Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2019, 14:00   #126
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Noc – domena strachów. Noc – matka skrywająca w czarnych objęciach mroczne sekrety swoich dzieci. Noc – tajemnicza kochanka.

Od zarania dziejów wróg ludzi. Tych małych, przerażonych, kulących się w jaskiniach stworzeń, które nie wiadomo czemu, stały się panami świata. Jednak czasami, w noc taką jak ta, Noc przypomina ludziom o zapomnianych strachach.

Javier „Xavi” Orozco, Alvarez Perez „Oreja”

Krew narkomana była niczym wybuch supernowej. W gardłach, w żołądkach i w mózgach. Po kilku łykach poczuli się najedzeni, a potem odpłynęli w świat świateł, ognia i obrazów wyświetlanych wprost w ich mózgach. Chociaż obrazy, to były zbyt wielkie słowa. Raczej wielobarwne plamy, tęczowe fraktale, wybuchające kolorami figury geometryczne o trudnych do nazwania kształtach.

Do tego tańczyły wokół nich budynki. Wirowała ziemia i niebo. Latarnie uliczne i witryny sklepowe.

A oni tańczyli z nimi. Osobno i razem. Płonące w ich głowach obrazy były niczym mega – haj.

Nawet nie dawali sobie sprawy z tego, że oddalają się od zaułka, że idą w noc, pozostawiając za sobą wykrwawione ciało narkomana, który i tak umarłby ze względu na ilość narkotyków płynących w jego żyłach. Szli, zataczając się, z wypalonymi mózgami i zanurzeni w świecie narkotycznych wizji, które wypalały im zmysły i mózgi.

Juan Maria Alvarez, Angelo Gabriel Martinez, Hernan Juan Selcado i Tito Alvarez

Coco wszedł, nie zważając na innych członków SV. Rozejrzał się po mieszkaniu, a potem – jednym susem – wskoczył na jeden z foteli, zapadając się w nim z westchnieniem ulgi.

- Zajebista miejscówka. Lepsza niż przegniła trumna cuchnąca trupem. Klasa miejscówka, Angelo.

Widać było, że Coco jest szczery.

- Cieszę się, że dobrze się bawiliście tej nocy – Hernan nie był pewien, ale wydawało mu się, że ubrany w skórzaną kurtkę gość na nim najdłużej zatrzymał wzrok. – Mistrz przysłał mnie, abym zobaczył, jak sobie radzicie. I kazał powiedzieć, że de Morte rozmawiał z jedną z ludzkich dziwek Pizzara. Najwyraźniej zabójca przyjął jakieś zlecenie. Kolejne. Dowiedzieliśmy się również, że kiedy wy pracowaliście nad sprawą, że znany wytwórca okultystycznych naczyń przyjął zlecenie na pięć dużych glinianych naczyń. Ten specjalista jest wolnym strzelcem posiadającym pewne zdolności, nazwijmy je, magiczne. Jest ważny dla naszej społeczności i trzyma w sekrecie szczegóły zlecenia. Nie można go skrzywdzić, ale można zastraszyć, pod warunkiem, że nie da się powiązać zastraszających z naszym Mistrzem. Musimy wiedzieć, co Pizzaro chce otrzymać. I na kiedy. To kolejne zadanie, którym musicie się zająć. Taka jest wola Xolothla.

Coco, jak na ruchliwego gościa, potrafił zastygnąć bez ruchu. Jak chyba każdy z tych „starszych”, którego poznali.

- No i jeszcze najważniejsze. Z tego co wiemy poluje na was Narwaniec. Szajbus. Jest zmiennokształtnym, więc uważajcie. Wie, jak was załatwić, a w pojedynkę, każdy z was, będzie dla niego takim przeciwnikiem, jak kartka papieru. Pardone El macho. Ale tak jest. Rozerwie was na strzępy, jeśli dopadnie gdzieś, gdzie nie będzie ludzi. I mówić, na strzępy, mam dokładnie to co mówię, na myśl. Jak prawie nigdy.

Sięgnął za pazuchę i wyciągnął z niej zawiniątko ze skóry.

- Trzymajcie. To wam się może przydać. Tylko, kurwa, nie prowokujcie sytuacji, bo to się źle dla was skończy. A dla Mistrza i dla nas jesteście cenni. Kto wie? Może za jakiś czas staniemy się niczym bracia. Będziemy ssać jedne dziwki, zlizywać krew z tych samych nagich, cycatych ciałek. Lub z kształtnych półdupków. Jeśli przetrwacie. Plan jest taki. Działacie ostro w dzień. I w kolejną noc. My dajemy wam oddech – ściągamy na siebie uwagę wrogów. Xolothl chce mieć jakieś wyniki jutro wieczorem. Zjawię się tutaj jakąś godzinę po zachodzie słońca.

Otworzyli rzucony pakunek. To były noże. Osiem sztuk. Niemal identyczne. Z rękojeściami zrobionymi z kości i drewna i ostrzami lśniącymi srebrem.

- Dobra. Ja spierdalam. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Pilnujcie dupy. I nie dajcie się zwierzoludowi.

W chwilę później już go nie było.

Mieli jeszcze chwilę, ale czuli się zmęczeni. Potrzebowali kilku godzin snu.
Tym bardziej że jutro szykował się im długi dzień i jeszcze dłuższa noc.
Chociaż pozostało im chyba jeszcze kilka spraw do omówienia przed odpoczynkiem.

Alvarez Perez „Oreja”

Ocknął się czując, ze coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Głowa bolała go jak cholera. Oczy płonęły, jakby ktoś chlapnął w nie kwasem. Ledwie widział to, co znajdowało się obok niego – większość, jako wielobarwne, bezkształtne plamy. Wzrok szybko jednak odzyskał dawną sprawność.

Siedział w jakimś samochodzie. Furgonetce, jak szybko się zorientował. A wokół siebie słyszał głosy. Trzaski radia. Szumy. Rozmowy. Ręce miał skute za plecami – tradycyjnymi kajdankami.

Policja.

Był w cholernej suce. Skuty – ręce z tyłu, przykute do specjalnej klamry w podłodze.

I nie był sam.

Było z nim dwóch innych więźniów. Obaj nosili bawry małego gangu ulicznego, z którymi SV czasami robiło interesy. Gangu „Perros enojados” (Wściekłe psy) z dzielnicy Loma Benita – niemal slumsów. Członkowie tego gangu zajmowali się rozprowadzeniem narkotyków dla innych gangów. Płotki, mniejsze nawet niż SV. Tych dwóch akurat Ucho nie znał. Byli młodzi. Ledwie po osiemnastce, albo nawet i młodsi. Tatuaże gangu – szczerzący się pies na szyi – wkłute brudnymi igłami, nadal były opuchnięte. Świeżaki, które niedawno dostali rangę pełnoprawnych członków gangu. Ulica wiedziała, że żeby osiągnąć ten statut, musieli kogoś zabić. Psa. W mundurze. Policja też to wiedziała.

Furgonetka zatrzymała się. Zgasł silnik. I wtedy Ucho usłyszał, że zostawili szum miasta za sobą. Za to szum oceanu był wyraźny.

Trzasnęły drzwi. Kroki. Otworzyły się drzwi furgonu.

- Wyłazić, kurwy.

Twardy głos. Zapach broni. Trzech policjantów. Każdy z bronią. Karabinami wymierzonymi w trójkę więźniów.

Gangerzy wyszli. Ucho ruszył za nimi, szukając okazji, by wyrwać się i załatwić policjantów, lecz ci zatrzasnęli mu drzwi z gardłowym

- Ty nie!

Potem usłyszał strzały. I mięsiste odgłosy kul dziurawiących świeżaków z PE mieszające się z krzykami bólu. Krótkie, zapewne mordercze serie wystrzelone tak, by zabić. Potem szuranie po piasku i oddalający się zapach świeżej krwi.

Drzwi otworzyły się ponownie.

Świtało. Niebo na wschodzie różowiło się lekko.

- Wyłaź!

Było ich trzech, jak wcześniej. W mundurach lokalnej policji. Broń skierowana w wejście do samochodu. Bezpieczna pozycja.

Plamy świeżej krwi na piasku i kamieniach. I ocean szumiący, jakby nigdy nic.

Javier „Xavi” Orozco

Javiera obudził chłód. Gdzieś niedaleko przejechał samochód, podskakując na wybojach. Otworzył oczy i zaraz tego pożałował, bo blask niemal nie wypalił mu wzroku. W końcu jednak wzrok przyzwyczaił się do światła budzącego się dnia. Szarzało.

Leżał gdzieś, na jakiejś stercie desek i cegieł, na podwórku jakiejś rudery.

Nie mając pojęcia jak tutaj trafił i gdzie jest to tutaj. Całe ubranie miał przesiąknięte zakrzepła, brązową krwią, ale rana po kuli wyglądała nie najgorzej – zastrupiała dziura.

Samochód, który go obudził odjechał i Javier podszedł do dziury w płocie, przez którą pewnie przeszedł na podwórko opuszczonej posesji. Na zewnątrz zobaczył drogę gruntową, pełną dziur – typowe przedmieścia Mazaltan – i kilka budynków niewiele lepszych od ruder. Zaczynał poznawać okolicę. Tutaj znajdowała się ich kryjówka. Miejsce, gdzie członkowie SV mogli przyczaić się w razie niebezpieczeństwa.

Nie miał swojej broni. Nie miał telefonu. Nie wiedział czy został okradziony, czy go zgubił. Normalne. Kilka razy w swojej karierze narkomana zdarzyło mu się obudzić w podobnej sytuacji i stanie.

Świtało.
 
Armiel jest offline