Kraków, współczesność
Chciał, by potraktowała go jak małego chłopca, tymczasem to ona poczuła się jak mała dziewczynka, której najpierw pokazano z daleka zabawkę, a potem jej nie podarowano. Poczuła ukłucie zawodu. Było między nimi napięcie i przeskakujące z trudnym do przegapienia blaskiem iskry. Ale przecież nie planowała niczego, licząc, że wydarzenia potoczą się swoim własnym rytmem. Tymczasem on wyjął nożyce rozsądku i uciął nawiązującą się między nimi nić wzajemnego zainteresowania. Wzruszyła w duchu ramionami. Niech i tak będzie. Tylko dlaczego jednak zabolało? Czuła, że powinna coś powiedzieć, skwitować jakoś jego monolog. Cisza, która nastała, stała się męcząco niezręczna.
- Dzieci są kapryśne i często zmieniają zdanie, więc nie potraktuję cię jak małego chłopca. Zrobię coś więcej. Docenię szczerość i uznam cię za dojrzałego, rozsądnego faceta, który podejmuje świadome decyzje. Rozumiem i szanuję – powiedziała patrząc mu prosto w oczy. - I nie wracajmy już do tego tematu. Mamy trochę na głowie. Na głowach – poprawiła się – którym przecież grożono. Sytuacja jest poważna, wiem o tym i pamiętam. Nie musisz się obawiać … - dodała, nie wyjaśniając czy chodzi o groźby czy jej stosunek do niego.
***
Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Wpił się w jej usta zachłannie. Przymknęła powieki. Poczuła jak korona spada z jej głowy, a 56 karatowy brylant odrywa się od obręczy i toczy gdzieś po podłodze. Otworzyła oczy. Mały chłopczyk z ustami wykrzywionymi w podkówkę wyciągał do niej rękę.
Chodź, pokażę ci gdzie są szmaragdowe oczy – powiedział, w tej samej chwili zmieniając się pawia i rozkładając wachlarz swego ogromnego ogona. Zamiast wielobarwnych ok, na końcu piór przyczepione miał zdjęcia różnych par damsko-męskich w niedwuznacznych sytuacjach.
- Jestem detektywem od siedmiu boleści – powiedział, znowu przybierając twarz Wiktora, która w niesamowitym tempie zaczęła pokrywać się starczymi bruzdami i zmarszczkami. - Teraz możesz wysiąść lub jechać dalej ze mną … Grożono ci dzwoniąc do mnie... Mam cię pilnować … Jeśli będą chcieli coś zrobić załatwią nas bez mrugnięcia okiem... Moja caryco, padam do twych stóp i błagam pokaż mi wszystkie odcienie zieleni!
Nie mogła dłużej tego znieść.
- Przestań, słyszysz, przestań! - krzyknęła i obudziła się, siadając gwałtownie na łóżku. - Co za durny sen – skwitowała koszmar, próbując uspokoić szaleńczo bijące serce. Spojrzała na komórkę. Była piąta rano. Wiedziała, że już nie pośpi. Nie wiedziała tylko czy swoim krzykiem nie zbudziła reszty domu.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |