Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:39   #248
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Coś do jedzenia… Jadłam tylko maliny… - powiedziała, zerkając na Darleth. Następnie znów spojrzała na wróżki.
Santos skinęła głową i wyszła.
- W razie co, wszystko jest w porządku. Jest tu tylko Darleth, kobieta, która dba o ten dom. Chcecie coś do picia? Choć w zasadzie… Wy nie pijacie, ani nie jadacie tak jak ludzie, więc nie jestem pewna… - zagadnęła do nich.
- Zostaniemy tutaj. Dużo czas potrzebujesz? - Rhiannon podeszła powoli w stronę Alice. - Jeśli tak, to poszlibyśmy z bratem do świątyni - rzekła.
- Potrzebuję maksymalnie pół godziny, chcę się umyć, ubrać zjeść i ruszymy dalej - wyjaśniła.
- Proponuję więc, byście może rzeczywiście poszli do świątyni… - stwierdziła. W końcu nie będzie kazała im tu sterczeć.
- Dobrze - powiedział Pyrgus i wnet ruszył z siostrą w stronę ogrodu.
- Zrobię ci pyszne kanapki - Darleth krzyknęła z kuchni. - Woda już gotuje się na herbatę. Same maliny to kto by się tym najadł. Wiewiórką nie jesteś, tylko babą z krwi i kości - poinformowała Alice.
Wnet obie wróżki zniknęły z pola widzenia Harper.
Śpiewaczka weszła do domu i zamknęła drzwi
- Pójdę na górę się rozejrzeć. Zaraz wrócę zjeść - obiecała i ruszyła na piętro. Najpierw do pokoju Kita…
Otworzyła go i weszła do środka. Był taki sam, jak go zapamiętała. Tak właściwie nawet została tutaj walizka Kaisera. Alice przejrzała dosłownie wszystko i spostrzegła jedynie ubrania, kosmetyki, zabawki i pluszaki… Nic, co mogłaby uznać przydatne chociażby w najmniejszym stopniu. Zrezygnowana usiadła na łóżku i spojrzała prosto przed siebie.

Widziała jeszcze ślady po ziemi na ścianie. Kiedy Kit wpadł w szał i zaczął rysować bardzo skomplikowany wzór.
Alice zmarszczyła lekko brwi, po czym podniosła się i podeszła do owej ściany. Przyjrzała jej się, ciekawa, czy teraz ten bazgroł będzie miał dla niej jakieś znaczenie. Przechyliła głowę raz w lewo i raz w prawo i cofnęła się krok, by złapać trochę dystansu.
Niestety to, że go zmazała, niewiele pomogło. Zrobiła wcześniej zdjęcie, ale nie miała przy sobie telefonu. Chociaż wcześniej ładowała go po podłączeniu do komputera. Czy zdjęcia mogły zsynchronizować się automatycznie?
Zmarszczyła brwi. Zajrzała do torby, zastanawiając się, czy był w niej może jej komputer. Jeśli nie, zamierzała udać się do swojej byłej sypialni, by tam sprawdzić, czy cokolwiek zostało.
Rzecz jasna w walizce Kita nie było jej komputera…
Więc ruszyła prosto do swojego pokoju, w którym wszystko zastała tak, jak zostawiła. Włącznie z komputerem. Darleth nie posprzątała w jej pokoju, chyba mając nadzieję, że do niego wróci - i rzeczywiście tak się stało. Jedynie ścierała kurze, gdyż Harper nie dostrzegła nigdzie ani najmniejszego pyłku.
Alice podeszła więc do swojego komputera na biurku, a następnie poszukała w nim czy zgrało się zdjęcie. Miała nadzieję, że tak.
Harper znalazła je i powiększyła. Spoglądała na nie przez chwilę w milczeniu. Jednak nie dostrzegała nic sensownego. Zagryzła wargę. Potem sprawdziła swoje poprzednie zdjęcia…
Znalazła w nich mapę Isle of Man. Zrobiła zdjęcie przewodnikowi, który został zakupiony na lotnisku. Zamrugała oczami… Zagryzła wargę…
Odniosła wrażenie, że wzór narysowany przez Kita przynajmniej częściowo pokrywał się z drogami Isle of Man! Im dłużej spoglądała, tym więcej jej się zgadzało!
Czyżby Kit narysował mapę wszystkich murów składających się na Mgłę Mannanana? Alice była wręcz przekonana, że tak.
Alice postarała się spamiętać drogi, gdzie powinni się udać… Potem jednak przypomniała sobie, że nie musi. Podeszła do szafki i wyjęła z niej mapę, którą katowały wcześniej pinezki. Wyjęła długopis i zaczęła przerysowywać linie. Pozaznaczała punkty, które powinna naznaczyć krwią. Zwinęła mapę, a następnie wybrała świeże ubranie ze swojego bagażu. Zastanawiało ją co powinna ubrać… Znalazła czarną marynarkę i pasujące do niej spodnie. Damski garnitur, a do niego biała koszula. To pasowało. Na zakończenie tego wszystkiego. Zabrała ubrania do łazienki i weszła pod prysznic. Ten sam, pod którym była razem z Kitem i Rhiannon. Nie chciała jednak spędzić tu za dużo czasu. Zamierzała po prostu się umyć, ubrać i wyjść.
Na korytarzu spotkała Darleth.
- Właśnie cię szukałam - poinformowała ją Filipinka. - Dobierałam sobie ubrania - dodała. - Czy to będzie odpowiednie?
Miała na sobie kalosze, spodnie z dresu i bardzo gruby polar. Oprócz tego czapka. Z kieszeni wystawała jej peleryna przeciwdeszczowa. A na plecach miała plecaczek.
- Oj… Powinnam była ubrać się w coś elegantszego? - zapytała, spoglądając na ubiór Alice. - Cholera - westchnęła i zagryzła wargę. - To może się przebiorę..? Zjadłaś już kanapki i wypiłaś herbatę? Mam nadzieję, że tak, bo jak nie, to już jest zimna.
- Nie musisz się przebierać, sądzę, że twój strój jest bardziej odpowiedni. To po prostu ja chciałam się ładnie ubrać, aby poprawić sobie nastrój. Nie piłam jeszcze, ale nie szkodzi, wstawimy do mikrofali i podgrzejemy odrobinę i bedzie w porządku… - odpowiedziała jej Alice. Wzięła swój płaszcz i ruszyła na dół.
- Masz może telefon? - zapytała.
- Mój jest wyładowany, właśnie się ładuje - powiedziała Darleth. - Ale jest stacjonarny w tym gabinecie Hastingsów - rzekła. - Czy powinnam wziąć z sobą nóż? Znalazłam taki długi, ostry i ząbkowany. Nie wiem, do czego go wykorzystywali, jednak wygląda niebezpiecznie nawet do krojenia mięsa - mruknęła. - Choć taki ząbkowany to może raczej do chleba? Nie jestem kucharką, nie znam się.
Alice kiwnęła głową.
- Tak, weź go. Może się przydać… - stwierdziła i ruszyła na dół. Weszła do kuchni, by wziąć kanapki i ruszyła z nimi do gabinetu. Chciała zadzwonić do Abbana. Była ciekawa czy nie dostanie zawału.
Najpierw jednak po prostu odezwał się do telefonu.
- Podkomisarz Jole Abban - rzucił krótko.
Nie wypowiedział wielu słów, ale Alice odniosła wrażenie dużej nerwowości z jego strony. Nie takiej tymczasowej, tylko bardziej przedłużającej się, męczącej go od wielu dni. Bez wątpienia miał powody, żeby nie spać spokojnie.
- Panie Abban. Czy moi przyjaciele pozostają nadal w pana towarzystwie? - zapytała Alice, nie przedstawiając się. Miała charakterystyczny głos, jeśli już o niej nie zapomniał, powinien wiedzieć z kim rozmawiał.
- Pani Harper… pani żyje? - odpowiedział Abban kompletnie zaskoczony. - Myśleliśmy, że Donnchadh mac Dubgaill ciebie zabił - bardzo szybko przeszedł na ty. - Nie? Bardzo dobrze. Cieszymy się, że pani żyje. Wiesz dlaczego? - dość szaleńczo przeskakiwał pomiędzy obydwiema formami.
- Mam sposób, by pokonać Donnchadha. Chcę tylko wiedzieć, czy są z panem bezpieczni i czy nadal pozostali na wyspie… - przeszła od razu do rzeczy. Zaczęła jeść kanapki od Darleth.
- Cieszymy się, że żyjesz dlatego, bo będziemy mogli cię własnoręcznie zabić - Jole Abban miał chyba dość zdecydowane nastawienie do niej. - Nie będziemy się z tobą układać. Nie po poprzednim razie. Nie dowiesz się ode mnie niczego, ruda kurwo, oprócz tego, jaki posmak mają zaświaty - podkomisarz warczał.
- No to mamy konflikt interesów. Bo jeśli mnie pan zabije, to mój poprzednik może mieć sporo do powiedzenia w tej kwestii… Potem możemy się ze sobą rozliczać, najpierw uratuję wasze wróżki. Muszę kończyć, skoro nie chce pan rozmawiać… - powiedziała, ale nie odkładała jeszcze telefonu, była ciekawa, czy coś jeszcze powie.
- Przeczytaliśmy w jednej z ksiąg, że gwiazdy w momencie stąpienia na ziemię preferują jedno ciało. I jeśli odrodzą się znowu, to w tym samym. Może więc jeśli zabijemy ciebie, to on również zginie. Wcześniej myśleliśmy, że taki plan się nie powiedzie, skoro Donnchadh mac Dubgaill już ciebie zabił i najwyraźniej ta teoria nie ma żadnego sensu… jednak skoro wciąż żyjesz… to warto spróbować - Abban powiedział. - Jeśli naprawdę chcesz go powstrzymać, to staw się na komisariacie. Zajmiemy się tobą.
Alice zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Nie ma mowy. Rozważałam omówienie z panem planu, ale skoro tak się sprawy mają. Żegnam. Prosze przekazać, moim przyjaciołom, jeśli nadal tam są, żeby wracali do Anglii. Skończę to sama - oznajmiła i tym razem rozłączyła się. Zjadła kanapki i poszła po herbatę. Miała na karku Abbana. Nie było najlepiej…
Herbata była bardzo ciepła po podgrzaniu w mikrofali. Darleth siedziała i sama dorabiała sobie kanapki. Posmakowały jej z żółtym serem i keczupem.
- To ten chleb - powiedziała. - Ten chleb jest taki świeży i chrupiący, że mogłabym jeść go samego z masłem - mruknęła. - Wzięłam na drogę dużo tego, co lubisz najbardziej… - uśmiechnęła się do Alice i spojrzała na nią, chyba oczekując, że ta od razu się podekscytuje.
- Cudownie. W takim razie możemy ruszać. - powiedziała Alice i podniosła się od biurka. Następnie ruszyła w stronę Darleth.
- Niestety nie mogę liczyć na pomoc pana Abbana, bowiem życzy mi śmierci. Jestesmy więc zdane na siebie i naszych dwoje towarzyszy. Tym razem pojedziemy samochodem. Chodźmy. Powiadomimy ich, że ruszamy - poinformowała filipinkę i ruszyła w stronę wyjścia.
- Tym razem samochodem? - zapytała Darleth. - To czym przemieszczałaś się poprzednim razem? Znalazłaś jakiś rower? I możesz powiedzieć mi coś więcej o tych towarzyszach? Czy spotkałam już ich? Czy są mili?
- Uwierz mi, lub nie… Przyjechałam tu na oklep na łosiu - powiedziała Harper.
Darleth zamrugała.
- Trochę już mieszkam w Europie, ale tak naprawdę wciąż się uczę - powiedziała tylko.
Wyszły na zewnątrz. Była wciąż wczesna godzina. Słońce wisiało wysoko na niebie, które z kolei było mleczne. Przynajmniej nie zbierało się na deszcz, a przynajmniej Alice nie widziała ciemnych chmur.
- Pójdę po nich i zaraz wrócimy. Odpal auto - poprosiła, po czym użyła zdolności łowcy, by szybko dostać się do świątyni wróżek.
Darleth krzyknęła, spoglądając na ciało Alice, które biegło naprzód. Poruszała się tak szybko, że nie można było mrugać oczami, chcąc śledzić ruch jej ciała. Duncan potrafił jeszcze szybciej, praktycznie teleportował się kiedy tylko chciał. Choć zdolności Harper były mniejsze, to wciąż zdawały się godne podziwu i pozazdroszczenia. Wnet znalazła się przy triskelionie… czy może raczej przy tym, co powstało na jego miejscu. Alice nie widziała żadnej otchłani oraz schodów. Zamiast tego była prawdziwa, wysoka i gęsta trawa. Na samym środku znajdowało się pojedyncze drzewko.

Alice rozejrzała się, za wróżkami.
- Rhiannon? Pyrgusie? - zagadnęła na głos.
- Możemy ruszać - powiedziała i czekała aż się pojawią. O ile rzecz jasna nadal tu byli.
Harper spostrzegła, że na jednej z gałęzi siedział czyżyk i orzeł. Wnet sfrunęli i zmienili swoją formę na ludzką. Wciąż ciężko było przyzwyczaić się do takich transformacji. W Kościele Konsumentów to nie była taka częsta umiejętność, odkąd Szakale stracili swoje moce po śmierci Abascala.
- Możemy - Rhiannon rzekła i skinęła głową.
Pyrgus nic nie powiedział, tylko ruszył w stronę samochodu.
Alice uzmysłowiła sobie, że naga wróżka oraz jej brat odziany w średniowieczną tunikę pewnie będą zwracać uwagę nawet jeśli nikt nie spostrzeże zielonkawego zabarwienia ich skóry.
Alice zerknęła na nich.
- Hm… Zdaje mi się, że… Chyba dobrze by było, gdybyście albo pozostali w formach ptaków, albo ubrali na siebie bardziej tutejsze odzienie, bo ściągniecie na nas niepotrzebną uwagę - zauważyła i uśmiechnęła się cierpko.
- Wzięłaś coś dla nas na zmianę? - zapytała Rhiannon. - Miło z twojej strony.
- Mam w budynku, zaraz wam przyniosę… Dajcie mi… Chwilę… - powiedziała, po czym wystrzeliła pędem, do drzwi wejściowych, wykorzystując zdolności. Wbiegła na górę, wzięła zieloną sukienkę dla Rhiannon, tymczasem dla jej brata poszukała. W domu były rzeczy Kita, ale także Shane’a. Postanowiła wziąć spodnie i bluzkę, które nie były zbyt opięte, by książę nie czuł się ograniczony w ruchach. Z tym wszystkim wyszła na zewnątrz.
- Przymierzcie - zaproponowała i zerknęła na Darleth, czy gapiła się na dwoje wróżek?
Santos stała sobie cichutko z boku i w milczeniu patrzyła na Pyrgusa i Rhiannon. Jej mina wyrażała kompletny brak emocji. Chyba jej mózg nie był w stanie zinterpretować i zaakceptować tego, co widziały oczy. Nagość już sama w sobie mogła być szokująca, jednak w tym wydaniu zdawała się dodatkowo przedziwna. Natomiast Pyrgus trzymał dłoń na rękojeści miecza, patrząc w skupieniu na Santos. Bez wątpienia był gotowy do zareagowania, jeśli ta rzuci się na nich znienacka. Jednak na nic takiego się nie zanosiło.
- To jest Darleth, ona własnie dba o ten dom i będzie jechała z nami - przedstawiła Filipinę.
- Sukienka pasuje. Dziękuje - powiedziała Rhiannon, teraz w zielonej sukience.
- Czy muszę przebierać się? - zapytał Pyrgus. - Wyglądam aż tak niestandardowo?
Harper zerknęła w dół, a potem w górę ciała Pyrgusa i zamrugała kilka razy.
- Cóż, książę, sprawa wygląda tak, że ludzie nie chodzą bez spodni, a jeśli chodzą, zabiera ich policja, bo tego się po prostu nie robi. Możesz zostać w swej tunice, ale proszę okryj się - przesunęła ręką na wysokości od pasa w dół w powietrzu, pokazując co dokładnie miał ukryć…
- Przecież tunika zakrywa moje krocze - powiedział Pyrgus. - Jednak w porządku… - mruknął.
Schylił się i wciagnął na siebie bokserki oraz czarne, eleganckie, materiałowe spodnie. Ściągnął z siebie tunikę, eksponując komplet wyrzeźbionych mięśni. Włożył białą koszulę Shane’a.
- A to do czego jest? - zapytał, spoglądając na skórzany pasek. - Czy to jest forma bicza lub kajdan? - zapytał.
- To służy do podtrzymania materiału spodni, gdyby były zbyt luźne i się zsuwały - wyjaśniła Alice. Nie patrzyła na niego, jak się przebierał.
- Przekłada się go przez te takie oczka w pasie, metalem do przodu, by móc zapiąć - dodała, tłumacząc zastosowanie.
- Ach… - Pyrgus zawiesił głos. - Rozumiem. W porządku - rzekł i tak uczynił.
Następnie schylił się i zawiesił na tym samym pasku pochwę z mieczem a po drugiej stronie umieścił drugą ze sztyletem. Wyglądał elegancko, groźnie i seksownie. Choć w niepokojący sposób. Zielonkawy kolor cery oraz kasztanowe włosy nadawały mu wyglądu nie z tego świata. Rhiannon prezentowała się tylko nieco bardziej zwyczajnie. Głównie za sprawą tego, że nia miała przy sobie broni.
- A buty? - szepnęła Darleth. - Są boso.
Rzeczywiście byli boso.
- Myślę, że bez tego mogą się obyć, chyba, że się upierasz? Tylko nie mam ze sobą żadnych na płaskim obcasie, pasujących do takiej sukienki, poza tym, nie wiemy czy jakieś w tym domu są w ich rozmiarze… - zauważyła Alice. Ucieszyło ja jednak, że Darleth się ocknęła.
- Przecież ludzie zobaczą, że mają bose stopy - powiedziała Filipinka. - Zobaczą też te miecze, ale to swoją drogą - mruknęła pod nosem. - Znajdę jakieś buty, w porządku? - zapytała i zerknęła stopy wróżek. - A ty w tym czasie przygotujesz samochód - zaproponowała. Następnie spojrzała na Rhiannon i Pyrgusa. - Czy są państwo głodni? - każde słowo wypowiedziała głośno i wyraźnie, jak gdyby wróżki były niepełnosprawne umysłowo albo nie znały zbyt dobrze angielskiego.
Rhiannon pokręciła głową. Pyrgus tak samo.
Alice westchnęła, po czym ruszyła do samochodu.
- Jechaliście już kiedyś czymś takim? - zapytała, bo w końcu nie wiedziała, czy wróżki miały kiedykolwiek okazję. Domyślała się, że skoro oboje potrafili się tu przenosić, a Rhiannon obcowała z ludźmi, to może chociaż ona, jakimś starszym modelem, ale nie rudowłosa nie była pewna co do Pyrgusa. Był dla niej zagadką, mimo pierwszego osądu, jaki na jego temat wydała. Wsiadła na fotel kierowcy i odpaliła silnik, a następnie światła. Czekała na Darleth.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline