Wątek: X-COM
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2019, 00:26   #107
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - 2037.III.21; nd; popołudnie

Czas: 2037.III.21; sb; ranek; g. 08:05
Miejsce: Old St.Louis, Sektor VIII - Mehlville; schron pod Muzeum Wojny Secesyjnej
Warunki: otwarty teren, chłodno, wilgotno, widno, rzadka mgła


Para skutych własnymi kajdankami policjantów popatrzyła na mówiącego do nich Lawa a gdy skończył to na siebie nawzajem. Naradzali się niemo tymi spojrzeniami nim nie odezwał się policjant. - Idź, zrób co mówią. Nie bój się, nic mi nie będzie. - Dany uspokoił partnerkę łagodnym słowem i w miarę spokojnym jak na tę okoliczności głosem.

W końcu więc poszli razem z funkcjonariuszka Campbell która miała grać główną rolę w sztuce wyreżyserowanej przez szefa xcomowych skanerów. Szli razem aż do sąsiedztwa sali wystawowej w jakiej zaparkowali ciężarówkę ludzi Alvareza. Tam trzeba było rozkuć policjantkę i puścić ją wolno. No i trzymać kciuki aby wszystko poszło zgodnie z planem.

Widać było najpierw plecy wracającej do światła dnia Campbell a potem jej sylwetkę przez okna i szczeliny w budynku. Jak najpierw znika na dnie leja, potem wychodzi po drugiej stronie o wraca do zaparkowanego radiowozu.

Teraz była już poza zasięgiem xcomowcow. Nie mieli już wpływu na to co młoda policjantka zamelduje do bazy. Pozostawało mieć nadzieję, że lojalność i troska o partnera są w niej silniejsze niż chęć zameldowania o tym co naprawdę się tutaj dzieje.

Przez okno widać było jak Campbell otwiera radiowóz i sięga po radiostacje. Rozmawia przez chwilę, popatrzyła w górę na pochmurne niebo i po jakimś czasie policyjny dron rzeczywiście odleciał. Co xcomowcy wiedzieli głównie od Yoshiaki bo z wnętrza budynku i tak nie było go widać. No ale jednak odleciał.

- Dobra nasza! Zrywamy się! - Rubenowi udało się w krótkim, radosnym okrzykiem zdołał wyrazić to co czuli jeśli nie wszyscy to pewnie większość kitrających się w trzewiach budynku xcomowcow. Wstrzymana dotąd machina ruszyła z miejsca.

Ludzkie sylwetki wysypały się z sal i korytarzy. Część ruszyła na zewnątrz ku garażom kryjącym mniejsze pojazdy a Law z Rubenem i przy wsparciu mocarnych ramion sierżanta Yuan musieli zmierzyć się z wyjazdem tyłem i pokonaniem gruzowiska i leja po bombie. W tym czasie para zbrojnych ponownie przechwyciła Campbell i zaprowadziła ją do jej kolegi. Skuli ją tak samo jak jego ale zgodnie z poleceniem Lawa zostawili im kluczyki aby się mogli wyzwolić po odjeździe xcomowców. Pilnowali ich póki ciężarówka nie wygramoliła się z gruzowiska a potem leja po bombie czyli raczej dość krótko. Potem Dunkierka i Junior pobiegli przez porzucone i zagracone korytarze mrocznego schronu rozchlapując butami kałuże na boki. Jeszcze schody, piwniczny korytarz, muzealne zaplecze i już pusta sala wystawowa. Dunkierka jeszcze zatrzymała się aby zniszczyć radiostację w radiowozie po czym wskoczyła na swoje miejsce w pickupie i odjazd!


---



Czas: 2037.III.22; nd; popołudnie; g. 17:30
Miejsce: Old St.Louis, Marina Villa; baza X-COM
Warunki: pomieszczenie, ciepło, jasno, sucho



Tak. To było wczoraj. Wczoraj rano. Teraz wydawało się to wszystko nie wiadomo jak dawno. Gdy się siedziało w klimatyzowanym wnętrzu sali narad gdzie zwykle odbywały się właśnie większe i mniejsze narady to tamte mgliste nabrzeże, akcja na rzece, bezpańskie i spustoszone Tesco a potem ten schron pod muzeum i nadbrzeżne magazyny wydawały się jakoś dawno temu. Mimo, że ledwo minęło trochę ponad dobę od tego wszystkiego.

Chronologicznie to sama akcja nie trwała nawet przeciętnej, ośmiogodzinnej dniówki. Większość xcomowców wyjechała ze starego browaru jeszcze ze dwie godziny przed świtem aby zająć odpowiednie pozycję nad brzegiem rzeki. A w południe byli już z powrotem. Wszystkiego może 4 czy 5 godzin. Z czego ponad połowa to czekanie na nabrzeżach przed albo po akcji. Sama nerwówa w Tesco gdy otwarli kontener i potem w schronie trwała może góra godzina. Niby nie tak długo. A i tak chyba wszystkim dało to w kość. Pewnie dlatego w tej robocie było tylu sercowców i ludzi ze zszarpanymi nerwami. Same nerwowe momenty. Najpierw czy uda się wydobyć kontener, potem gdy okazało się co jest w środku, kolejny gdy okazało się, że dawne procedury MEC-a ściągnęły im na głowę kordon sił rządowych, potem prawie czołówka z jadącym radiowozem co wyglądał jakby miał ochotę ich zatrzymać i zrewidować no i wreszcie cała chryja z gliniarzami. Najpierw na blokadzie a potem w muzeum. Właściwie dopiero w tych magazynach o jakich Rando wspomniał Rubenowi było pusto. Bez żadnych dronów i gliniarzy. A gdy rzeczywiście przyszedł ktoś kto wyglądał jak bezimienny obszczymur szperający po ruinach dawnego świata ale okazało się, że to właśnie człowiek Alvareza to wreszcie spotkali pierwszą przyjazną chociaż zarośniętą twarz odkąd rozstali się z ludźmi Rando.


---



W tych nadbrzeżnych magazynach pojawiła się w końcu ekipa ludzi Alvareza. Pokazał się nawet Rando. Zajęli się zabraniem ciężarówki oraz rozdziawianiem jap na widok prawdziwego, sprawnego MEC-a. Wszyscy wiedzieli kim byli operatorzy tych bojowych mechów ale zapewne nikt z nich od dwóch dekad żadnego nie widział.

- No i co brachu? Nie poradziłbyś sobie na dzielni bez swojego czarnego brata. Psy by was obsiadły gdybym im kości nie rzucił. - Rando zagaił niby do Rubena ale słyszała go pewnie większość xcomowców. Nie mógł wytrzymać aby nie pochwalić się, że to on właśnie ostrzelał tył radiowozu który jechał za ciężarówką i resztą konwoju z MEC-iem. I chyba był z tego powodu strasznie dumny a także go to bardzo bawiło.

- No ale mam wiadomość od szefa. - spoważniał gdy wrócił do spraw biznesowych. Patrzył i mówił głównie do Lawa i Rubena najwyraźniej ich uważając za najważniejszych w xcomowej grupce. - Szef mówi, że MEC mu nie potrzebny i możecie go sobie wziąć. No ale mieliśmy się podzielić tym co znajdziemy w kontenerze fifty - fifty. Więc musicie coś dać za połówkę MEC-a. Na razie nic pilnego. Powiedzmy, że wisicie nam przysługę. Ale zgłosimy się po nią. Więc nie myślcie, że to tak za frajer ten cały dzisiejszy ranek. Większość ludzi, sprzętu i kryjówek była nasza. - Rando przedstawił jak to jego szef widzi sprawę dzisiejszej wspólnej operacji. Na razie im odpuścił ale miał się zgłosić i pewnie nie puści swojej pomocy w tym wspólnym przedsięwzięciu w niepamięć. W końcu stracili łajbę, mieli pewnie aresztowaną załogę i zamieszanie rządowych po sąsiedzku a i użyczyli ciężarówki i kryjówek. Dawał czas nowych sojusznikom na złapanie oddechu i przygotowanie się. Więc przynajmniej nie skończyło się to jakąś chryją. Nawet jego ludzie przynieśli coś do jedzenia i zorganizowali nową ciężarówkę, tym razem śmieciarę, którą użyczyli xcomowcom do przewiezienia sierżanta Yana do swojej bazy.


---



Tak. Więc Alvareza mieli na razie z głowy. Pewnie wróci niczym rykoszet no ale na razie mieli go z głowy. Za to mieli MEC-a! Prawdziwy, działający MEC! No tego nikt się nie spodziewał gdy w przed sobotnim świtem wyjeżdżali z porzuconego browaru. Dlatego gdy wjechali śmieciarką do browaru a z wnętrza wylazł sierżan Yuan Lei to do garażu zbiegła się chyba cała baza. Wszyscy chcieli go zobaczyć, dotknąć, zagadać coś, fotkę strzelić no zupełnie jakby odwiedziła ich jakaś gwiazda filmowa czy co.

Szok rozpełzł się błyskawicznie od środka kontynentu aż po Wschodnie Wybrzeże. Ponieważ to George musiał z nimi gadać aby w gorączkowym momencie gdy Law i reszta rozpakowali kontener i spodziewali się wizyt rządowych lada chwila to właśnie on przekazał szefowi tamte wrażenie. Znaczy najpierw nikt w ich macierzystej bazie nie chciał uwierzyć, że mają prawdziwego MEC-a. No i nie było za bardzo czasu gadać. No ale potem gdy Law jeszcze koczował razem z resztą w częściowo zalanych wodą magazynach z ludźmi Alvareza George mógł swobodniej porozmawiać ze swoimi kolegami z Nowego Jorku. No i sądząc z jego relacji to reakcje były pewnie podobne jak Law sam widział na własne oczy w garażu a sam przeżył trochę wcześniej w starym Tesco. Przecież nawet ludzie Rando czy w Tesco czy w magazynie reagowali tak samo a nie byli przecież xcomowcami.

Dlatego sobotni wieczór niejako spontanicznie przerodził się w iprezę na cześć sierżanta Yuana no i Lawa i jego ekipy którzy go ocalili od łap rządowych. Przez całą bazę przeszła fala entuzjazmu. Teraz zwyciężymy! Przecież jeden MEC jest wart dziesięciu żołnierzy! Nawet podczas inwazji kosmici mieli cholerny problem wszędzie gdzie walczyli właśnie oni. No to teraz damy bobu ADVENTowi i reszcie!

Spokój w bazie zapanował dopiero w późnych godzinach nocnych. Swoją drogą była w końcu weekendowa noc, idealna do świętowania a większość załogi miała mocno limitowaną możliwość szukania rozrywki poza murami starego browaru. Był co prawda alvarezowy “Hood” ale mimo, że pod względem rozrywki sprawdzał się bardzo dobrze i niewidzialny parasol Alvareza sprawiał, że można było się tam czuć całkiem bezpiecznie to jednak z całej bazy zwykle można było tam ciurkać po parze czy dwie na raz. Więc chociaż przepustki do tego klubu rozładowywały napięcie i stres to jednak całościowo w bazie nadal dało się odczuć brak porządnej świetlicy czy innych możliwości rozrywek. Więc nuda, monotonia, w połączeniu z napięciem, i stresem, i akcji, i konspiracji i zamknięcia wewnątrz starej fabryki piwa robiły swoje. Teraz zaś trafiła się okazja aby spotkać się i zabawić, poświętować i zapomnieć o tym co poza ścianami tego browaru. No i każdy albo większość chciał chociaż rzucić okiem na sierżanta Yuana nie mówiąc, że można było z nim pogadać, poklepać ten jego potężny pancerz i w ogóle przekonać się, że ten MEC istnieje naprawdę a nawet siedzi po drugiej stronie stołu.


---



No ale to też było jeszcze wczoraj. No może nawet dzisiaj. Dzisiaj można było pospać dłużej i w ogóle odpocząć. Przynajmniej z rana. Trochę gorzej jak się było szefem Działu. Bo gdzieś od południa trzeba było mieć na uwadze popołudniowe, cotygodniowe zebranie aby obgadać kończący się właśnie tydzień i ustalić plany na nadchodzący. Dlatego te pół niedzielnego dnia później Law siedział właśnie tutaj, w sali narad i naradzał się z tej okazji z pozostałą siódemką. No a mieli do uradzenia całkiem sporo.

- Jeśli chodzi o sierżanta Yuana no to jego mechaniczne części nie są w najlepszym stanie. Możemy je posztukować no ale bez specjalistycznego sprzętu to będzie zatykanie tamy palcem. - Frank mówił chwilę o temacie jaki wczoraj przywieźli do bazy i był teraz topowy chyba u wszystkich. Może nawet u tych z Nowego Jorku. Ale podsumowanie było krótkie i dość oczywiste: potrzebowali laboratorium MEC aby móc serwisować i naprawiać MEC. Bez tego ryzyko bojowego użycia MEC-a było spore. Każde uszkodzenie mogło być nie do naprawienia standardowymi narzędziami jakie mieli u siebie lekcy.

- Zaś jeśli idzie o stan biologiczny no to też nie jest dobrze. Obawiam się, że przeleżał zbyt długo w zbyt kiepskich warunkach. Długotrwałe uśpienie i wpływ chemikaliów, prawdopodobnie nieodpowiednie natlenienie spowodowały, że ma kłopoty z pamięcią i własną osobowością. Na razie zbadałam go dość pobieżnie i potraktowałam jak standardowego pacjenta. Nie jestem specjalistką od MEC-ów i nie wiem jaki mechanizmy i oprogramowanie mają wpływ na ludzką psychikę operatora. I jeszcze nie wiem czy to jest stan przejściowy czy trwały. - Lena postawiła swoją diagnozę o sierżancie Yuan którego miała okazję już zbadać a z racji wykształcenia ona i jej zespół mieli najlepsze kwalifikacje do takiego zadania.

- A tak bardziej po ludzku to co mu jest? - szef złożył dłonie w piramidkę i poprosił o bardziej czytelny raport.

- Nie pamięta zbyt wiele ze swojej przeszłości. Im dalej tym gorzej. Parę podstawowych faktów, kim jest, skąd pochodzi, parę najbliższych imion czy twarzy. Trochę ostatnich wspomnień przed wyłączeniem. No ale jest na świeżo więc nie wiem czy to trwałe czy będzie się to zmieniać. Też bym prosiła o jakieś wsparcie z baz danych na ten temat bo nawet nie mamy do czego porównać i działamy w dziewiczym terenie. - Lena płynnie wyjaśniła tak prosto jak tylko potrafiła. Szef podziękował za to skinieniem głowy przyjmując do wiadomości kolejne zamówienie z kolejnego działu jakie padło na tej naradzie.

- No dobrze, cieszę się, że Lawowi udało się uratować naszego kolegę sprzed dekad. Niemniej cała akcja była dość głośna. W eter poszedł sygnał MEC-a, zlecieli się rządowi, zaczęli go szukać. Jasne, udało się wymknąć i to bez strat ani żadnej strzelaniny co jest naprawdę na plus. - Nathan na którego i tak wszyscy mówili Carter albo agent Carter zaczął jakby chciał podkreślić plusy i zasługi siedzącego kilka krzeseł dalej szefa skanerów ale jednak też i z miejsca dało się wyczuć jakieś “ale”. No i miał te “ale”.

- Ale obawiam się, że po tej akcji daliśmy znać ADVENT-owi, że X-COM ma tutaj swoją komórkę. Raczej nie ma co liczyć, że para porwanych przez nas gliniarzy zatrzyma tą wiadomość dla siebie. Czyli trzeba się liczyć ze wzmożoną akcją poszukiwawczą rządowych i włączeniem wyższego stanu gotowości. Co prawda oni i tak zawsze i wszędzie szukają nas albo jakichś spisków i wichrzycieli no ale teraz dostali konkretną plotę, właśnie o nas. - szef szpiegów jako jeden z nielicznych nie okazywał zbyt wielu radości na tym zebraniu. Raczej był poważny i teraz wyjawił dlaczego. Wyglądało na to, że tutejszy X-COM zdjął przyłbicę i rzucił wyzwanie miejscowym siłom rządowym.

- No jeśli zamierzamy wycinać im jakieś numery raczej było pewne, że w końcu odkryją kto im tu miesza. - szef przyjął tą opinię spokojnie chociaż minę miał poważną. - Stało się. A myślę, że odzyskanie MEC-a było wspaniałym osiągnięciem. Co proponujesz teraz z tym zrobić? - szef popatrzył na głównego i w tej chwili jedynego agenta w bazie czekając na jego propozycje.

- No widzę dwie bardzo odmienne opcje. Pierwsza to dezinformacja. Czyli wmówienie rządowym, że to był zbieg okoliczności, ludzie którzy porwali gliniarzy tylko tak bajerowali o X-COM i tak dalej w ten deseń. Trzeba by popracować z ludźmi z PR, może z Alvarezem no i Law mógłby to jakoś puścić w sieci co trzeba. Druga opcja to przeciwnie. Przyznajemy się, że tu jesteśmy i zaczynamy firmować swoje akcje naszym logo. - agent Carter widocznie był przygotowany na te pytanie bo gładko przeszedł do omawiania kroków jakie mogli podjąć w tej sytuacji.

- Pierwsza opcja, w razie powodzenia, da nam trochę czasu względnego spokoju. No jeśli się nie uda to stracimy czas i zasoby a oni i tak będą nas szukać jakby wierzyli, że X-COM im się tu zalęgł. Druga opcja to rzucenie im otwartego wyzwania. Ale też pozwala nam na bardziej bezpośrednie działanie. No z tym, że będą nas szukać na całego. - szef szpiegów sprawnie przedstawił najważniejsze plusy i minusy obydwu podstawowych opcji jakie widział.

- W każdym razie powinniśmy mieć nową dziuplę. Na wypadek gdybyśmy musieli się stąd nagle zmywać. Może w mieście, może w okolicy. No i musimy zastanowić się co robić dalej. - agent przedstawił swój końcowy wniosek przelatując wzrokiem po innych twarzach siedzących wokół podłużnego stołu.

- No dobrze, to ja przekażę moim chłopakom. Może coś im wpadnie w oko. - Matylda pokiwała głową biorąc na siebie tą część zadania. W końcu jako szefowa handlarzy miała chyba najwięcej okazji i możliwości aby zapuszczać się poza bazę i badać okolicę.

- Ja mogę wysłać do tego zadania Sama. No ale on raczej gdzieś w pobliżu tak bez samochodu. Ale na przemykaniu i szwendaniu to się zna. - Lena chciała widocznie wesprzeć to zadanie kimś od swojego zespołu. Rzeczywiście Kewinski z jej zespołu bardziej pasował do zbrojnych czy może agentów i mało komu kojarzył się z działem bio.

- Dobry pomysł. Czy ktoś jeszcze ma coś do dodania? - szef pokiwał głową i popatrzył po reszcie twarzy zebranych wokół stołu. No do dodania było. Jutro, może pojutrze oczekiwali raportu agentów wysłanych do Denver. Mieli a właściwie Nancy miała podjąć próbę werbunku a James znaleźć dziuplę dla ekipy do ewentualnego wypadu do tego miasta. Zaś na miejscu mieli spróbować Ortegę który był lokalnym handlarzem. A właściwie to chyba Ruben miał spróbować. No i te dwie opcje Cartera co do przyjęcia odpowiedniej strategii trzeba było omówić chociaż szef dał każdemu czas do namysłu do następnej niedzieli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline