Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:42   #249
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pyrgus tylko zaśmiał się, natomiast Rhiannon spojrzała z zaciekawieniem na Alice.
- Ja nigdy. Nie jestem fanką motoryzacji - powiedziała to słowo tak, jak gdyby było wyjątkowo wyszukane. I posiadanie go w swoim słowniku było znakiem wielkiego obycia. - Jednak Pyrgus… Pyrgus tak.
- Tylko dlatego zstępuję na ziemię - rzekł. - Jednak nie dla samochodów, tylko dla motorów. Co roku startuję w Isle of Man TT. Raz nawet wygrałem pod pseudonimem Steve Day.
- Pyrgus nie kocha się z tutejszymi kobietami i mężczyznami, wbrew woli Titanii - zaczęła Rhiannon.
- Obrzydlistwo - powiedział. - Jednak motory macie fajne.
Alice uniosła brew.
- A dziś dywagowałam z jednym z panów z waszej rasy o tym, czy nasze rasy mogą się krzyżować i czy może w jakiś sposób nie pomogłoby wam to w temacie energii i przejścia na ziemię ojców, czyli tutaj… - wzruszyła ramionami.
- Motory są trochę niebezpieczne, szczerze powiedziawszy, od jazdy autami i motorami, ja wolę jazdę konną. Jest taka… Dzika i ma w sobie coś z bliskości z naturą… - powiedziała i zerknęła na nich.
- Jesteś człowiekiem. Co możesz wiedzieć o naturze? - Pyrgus zmarszczył brwi.
- Że jest piękna, uspokajająca, ma cudowne zapachy, dźwięki i widoki. Każdy człowiek, choćby się zapierał, najlepiej odpoczywa na łonie przyrody, nie niszcząc jej. Tylko po prostu oglądając, czy siedząc w jej otoczeniu - odpowiedziała mu.
- Gdybyś miała rację, to wszyscy w swoim wolnym czasie spacerowaliby po lasach, a nie je wycinali - logika Pyrgusa nie była kompletnie wadliwa.
- Masz rację, ale nie wiem czy wiesz, że gdy ludzie chorują, to jeżdżą do ośrodków w lasach… Tylko że ludziom bardziej niż na komforcie, zależy na pieniądzach, więc często szukają sposobów jak na wszystkim zarobić, tak samo na naturze. Jednak to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Są ludzie, którzy kochają, szanują i bronią przyrodę - wyjaśniła.
- Pewnie siedzą w barach z ludźmi, którzy nie uwalniają tysiącletnich demonów - Pyrgus pokiwał głową. - I dobrze się przyjaźnią.
Alice westchnęła.
- Wsiadajcie na tylne siedzenie, będzie wam tam wygodniej, bo ja muszę kierować Darleth, a ona prowadzi - powiedziała rudowłosa. Zerknęła w stronę drzwi wejściowych domu i czekała na Filipinkę.
Wnet ta przybyła z prostymi czarnymi butami na płaskim obcasie. Wyglądały trochę staromodnie. Alice przypomniała sobie szafkę w domu jej dziadków. Była zapełniona takim skórzanym obuwiem.
- Mam też skarpetki - wyjaśniła Darleth. - A dla ciebie, panie motorniczy, mam te buty. Sportowe i eleganckie - powiedziała.
Wręczyła Pyrgusowi czarne adidasy, które rzeczywiście wyglądały jak coś, co zakładali nowocześni biznesmeni w Nowym Jorku. Kursujący pomiędzy siłownią, a biurowcem - miejscem pracy. Pewnie należały do Shane’a, wyglądały na drogie.
Harper wrzuciła bieg na luźny, by zdjęcie nogi ze sprzęgła nie wyłączyło silnika samochodu i ustąpiła miejsca Darleth i zasiadła na miejscu pasażera. Zebrała włosy w kok, by nie zwracały na siebie zbytnio uwagi i zebrała gumką, którą miała do tej pory na nadgarstku.
Wróżki ubrały buty i usiadły z tyłu. Pyrgus uważał na miecz przed wejściem do środka, jednak obyło się bez problemów.
- To… gdzie mnie pokierujesz? - zapytała Darleth. - Gdzie jedziemy? - spojrzała na Alice, gotowa do drogi. - Na komisariat?
- Nie ma mowy, bo mnie tam zabiją. Jedziemy najpierw… - powiedziała, po czym rozwinęła mapę i pokazała Darleth kolejny punkt, gdzie były mury.
- Tu - oznajmiła.
- Mamy trochę wyspy do objechania, ale to ją uratuje… - wyjaśniła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3K0RzZGpyds[/media]


Alice trzymała rozłożoną mapę i mówiła Darleth, gdzie jechać. Kobieta zatrzymywała się, a Harper wychodziła, aby na każdym przystanku po kolei zostawić nieco swojej krwi. Tak mijały godziny. Pyrgus siedział z tyłu i wpatrywał się przez okno na mijane krajobrazy. Cały czas czuwał, nie odzywał się. W pewnym momencie Rhiannon zasnęła. Objechali całą wyspę w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Alice skropiła wszystkie mury. Zajęło to łącznie pięć godzin. Jej ręka była po tym wszystkim cała sina i obolała. Musiała kaleczyć się w różnych punktach, kiedy wcześniejsza rana pokrywała się strupem.
- To jak droga krzyżowa - Darleth pogłaskała Alice po ramieniu, kiedy wreszcie zatrzymały się po długiej drodze. Musiały tankować po drodze, gdyż jeden bak nie starczył na to wszystko.
Alice zaznaczała kolejne oznaczone mury na mapie, aby wiedzieć które punkty miały już za sobą, a ile ich jeszcze zostało. Przestała już nawet kaleczyć się w jedną dłoń i zaczęła w drugą. A jeśli jej nie starczy, zamierzała w przedramiona, czy ramiona, póki będzie trzeba jej krwi. Na stacji poprosiła Darleth o sok pomidorowy, albo napój z elektrolitami. Obawiała się jakiejś anemii po Isle of Man…
- Jeszcze tylko trochę… I to się skończy - powiedziała zdecydowanym tonem.
- Teraz, kiedy już objechaliśmy wszystkie mury - Pyrgus wreszcie odezwał się z tylnego siedzenia. - Skonsumujesz je, tak? - zapytał i skrzywił się.
Rhiannon ocknęła się nieco.
- Już koniec, kochanie - brat powiedział do niej.
- Udało się? Zapytała wróżka? I co…?
- Alice jeszcze nie zaczęła - mruknął Pyrgus. - Zjechaliśmy na stację paliw, żeby zatankować. Wiesz, że nie możesz sama pochłonąć tej energii, prawda? - teraz zwrócił się do Harper. - Wszystko, do ostatniej kropli, ma trafić do Łzy Mizara.
Harper kiwnęła głową.
- Oczywiście. Inaczej nie pokonamy demona - powiedziała. Potrzebowała teraz znaleźć się w jakimś spokojnym miejscu. Najlepiej na otwartej przestrzeni, przy jednym z murów, by móc poczuć energię wszystkich pozostałych i zacząć ją pochłaniać. Ewentualnie… Alice spojrzała na mapę. Przyłożyła do niej dłoń, czy czuła na niej energię murów? Chciała sprawdzić, czy mogła ją wykorzystać, skoro każdy na niej zaznaczyła. Zacisnęła palce na łzie.
Nie, tak się nie dało. Wszystkie mury były z sobą połączone i pewnie jeśli dotknie jednego, to poczuje kontakt z całą ich siatką. Taką miała w każdym razie nadzieję.
- Już, chwilka - mruknęła Darleth. - Dobra, wkleiłam - powiedziała.
Filiipinka miała specjalny zeszyt, do którego wklejała każdy paragon. Dlatego też posiadała przy sobie zawsze klej. Pod koniec miesiąca wszystko podliczała i robiła szczegółowe analizy.
- Jestem po studiach ekonomicznych - powiedziała i schowała zeszyt do schowka przed Alice. - Jedziemy?
Harper kiwnęła głową i wskazała punkt, gdzie był mur, a gdzie zatoczyłyby koło na godzinę pierwszą.
- Tutaj… Tam spróbuję skonsumować zaklęcie - powiedziała, wskazując Darleth punkt na mapie.
Chwilę później już tam byli.
Pyrgus i Rhiannon wyszli i przeciągnęli się. Bez wątpienia lepiej czuli się na zewnątrz. Jednak ich mina wskazywała na to, że raczej nie było tak… że nie mogli się doczekać tego, co zaraz nastąpi…
- Cholera - westchnął Pyrgus i kopnął mur butem.
- Czy to konieczne, drogi bracie? - zapytała Rhiannon. - Czy nie sądzisz, że zaraz będzie dostatecznie zniszczony?
Pyrgus zerknął na nią, oparł dłonie o biodra i zaczął nerwowo iść tam i z powrotem po drodze wzdłuż murku. Na szczęście żaden samochód akurat nie przejeżdżał i raczej nie będą mieli świadków.
- To dla nich tak, jak gdybyśmy my mieli wysadzić Wieżę Eiffla - Darleth wykazała się empatią.
- Albo puścić Notre Dame z dymem… ja to rozumiem… Ale nie mamy innego wyjścia - powiedziała Alice, po czym ruszyła do muru. Wyjęła nóż i tym razem skaleczyła się w dłoń, nieco mocniej. Ta aż jej drżała od okaleczeń, ale to miało być już ostatnim. Ostatnim… Tak sobie mówiła. Alice uklęknęła przed murem na trawie. W jednej dłoni miała łze, a druga przyłożyła do muru. Zamknęła oczy. skoncentrowała się i wyobraziła kolejno wszystkie punkty, które oznaczyła dziś swoją krwią. Wyobraziła sobie mury. Chciała je poczuć by zacząć konsumować. Energię musiała przenieść do łzy i była zdeterminowana to uczynić.

Znowu poczuła to samo. Miała przed sobą cały tankowiec intensywnej energii. Jednak tym razem dysponowała bardzo wieloma słomkami. Ta metafora może nie była szczególnie elegancka, ale w pełni to odzwierciedlała. Alice jednak potrzebowała jeszcze znacznej siły, żeby wszystko wyssać. Kiedy zaczęła, jej włosy pokryły się złotem. Pyrgus i Rhiannon odsunęli się gwałtownie i z lękiem.
- Jaka piękna… - Darleth pokręciła głową. To wciąż było dla niej szokujące, jednak już raz to wcześniej widziała. Może nie w pełni przyzwyczaiła się, ale też nie zaczęła uciekać w popłochu.
Alice poczuła, że Dubhe znajdowała się przy niej… jednak nie w niej. To było dziwne i obce uczucie. Bardzo nieprzyjemne. Przypominało o tym, jak wiele się zmieniło. Zrozumiała też, że teraz Duncan na pewno będzie wiedział, co robiła i gdzie. Sama nie posiadała takiej wiedzy, kiedy jej Konsumenci konsumowali, jednak Donnchadh mac Dubgaill był znacznie potężniejszy i lepiej zorientowany od niej. Na pewno ją wyczuł.
Alice poczuła kaskadę energii przepływającą przez nią. Próbowała zagnieździć się w niej, jednak Harper udało się z trudem przekierować ją w stronę Łzy Mizara. To była ciężka i trudna praca. Trwała, jak jej się wydawało, całą wieczność. Kiedy dobiegła końca… Alice, obróciła się i podniosła dłoń ze łzą w stronę Rhiannon, a zaraz po chwili straciła przytomność.

***

Harper poczuła na skórze powiew wiatru. Otworzyła oczy i odkryła, że leży na polanie pełnej traw i kwiatów. Słońce chyliło się ku zachodowi. Było parno i gorąco. Zorientowała się, że miała na sobie ozdobną, białą i zwiewną suknie, ale nic pod nią. Przekręciła się. Jej ręce były związane w nadgarstkach, a nogi w kostkach. Na jej szyi była wstążka w kolorze złota. Musiała wyglądać jak prezent. Choć nie do końca. Spróbowała podnieść się i rozplątać węzeł na rękach. Nie rozumiała gdzie jest, ani dlaczego. Nie wiedziała także, że był to tylko kolejny ze snów…
Gdzieś w tle rozległ się głos narratora. Jego pojawienie się nie wydało się Alice niczym dziwnym. Było trochę tak, jak gdyby oglądała film, choć takie porównanie nie pojawiło się w jej głowie. Wszystko działo się naturalnie.
“Nikt tak naprawdę nigdy nie dbał o Alice Harper”, zaczął głos. Nie dochodził z żadnego konkretnego punktu, wydawał się wszechobecny. “Niekiedy niektórzy pożądali jej, jednak z bardzo podstawowych powodów. Albo pragnęli jej ciała z powodu chuci, jak na przykład Kirill Kaverin, Sharif Habid, czy Joakim Dahl. Albo pragnęli jej ciała dosłownie, tylko dla siebie, jak to było w przypadku Tuonetar. Ludzie widzieli w niej królową Konsumentów, jednak tylko dlatego, gdyż posiadała tę moc, na którą sobie nie zapracowała. Bardzo szybko została jej odebrana. Dubhe powróciła do swojego poprzedniego naczynia bez chwili zwłoki, kompletnie zapominając o Alice. Tak samo zapomnieli o niej wszyscy Konsumenci, którzy tak właściwie przestali być Konsumentami. Zapomniały o niej też wszystkie gwiazdy, które poznała na swojej drodze. Jednak dużo było osób, które po drodze zostawiły lub porzuciły ją, więc nie było to dla Alice niczym nowym. Nawet jej ojciec nie chciał mieć nic do czynienia z nią i jej matką. Ta też wolała uciec do psychiatryka, niż się nią zajmować. Dziadkowie nie powstrzymywali jej ani jednym słowem, kiedy powiedziała im, że przeprowadzi się do Portland. Jednak Alice Harper była przyzwyczajona do samotności. Jej najlepsza przyjaciółka Maxinne prowadziła się z nią tylko dlatego, żeby móc lepiej wyglądać przy kimś gorszym.”
Głos na dłuższą chwilę zamilkł.
“Dla kogo Alice Harper będzie prezentem tym razem? Już jest związana i oczekuje. Czy pojawi się ktoś, kto będzie chciał wziąć ją dla siebie? Czy może będzie tutaj wiecznie czekać, opakowana niczym pierś kurczaka na dziale mięsnym w supermarkecie?”.
Głos narratora przybierał na sile, aż kompletnie zamilkł.
Słowa narratora uderzały w nią, ale były prawdą. Alice zamarła i przestała szarpać się z więzami. Opadła plecami na trawę i popatrzyła na niebo. To prawda. Była samotna. Zawsze ją porzucano, albo to ona musiała odejść.. Powoli podniosła ręce i znów zaczęła gryźć supeł. Wolała nie dowiedzieć się dla kogo tym razem leżała przygotowana. Właściwie to nieco się tego obawiała… Że ten ktoś przyjdzie, i ją porzuci, albo będzie chciał wykorzystać.
Wnet spostrzegła, że przybliżył się do niej pewien mężczyzna w garniturze. Symetryczne rysy twarzy, rude włosy… od razu poznała Duncana. Jakby nie mogła?
- Podoba mi się to, jak wyglądasz - rzekł. - Postawię cię w jakimś ładnym miejscu. Może w salonie na kanapie? Poza tym potrzebuję cię, bo twoje rany to moje rany. Muszę dbać o twoje bezpieczeństwo. Tylko dlatego, bo to moje bezpieczeństwo.
Następnie Duncan rozejrzał się.
- Gdzie jest kasa? Gdzie jest twój właściciel, kobieto? - zapytał i zerknął w dół na Alice.
Wyciągnął portfel i zaczął przeliczać pieniądze.
Harper dalej walczyła z więzami.
- Nie mam właściciela, to nie jest salon sprzedaży. Zostaw mnie i nie zbliżaj się! - zawołała. Nie chciała, żeby on jej dotykał. Żeby ktokolwiek jej dotykał. Jak nie mogła się uwolnić, to obróciła się na czworaka i zaczęła maszerować tak po trawie, byle dalej od niego.
Wtem jednak spostrzegła, że jej kończyny zaczynają po kolei zanikać. Zmieniały się w strużkę krwi spływającą gdzieś w oddali.
- Bardzo przestraszyłem się, kiedy to zrobiłaś - Duncan pokręcił głową. - Straciłem z tobą kontakt na całe dziesięć dni! Przestraszyłem się, że wróżki coś ci… to znaczy mi, zrobiły lub zrobią. Ale jedynie wypuściły cię! Haha. Debile. Nic dziwnego, że zginęły.
Alice rozejrzała się.
Odkryła, że tak naprawdę to nie była polana, ale szczyt dość łagodnie wznoszącej się góry. Spostrzegła na zakrwawione, piękne oblicze Pyrgusa, który leżał bez życia kilka metrów dalej. Alice zerknęła w drugą stronę. Po to tylko, aby ujrzeć oczy Rhiannon rozwarte szeroko w szoku i śmierci. Dalej leżała Titania, a potem Harper spostrzegła całą gromadę martwych mooinjer veggey. Gdzieś w tle przemknęła czarna bestia - Konsument Duncana.
Alice otworzyła oczy szeroko. Zatrzymała się i uklęknęła, po czym usiadła. Jej włosy, wcześniej splecione w warkocz, rozsypały się nieco.
- Nie… Czemu. To nie miało tak być… - powiedziała i pochyliła głowę w dół. Przeżywała szok. Jeśli to się nie udało, to teraz oznaczało, że Duncan skonsumował mgłę, więc będzie mógł pochłonąć i gwiazdy poza wyspą… Spuściła potwora z łańcucha, a najgorsze było to, że gdyby do tego wszystkiego nie doszło, taki sam los czekał ją, bo była taką samą, powoli rozwijającą się bestią. Pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach.
- Teraz będziesz tylko moja. Może powinienem zamknąć cię w sejfie? Oczywiście z jedzeniem i ubikacją. Tam będziesz bezpieczna - Duncan pokiwał głową. - Tak zadecydowałem.
“Właśnie w tym momencie Alice Harper uświadomiła sobie, jak bardzo ma przejebane”, narrator skomentował.
Odwróciła się w stronę Duncana i zmarszczyła brwi.
- Nie! Nie możesz! Nie jestem przedmiotem, tylko żywą sobą! Potrzebuję kontaktu z innymi ludźmi! - nakrzyczała na niego, nieco wściekłym, a nieco wystraszonym głosem.
“Jednak Duncan miał to w dupie tak głęboko, jak to tylko możliwe”, narrator skomentował, a wampir wydął usta.
Alice poczuła, że ktoś ją zaczął szarpać. Była już do połowy zmieniona w krew i Duncan zakładał na szyję białą chustkę, przygotowując się do obiadu. Zapewne zamierzał ją wysiorbać z gleby. Przecież właśnie osoczem się pożywiał. Szarpanie się wzmocniło… i wnet Alice otworzyła oczy.

Zobaczyła dłonie Darleth na swoim ramieniu. Znajdowała się na trawie niedaleko muru.
- Alice? Wszystko w porządku?! - zapytała. Popatrzyła na nią z obawą.
 
Ombrose jest offline