście w naprędce wymyślonym planie.

- Zauważyli płomień naszej pochodni! W życiu tu nie wejdą!


- To znaczy, że jest ich mniej i o dziwo się nas obawiają. To nawet dobrze - skwitował Pusiliusz. - Może pozwolimy im dojść do tej sali i tu jakoś ich pokonać? Przy żukach może być różnie, a z drugiej strony pająk i ta… mgła…

Varius zapytał naprędce Dairinn.

- Wyjaśnij dlaczego nie wejdą? - chciał wiedzieć jak to uzasadni. - Mogę spróbować rozjuszyć żuki ogniem. Kapłan ten martwy chyba przyszedł podziemiami. Z jednej strony pająk Z drugiej hobgobliny. - Dał drużynie do myślenia.

- Na nasze nieszczęście hobgobliny dyscypliną dorównują waszym legionom - uogólniła Dairinn, mówiąc o ludach imperium jak o jednym, niepodzielnym organizmie - a w dodatku jesteśmy na ich terytorium. Na pewno mają coś w zanadrzu! Lepiej coś wymyślmy… i to prędko! Choć może już nie warto nawet próbować! - Była bliska płaczu.

- Jesteśmy umówieni na kolację. Więc nie możemy teraz umrzeć. Po czym podpalił jeden z militarnych olejów i rzucił w żuka na wprost. Liczył, że stwór gdy nagle poczuje ból zwróci się przeciw hobgoblinom. W grę wchodziła też szarża żuka na nich co mogło przypieczętować ich los. Kto jednak nie ryzykuje ten nie wygrywa.

Ach, trafiony! Gliniana flaszka rozbiła się. Płonący olej rozlał się po musztardowo-granatowej skorupie wielkiego żuka. Reakcja wynaturzonych stworzeń była natychmiastowa. Wciąż płonący owad w desperacji ruszył na Decimusa i Variusa, a za nim kolejny. Przygotowani do obrony spodziewaliście się, że spróbują złapać wasze kończyny w silne szczęki i zmiażdżyć kości. Zamiast tego, niespodziewanie, z wyrostków na żuczych łbach trysnęły długie strumienie ciemnej, gęstej mazi. Oblepiły wasze nogi. Substancja błyskawicznie zastygała. Już po chwili nie mogliście oderwać stóp od posadzki! Musieliście stanąć do walki! A z przeciwległej komnaty usłyszeliście okrzyk bojowy hobgoblinów. Co znaczyło, że plan Variusa, choć częściowo, działał zgodnie z intencjami drwala.

Sarmencjusz wziął potężny zamach i wbił hakowaty koniec falxa w skorupę żuka. Cios rozdarł chitynowy pancerzyk i uśmiercił stworzenie. Bój Pusiliusza i Decimusa z drugim żukiem wciąż trwał i był pełen chaotycznych ciosów, odbijających się od twardej powłoki owada.


Varius niewiele myśląc strzelił w żuka walczącego z Decimusem.

Walczący w zwarciu Varius nie miał szansy wyprowadzić skutecznego strzału z łuku. Niespodziewanie, pilnujący tyłów Sarmencjusz usłyszał stukot butów dochodzący zza pleców. Ich właściciele zbliżali się. Lada chwila, a zostaniecie okrążeni! Co gorsza, hobgoblińscy wartownicy zaczęli zyskiwać przewagę nad wielkimi żukami, co wywnioskowaliście po odgłosach walki toczącej się w sąsiedniej komnacie - potrafiliście już rozpoznać przedśmiertny jazgot żuka. Dlatego nie tracąc ani chwili Sarmencjusz doskoczył do ręcznego boju i wyprowadził kolejny, zamaszysty cios falxem, ale sam nie był pewien, czy ostatecznym sprawcą śmierci stwora był on czy coraz rozleglejsze poparzenia od płonącego oleju. Liczył się wynik. Póki co był dla was korzystny... a dla waszych prześladowców wręcz odwrotnie. Nagle, powietrze rozdarł pełen bólu okrzyk hobgoblina.

- Uciekamy do schodów w dół. - Powiedział Varius, po czym spróbował uwolnić swoją nogę samodzielnie lub z czyjąś pomocą. Udało się. Oderwał obklejoną mazią stopę od posadzki. Zaczął biec w tamtą stronę razem z wolniejszą Dairinn. Kiedy weszli w ciemność, to elfka zaczęła go prowadzić, aż nie przekroczyli progu komnaty, w której już raz byli. Dairinn przymknęła drzwi.

- Nie tam - zawołał Pusiliusz, ale Varius i elfka już zdążyli ruszyć. Sam wypatrzył szansę, nadzieję, na przełamanie ataku hobgoblinów i zdecydował się zaatakować ostatniego, odwróconego do nich tyłem. Pobiegł w jego kierunku. Wbiegając do sali, rzuci jednak szybko okiem na sytuację tak, bo jakby miał trafić na wyraźną przewagę liczebną, to zawróci.

W jaskrawoczerwonym świetle żuków Pusiliusz i Decimus dostrzegli czterech hobgoblinów, z czego jeden zdawał się być na skraju śmierci po tym, jak kleszcze przerośniętego owada zmiażdżyły mu nogę. Runęliście na najbliższego wartownika, jednak ten zdołał osłonić się owalną tarczą zarówno przed ciosem sejmitara, jak i młota bojowego. Bicie serca później ostatni z żuków padł pod gradem bezlitosnych pchnięć. Decimus znalazł w końcu lukę w obronie hobgoblina i wymierzył niemal śmiercionośne pchnięcie. Czy przeżyjecie kontratak? To się miało zaraz okazać...

Varius wraz z Dairinn postarał się cicho zejść na dół po schodach. Poprosił ją by go poprowadziła i patrzyła pod nogi, by nie weszli w pułapkę. Nie zamierzali iść daleko. Jedynie by zniknąć z oczu komukolwiek kto zechciałby zajrzeć do komnaty mimo przymknięcia drzwi. I rozeznać się co jest na dole na pierwszy rzut oka. Varius nie rozumiał towarzyszy, słyszeli wyraźnie dźwięk kolejnych biegnących osób. Sam był odważny, nie był jednak szalony chciał żyć... Varius nasłuchiwał i chciał się ukryć.

Im niżej schodziliście, tym bardziej ściana stawała się nieregularna w dotyku. Nie odważyłeś się jeszcze rozpalić pochodni, ale byłeś niemal pewien, że znaleźliście się w naturalnej jaskini.

- Kolejne drzwi… zamknięte! Jesteśmy w potrzasku! - Usłyszałeś dźwięk klamki naciskanej przez szepczącą Dairinn.


- Spokojnie. Obejrzyj te drzwi dokładnie. Zobacz, czy nie mają gdzieś słabego punktu. Zamek, zawiasy coś co ułatwi nam przedostanie się. Zobacz też czy w pobliżu nie ma niczego przydatnego. Musimy iść dalej i to szybko lub gdzieś się ukryć. - dodawał otuchy elfce i starał się myśleć racjonalnie. Sam natomiast oparł łuk o ścianę i zaczął wyciągać z plecaka hak do wspinaczki. To obecnie jedyny element którym mógł spróbować uszkodzić drzwi na tyle by później łatwiej je wyważyć.

Tymczasem Decimus i Pusiliusz toczyli na górze walkę na śmierć i życie. Raniony sejmitarem hobgoblin zaatakował szybko i śmiercionośnie niczym żmija. Ciężko raniony Decimus utrzymywał się na nogach z wysiłkiem, jego oczy zachodziły mgłą, a z głębokiej rany na piersi, przez zaciskające ją palce sączyła się krew. Widząc to jeden z wartowników wywarczał komendę, po której kolejne hobgobliny zmieniły taktykę. Zaczęły wyprowadzać więcej ciosów płazami mieczów, rękojeściami i okuciami tarcz. Zamierzały was pojmać! Ogłuszony takim uderzeniem w skroń Pusiliusz padł nieprzytomny. Natomiast Decimus został zmuszony do nierównej walki czterech na jednego. Nie tracił jednak nadziei. Dwóch krwawiących hobgoblinów było rannych nie lżej niż on, a trzeci wciąż próbował wyciągnąć nogę z kleistej, żuczej mazi.

Sarmencjusz przez chwilę toczył wewnętrzną walkę, czy uciec - jak drwal z elfką - co pewnie byłoby sensowne i dałoby mu więcej szans na przedłużenie żywota swego, czy rzucić się próbując wesprzeć Decimusa. O dziwo wygrało drugie... Chwycił mocniej falx, podbiegł i zaatakował.

Sarmencjusz stanął ramię w ramię z Decimuse, i spuścił cios sierpowatego falxa na ledwo żywego hobgoblina. Mimo że nie było to najlepsze uderzenie, w wyniku odniesionych ran potwór rozciągnął się po posadzce. Coś drgnęło w pozostałych wartownikach, bo stracili nagle wolę walki, ale nie na tyle, aby rzucić się do panicznej ucieczki. Grali na czas, cofając się i czekając na wsparcie, które lada chwila miało zjawić się za plecami Sarmencjusza i Decimusa...

- Nie wyglądasz byś miał siły ich dobijać. Wiejemy? Próbujemy z Pusiliuszem, czy ratujemy siebie? - nie było to bohaterskie pytanie, ale i Sarmencjusz bohaterem się nie czuł, więc było to po prostu… szczere. Poczciwego Pusiliusza szanował i nigdy mu on nie zaszkodził, stąd też jego wahanie. W innym wypadku bez wątpienia by wiał.

- Bierz Pusiliusza, ja pochodnie i za okno - wysapał Decimus, chowając miecz. - Na trzy. Raz, dwa i trzy…

Dźwignąwszy Pusiliusza wyszliście w pośpiechu przez jedno z okien. Nie ryzykowaliście skręcenia karków, jako że znajdowaliście się na parterze świątyni. Po drugiej stronie postawiliście stopy już nie na posadzce z wypalonej cegły, a na gęstym poszyciu leśnym. Nad głowami zobaczyliście gwiazdy, do tego… ruchome? Dopiero po chwili uświadomiliście sobie, że musiały być to nie gwiazdy, a wielkie żuki, emitujące jaskrawoczerwone światło. Było ich całe mnóstwo. Przesuwały się po mrocznej półkuli, tworząc razem coś na wzór chaotycznej, wiecznie zmiennej konstelacji. Przed wami zaś zaczynało się strome, kamieniste zbocze. Porastał je karłowaty, pełny przerośniętych grzybów i wielkich pajęczyn las. To miejsce zdawało się nie widzieć inteligentnych form życia od lat, jeśli nie wieków.

Jeśli nie zamierzaliście ryzykować zbiegania na złamany kark, mogliście już tylko uciec w lewo lub w prawo, wzdłuż ściany świątyni, lub wdrapać się na jej dach. Kiedy zastanawialiście się nad dalszą drogą, w czerwone światło dogorywających żuków ogniowych wpadły zbrojne posiłki. Zastukały obcasy butów. Wszystkie potwory rzuciły się w pościg!


Sarmencjusz odstawił trzy metry dalej Pusiliusza, obok postawili pochodnię, a następnie szybkimi susami ruszyli pod okna wychodzące z sali, z której właśnie wyskoczyli. Przykucnęli pod nimi, przyklejając się do ściany. Broń trzymali w gotowości. Pierwsza głowy, która wystawią się przez te okna, planowo miały zostać odcięte. Liczyli, że taka zasadzka, a daj bogowie upadające głowy hobgoblińskie, zniechęcą dalszy pościg. Już kilku z nich zginęło, morale im wyraźnie siadało, potrzebny był impuls, by posypali się dalej. Taką przynajmniej zostało im mieć nadzieję...

Kiedy tylko Sarmencjusz poczuł smrodliwą bliskość prześladowcy, wyskoczył spod okna jak sprężyna i wbił hakowaty koniec falxa prosto w pomarańczowe czoło potwora. Jeszcze nie zdążyłeś wytrzeć oczu z krwi i resztek mózgu, kiedy już kolejny doskoczył do ciebie z wrzaskiem, wymachując nieporadnie zakrzywionym mieczem w tej wymagającej umiejętności, niecodziennej walce. W środku świątyni rozległy się strachliwe jęki, ale i żądny krwi okrzyk - kilku hobgoblinów wciąż nie zamierzało puścić was żywych!

Przy drugim oknie nieopodal Decimus poderżnął gardło pierwszego z wartowników gładkim cięciem sejmitara. Nie zdołałeś jednak uchronić się przed pchnięciem krótką włócznią. Sarmencjusz zobaczył kątem oka jak kompan padł pokonany na leśne poszycie...


Sarmencjusz kątem oka spostrzegł, jak jego ostatni towarzysz padał. Mógł tylko mieć nadzieję, że żyje i że jego i Pusiliusza hobgobliny pojmą, dając szansę na kolejną ucieczkę. Wszak był jakiś cel, że Pusilliusza tylko ogłuszali. Choć wolał nie myśleć jaki. Przeklął w myślach Variusa, przeklął i Pusilliusza, a wszystko dlatego, iż uważał, że gdyby się nie rozdzielili, to mogliby jeszcze wszyscy żyć. A z drugiej strony, może elfka miała rację, po prostu już nie było warto - ich los dawno został już przesądzony, spisany. Zebrał się jednak na jeszcze jeden wysiłek, zamocował falx i ruszył w górę. Planował wspiąć się na dach budowli i kolejny raz planował wykorzystać przewagę pozycji. Gdy więc był na szczycie, oddalił się parę kroków, przykucnął w pozie gotowej do ataku, i gdy tylko dojrzał w odbijającym się świetle pochodni ruch, miał zamiar szybko zaatakować, zabić, bądź zrzucić, intruza. Może i później kolejnego. Jak dobrze liczył ich ilość znacznie się uszczuplała.

Plan Sarmencjusza wydawał się sprytny dopóki, dopóty nie zgaszono porzuconej pochodni. W zupełnych ciemnościach, rozświetlanych tylko przez odległe, jaskrawoczerwone punkty, jakimi były wielkie żuki przemykające po wnętrzu granitowej kopuły, nie widziałeś zbyt wiele… ale za to słyszałeś. Słyszałeś stęknięcia hobgoblina wspinającego się na dach. Świst miecza wyciąganego z pochwy. Pospieszne, zbliżające się kroki. Zamachnąłeś się, kiedy poczułeś na skórze smrodliwy oddech przeciwnika, lecz tylko przeciąłeś powietrze!

Sarmencjusz miał nadzieję, że jego wzrok zacznie przyzwyczajać się do panujących ciemności i zacznie dostrzegać kontur przeciwnika. To by ułatwiłoby mu atak. Atak, bo uznał, że ucieczka nic nie widząc może skończyć się gorzej, niż próba podjęcia pojedynku. Miał tylko zamiar lekko obejść wroga, a że był pewien, iż tamten nie odpuści, koniec końców zada cios.

Szybsza reakcja hobgoblina powstrzymała odwrót Sarmencjusza. Jęknąłeś przeciągle, gdy poczułeś ostrze pod żebrami. Osunąłeś się na ziemię umierając; gdy padałeś, wartownik gwałtownym szarpnięciem wyrwał miecz z twojego ciała...
 
AJT jest offline