Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2019, 10:35   #62
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 14 - 2519.VII.32; zmierzch

Miejsce: Ostland; Las Wolfenburski; polana
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: nieprzyjemnie; sucho; jasno; pochmurnie



Karl



Minstrelka umilała swoim towarzyszom oczekiwanie na wynik polowania grając na swojej lutni. Większość słuchaczy zapewne zgodziłaby się także, że i samym wyglądem. Co prawda z powodu zatrutego podczas wczorajszego ataku gardła nie mogła śpiewać ale sama wygrywana smukłymi palcami melodia była całkiem przyjemna dla ucha i ducha. Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie przyjmując toast na swoją cześć. I podobnie zachichotała gdy usłyszała pytanie Karla o swoje towarzystwo do tajemniczego Bastionu.

- Obawiam się Karl, że jestem zbyt wątłego zdrowia na takie dalekie i niebezpieczne wycieczki. Tylko byście ze mną kłopot mieli. - odpowiedział rudzielec z łagodnym uśmiechem. No rzeczywiście prosić kogoś aby rzucił wszystko i z dnia na dzień wyjechał w nieznane było obarczone sporą dozą ryzyka. Zwłaszcza jeśli ktoś wiódł w miarę stabilny żywot na miejscu.

- A czy ktoś by chciał pojechać z wami no ja nie jestem stąd. Nie znam tu zbyt wielu osób. Ale moja koleżanka mówiła mi o jednej elfce. Może ją widziałeś, była wczoraj i dzisiaj we “Włóczykiju”. Ona jest gdzieś z jakichś lasów i zamierza tam chyba wracać. Może chociaż kawałek zabrałaby się z wami. Nazywa się Maruviel. Może ją zapytaj. Taka ubrana w zielenie, z łukiem i blond włosami. - minstrelka odpowiedziała grzecznie nie chcąc chyba zostawić Karla z niczym. Ten zaś kojarzył elfkę o takim rysopisie choćby z wczorajszego wieczoru. Pasowało do tej którą wczoraj ktoś trzasnął kuflem w plecy.


---



Czas na pogaduszki i picie wina się skończył gdy odgłosy obławy zaczęły wyraźnie zbliżać się do polany na której czekali. - Zaczyna się. - rzekł podekscytowany Andreas. Reszta jego kamratów też już nie mogła się doczekać tego finału polowania. Nawet to, że od wyjazdu z miasta pogoda się wyraźnie ochłodziła a nad polaną niebo się zachmurzyło zasłaniając słoneczny blask nie psuło młodym szlachcicom animuszu.

- Chyba jakiś dzik. - mruknął Franz nasłuchując zbliżających się odgłosów. Słychać było głównie zbliżającą się sforę ogarów myśliwskich. Trochę i pokrzywkiwania psiarczyków. Ale właśnie i jakiś niepokojący grozą odgłos dzikiej bestii która na ucho rzeczywiście mogła być jakimś dzikiem.

- No to panowie, zaraz zaczynamy. A właśnie. Kto zaczyna? - Emich podniósł się z pieńka na jakim siedział i zważył w dłoni swoją rohatynę. Ale rzeczywiście. Prawo pierwszego ciosu czy strzału było szlachetną tradycją łówów. Zebrani popatrzyli po sobie ale szybko znaleźli rozwiązanie.

- Karl, ty jesteś naszym gościem. Więc korzystaj z prawa pierwszeństwa. - Andreas poklepał Karla po przyjacielsku w ramię a pozostali zgodzili się na ten pomysł.

Już długo nie czekali. Przez dzikie, mroczne ostępy słychać już było trzaski gdy jakieś cielsko. I wreszcie to cielsko pokonało ostatnie zatory z krzaków i wypadło na polanę. Tam zatrzymało się jakby zaskoczone nagłą pustą i oświetloną przestrzenią. Ale sztuka!

