Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2019, 02:51   #21
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Wóz albo przewóz. Awanturnicze życie rzadko kiedy pozostawiało przywilej moralności czy litości, preferując zimny pragmatyzm. Koboldzia szóstka bardzo prędko przekonała się o tym na własnej skórze, gdy Straton szybkimi sztychami kończył ich gadzie żywoty. Ostał się jeden, zdzielony przez casparową lagę, którego zaraz usadzono na krześle i obwiązano grubą konopną liną zapewnioną przez Lymseię. Czekając aż jaszczurka dojdzie do siebie, najemnicy rozeszli się w poszukiwaniu łupów.

Pomieszczenie okazało się być stołówko-kuchnią, zapełnioną przez długie drewniane stoły i krzesła. Migotanie które widzieli przez drzwi biło od pokaźnego paleniska po prawej, na którym bulgotał jakiś kocioł z zagadkową breją, która była źródłem smrodu. Renrark, starając się nie wdychać za dużo oparów, zamieszał eksperymentalnie chochlą i zaraz tegoż eksperymentu pożałował. Koboldy nie były mistrzami kuchni, to było pewne - “zupa” składała się ze zgniłych warzyw, szczurzych korpusów i trupów. Krasnoludzka łapa, wesoło bulgocząca teraz na wierzchu dzięki renrarkowemu eksperymentowi, zdecydowanie sugerowała jaki los spotkał górników.

Stół przy którym koboldy raczyły się jedzeniem, zawalony był półmiskami i miskami, drewnianymi sztućcami i łyżkami. Oprócz zastawy były też proste włócznie i sztylety, których jaszczurza gromadka nie zdążyła nawet dobyć, oraz kusze - dobrej roboty, ciężkie kusze. Gulbrek obrócił jedną z nich w dłoniach i przyjrzał się uważnie oznaczeniu.

- Alamontyrskie - oznajmił z pewnością. - O, oznakowane przez jedną z tamtych faktorii.

Łupy nie skończyły się jednak na uzbrojeniu. Straton, pół-elf z głową na karku, zajął się szabrowaniem koboldzich trucheł i skrzętnie przetrząsnął sakiewki oraz kieszenie. Nie było co oczekiwać nie wiadomo jakich bogactw, ale lepszy rydz niż nic - parę złociszy, kilka srebrników, miedziany pierścień i wyszlifowany agat.

Caspar z Płomieniem ruszyli ku drzwiom w głębi komnaty, nasłuchując uważnie. Nie słyszeli nic, a nic i po chwili otworzyli ostrożnie drzwi. Składzik. Prosty składzik z drewnianymi regałami, beczkami i workami. Jedynymi lokatorami pomieszczenia były szczury, które zaraz umknęły z piskiem poza obręb światła rzucanego przez pochodnię. Duet dostrzegł dwa worki, zapewne z mąką, podwieszone u powały i przepasane drutem z kawałkami metalu. Pułapka, mająca pewnie na celu oślepienie intruzów białą chmurą. Tyle że nie było komu puścić jej w ruch.


***



Lymseia wycofała się ze stołówki, nie mając ochoty na szaber czy dobijanie koboldów. Pochodnia migotała miarowo w elfiej dłoni, a cienie tańczyły wokół niej. To dziwne uczucie, uczucie znajomości, obecności, jakby ktoś tutaj z nią był i chciał żeby go znalazła. Mrowienie na całym ciele, jakby była obserwowana; miała wrażenie że ktoś, coś sięga ku niej świadomością. Cienie zawirowały i zatańczyły, narzuciły kierunek kroków.

Drzwi skrzypnęły przeciągle. Gabinet. Zarządcy czy innego majstra. Przewalony od góry do dołu, puste regały i papiery na posadzce. Skromny dywanik splamiony krwią i atramentem z inkaustu. Elfka klęknęła, odrzucając pochodnię na bok i biorąc leżący dziennik w dłoń. Koślawe litery przysłonięte były zaschniętą posoką, ale widziała kształty. Cienie tańczyły powoli, leniwie, a ta dziwna sensacja z tyłu głowy tylko się nasilała. Ciemne oczy chowańca błysnęły lekko.

Jedna, dwie, trzy. Lymseia wpatrywała się w krople krwi, spadające ze szramy na dłoni pozostawionej przez kompsognata. Papier na nowo zakwitł czerwienią, a światło pochodni pulsowało miarowo. Cienie zatańczyły, splotły się w dziwne wzory, a elfka poczuła jak jej świadomość odpływa gdzieś, mimo że skupiała się na papierze przed oczami. Wiadomość? Wizja?

Wieża. Twierdza. Piorun w oddali. Cień, wiele cieni. Czarna maska. Ciemne, błyszczące ostrze. Obsydian ozdobiony szkarłatem. Cień, piorun, wieża, twierdza. Maska. Ostrze. Szkarłat. Melodia, ale w nieznanym języku. Zaśpiew niczym ku bogom. Purpura, szkarłat, cień. Maskamaskamaska.

- Lyn! - znajomy głos wyrwał ją z transu.

Elfka zamrugała, dochodząc do siebie i obróciła się w kierunku głosu. Straton okazał się stać o wiele bliżej, niż sądziła. Był tuż nad nią i wyglądał, jakby szykował się do fizycznych sposobów ocucenia towarzyszki, ale szczęśliwie obyło się bez takich.

- Co to?

Lymseia podążyła za półelfim spojrzeniem. Dziennik leżał przed nią, otwarty na nowej stronie. Papier, do niedawna jeszcze czysty, zapełniony był teraz dziwnymi symbolami i runami, wyrysowanymi krwią i atramentem. Wiedźma spojrzała się na swoje dłonie. Nie pamiętała, nie wiedziała dlaczego zapełniła nimi papierowe stronice. Coś musiały znaczyć, ale co?

- Nie wiem - odpowiedziała drżącym głosem. - Nie mam zielonego pojęcia.


***



- Nie wiem! - kobold-jeniec wydzierał się wniebogłosy. - Ja nie wiedzieć! Oni martwi jak my przyszli, puścić nas, puścić!

Gulbrek nie certolił się i łupnął gada w pysk, prosząc o ciszę i spokój w dosyć prosty sposób. Renrark podstawił za to topór pod nos, coby zmotywować przesłuchiwanego do szczerości.

- Więc mówisz, że górnicy nie żyli gdy wyście się tutaj wprowadzili? - Casparowi nie chciało się wierzyć w słowa kobolda. - Co, sami z siebie wymarli?

- Tak! Mówić prawda - jaszczurowaty chciał pokiwać głową, ale przeszkadzał mu w tym renrarkowy topór. Aktor był jednak z niego marny, a kłamać nie umiał nic a nic. - Upiór! Zło! On zabił, taktaktak, upiór zabił górników.

- Gówno prawda - skwitował Gulbrek. - A zbrojni, hę?

- Upiór! Też upiór. Poszli głęboko, ooo tam zło, duże zło. Szaman-wódz mówić “zło”, złe czary, stare czary. Ooo, górniki wykopali zło.

- Jakie, kurwa, zło? - warknął Renrark. - Gadajże z sensem.

- Złeee - zakwilił kobold. - Złe zło, stare, upiór. Tam żyje upiór, czarne ściany, stare ściany, złooo.

Gulbrek ponownie rąbnął przez pysk, wyrywając z gada żałosne piski i skamlanie. O ile kobold kłamał o niewinności plemienia w rzezi górników, o tyle gadka o upiorze musiała być prawdą. Widać było strach w gadzich oczach, a i trząsł się co niemiara na samo wspomnienie. “Czarne, stare ściany” w połączeniu z upiorem brzmiało, lekko mówiąc, nieciekawie.

- Ściany? - tym razem odezwał się Caspar. - Górnicy dokopali się do jakiejś starej ruiny?

- Nie wiedzieć - załkał jeniec. - My nie iść, szaman mówić “zło”, nie iść. Wy teraz puścić, PUŚCIĆ!

Gad wydarł się, aż poszło echo i nie miał zamiaru przestać. Wycie i płacze odbijały się od kamiennych ścian, ale nie potrwały zbyt długo. Gulbrek po raz trzeci już rąbnął pięścią, tym razem nokautując kobolda.


***



Była stołówko-kuchnia, był składzik, był gabinet, była i sypialnia. Straton i Lymseia postanowili zajrzeć za trzecie drzwi, zanim dołączą do reszty i momentalnie pożałowali decyzji. Owszem, były piętrowe łóżka, biurka i skrzynie, jak na sypialnię przystało, ale teraz pomieszczenie służyło jako kolejny składzik. Ślady krwi kończyły się tutaj, na stosie ciał. Duet aż podbiło, gdy uderzył w nich odór śmierci i raczej nie mieli ochoty na bliższą inspekcję, ale nawet od progu widzieli, że niektórym trupom brakuje części ciała.

Ot, koboldy. Widać przedsiębiorcze gady zrobiły użytek z martwych górników, napełniając nimi swe żołądki i pichcąc koboldzie przysmaki. Straton postąpił parę kroków do przodu, starając się utrzymać śniadanie w żołądku i przyświecił sobie pochodnią. Trupy zdecydowanie należały do górniczej braci i nie dostrzegł ani jednego, który mógłby uchodzić za członka zbrojnej kompanii pod wodzą Thormira.

Pół-elf zerknął do rozwartej skrzyni nieopodal z czystej ciekawości, ale widać koboldy porządnie przetrzepały pomieszczenie zanim przekształciły je w magazyn truposzy. Były tylko proste ubrania, buty, pasek i jakaś książka, której tytułu nie dowidział.

- ...PUŚCIĆ!

Koboldzi wrzask dobiegł i ich uszu, wraz z piskiem i wyciem. Trwał tak przez chwilę, za długo jak na stratonowy gust, ale widać że ktoś z jego towarzyszy poszedł po rozum do głowy i uciszył gada. Straton zaklął jedynie, wychylając głowę na korytarz i nasłuchując.

Cisza. Ale na jak długo?


 

Ostatnio edytowane przez Aro : 28-06-2019 o 07:06.
Aro jest offline