Plany, knucia i knowania - ot, chleb powszedni awanturników i poszukiwaczy przygód. Nie inaczej było tutaj. Najemnicy dyskutowali i radzili między sobą w najlepsze, a koboldy wtórowały im swym klekotopiskiem, który zdawał się wzbijać na decybelowe wyżyny z każdą kolejną sekundą. Była i krytyka koboldziego dowództwa, był i upiór, były i znikające zapasy. Pewnie i mogliby tak stać i przysłuchiwać się żywej dyskusji, przechodzącej pomalutku w kłótnię, ale postanowili działać. W odpowiednim momencie.
Gulbrek wjechał do komnatki razem z drzwiami, z bojowym rykiem na ustach i Płomieniem tuż za plecami. Bez drewnianej zapory smród rozlał się już kompletnie po najbliższej okolicy, uderzając z całą mocą i wyrywając z oczu łzy, ale nie to teraz było ważne. “Od słów do czynów,” jak zwykło się mawiać - i w tym przypadku tyczyło się to obu stron. Koboldy szykowały się do przejścia do rękoczynów, ba!, jeden z nich wspiął się nawet na stół i już, już brał zamach łyżką niby buzdyganem, ale nie było mu dane wyprowadzić ciosu.
Zaskoczenie działało na korzyść najemników. Jaszczurowaci lokatorzy zastygli w miejscu, skręcając łby w ich stronę i zaraz zaczęły się złowrogie syki, ale zdążyli ich przywitać tylko i wyłącznie nastawieniem. Na nic więcej nie starczyło czasu. Caspar, splatający czar w locie, zogniskował zaklęcie i tęczowa feeria barw rozświetliła podziemną stołówkę. Kolorowa wstęga wlała się między koboldy, jak woda z ceberka, i odbiła się w gadzich oczach.
- Ooooo - zachwycił się pokazem ten na stole.
I poleciał w dół, pyskiem orając po kamiennej posadzce. Chwilę później poleciał i drugi, i trzeci, i efektem domina doszło tak do sześciu łuskowatych ozdabiających podłogę. Caspar mógł sobie gratulować i poklepać się po plecach, ale i na to nie starczyło czasu. Gdzieś po prawej świsnęła stratonowa strzała, wycelowana w jednego z trzech koboldów którzy ostali się zaklęciu, ale półelf nie popisał się celnością. Z lewej znowuż zaświstał pocisk z lymseiowej procy, ale i tutaj próżno było szukać sukcesu - chyba że elfka celowała w stół.
Gulbrek wraz z Renrarkiem natarli wespół-zespół na kobolda, świstając toporami i rycząc wściekle. Niejeden pewnie straciłby rezon i spanikował, ale gadzina popisała się stalowymi nerwami, prześlizgując się gdzieś pod stalowymi cięciami i sycząc wściekle. Płomień natomiast... Płomień mógł być z siebie dumny. Niczym pikujący sokół natarł na kobolda po prawej, uderzył potężnie z wyskoku. Gadzia czaszka odbiła się od wyrytego w skale kominka, zostawiając jedynie krwawy ślad na kancie. Ciało wnet znalazło się na podłodze, wijąc się w pośmiertnych konwulsjach i przyozdabiając otoczenie krwią zmieszaną z łuskami i kawałkami mózgu.
Lymseia nuciła cicho pod nosem inkantację, kreśląc dłońmi misterne znaki splatające energię magiczną. Cienie zatańczyły na pysku gada, na którego nacierali Gulbrek z Renrarkiem i jego spojrzenie, zdawać się mogło, jakby się zamgliło. Kobold zatoczył się otumaniony magią, co uratowało go od świszczącego krasnoludzkiego topora, ale pół-ork już na niego czekał. Potężne uderzenie na skos zmiotło go z nóg i rąbnął w posadzkę w niemalże dwóch częściach, sikając na około posoką.
Caspar też nie próżnował. Spleciona przezeń kula paskudnie syczącego kwasu przecięła zasmrodzone powietrze, wyrywając krzyk bólu z ostatniego przytomnego kobolda. Przerośnięta jaszczurka wyglądała, jakby chciała zrejterować, bo i nawet zaczęła się odwracać na pięcie, ale Płomień już tam był. Tiefling susem przesadził drewnianą przeszkodę w postaci stołu, kama świsnęła i... to by było na tyle.
Stołówka, i tak dosyć śmierdząca, wzbogaciła się teraz o smród śmierci. Trzy martwe koboldy szumiały już tylko, wypełniając wyżłobienia w podłożu krwawiącymi ranami. Trzy do zera to był piękny wynik, ale nieprzytomna szóstka równie dobrze mogłaby zremisować to spotkanie kultur. Na razie tylko leżała i drgała co i rusz, ale Caspar zapewnił, że to się niedługo zmieni.