Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 17:44   #250
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa otworzyła szeroko oczy i złapała Darleth mocno.
- Darleth! Uciekaj, bo ciebie też zabije! - nakrzyczała na nią, po czym dopiero po kilku sekundach dotarło do niej gdzie jest, że nie ma na sobie sukni i że nie jest na wzgórzu pełnym zwłok wróżek. Zadrżała i rozejrzała się. Była zdezorientowana. Czy to był tylko sen? Był cholernie przykry… Mimo, że się z niego obudziła, nadal czuła zmęczenie. Poszukała wzrokiem wróżek.
Rhiannon stała niedaleko Alice, jednak spoglądała bardziej na coś, co trzymała w dłoniach. Natomiast Pyrgus przykucnął na murku i rozglądał się w poszukiwaniu zagrożenia.
- Kto mnie zabije? Ktoś nadciąga? - zapytała Darleth. - Głuptasku, miałaś tylko zły sen… to był ogromny wysiłek, ale udało ci się! - rozpromieniła się i uśmiechnęła do Alice szeroko. Pogłaskała ją po głowie. - Złapałam cię więc nic ci się nie stało. Dobrze, że tak wykręciłaś rękę, bo nie zbiłaś Łzy Mizernej - powiedziała. - Jest cała i pełna.
Harper kiwnęła głową…
- To teraz…. Teraz na wzgórze… Tak? - zwróciła się do Rhiannon i Pyrgusa.
- E… tak? - Pyrgus odpowiedział jej. - Podobno to ty miałaś jakiś plan.
Rhiannon chyba dopiero teraz zauważyła, że Alice przebudziła się.
- Udało ci się! Jest taka piękna… - zawiesiła głos.
- Zdołasz to zrobić z tym? - zapytała. Wsparła się na ramieniu Darleth, ale jej ręce były osłabione, po tym jak traktowała je przez ostatnie pięć godzin.
- Mam taką nadzieję - odpowiedziała Rhiannon. - Spójrz.
Przykucnęła i podała Alice Łzę Mizara. Była niby taka sama, przynajmniej pod względem formy. Kryształ wcale się nie powiększył i nie zmienił kształtu. Jednak teraz świecił mocną, bardzo intensywną zielenią. Aż Alice musiała przymrużyć oczy. Nigdy nie widziała wcześniej takiego ładunku energii skoncentrowanego w tak niewielkiej przestrzeni. Zupełnie jak gdyby cała elektrownia atomowa znajdowała się w jednym punkcie.
Sama Harper natomiast czuła się wypompowana i obolała. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Rudowłosa kiwnęła głową i zerknęła na Rhiannon. Podniosła dłoń i oparła ją na jej ramieniu.
- Dasz radę go uwięzić… wierzę w ciebie… Jeśli ja zdołałam to zebrać, ty zdołasz tego użyć - uśmiechnęła się sennie.
- Chodźmy… Nie ma czasu… On już wie… - powiedziała i ruszyła do samochodu. Nie była w stanie iść prosto. Była wycieńczona.
Darleth podeszła do Alice i pozwoliła, żeby ta oparła się na niej.
- Chodźmy do samochodu - powiedziała. - Tam będzie ci wygodniej - dodała.
Wnet Harper usiadła na siedzeniu obok kierowcy.
- Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że przyniosłam trochę tego, czego najbardziej lubisz? - zapytała.
Zdjęła z siebie plecaczek i wyciągnęła paczkę herbatników. Zagrzechotała nimi i uśmiechnęła się wyczekująco do Alice.
- Patrz, co tu dla ciebie mam…? - zapytała melodyjnie.
Alice spojrzała na herbatniki i parsknęła rozbawiona. Wyciągnęła po nie dłoń i spróbowała otworzyć pudełko, szło jej trochę opornie, ale udało się. Wzięła sobie jednego i zaczęła jeść.
- Dziękuję… - powiedziała do Darleth. Zerknęła, czy wróżki też wsiadły. Dopiero wtedy zamierzała powiedzieć Santos jaki był ich kolejny i zarazem ostateczny cel podróży. Zjadła herbatnika i wzięła kolejnego.
- Powiedz mi, czy się mylę - rzekła Santos, kiedy zapaliła samochód i ruszyli naprzód. - Powiedziałaś mi, żebym uciekała, bo umrę.
- Tak, też to pamiętam - Pyrgus przewrócił oczami.
Rhiannon natomiast spoglądała cały czas na intensywnie świecącą Łzę Mizar. Jej światło oślepiało, więc jak wróżka była w stanie to wytrzymać? Alice nie znała odpowiedzi na to pytanie. Przypominała jej trochę Golluma, który wreszcie odnalazł pierścień.
- Śniło mi się… Coś złego. Że nam się nie udało, ale nie było tam Łzy Mizara… Po prostu… demon i niepowodzenie. Zamierzał mnie zamknąć w sejfie… I gadał nawet narrator… Nieważne… Pokonajmy go i miejmy to już z głowy… Rhiannon obiecała mi obrazy Edwina w zamian za uratowanie i pomoc w pokonaniu Duncana… Mam nadzieję, że dzięki temu, naprawdę zdołamy to uczynić… - powiedziała i westchnęła. Zjadła jeszcze trzy herbatniki.
- Jedziemy na górę Snaefell - oznajmiła kierunek Darleth.
Santos ruszyła właśnie tam.
- Chwila - Pyrgus zmarszczył brwi. - Ty. To. Robisz. Dla. Jakichś. Pieprzonych. Rysunków?
Alice nie wiedziała, że ludzkie brwi mogły wyginać się pod takim dziwnym kątem. Jednak koniec końców Pyrgus nie był człowiekiem.
- Dzięki temu, że obiecałam ci obrazy, naprawdę uda nam się pokonać Duncana? - Rhiannon przesunęła wzrok z Łzy Mizara na Alice. - Czy możesz to wytłumaczyć?
Alice popatrzyła na nich, jakby byli szaleni, po czym zmarszczyła brwi, a następnie parsknęła śmiechem.
- Nie słuchajcie mnie. Nie myślę co mówię… Miałam na myśli łzę, że dzięki niej uwięzimy demona… A rysunków potrzebuję, jako dowodu, że Edwin był u wróżek, bo to było moje zadanie na tej wyspie. Gdy nam się uda, oddam je jego siostrze… To tyle… Musi nam się udać, bo wierzę w Rhiannon i Pyrgusa, że zdołają to zrobić… - powiedziała, tłumacząc.
- Jedźmy już. Musimy ocalić Titanię - powiedziała i zjadła szósty herbatnik. Naprawdę je lubiła.
- Nie mieszaj w to mojej matki! - Pyrgus krzyknął.
Rhiannon zamrugała.
- Ale ona naprawdę jest w niebezpieczeństwie. Pewnie właśnie teraz walczy z hordą… - zawiesiła głos, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Im szybciej pokonamy Donnchadha… niech Mizar i Phecda nam dopomogą… tym szybciej nasza matka będzie mogła odpocząć. Kto wie, a co jeśli już nie żyje…?
Pyrgus zamrugał i spojrzał z irytacją na siostrę.
- Cudownie… - mruknął. - Dobrze mieć cię po mojej stronie… - zawiesił głos.
Alice tego nie wiedziała, ale w linii prostej z Injebreck do Snaefell było tylko pięć kilometrów. Jednak nie poruszali się ani w linii prostej, ani też z Injebreck.


- The Bungalow! - krzyknął Pyrgus. - Jesteśmy już pod samą górą! - powiedział.
- Świetnie. To teraz jedźmy dalej. Ta góra jest całkiem długim zboczem. Musimy się znaleźć na jej szczycie - oznajmiła Alice i wskazała kierunek palcem. Powinni przejechać przez tory kolejki, a potem drogą na lewo i na skos, w górę. Jak najdalej się da… Czy Duncan naprawde tam był? Wraz z Shanem? Czy był tam ktoś jeszcze? Miała nadzieję, że nie zjawi się tu Abban, żeby ją zamordować…
- Co dokładnie zamierzamy? Iść tam pieszo? Czy też kolejką? Choć kolejką raczej niebezpiecznie - mruknęła Darleth i zerknęła na Harper.
- Moglibyśmy zamienić się w ptaki i trochę poskautować - rzekł Pyrgus.
- Chociaż nie wolałabym zostawiać je same - Rhiannon mruknęła do brata. Następnie spojrzała na Alice. - To znaczy wiem, że chcemy jak najdalej przejechać samochodem. Ale nie dojedziemy nim na szczyt… prawda?
Alice spojrzała na Darleth.
- Czy poświęcisz zawieszenie dla sprawy? Potrzebujemy dostać się na górę szybko, kolejna nie jest rozwiązaniem, a samochód, no dałby nam więcej prędkości, niż iść tam z buta. Ja bym może… Właściwie mogłabym tam dobiec, ale jestem zbyt słaba, po tym całodniowym upuszczaniu krwi. Musimy więc dojechać autem na szczyt… Damy radę? To właściwie sama polana, proste zbocze - zauważyła. Autu raczej nie powinno to robić wielkich przeszkód.
- Hmm… - Darleth się skrzywiła. - Oszczędzałam dosłownie sześć lat na ten samochód - powiedziała.
Następnie zerknęła nieco dłużej na Alice.
- Jednak przyjaciele są dla mnie ważniejsi od głupich blach - powiedziała do niej z uśmiechem.
Następnie zagryzła wargę i tak po prostu przygazowała prosto na górę. Alice poczuła impet i dziwne uczucie w żołądku, kiedy powierzchnia zaczęła kierować się w górę i w górę… Jednak auto dawało radę. Wytrzymywało. Było bardzo dobre. Darleth rzeczywiście mogła oszczędzać na nie tak długo. Alice nie zdziwiłaby się nawet, gdyby i te sześć lat nie wystarczyło.
- To jaki jest nasz plan…? - zapytał Pyrgus.
- Dobre pytanie… A ile Rhiannon potrzebuje czasu na wyśpiewanie zaklęcia? - zapytała i zerknęła na nią.
- Bo robię takie rzeczy co tydzień i jestem w stanie wysnuć dokładne przybliżenie…? - Rhiannon odpowiedziała pytaniem.
- Bo myślę, że to nie będzie takie proste, jeśli będzie nam w tym przeszkadzał. Proponuję więc mały fortel?
- Hmm? - mruknęła Darleth. W jej samochodzie wszyscy byli w stanie najwyraźniej komunikować się tylko pytaniami.
- Darleth zostanie w aucie z Rhiannon, póki ta nie będzie w pełni gotowa uwięzić demona, a my wyjdziemy i będziemy musieli go jakoś zająć… Mam pewien pomysł ale, musisz mi pomóc i trochę zaufać…
Pyrgus roześmiał się tak, jak gdyby poprosiła go co najmniej o… zaufanie jej.
- Wszystko co będę mówić, będzie po to, by zająć uwagę Duncana na mnie i aby dać czas twojej siostrze. Może tak być? Nie możemy go po prostu zaatakować, bo nas pokona… Nawet nie mrugniemy, jest na to za szybki - wyjaśniła.
- Ale co ja mam robić? - zapytał Pyrgus. - Mam tylko stać przy twoim boku? - spojrzał na nią. - Jak tak, to w porządku. Po prostu chcę wiedzieć, czego ode mnie oczekujesz.
- Myślę, że będę mogła zawołać matkę, ale nie wiem w którym momencie. I też nie wiem, na co mam być gotowa… - Rhiannon zawiesiła głos. - To jest wszystko takie dzikie… Najłatwiej byłoby mi, gdybyście go ogłuszyli lub najlepiej żeby stracił przytomność.
- Jeśli naprawdę dzielimy ciało i moje rany to jego rany… Najpewniej nie jest w dużo lepszym stanie fizycznym niż ja… Może to damy radę wykorzystać. Będziesz udawał mój prezent, nie mam zamiaru naprawdę mu cię składać w ofierze, ale jest pyszny. Bez wątpienia będzie zadowolony i rozproszy się, jeśli ‘przyprowadzę księcia wróżek’, czyż nie? - zauważyła. Proponuję też, byś zmienił na ten czas postać, na pewno trudniej mu będzie wbić kły w orła, który może w każdej sekundzie odlecieć, niż w stojącego na dwóch nogach mężczyznę… - mówiła. Alice czuła jak jej skronie pulsowały.
- HEJ! Wolniej! - powiedziała Rhiannon. - Przecież nie mamy żelaznego łańcucha! Jak chcesz obezwładnić Pyrgusa?
Książę wróżek na początku tylko się zaśmiał, ale słuchał odpowiedzi.
- Nie mam zamiaru, powiedzmy, że z jakiegoś powodu… Jest zmuszony iść ze mną… Macie jakiś pomysł z jakiego?
- Uhm… - wróżki myślały. - Może powiesz, że masz w łańcuchach mnie? - zasugerowała Rhiannon. - Pyrgus byłby w stanie poświęcić się dla mnie.
Książę wróżek zmarszczył brwi i podniósł do góry dłoń w geście: “że co???”.
- Może być. Zabraliśmy ten nóż? Jeśli nie, przydałby mi się ten sztylet… Wiem jak go osłabić na chwilę, ale to nie będzie dość, by w pełni go obezwładnić… Na bogów, doprowadzenie do utraty przytomności, prędzej ja zemdleję z bólu, czy on wraz ze mną? Nie mam pojęcia, ale oby - powiedziała i westchnęła.
- Mam nóż - powiedziała Darleth. - Chcesz go?
- Ja też mam krótkie ostrze - rzekł Pyrgus. - Wolałbym mieć je przy sobie, ale posiadam również miecz, więc… - zawiesił głos. - Więc mogę ci go dać - dokończył, wzdychając.
- To dać ci go? - zapytała Santos.
- Dajcie oba. Jedno zapasowe w ukryciu zawsze się przyda… A jeśli się nie uda… Pyrgusie, zabij mnie. Przebij mnie swoim mieczem. Nie wiem, czy to zadziała, ale prawdopodobnie tak… Niech to będzie plan awaryjny, w razie gdyby Rhiannon się nie udało - dodała.
- A kiedy będę wiedział, że jej się nie udało? - zapytał Pyrgus. - Nie chciałbym przebić cię mieczem zbyt wcześnie.
Następnie zmarszczył brwi.
- Jeśli usłyszałaś w tym fałszywą nutę… to rzeczywiście mogłaś ją usłyszeć - mruknął.
- Kiedy na przykład okaże się że zaklęcie jest za słabe i go nie spęta. Wtedy to będzie ten czas - dodała.
- Rozumiem - Pyrgus skinął głową.
- Proszę nie zabijaj mnie wcześniej, ani później, nie będę nigdy takim potworem jak on.
Książę zagryzł wargę.
- Później też nie mogę…? - zapytał zawiedzionym głosem. Słuchał dalej Alice.
- Już postanowiłam, że nigdy więcej, bez większych powodów nie będę bezmyślnie konsumować. Nie chce skończyć jak on - powiedziała poważnym tonem.
Wróżki zamilkły. Nie miały żadnego komentarza. Pewnie spodobało im się to, co powiedziała Harper. Jakby nie mogło. Jednak ani Pyrgus, ani Rhiannon nie rzekli nic. Nie wymówili nawet pojedynczego słowa.


Alice spostrzegła pierwsze i chyba ostatnie budynki, które znajdowały się na samym szczycie.
- Kiedy i gdzie zatrzymać samochód? - zapytała Darleth.
- Czuję jego obecność - Rhiannon zaczęła lekko dygotać. - Czuję ją - spojrzała z przestrachem przed siebie. - On… on tam jest…
- Zaparkuj koło żółtego płotu. Tak by nie było widać wnętrza auta. Nie chce, by od razu widzieli co się w nim dzieje, by Rhiannon miała czas na przygotowanie się z zaklęciem… - wyjaśniła, wskazując punkt.
- Na sam szczyt możemy ten niewielki kawałek się dostać. Zwłaszcza gdy Pyrgus będzie orłem na moim ramieniu - dodała i spięła mięśnie. Szczerze powiedziawszy bała się. Była osłabiona i zmęczona. Spojrzała na pokaleczone i sine wnętrza swoich dłoni i rąk. Wyglądała, jakby stoczyła walkę z Edwardem Nożycorękim…
Wnet Darleth zaparkowała tam, gdzie Alice jej kazała. Pyrgus pokiwał głową.
- Oby Mizar i Phecda mieli nas w swej opiece - rzekł, po czym zmienił się w orła.
- Słodki mój Jezuniu! - pisnęła Darleth. Cała zaczęła dygotać.
Minęło kilka sekund i dopiero wtedy zaczęła oddychać.
- Myślałam, że to jakaś… jak to mówicie? Metafera? Zmienić się w orła? - pokręciła głową.
Rhiannon otworzyła drzwi i wypuściła Pyrgusa.
- Kiedy będę wiedzieć, że mam wyjść i to czas, żeby go spętać? - zapytała Alice.
- Uchylcie okno. Zawołam cię. A jeśli nie ja, to twój brat… Oby Mizar i Phecda mieli nad tobą pieczę i oby nam się powiodło Rhiannon - powiedziała, po czym wysiadła z auta. Wyprostowała się i spojrzała w górę za Pyrgusem. Podniosła rękę w górę, by wystawić mu przedramię do lądowania. Ruszyła w stronę szczytu Snaefell i zaczęła zastanawiać się… Jak to wszystko wyjdzie. Modlić w duchu do swoich bogów, o ile i oni jej nie porzucili.


Ze szczytu góry rozciągał się przepiękny widok. Alice poczuła na swojej twarzy wiatr i mimowolnie się uśmiechnęła. Poczuła się taka… wolna. To zdawało się kompletnie sprzecznym uczuciem ze wszystkim, co w życiu przeżyła. Nawet teraz znajdowała się pod przeogromną presją i nie wiedziała, jak wszystko się potoczy. Nie mogła tego przewidzieć. A jednak… kiedy stanęła na szczycie góry Snaefell… przez krótki, ulotny moment poczuła prawdziwe szczęście. To wydawało się aż szalone. Joakim był daleko, Terry nie żył, a sama wpakowała się w tragicznie bolesne gówno. A jednak kiedy spojrzała na te wszystkie pola rozciągające się w bezkres… Poczuła dziwny spokój. Nie dziwiło ją, że na tej pierwotnej ziemi żyły prawdziwe wróżki i ona miała je za swoich towarzyszy. W tej glebie było coś magicznego. Każdy kolejny krok, jaki zrobiła, kierując się na szczyt, był przepełniony czymś więcej. Czym? Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Ale tego chyba nie dało się zrozumieć, więc raczej nie powinna robić sobie wyrzutów. Doszła do wniosku, że pierwszy raz w życiu była zaangażowana w tak skomplikowane wydarzenia związane z Gwiazdami. Phecda, Mizar… słyszała nawet o Alioth czy też może o Aliothcie. A w środku tego był Dubhe. Kiedy przybyła na tę wyspę, chciała jedynie dowiedzieć się, co stało się z Edwinem Hastingsem. Nie przyszło jej do głowy, że te wydarzenia będą dotyczyć jej choćby w najmniejszym stopniu. Natomiast napotkała ogromną i prastarą intrygę. Duncan miał tysiąc lat. Poprzednie gwiazdy również. Jej poprzednik skonsumował, pożarł tyle stworzeń, że był w stanie przeżyć osiemset, dziewięćset lat. Na tej ziemi, a może na innej, Alice tego nie wiedziała. I dopiero wtedy dzieci Mizara i Phecdy były w stanie go pojmać. A miało to miejsce sto lat temu. Sama żyła natomiast nieco ponad dwadzieścia pięć. Jak młoda była? Duncan porównał jego relacją z nią do czterdziestolatka i jednorecznego dziecka. Czy tak naprawdę było? Czy była jedynie berbeciem w kołysce, które próbowało porwać się na życie i wolność swojego rodzica? Sama ta myśl zdawała się śmieszna i nieprawdopodobna. To nie mogło się powieść nawet z pomocą orła na jej ramieniu i czyżyka w samochodzie. Dlaczego więc tu była? Dlaczego próbowała?
To były trudne pytania. I odpowiedzi na nie nie były oczywiste.
Alice odetchnęła głębiej. Tutaj, na samym szczycie było dużo świeżego powietrza. Nie widziała nawet w najdalszej odległości żadnego ludzkiego zabudowania. To było bardzo prawdziwe, pierwotne miejsce. Mogłaby uwierzyć, że przetransportowała się do kompletnie innego wymiaru, gdyby nie ludzkie zabudowania oraz linia kolejki. One nieco psuły nastrój, jednak tylko trochę. Alice i tak czuła magię pulsującą w tym miejscu. Zresztą posiadała nawet nadprzyrodzonego orła na ramieniu. Jakby mogła być ślepa na niezwykłość tej chwili? Nie mogła.

Budynki wydawały się o tej porze turystycznej opustoszałe. Jednak ktoś mógł znajdować się w środku. Alice mogła też ruszyć za nie, aby sprawdzić, co czaiło się po drugiej stronie.
Rudowłosa postanowiła na samym początku obejść okolice, by zorientować się, gdzie mógł być Duncan. Jeśli nie byłoby go za budynkami, prostą metodą dedukcji, wywnioskowałaby, że jest w którymś z nich. Najpierw jednak, chciała poszukać go na zewnątrz. To by jej bardziej pasowało do punktu, z którego mógłby się wdzierać do świata wróżek. Zastanawiało ją, jak to robił.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline