Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2019, 18:48   #184
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Pamięć.. . Powracała. W strzępach, powolutku, nieśmiało. Imię. Joe. I nazwisko. Xero. Kim był? Mężczyzną? Chłopcem? Kim był Joe? A tak. powoli, niechętnie mózg zaczynał pracować. Było ciężko. Przeszłość wracała na miejsce, lecz szło powoli, jakby ciągnął zbyt gęstego shake 'a przez zbyt cienką słomkę. Gardło go zapiekło. Było suche. Spróbował przełknąć ślinę, lecz miał uczucie jakby połykał papier ścierny. Ucieszył się. Czuł coś. Czyli miał ciało? To chyba dobrze?
Coś zazgrzytało nieprzyjemnie między zębami. Joe zakaszlał. Zakrztusił się. Wreszcie wypluł z ust betonowy pył zmieszany z gęstą klejącą flegmą.
Czuł zapach mokrego tynku i zmielonego na miał betonu.
Wracał węch? To chyba też dobrze.
Dlaczego nie czuł jednak reszty ciała? Dlaczego nic nie widział? Spróbował otworzyć oczy, ruszyć ręką, lecz nie potrafił ich nawet wyczuć. Poczuł za to że się dusi. Że panika wzbiera w nim niczym fala gotowa go pochłonąć.
Nie. Nie może tak skończyć. Skupił się. Starał się przypomnieć. Wiedział kim był. Musiał sobie tylko przypomnieć swoje ciało.
W jego umyśle pojawił się chorowity nastolatek, w sterylnie białym pokoju. Trupie światło jarzeniówek wysysało resztkę duszy z i tak prawie martwego głupca. Dookoła buczały i pikały urządzenia medyczne.
Nie! To już nie był on.
Pojawiło się inne ciało. Mężczyzna w pomarańczowym kombinezonie. Srebrne kajdanki na rękach i nogach połyskiwały ostrym laboratoryjnym świetle. Wpatrywał się prosto w niego. Pełen nienawiści i agresji.
Lepiej.
Joe poczuł ból w łydce. To chyba też dobrze.
Kolejne obrazy napływały.
Nick i Marian. O co między nimi poszło? Joe usiłował sobie przypomnieć. Wiedział, że pałali do siebie niechęcią. Lecz z jakiego powodu? Ten fakt umykał przed nim, niczym mydło w wannie. Gdy już znalazł, zawsze wyślizgiwało mu się z rąk.

ktoś coś mówił w ciemności. Z początku Joe nie rozumiał. Starał się w słuchać. To był Nick?
- .. . Bo z nas dwojga to ty jesteś tym dobrym stalkerem.. .. może się wreszcie okazać, że jak wiesz jak dojść na lotnisko to drugi stalker jest właściwie zbędny. O to im tak naprawdę chodzi. -
- O to im tak naprawdę chodzi.. .
- O to im tak naprawdę chodzi.. .
- O to im tak naprawdę chodzi.. .
Nick gdzieś z oddali, grobowym głosem powtarzał raz po raz te same zdania. Niczym upiór oskarżający swego zabójcę. Gdzieś w mroku pojawiła się twarz. Trupio biała, z pustymi oczodołami, w których poruszało się coś oślizgłego. Nieboszczyk otworzył usta, ukazując sczerniałe dziąsła. Kilka tłustych białych larw wypadło ciągnąc za sobą nitki śluzu.
- O to ci tak naprawdę chodziło.. . Zabiłeś mnie. Zabiłeś mnie. ZABIŁEŚ MNIE!
- Nieeee.. . - wysyczał przez spierzchnięte wargi Joe. Począł się szarpać. Wróciło częściowe czucie w rękach. Poczuł ból w drapiących panicznie gruzy palcach. Jakoś udało mu się przewrócić na plecy. Znów zakrztusił się pyłem. Mrok ustąpił. Przybrał czerwonawą barwę. Czy.. . czy to była ta czerwona mgła? Joe zaczął rozglądać się dookoła, szarpiąc spazmatycznie. Widział tylko jakieś rozmyte kształty, a wszystko tonęło w czerwieni.
- Ciii. -Ktoś szepnął miękkim głosem tuż koło jego ucha. Poczuł dotyk ciepłej dłoni na swym czole.
- Musisz być cicho, inni usłyszą. -kto to mówił. Głos był kobiecy. Może dziewczęcy nawet. Joe nie mógł zogniskować wzroku. Widział tylko szarą rozmytą plamę tuż obok siebie.
- Ciii. Tak. tak, lepiej. - głos był kojący. Joe starał się coś powiedzieć, lecz z jego gardła wydobył się jedynie syk. Dziewczyna położyła mu palec na usta. Jakiś ruch. Pokręciła głową? Czy to.. . to jaśniejsze, to jej włosy? Joe nadal prawie nic nie widział. Zgadywał.
Usłyszał metaliczny odgłos. Czy wyciągała nóż? Czy chciała go uciszyć podrzynając mu gardło? Bała się czegoś. Słyszał to w jej głosie. Zabije go ze strachu? Nie. To brzmiało inaczej. Nie nóż. Coś odkręcała. Tak, usłyszał ciche chlupnięcie, woda w metalowym pojemniku. Potem to poczuł. Zimna krawędź dotknęła jego popękane wargi, a potem pociekła chłodna cudowna woda.
Pił. Łapczywie, z nieprzeniknioną tęsknotą za świeżą wodą. Gardło go paliło, kiszki się skręcały, lecz pił. Był tak spragniony.

Musiał odpłynąć. Znów śnił.
Był tam. gdy Abi rozmawiała z grupą. Gdy chciała ich pogodzić. Zmusić wszystkich do wzajemnego szacunku.
Joe wisiał gdzieś za jej ramieniem, widział ją nieco z tyłu i z boku. Jednak słowa nie pasowały do ruchu warg. jakby oglądał uszkodzony film, w którym ścieżka dźwiękowa i obraz nie były zsynchronizowane.
Oderwał wzrok od linij jej szyi, od lśniących determinacją oczu, od poruszających się na wietrze włosów. Spojrzał na stojącą przed nią grupkę hibernautów. Spojrzał na siebie samego.
Stał tam. Nie przejawiając skruchy. Czy czuł się winny? Nie było tego po nim widać. Owszem, lekkie przytakiwanie. Lecz nie wina. Tymczasem on, wiszący niczym bezcielesny duch, czuł winę. Bał się spojrzeć za siebie. Tam, gdzie stał Nick. Wiedział. Czuł jego martwe spojrzenie na swych plecach. Włosy jeżyły mu się z przerażenia.
Dobrze że Abi mówiła. puki rozbrzmiewał głos, Nick pozostawał z tyłu. Lecz co będzie, gdy Abi przestanie mówić? Przecież tylko jej słowa powstrzymują go. Co zrobi, gdy Abi zamilknie?
Nie. Nie! Jej usta się już zamknęły. Patrzyła oskarżycielsko, z wyzwaniem w oku przed siebie. Głos jeszcze brzmiał. Lecz już za chwile, już za moment zamilknie. Joe poczuł zapach czegoś zgniłego i mokrego za sobą. Głos Abi wypowiedział ostatnie słowo, powoli, jakby kończyły się baterie w walkmanie. I wtedy usłyszał mlaśnięcie za sobą. To Nick zrobił pierwszy krok. Jego nabrzmiałe gnijące ciało przy każdym kroku oddawało mlaskające odgłosy.
Joe nadal bał się obrócić. Wpatrywał w Abi, jakby ta mogła go ochronić. Musiała go ochronić. Chciał ją o to poprosić. Lecz nie miał ust by mówić.
Czuł, że Nick jest tuż tuż. I wtedy nagle Abi obróciła się w jego stronę. Milcząc wskazywała go wyciągniętym palcem. O sczerniałym paznokciu. Oskarżała go swym milczeniem.
Czerń przeszła na palec. ciało zaczęło błyskawicznie gnić. Między pękającymi płatami mięsa wypłynęła żółto zielona ropa. Potem zgnilizna przeniosła się na szczupłą rękę, zostawiając z tyłu jedynie białe kości nadal wycelowanego w niego palca.
- Nieee! - zawył Joe w przerażeniu, gdy Nick dopadł go od tyłu.

- Cicho - syknęła dziewczyna wystraszona, przyciskając ciepłą dłoń do jego ust. Czuł jej zapach. Słodki i świeży. Czuł pulsującą w żyłach krew. To nie był sen. Ona tu była, i była żywa. Nie gniła, i nie chciała go zabić. Kim była? Nie wiedział.
Nadal nie widział dobrze. Choć plama była mniej rozlana. Potrafił dostrzec blond włosy. Chyba te ciemniejsze miejsca to były oczy. Dostrzegał zarys smukłych ramion i pełnych piersi. Co miała na sobie? Zbyt rozmazane.. . jakieś paski? A może się pomalowała w maskujące zygzaki? Czym były te ciemniejsze podłużne plamy na jaśniejszym tle? Klęczała tu przy nim. Lecz gdzie było tu?
Spróbował się rozejrzeć. Nadal widział głównie czerwień. Kilka rozmytych szarych kształtów. Nawet nie potrafił określić, w jakiej odległości owe kształty się znajdowały. Mogły to być kawałki ścian, zaledwie kilka metrów od niego, lecz równie dobrze mogły to być szkielety wieżowców gdzieś daleko stąd.
Nie czuł nóg. Lecz zaczął czuć plecy. Coś go kuło w nie. Pewnie leżał na jakiś gruzach. Miał tylko nadzieję, że nie nabił się na żaden pręt zbrojeniowy. Spróbował ruszyć ręką. Udało się. Powoli, z wielkim trudem pochwycił dziewczynę za szczupły nadgarstek i odsunął od swych ust. Pozwoliła mu. Był tak słaby, że nie zmusił by jej do niczego.
Nawet ten drobny gest był strasznym wysiłkiem. Joe oklapł, nie potrafiąc zmusić się do niczego więcej.
Poczuł, jak dziewczyna nawilża szmatkę i czule przemywa jego twarz. odprężył się nieco.
- Ty za mur? - zapytała cicho. Mówiła po angielsku, ale jakoś tak.. dziwnie.. . jak ktoś, kto się dopiero uczy języka, lub, i ta myśl przeszyła Joe dreszczem,jak ktoś kto dawno nie mówił do drugiego człowieka.
O co pytała? Czy zmierza za mur? A może chciała wiedzieć, czy pochodzi zza muru?
Spróbował odpowiedzieć. Lecz język mu się plątał. Znów odpływał.
- Cii. Ja tutaj. Czuwam. - dziewczyna pogłaskała go kojąco po głowie. Joe poddał się, zamknął oczy.

Znów ogarnął go mrok.
Przypomniał sobie, jak po przemowie Abi, po tym, gdy odpięła kajdanki on oddał Marianowi pistolet, który dla niego przechowywał. Chciał coś powiedzieć. Coś poważnego i rozsądnego. Tylko słowa w myślach jakoś nie chciały ułożyć się w spójne zdanie.
Sigrun wykorzystała okazję i powiedziała co o tym całym myśli. Włącznie z klękaniem obietnicą dobrej współpracy. Joe musiał momentami powstrzymać śmiech, tak mu się podobała przemowa. - Jesteś boska. - rzekł pod koniec rozbawiony. -Ale czy ja dobrze zrozumiałem, nazwałaś mnie brudasem? - rzekł udając srogi ton i kompletnie ignorując, że i owszem, był ubrudzony od stup aż po czubek głowy. - Obraził bym się, gdyby nie ta obietnica całowania. - Joe puścił Sigrun oko, a potem wystawił rękę, by przybić piątkę.
Słowa Mariana, cóż. Joe czuł, że jego kumpel chciał powiedzieć więcej. Nie dziwił się. Dobrze jednak, że tego nie zrobił. Joe skinął mu ukradkiem głową, na znak szacunku.

Przechodząc obok Nicka wyciągnął w jego stronę rękę. Czy coś powiedział wtedy? Nie potrafił sobie przypomnieć. Czuł, że powinien tak zrobić. Męski uścisk dłoni na nowy początek. Słowa nie były potrzebne. Może coś powiedział. Może nie. To Nie było takie ważne. Był wdzięczny za wyciągnięcie z lodówki. Chyba.. . bo w sumie sen zły nie był.. . a tutaj? Znów pomyślał o przyjaciółce rozerwanej na strzępy przez ożywioną roślinę. Czy ona też by podziękowała? A może wolała by dalej spać w bezpiecznym metalowym sarkofagu? On by wolał.

Czy to coś zmieni? Miał nadzieję. Czuł się trochę odpowiedzialny za wszystkich. Chciał, by nikogo więcej nie stracili. Nie mógł przestać myśleć o albinosce. Nadal przed oczyma miał śmierć Keiry. Dla niego to coś znaczyło. Keira coś znaczyła. Dla niego. Nick inaczej to spostrzegał. Jeden balast mniej. Już choćby za to Joe czuł do niego niechęć. Nie łatwo będzie mu ją przezwyciężyć. Nie był pewien, czy chciał. Bał się, że zdradzi tym Keirę.. . choć równocześnie zdawał sobie sprawę, że to głupie.. .
Balast.. . Turyści.. . te słowa powtarzały się raz za razem, odbijając echem w czaszce Joe. Tylko jeśli na prawdę Abi i Nick widzieli w nich tylko balast, to czemu ich w ogóle budzili? Po co ten trud? Mowa o tradycji jakoś nie przekonywała Joe. Tradycja tradycją, mało kto ryzykuje dla niej życie. Może Nick był wyjątkiem A może nie o to chodziło.
Balast. Turysta. Towar?
Nadal w głowie Joe kłębiły się wątpliwości. Nie rozumiał. Czuł się źle. Równocześnie odczuwał winę, jak i złość i poczucie, że ktoś go robi w konia. Czemu się mu tak kręciło w głowie?

Przypomniał sobie, jak Abi i Nick rozprawiali o hellhoundach i kocimiętce.
Nie bardzo rozumiał, czego tak się boją. Te hellhoundy nie wydawały się takie groźne. Przerośnięte psy i tyle. W mrocznych tunelach groźne, może. Ale gdy byli większą grupą w dogodnym terenie? Co mogły zrobić?
Ale Nick się obawiał. Wiedział coś więcej? Joe już się nauczył, że nie ma sensu go pytać. Będą znów tylko westchnięcia i załamywanie rąk nad głupotą turystów. Niech to szlag. Czego ci stalkerzy właściwie oczekiwali? Że pójdą za nimi potulnie niczym bydło, o nic nie pytając i niczym się nie przejmując? Joe chciał coś robić. Pomoc Obronić. Lecz nie mógł nic zrobić totalnie niczego nie wiedząc i nie rozumiejąc.
Do bani to całe. Znów poczuł się sfrustrowany. Chrzanić to. Co będzie to będzie. Przyjdą pieski, to się z nimi pobawi. Nie przyjdą. Też dobrze. Na cholerę mu to całe zamartwianie się.
Nie, takie nastawienie go zabije.
I co do diabła była kocia miętka?
Tutaj Wilgraines pośpieszył z wyjaśnieniami. Ale czy nadal tak było?
- A jak to coś przyciągnie co innego? Hellcat zamiast hellhound? - zażartował Joe. Owszem, tylko gdybali i nie miało to najmniejszego sensu.

A potem.. . potem zdarzyło się to. Coś trzasnęło, coś błysnęło. Joe poczuł, jak coś szarpie go do tyłu, wchłania w szparę między rzeczywistościami. Słyszał jeszcze wołającą za nim Sigrun I.. . nic.. . Nie było już Joe, nie było już myśli, nie było już ja.

Obudził go kobiecy krzyk.
Z początku był pewien, że to Keira. Poderwał się na nogi. O dziwo, ciało go posłuchało. Nogi Trzęsły się niczym z waty i bolały jakby mu w żyły wtłoczono żywy ogień. Ale stał.
To nie Keira, uzmysłowił sobie natychmiast.
To ta dziewczyna piszczała.
Joe zamrugał, próbował skupić wzrok. Widział lepiej.. . ale nadal wszystko było rozmazane.
Blond dziewczyna prychała, wyła i szarpała się. Za nią stał ogromny mężczyzna, trzymając brankę za włosy, jakby chciał ją oskalpować.
Joe zrobił krok w ich kierunku. I zatrzymał się nagle.
Obok niego stał następny mężczyzna. Jak mógł go nie zauważyć? Był tyłem do Joe. Odziany jedynie w poszarpane jeansy. Nawet nie miał butów. Zamiast paska miał ciężki łańcuch i coś na kształt włóczni w ręce. Dopingował trzymającego dziewczynę.
Joe zareagował instynktownie. Ostrze noża przecięło ścięgna lewej nogi, a gdy mężczyzna przyklęknął, Joe przejechał mu drugim ostrzem po krtani. Chlusnęła ciepła krew. Zapach żelaza uderzył w nozdrza.
Stojąc tak blisko, Joe dostrzegał szczegóły. A to co zobaczył przeraziło go. W łysą głowę dławiącego się własną krwią mężczyzny, ktoś wkręcił rządek śrub, niczym irokez jakiego miała Sigrun. Od wkrętów ciągnęły się w dół żyłki, na których końcu.. . o kurde. Tam gdzie powinny być usta, była pozbawiona warg paszcza pełna szkarłatnych ostrych zębów. Facet wbił sobie w dziąsła haczyki i odciągał je od zębów. Te spiłował, by nadać im trójkątny kształt. Kolejne haczyki odciągały dziąsła z dolnej szczęki, a przecięte przez Joe żyłki przytwierdzono do wkręconych w żebra śrub.
Joe dał upaść ciału i ruszył na olbrzyma. Ten górował nawet nad Joe. Gdzie były jego pistolety?
Mężczyzna był podobnie paskudnie okaleczony. Miał na sobie jedynie przepaskę biodrową i ciężkie wojskowe glany. Na jego szerokiej klatce piersiowej wiły się liczne blizny i otwarte rany. Coś połyskiwało w nich. Czy to był drut kolczasty?
Olbrzym cisnął dziewczynę na bok, niczym szmacianą lalkę. Uniósł obie łapy w górę i ryknął potwornie.
Joe uchylił się. Nad jego głową śmignęła sztanga, którą ten olbrzym używał niczym maczugi.
Z bliska mógł potwierdzić. Tak. To był drut kolczasty. Ktoś rozciął wielkoludowi klatkę piersiową, głęboko. Joe widział biel żeber A potem wcisnął doń drut kolczasty, tak by rana nie mogła się zasklepić. Pysk miał podobnie paskudny. Kiedyś musiał sobie pociąć całą twarz, regularnie ciągnąć ostrze z góry na dół, raz za razem. Obecnie rany były zagojone, i jedynie pionowe blade linie blizn przypominały o dawnym zabiegu. Za to miał świeżo wycięte powieki oraz obcięte uszy, a przez nasadę nosa przebił kilka gwoździ. Podobnie jak ten pierwszy, był pozbawiony warg, przez co jego naostrzone zęby uśmiechały się potwornie do Joe.
Joe ciął nisko, przez napięte niczym lina mostowa mięśnie uda. Nie sięgnął jednak tętnicy, w którą celował. Musiał odskoczyć. Wielkolud uderzył pięścią, jednak Joe okręcił się pozwalając wytracić ciosowi większość energii. Mimo to bolało. Jakby ktoś rąbnął go kowadłem. Zaczął przeklinać po rosyjsku. Nie wiedział, że zna takie słowa. Przeciągnął ostrzem po mijającym go przedramieniu. I znów przeklną. Lewa ręka olbrzyma była gęsto owinięta kolczastym drutem, po którego ostrzach skapywała jątrząca się z ran krew. Niewiele szkody zrobił nóż.
Adrenalina krążyła w żyłach. Joe zatracał się w walce. Czuł, jakby ktoś inny kierował jego ruchami. Jakby coś się w nim przebudziło, wściekłe i rządne krwi. Nie był w stanie tego powstrzymać. Jego powstrzymać.
- Priwiet Jobanyj w żopuDurak -warknął Joe, jakby na powitanie. Zupełnie, jakby dopiero dostrzegł swego przeciwnika.
Joe wykorzystał ruch obrotowy, by dostać się zza plecy olbrzyma. Przełożył ostrze między jego nogi i szarpnął w górę. Ryk bólu i furii był oszałamiający. Drugie ostrze zagłębiło się w nerce. Joe przekręcił narzędzie w ranie i.. ledwo zdążył odskoczyć, od obracającego się i zataczającego lekko olbrzyma. Znów śmignęła zrobiona z sztangi do ćwiczeń maczuga. Stal rąbnęła o gruzy wzbijając tumany kurzu.
Joe spróbował znów się zbliżyć, lecz maczuga była szybsza, zmuszając go do odskoku.
Jakiś ruch za jego plecami. Poczuł uderzenie, gdy jakiś przykurcz wskoczył mu na plecy. W polu widzenia pojawiły się ręce. Pozbawione dłoni przedramiona, z naostrzonymi, wystającymi z ciała kośćmi. Niczym nożami, siedzący mu na barkach kurdupel zaczął dźgać go w szyję. Był by martwy, gdyby nie kołnierz pancerza. Joe przerzucił pokrakę przez plecy, ciskając wprost pod opadającą maczugę. Samemu ledwie zdążył odskoczyć, gdy stal spadła na miękkie ciało, gruchocząc kości i rozbijając mięso na miazgę. Joe nawet nie zdążył przyjrzeć się, kto go zaatakował.
- Spasiba - warknął w podzięce Joe. Olbrzym nie zrozumiał chyba. Ryknął i znów zaszarżował. Joe rzucił szybkie spojrzenia na boki. Widział już dużo lepiej. Czy to adrenalina tak działała? Był jeszcze jeden. Próbował zbliżyć się niepostrzeżenie. Jednak gdy zobaczył, że Joe go postrzegł, rzucił się prosto w jego stronę. Czy to był ostatni, poza olbrzymem? A propo olbrzym, Joe musiał skupić się znów na głównym przeciwniku.
Joe poczekał, aż głowica sztangi spadnie w dół, wtedy wskoczył na improwizowaną maczugę i zeskakując przeciągnął ostrzem po zaciśniętych na zimnym metalu palcach. Upadły niczym rozsypane paróweczki, a wraz za nimi nie trzymana już sztanga.
Olbrzym wyjąc wyprostował się, uniósł ręce w powietrze, jakby chciał obłaskawić jakieś bóstwo swą ofiarą. Joe nie czekał na odpowiedź owego bóstwa. Minął olbrzyma i przeciągnął ostrzami pod kolanami przeciwnika, przecinając ścięgna.
Oddalał się już ku następnemu przeciwnikowi, gdy olbrzym grzmotnął o ziemię gdzieś za nim.
Kolejny okaleczony mężczyzna. Ten miał długie siwe włosy, a w nie wplątane haczyki i żyletki. Brakowało mu dolnej szczęki, a język przebity łańcuchem, na którego końcu wisiały obciążniki od jakiejś starej wagi, dyndał niczym groteskowy krawat na jego gołej piersi. Jedynie oczy wydawały się nienaturalnie spokojne, inteligentne.
W lewej ręce trzymał długi paskudnie wyglądający rzeźnicki nóż. W drugiej zaś. - Ja jebu - warknął Joe. Ale było za późno. Okaleczony mężczyzna uniósł paralizator i z lubością nacisnął wyzwalacz. Ciągnąca za sobą kabel igła uderzyła Joe prosto w pierś. A potem był tylko ból. Jego całe ciało trzęsło się pod kurewsko wysokim napięciem.
Uderzył kolanami o gruz. Noże wysunęły mu się z dłoni. - Job twaju mać - warknął przez zaciskające się kurczowo zęby. Byle się nie zeszczać. Kurwa. Nie raz widział, jak ludzie popieszczeni prądem szczali sobie po nogach. On nie chciał tak zginąć.
Prąd zgasł. Joe dyszał ciężko. Uniósł głowę, by spojrzeć w twarz okaleczonego mężczyzny. Czy on się uśmiechał? Czy można się uśmiechać bez dolnej szczęki?
Prąd znów szarpnął za wszystkie mięśnie, wyzwalając niezgłębione pokłady bólu.
Joe próbował utrzymać się w względnym pionie. Klęczał i kulił się, targany wstrząsami. Lecz udało mu się nie wyciągnąć kopyt na glebie.
Prąd znów zastygł. Mężczyzna coś zaskrzeczał, a raczej zagulgotał. Joe uniósł znów twarz. Czuł krew w ustach. Splunął, wypluwając również fragmenty pękniętego zęba.
Okaleczony zbliżył się powoli, nieśpiesznie. Uniósł rzeźniczy nóż. Joe dyszał ciężko. Ostrze zatańczyło przed jego twarzą. Joe się nie ruszył. Koncentrował się na oddechu i.. . na bólu.
Zimne ostrze dotknęło czule jego czoła. - Sztoby tiebia wyjebali w sraku -wycharczał cicho Joe. Poczuł spływającą krew. Lecz z początku nie reagował. Klęczał tak, ze spuszczoną głową. Pokonany.
Nagle rzucił się do przodu, rycząc niczym wściekły niedźwiedź. Okaleczony nacisnął wyzwalacz. Lecz Joe nie pozwolił się zatrzymać. Runął na mężczyznę obejmując go w niedźwiedzim uścisku. Trzasnęły kości. Okaleczony rzucał głową to w lewo to w prawo. Charczał głośno łapiąc powietrze, którego wgniecione płuca nie mogły już pomieścić.
Joe dźwignął się na nogi. Jego mięśnie drżały, lecz utrzymały obu mężczyzn.
Joe odchylił się do tyłu i rąbnął czołem wgniatając nos przeciwnika. Buchnęła krew. Joe ryknął i jeszcze wzmocnił uścisk. Kręgosłup przeciwnika chrupnął paskudnie. Mężczyzna zwiotczał w uścisku Joe.
Joe wpatrywał się, jak światło w oczach okaleczonego gaśnie. Potem splunął mu krwią w twarz i odrzucił truchło na bok.
Rozejrzał się dookoła. Dostrzegł swój plecak i pistolety, mniej więcej tam, gdzie leżał. Dostrzegł też pakunki, które musiały należeć do dziewczyny. Olbrzym jeszcze dyszał, ale z pewnością już nie długo. A gdzie była ta młoda kurwa?
- Gdie tyBlać -zawołał chrapliwie, sięgając po swe noże. Ruszył na polowanie. Stąpał cicho po polu walki, rozglądając za dziewczyną. Usłyszał jej oddech. Bała się. Oddychała krótkimi urwanymi haustami Jakby z wielkim trudem walczyła z nadchodzącym atakiem paniki.
Cicho obszedł na wpół zawaloną ścianę domu.
Wystraszyła się na jego widok. Skuliła podciągając nogi pod brodę.
Nic dziwnego. Spryskany juchą Joe wpatrywał się w nią jak sroka w gnat.
Wystawił ostrze na bok, opierając je o ścianę. Zrobił krok bliżej dziewczyny, a ciągnięte po tynku ostrze wydawało paskudny drapiący dźwięk.
Dziewczyna spróbowała się oddalić, lecz nie miała dokąd. Łzy moczyły jej policzki, rozmywając czarną farbę. Blond włosy brudził tynk. Joe mógł się jej teraz przyjrzeć lepiej. Była prawie naga. Pomalowana jakąś czarną mazią w maskujące paski. Miała na sobie tylko krótkie jeansowe spodenki, nawet nie nosiła koszulki.
Joe zrobił następny krok. Napawał się jej przerażeniem. Nie.. . on nie.. . lecz nie był w stanie się temu oprzeć. Jemu oprzeć. Joe oblizał lubieżnie wargi. Przykucnął przy dziewczynie. Ta zastygła w bezruchu, wpatrując się nie rozumiejąc w jego oczy. Joe przyłożył jedno ostrze na jej smukłej szyi, drugie zaś poczęło powolną wędrówkę od jej barku w dół, pomiędzy krągłe piersi, śledząc kobiece kształty, pieszcząc je zimną stalą.
Dostrzegł, że ma w obu sutkach wbite długie igły. Zmrużył oczy. Przejechał jeszcze raz wzrokiem po jej ciele. Na prawym udzie miała założone trzy kolczatki, takie, jak się kiedyś używało dla opanowania agresywnych psów. Musiało potwornie boleć przy każdym kroku. Na lewym udzie miała blizny, które wskazywały, że i tam kiedyś nosiła ową biżuterię.
Jej lewe przedramię było również okaleczone. Od nadgarstka aż po zgięcie w łokciu, ciągnęły się poprzecznie przewleczone przez skórę liczne grube igły. Może takie jakie się używało do szydełkowania? Joe nie znał się na tym. Świeża krew sączyła się z ranek. Zrobiła to teraz?
Spojrzał na drugą rękę. Coś trzymała w zaciśniętej pięści. Kolejna igła.
- Przepraszam. - rzekł Joe swym własnym głosem. Po angielsku. Oklapł wyraźnie. - Przepraszam.. . - rzekł znów, odzyskując panowanie nad sobą.
- To ona - rzekła dziewczyna, już nieco spokojniej. jakby to cokolwiek wyjaśniało. odłożyła igłę obok siebie na ziemi i otarła łzy.
- Dlaczego?? - zapytał wstrząśnięty Joe, wskazując na kolczatki i igły.
Dziewczyna z początku nie zrozumiała, spojrzała tylko na Joe jak na głupka.
- Dlaczego to robisz? Dlaczego wy to robicie sami sobie? -zapytał ponownie, dotykając kolczatki opinającą udo.
- To odstrasza ją. Ból, nasz własny. Gdy my sami. Ona nie rozumie, brzydzi się. To ją odstrasza. Rozumiesz? - odparła łamaną angielszczyzną.
- Kto ona? -zapytał Joe, głos mu lekko drżał. Był wstrząśnięty.
- Ona - dziewczyna zatoczyła palcem kółko.
- Strefa? - dopytał Joe.
- Ona - rzekła z emfazą dziewczyna, choć nie wiadomo było, czy go poprawia, czy potwierdza jego przypuszczenia.
- Ona - i znów kręcenie palcem koła, jakby chciała pokazać wszystko dookoła.
- Ty i oni - Joe pokazał w kierunku trupów, - jesteście , nie wiem, z tego samego plemienia?
- Nie, nie! - dziewczyna zaprzeczyła potrząsając głową. Joe skupił się na jej włosach. Falowały tak rozkosznie. Chciał zanurzyć w nich swoją twarz. Wciągnąć ich zapach. Nie. Skup się.
- Oni, inni. Tracą.. . myśli. tracą swoje myśli, swoje ja - próbowała wytłumaczyć, lecz wyraźnie brakowało jej słów. - Inni nie tylko siebie ból. Też nas ból. Inni wierzą, że ona się ich bardziej przestraszy. Że obdaruje. Dlatego ścigają takich jak ja. I takich jak ty.
Joe skinął głową. Chyba rozumiał. Tak mu się zdawało.
Zachwiał się, zrobiło mu się czarno przed oczyma. Musiał podeprzeć się ścianę. Adrenalina po walce schodziła. Czuł, jak całe zmęczenie wraca na jego barki.
- Przyniosę nasze rzeczy, tu możesz odpocząć. Nie długo. Będą następni. Ale chwilowo ich nie ma. - dziewczyna podniosła się zwinnie, tanecznym prawie ruchem wydostając się z poza jego zasięgu. Powinien ją zatrzymać. Lecz nie miał siły. Usiadł, opierając się o mur. Ostrza położył skrzyżowane na udach.
Odprowadzał ją wzrokiem. Szła tak zgrabnie, jej bose stopy nie robiły najmniejszego szelestu. I te kołyszące się biodra. Blond włosy opadające na nagie plecy.
Zatrzymała się. Obejrzała za siebie, przez ramię.
- Ty dobry? - zapytała niepewnie.
O co pytała? Nie ważne. - Tak. - odparł.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zniknęła za załomem muru. Przez chwilę jeszcze wdychał jej zapach, który za sobą pozostawiła.
Joe zamknął oczy. Tylko na chwilę. Musiał odpocząć. Nie chciał spać. Tylko odrobinę odpocząć. Nie wolno mu było zasnąć. Nie wiedział dlaczego. Czuł.. . że coś mu umknie. Musiał pozostać przy zmysłach. Lecz musiał też chwilę odpocząć. Odsapnąć. Zebrać siły.
Poczuł jak odpływa. Nie! Otworzył nagle oczy. Nie zasnął. To dobrze. Nie wolno było zasypiać.
Rozejrzał się dookoła. Nic się nie zmieniło. Próbował Nasłuchiwać, lecz otaczała go dusząca cisza.
Poczeka jeszcze chwilę. Powinna zaraz wrócić. W głowie mu huczało, a przed oczyma fruwały czarne plamy. Było źle z nim.
Jednak czas mijał, a dziewczyny nie było.
Joe spróbował wstać. Z początku się mu nie udało. Opadł z powrotem na ziemię. Jego wzrok skupił się na igle. Tej, którą nieznajoma dziewczyna odłożyła. Uniósł ją. Przez chwilę wpatrywał się w kawałek ostrego metalu, jakby w nim skrywały się wszelkie odpowiedzi.
Wreszcie znów podjął próbę podniesienia się. Udało się. Choć musiał opierać się o ścianę.
Wyszedł za mur, tam gdzie stoczył bitwę. I stanął jak wryty. Tam gdzie zostawił trupy teraz leżały jedynie białe szkielety. Utykając podszedł bliżej. Przerażony roztrącił kości. Były stare, spróchniałe. Leżąca obok broń przerdzewiała.
Z bijącym sercem zaczął się rozglądać dookoła. Nie było dziewczyny. W powietrzu unosił się jedynie jej wątły, zanikający zapach. Joe upadł na kolana i zwiesił głowę. Co tutaj się działo. Czy już stracił zmysły? Zacisnął pięści, wyginając trzymaną igłę. Co się działo? Puki mógł wciągał zanikający zapach. Gdy wreszcie go zabrakło jego ramionami wstrząsnął szloch. Ciężki, bezgłośny, bezdenny.
Nie! Nie wolno mu się poddać. Zagryzł zęby. "Ona" go nie dopadnie. Nie w ten sposób! Nie dzisiaj!
Zmusił się wreszcie by wstać. powłócząc nogami dowlókł się do swoich rzeczy. Wydawało się, jakby dopiero co je tu odłożył. Było wszystko. I coś jeszcze. Obok plecaka leżał metalowy bukłak. Ten, którym go napoiła.
Joe zamknął oczy. Nie zwariuje, nie zwariuje. Policzył do dziesięciu. Otworzył oczy. Nadal był w strefie. Chciało mu się wyć. Jednak zagryzł tylko zęby. schował pistolety do kabur i zarzucił plecak na plecy.
A w każdym razie spróbował. Wysiłek był zbyt wielki, Joe stęknął i opadł na kolana. Przez chwilę widział tylko czerń i migające gwiazdki. Był wyczerpany i obolały. Z trudem wstał. Wreszcie udało mu się zarzucić plecak. Zaciągnął jeszcze paski. I ruszył przed siebie. Nie wiedział gdzie był, nie wiedział dokąd zmierzał.. . przed siebie, było tak samo dobrym kierunkiem jak wszystko inne. Byle by działać, byle by iść na przód, byle by nie zwariować.
Krok za krokiem. Maszerował ciężko, z trudem brnąc do przodu. Krok za krokiem. Momentami tracił znów ostrość widzenia. Krok za krokiem. Na obrzeżach wzroku znów pojawiła się czerń. Krok za krokiem. Ile ich już zrobił? Tysiąc? Dziesięć tysięcy? Oddychał ciężko, chrapliwie. Krok za krokiem. Nieskończona ich ilość.
A każdy trudniejszy, niż poprzedni. Przy każdym, był pewien, że następnego już nie postawi. Człowiek nie mógł tak długo iść. Krok za krokiem. I Krok za krokiem. Aż wreszcie runął jak długi. Nie miał już siły. Powoli zamknął oczy. Był gotów by umrzeć. Po co iść dalej?
 
Ehran jest offline