- No, no Karl, ale klasa odyniec ci się trafił! - Franz gwizdnął z uznaniem widząc potężną, sylwetkę odyńca.





Cała scena zamatła na moment znów ożyła gdy z gąszczu opadły pierwsze ogary zawzięcie ścigające bestie. To ją pobudziło do ruchu. Pierwszy z ujadających ogarów doskoczył do odyńca ale ten odwrócił się ku niemu i ciachnął go swoimi ciosami. Ogar zdołał odskoczyć a do tego z drugiej strony dzika dopadł go drugi. Próbował. Powracający cios kopytnej bestii nadział i rozpruł bok ogara. Przez polanę przeszło psie skomplenie i czworonóg ludzi padł jak szmaciana lalka. Dzik zaryczał swoje wyzwanie rzucone psom i ludziom i ruszył przed siebie. Prosto w kierunku grupki czekających pośrodku polany ludzi! Jeden z myśliwskich psów dopadł go i szarpał kłami w biegu. Dzik wierzgał tylnymi kopytami co na chwilę odstraszało pościgowca ale też i utrudniało skoncentrowanie na nim wzroku.

Trójka miejscowych szlachciców ustawiła się mniej więcej w linie z rohatynami gotowa dać odpór tej dzikiej szarży. Stojący za nimi służacy i Laura wyraźnie byli zaniepokojeni gdyż tylko ta wąska kilkuosobowa linia dzieliła ich od rozszalałej bestii. Za nimi ustawili się pachołkowie z maczugami i pałkami gotowi dobić powalone zwierzę ale nie ingerowali póki panowie bawili się w polowanie.

W tym czasie odyniec zdołał zmasakrować kolejnego ogara którego przerzucił jak niepotrzebną już szmatę gdy pies nieostrożnie wyprzedził go na tyle aby bestia mogła go wziąć na ciosy. Zwierzak zaskomlał i poszybował kilka fikołków nad grzbietem bestii by opaść na ziemię znikając w wysokiej trawie. Trawa zaś, spłowała od żarów ostatnich tygodni ale wciąż sięgająca dorosłemu prawie do pasa rozstępowała się jak kilwarter przed ciemną masą rozpędzonego odyńca. Ten zaś gnany przez kolejne ogary nieuchronie pruł prosto na czwórkę szlachciców. Ale ci uznali, że to Karl, jako ich gość ma prawo do pierwszego ciosu. Zgodnie z tradycją najwyżej cenione było upolowanie odyńca za pomocą rohatyny. Trzeba było po prostu mieć dość odwagi i tężyzny fizycznej aby niczym pikinier przyjąć szarżę bestii i pozwolić jej nadziać się na ostrze rohatyny. Pęd i masa dzika robiła swoje więc jak dobrze się to rozegrało to sam nadziewał się jak szaszłyk. Jeśli nawet przeżył był zwykle zbyt ciężko ranny i wówczas wchodzili do akcji pachołkowie z ciężkimi pałkami i maczugami aby dobić ale nie uszkodzić skóry. Ale jeśli jednak źle poszło to taki myśliwi z rohatyną mógł skończyć na ciosach tak samo jak ten ogar który zniknął już w wysokiej trawie. Można było jeszcze spróbować bestię ustrzelić ale to się cieszyło mniejszym splendorem wśród myśliwych niż własnoręcznie skłucie dzika. Towarzysze Karla zostawili mu jednak wolną rękę co do wyboru taktyki polowania. Ale musiał wybrać szybko bo jeśli zdecydowałby się na użycie łuku czy pistoletów to miał może czas na strzał czy dwa.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); popołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz pogodnie



Tladin



- Wyruszasz jutro z miasta? No to zostaw jakiś namiar gdyby trzeba było przekazać wiadomości o twoim bracie. - Garil wydawał się być trochę zdziwiony tym, że młody khazad przychodzi szukać zaginionego dekadę temu brata a nazajutrz ma zamiar opuścić miasto. Ale nie wypytywał o to ale trzeźwo zapytał o jakiś sposób kontaktu. To zaś było mocno utrudnione jeśli Tladin zamierzał wyruszyć z miasta na dłużej.

Ale wydawało się, że obaj kapłani wzięli sobie zaginięcie ich kolegi do serca i nadadzą sprawę odpowiedni bieg. Co z tego wyjdzie teraz tylko przodkowie mogli wiedzieć. Tladin jednak po raz kolejny podążał brukowanymi ulicami wielkiego miasta nie zważając na to, że pogoda się nieco ochłodziła a niebo zasnuły się chmurami. Tak krzepkiego i pancernego wojaka nie spotkała żadna przykra niespodzianka więc bez większych przeszkód dotarł do “Włóczykija”. Zastał tam Bernarda i Gabrielle chociaż oboje byli rozproszeni po lokalu i rozmawiali z kimś przy innych stolikach a “ich” zwyczajowa alkowa była pusta.

Tladin zaś zyskał okazję aby wrócić do pokoju jaki dzielił z towarzyszami i przejrzeć swój ekwipunek. Nie wyglądało to źle. Poza ciężkim pancerzem i standardowym zestawem podróżnym w postaci garści zapasowych ubrań, naczyń, derek i kocy do spania miał właściwie tylko kuszę i tarczę. Zorientował się, że niezbyt dobrze stoi z prowiantem. Miał co prawda zapas podróżny na jakieś dwa czy trzy dni no ale nie więcej. Nie byłoby z tym chyba zbyt wielkiego problemu jeśli raz na dzień docieraliby do jakiejś przydrożnej karczmy czy wioski. Wtedy można by kupić jedzenie czy na miejscu czy na drogę. A w tej okolicy wielkiego miasta chyba powinno być tego sporo. W końcu stolica prowincji. No ale raz, że nie znał drogi na Lenkster więc nie wiedział jak to dalej wygląda a dwa to w sakiewce po ratuszowej zaliczce już zbyt wiele mu nie zostało. No chyba, że towarzysze by go jakoś poratowali albo trzeba było coś wymyślić na tą okazję.



Bernard



Dobrze czy źle? Właściwie zależy jak na to spojrzeć z tym werbowaniem nowych kamratów do podróży w nieznane. Co prawda nikt z trzech osób nie walnął dłonią w stół, że już zaraz chce jechać na ten górski koniec świata, rzuca wszystko i jedzie na przygodę. Z drugiej jednak trzy różne osoby a z każdą jakoś udało mu się porozmawiać, wyłuszczyć z czym przychodzi i żadna nie dała mu w pysk czy nie kazała iść precz. To chyba można było uznać za sukces.

Gdzieś w międzyczasie zarejestrował, że w karczmie pokazali się Tladin i Gabrielle. Karl jeszcze nie wrócił no ale jak pojechali za miasto to pewnie wrócą tuż przed zmrokiem. Klausa nadal nie było ani widu ani słychu. No ale Tladin poszedł chyba do swojego pokoju nie zatrzymując się pewnie dlatego, że Bernard w tym czasie rozmawiał z tym czy owym gdzieś na sali a z kolei Gabrielle siedziała z jakąś kobietą rozmawiając o czymś więc “ich” alkowa nadal była pusta gdy do niej wrócił. Przez nadal rozwalone okno widział ruch uliczny i to, że spochmurniało na zewnątrz i zrobiło się nawet nieprzyjemnie. Dobrze, że siedział wewnątrz a nie na zewnątrz. Potem nawet przez chwilę widział Tladina ale ten z kolei znów wychodził na miasto.

Za to na sali, całkiem niedaleko, dostrzegł młodą dziewczynę. Pewnie w jego wieku, może nawet młodszą. Sądząc po ubiorze i szabli przy boku to ta szabla była jej głównym narzędziem pracy. Jednak ubiór i wygląd miała dość niskiego sortu więc do żadnych elit chyba nie należała. Z drugiej strony on sam też nie. Co innego gdyby udało się odnaleźć ten Bastion. Los mógł się wtedy odmienić. Ze Schweirgerami trzeba by się już liczyć. No albo chociaż zauważać. No i mieliby większe możliwości aby pomóc siostrze chorującej na dziwną i rzadką chorobę. No ale to w tej chwili była pieśń niepewnej przyszłości na razie nawet nie opuścił rodzimego miasta.

Tak samo jak tamta młódka z szablą. Wbrew swojemu dość ubogiemu wyglądowi co to jakby wszystko miała na sobie po starszym bracie czy jakoś tak to wydawała się całkiem radosna. Często się śmiała i żartowała z grupką znajomych. Wyglądało na to, że coś świętowali a owa młoda dama z szablą była chyba główną postacią tego wydarzenia. W tej chwili rzucało się to w oczy bo chyba była to jedna z najgłośniejszych grupek tego pochmurnego popołudnia w tym lokalu.



Gabrielle



- Ranald chyba sobie z nas zażartował. Johann mówi, że nie ma tego kogoś. Ale pewnie do wieczora wróci. - Raina wróciła z takimi wieściami do stołu. W przeciwieństwie do “Koguta” we “Włóczykiju” dalej drażnił w nozdrza zapach spalenizny. Chociaż głównie na wejściu. Po paru chwilach swąd był już tak słaby, że człowiek o nim zapominał i musiał się postarać aby go poczuć. No ale jednak gdzieś wciąż był dostrzegalny na granicy świadomości.

Po całym dniu prac jednak sporo już zostało naprawione. I chociaż niekóre okna nadal straszyły wybitymi szybami a na podłodze przez wysypane na nią piach i wióry widać było poczerniałe plamy tam gdzie wieczorem płonął ogień. Wyglądało na to, że właściciel jest obrotny i jak tak dalej pójdzie to w parę dni nie będzie po tym ataku większego niż pamiątkowego śladu. Jak blizny na ciele wojownika. Tyle, że zapowiadało się na to, że Gabrielle z towarzyszami pewnie już tego tutaj nie doczeka bo jutro z rana mieli opuszczać to wielkie miasto.

Po powrocie Gabrielle dostrzegła Bernarda. Rozmawiał z kimś na sali głównej. Potem nawet przez chwilę widziała Tladina ale ten bez ceregieli przeszedł przez salę idąc pewnie do wynajmowanego pokoju. Zresztą jakiś czas później widziała go jak znów wychodził na zewnątrz. Nigdzie nie widziała ani Karla ani Klausa. Z drugiej jednak strony ona sama też dość swobodnie traktowała sobie powroty czy bytność w tym lokalu.

- No to skoro i tak tu siedzimy to może lepiej się poznamy? - zaproponowała towarzyszka Gabrielle siadając z zamówioną butelką miodu i glinianymi kubkami. - Po cholerę jedziesz do tego zamku którego z pół albo i cały tysiąc lat nikt nie widział. I nawet nie wiadomo czy jeszcze stoi. Co zrobisz jak się okaże, że go nie ma albo nie da się go znaleźć? - zapytała z błyskiem filuternej ciekawości w oczach nalewając miodu do obydwu kubków.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); zmierzch
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz deszcz



Karl



Gdy już byli pod murami miasta z pochmurnego nieba w końcu zaczął padać deszcz. No ale właśnie byli już prawie na miejscu. Szczerze mówiąc to Tall i Rhya niezbyt mu sprzyjali tego popołudnia. Pozostałym trzem towarzyszom sprzyjali dzisiaj wyraźnie lepiej. No ale jego kamraci wyraźnie nie chcieli aby się poczuł jakiś gorszy no i obracali sprawę w żart. Starali się nie puszyć swoimi trofeami traktując sprawę lekko, że przecież to było dla rozrywki i zabawy, nawet przecież nie przygotowywali się na ten wypad, ot strzeliło im tak do głowy, postanowili sprawdzić czy ich kompan z północy jeszcze jest w mieście i zabrać go jakby miał na to ochotę. I tyle.

No i ten pierwszy odyniec! Jaki wielki! W końcu padł. A gdy padł okazało się, że ma na sobie resztki jakiejś uprzęży. Dość starej i byle jakiej. Ale jednak uprzęży. Podobno niektóre orki wykorzystywały dziki jako wierzchowce. Czyżby to było jedno z takich zwierząt? Jeśli nawet to sądząc po starości tych zetlałych pasków musiało być do dawno temu. Teraz zwierzę w końcu było tylko truchłem.

- Dobrze to co? Trzeba opić te polowanie by nam Tall sprzyjał także i następnym razem. - zawołał Emich gdy wjeżdżali przez bramę do miasta. Niedługo już miało się zmierzchać więc i bramy będą zamknięte no ale jeszcze zdążyli wrócić do miasta na czas więc nie czekało ich przymusowe nocowanie na podgrodziu.

- To chodźmy do “Włóczykija”. Tam mają całkiem przyzwoity lokal. Aż dziwne. No i tak przecież musimy odwieźć Karla i Laurę. - Andreas zdecydował co zrobić na taką okoliczność a pozostali przytaknęli zgodnie. Też młodzi szlachcice byli zaskoczeni, że niby taka dość zwykła karczma a jednak w gruncie rzeczy całkiem przyzwoita nawet dla błękitnokrwistych.

- Aż dziwne, że w ratuszu wysłupłali tyle grosza aby cię tam umieścić a nie jak zwykle po taniości. - Franz podzielił się z Karlem swoim przemyśleniem na ten temat bo w mieście na pewno było całkiem sporo tańszych od “Włóczykija” lokali.

W mieście czwórka konnych i jeden kuc z jedyną panną w tym towarzystwie odzieliły się od reszty ciur którzy mieli doprowadzić orszak do domów. Zaś owa piątka przejechała znów dość pustymi z powodu deszczu ulicami pod “Włóczykija”. Wewnątrz Karl zastał resztę swoich towarzyszy wewnątrz lokalu. Nawet rozpoznał Rainę która teraz siedziała przy stole z Gabrielle i obie widocznie o czymś rozmawiały. Nawet miał to szczęście, że zaraz po łowczych do lokalu weszła postać w spiczastym kapturze chroniącym ją od deszczu. Gdy ją zdjęła ten kaptur ukazało się oblicze złotowłosej elfki.

- O zobacz Karl, to jest właśnie Maruviel o niej ci mówiłam na polanie. A teraz muszę cię przeprosić bo widzę koleżanka na mnie czeka. - Laura nachyliła się do Karla i szepnęła mu cicho rozwiewając do reszty wątpliwości o jakiej elfce mówiła wcześniej.

- Dobrze, to biesiadę zacząć czas! - Emich uderzył w ręcę i zatarł je z radości. No po całym dniu na świeżym powietrzu rzeczywiście kiszki już marsza grały i ślinka ciekła na te zapachy jakie zalatywały z kuchni. Laura pożegnała się z towarzyszami bardzo dziękując za gościnę i przyjemną wycieczkę. Przeprosiła, że nie mogła uprzyjemnić im czasu swoim śpiewem no ale niestety ten dym z wczoraj…

Na Karla, jako “tubylca” spadł zwyczajowy obowiązek zrewanżowania się za gościnną wyprawę i ugoszczenia swoich towarzyszy. By przypadkiem nie pomyśleli sobie, że uchybia szlacheckiej etykiecie i ma ich w nosie. W “swojej” alkowie powinni się chyba wszyscy zmieścić. Nawet jeśli już siedzieli tam Tladin i Bernard. No ale mogli jeszcze wziąć jakiś inny stół z tych które jeszcze byli wolne. Widział jeszcze kątem oka jak do tej Murviel podeszła Raina i o czymś rozmawiały stojąc między stołami za to Laura niejako zamieniła się z miejscem z Rainą i przysiadła się do Gabrielle.



Bernard i Tladin



Krasnolud po opuszczeniu “Włóczykija” znów pod koniec dnia do niego wrócił. Tym razem z garnizonu na którym może nadal nie traktowano go jak swojego to jednak już nie tak jak na kogoś kto psim swędem się tam szwenda nie wiadomo po co. Ale do ćwiczeń to było chyba jedno z lepszych miejsc w mieście. Przynajmniej z tych co zdołał poznać. Mankiny, tarcze strzelnicze, różne rodzaje broni, instruktorzy i spora ilość miejsca i swobody do ćwiczeń. To wszystko sprawiało, że dla chcącego się podszkolić wojownika to było bardzo ciekawe miejsce.

Efekt tych ćwiczeń był też całkiem ciekawy. Co prawda w walce jeden na jednego Tladin właściwie nie miał sobie równych. Nawet jeśli przeciwnik zdołał przebić się przez jego zasłony to broń, do tego ćwiczebna, zwykle ześlizgiwała się po jego pancerzu. Większość treningu spędził na walce z trzema instruktorami. Oni używali ćwiczebnych mieczy i przeciętnych tarcz a on podobnej broni i swojej mniejszej tarczy.

Z pierwszym z nich na punkty wygrał ze zdecydowaną przewagą. Drugi jednak minimalnie ale jednak zwinnie unikał jego ciosów a samemu udało mu się zadać na tyle dużo własnych, że odniósł to minimalne zwycięstwo na punkt. Z trzecim zaś Tladin szedł łeb w łeb i do końca skończyło się to remisem. Oczywiście punkty były za same trafienia sparingpartnera na tyle dobre by można było liczyć, że w prawdziwej walce zraniłyby przeciwnika. Nie miała znaczenia więc zbroja czy odporność na odniesione rany. No ale to właśnie była walka ćwiczebna a nie krwawa jatka. Na takich zasadach potężny pancerz krasnoluda nijak nie chronił go przed samymi trafieniami. No ale ten trening jednak mógł dać do myślenia, że nawet kogoś o jego umiejętnościach może pojedynczy przeciwnik trafić. Trafienie co prawda niekoniecznie oznaczało zranienie no ale jednak im dłuższa walka, z większą ilością przeciwników tym szanse na przebicie się przez jego zasłony rosły. A każde takie udane trafienie niosło ryzyko zranienia. A przecież był jeszcze specjalnie skonstruowany oręż do przebijania lub niszczenia pancerza co jeszcze mogło zmniejszyć margines bezpieczeństwa.

W każdym razie wrócił z garnizonu do “Włóczykija” razem z pierwszymi kroplami deszczu. Wewnątrz zastał Bernarda i Gabrielle. Rozsiadł się w “ich” alkowie i zamówił sobie u Sylwii to na co miał ochotę korzystając z tego, że to ostatnia noc jaką mieli spędzić na koszt ratusza. I ledwo gdy jego ulubiona kelnerka przyniosła zamówienie do środka wtarabanił się Karl z trzema towarzyszami i Laurą. Chwilę stali przy wejściu gdzie Laura chyba się z nimi pożegnała bo ruszyła w końcu sama wgłąb sali a panowie zostali w przejściu żartując o czymś i mając raczej wesołe humory.

Wśród tej całej gromadki Bernard rozpoznał wszystkich. Widocznie polowanie się udało sądząc po dobrych humorach młodych szlachciców. Sam dopiero co miał okazję porozmawiać z Tladinem który też dopiero co powrócił do karczmy. W samą porę bo się znów rozpadało. Przez rozbite okna dał się słyszeć monotonny łomot deszczu bębniącego o bruk. Na zewnątrz dzień już się kończył i panował wieczorny półmrok. Pewnie w ciągu godziny czy pół zrobi się całkiem ciemno.

Przez resztę dnia cała trójka a właściwie dwójka “jego kandydatów” ulotniła się. Brigid gdzieś wyszła i coś nie wracała a bogaty i pewnie potężny pan Cavindel też opuścił lokal razem ze swoją świtą zanim jeszcze chmury namyśliły się aby lunąć deszczem. A tamtego nieprzyjemnego typa jaki go wcześniej tak nachalnie nagabywał więcej nie widział. No ale teraz przybył Tladin no i Karl wraz ze swoimi kompanami z polowania. Gdzieś na sali siedziała Gabrielle ale widać gawędziła sobie z ciemnowłosą kobietą już kolejną butelkę.



Gabrielle



Końcówka dnia w sympatycznym towarzystwie zeszła nie wiadomo kiedy. Pykła pierwsza butelka i kolejna. Gawędziło się całkiem sympatycznie. Raina okazała się całkiem otwarta na świat i wieści spoza miasta, miała rubaszne nastawienie i zadziorną duszę. Była też całkiem nieźle zorientowana co się dzieje w mieście bo sypała żartami, anegdotami i zabawnymi historyjkami o ważnych czy po prostu charakterystycznych personach tego miasta jak z rękawa. Gdzieś mimochodem Litz zauważyła, że do karczmy wrócił Tladin i razem z Bernardem usiedli w “ich” alkowie. I, że na zewnątrz się rozpadało.

Wraz z nadchodzącym zmierzchem do karczmy zawitała kolejna grupka gości. Tym razem częściowo znajoma. Gabrielle rozpoznała Karla wraz z trzema mężczyznami którzy wydawali się być jego kompanami sądząc po okazywanej sobie serdeczności. No i byli w całkiem dobrych humorach nawet jeśli ociekali deszczową wodą. Piątą osobą była rudowłosa Laura która widocznie przyjechała wraz z nimi bo i też ociekała wodą i przez chwilę się z nimi żegnała. Ale gdy się pożegnała to ruszyła między stolikami w głąb sali. A zaraz potem do sali weszła zakapturzona postać która okazała się tą elfką jaką Gabrielle widziała rano.

- O, poczekaj, widzę znajomą. A nawet dwie. - Raina spojrzała z zaciekawieniem na grupkę jaka właśnie stała przy drzwiach i sama wstała od stołu przepraszając na chwilę i ruszając ku wyjściu. Gabrielle widziała jak spotkała się z Laurą kilka ze dwa stoły dalej i przywitały się jak dobre znajome. Spojrzały w jej stronę i minstrelka uśmiechnęła się do niej i pomachała jej wesoło rączką. Ale Raina powiedziała coś co jej zgasiło ten dobry humor i mówiła do niej dobrą chwilę. Potem pożegnała się z Laurą i minstrelka ruszyła do stołu przy jakim siedziała Gabrielle a Raina podeszła do owej blondwłosej elfki. Z nią też zaczęła chwilę rozmawiać nie zaprzątając sobie głowy siadaniem do jakiegoś stołu.

- Cześć Gabi. - minstrelka uśmiechnęła się siadając do stołu ale Gabrielle wyczuwała, że jest to trochę sztuczny i wymuszony uśmiech. - Dobrze cię widzieć. Cieszę się, że nic ci się nie stało podczas tego okropnego ataku wczoraj. Ja się nałykałam dymu no i teraz mnie gardło boli. Nie mogę śpiewać. Chociaż już i tak jest lepiej niż rano. Karl mnie zaprosił na polowanie dzisiaj. Właśnie wróciliśmy. - rudzielec mówiła łagodnym i rzeczywiście nieco zachrypniętym tonem. Ale Litz wyczuwała, że coś jej chyba jednak ciąży na wątrobie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline