Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-07-2019, 18:06   #272
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zerknęła na quada. Najpierw umiejscowiła swoje bagaże, a potem siebie.
- Dawno nie jeździłam na quadzie, a co do wściekłych koni, każdego idzie ujeździć, tylko trzeba wiedzieć jak. Zapewne wszyscy już wstają w posiadłości, ale ja lecę z nóg. Jedźmy… Byle nie po drzewach - zażartowała i spojrzała w kierunku gdzie znajdowała się posiadłość. Jeszcze nie było jej widać, ale Harper już czuła się jak w domu, znała każdy skrawek tej wysepki. Objeździła ją konno wzdłuż i wszerz. Czuła jak zmęczenie wkradało się do jej ciała poprzez pieczenie oczu i podrażnienie na jasność. Cieszyło ją, że chociaż słońce nie zdołało przedrzeć się przez wiecznie zachmurzone, angielskie niebo. Było więc jasno, ale nie tak bardzo, jak by mogło. No i nie padało. Jeszcze. Były więc duże szanse, że dotrze do posiadłości sucha. Ziewnęła lekko, zasłaniając dłonią usta.

Russel przez długi czas milczał. Miał na pewno dobry nastrój, gdyż cicho nucił pod nosem całkiem wesołą melodię. Alice spoglądała na znajome drzewa. To było naprawdę wyjątkowe miejsce. Tak blisko Manchesteru, a jednocześnie w kompletnym odosobnieniu. Nawet nie można było dojechać drogą do samej posiadłości. Wnet quad wjechał na drogę pomiędzy dwoma mniejszymi jeziorami. Alice wiedziała, że niedługo ujrzy Trafford Park. Od północy również otaczała je woda w postaci rzeki Mersey. A dalej znajdowały się kolejne drzewa, chyba jakiś park. A dalej puste pole należące do klubu piłkarskiego, jednak Alice nigdy nie widziała tego obszaru. Uzmysłowiła sobie, że jeśli ktoś nie wiedział o istnieniu Trafford Park, to w żaden sposób nie mógł natknąć się na posiadłość. Mimo że do samego, ścisłego Manchesteru odległość wynosiła jedynie pięć kilometrów w linii prostej.
- Wszyscy już są oprócz pani - rzucił Russel. - Pani bracia na pewno ucieszą się na pani widok. Jeszcze trochę i będą wracać do Portland - rzekł. - Powinna pani spędzić z nimi dużo czasu, choć ja oczywiście niczego nie narzucam ani nie doradzam - dodał tonem sugerującym, że tak właściwie jest kompletnie odwrotnie.
- Bez wątpienia mam taki zamiar, póki jeszcze tu ze mną przez jakiś czas będą… - powiedziała, chcąc uspokoić Russela, że i dla niej rodzina była bardzo ważna i wiedziała, że powinna spędzić z braćmi czas, póki mogła. W końcu miała świadomość, że z tytułu zbliżających się świąt, wybiorą się znów do Ameryki. Na razie jednak jej zmęczony umysł myślał o spaniu, a także o niedalekiej rozmowie z Esmeraldą.
- Jak się miewa pani Esmeralda? - zapytała.
- Niestety nie mam okazji zbyt często przebywać w jej towarzystwie - powiedział Russel. - Zazwyczaj znajduję się poza posiadłością i pilnuję, żeby wszystko dobrze wyglądało. Mam nadzieję, że wysiłki moje i moich synów są dostrzegalne - rzekł i zawiesił na chwilę głos. - Poza tym to jest taki okres, że pani Esmeralda nie spaceruje za bardzo. Zbyt zimno na to. No i też nie mam czego jej pokazywać. Ani kwiatów, ani owoców… to mało widowiskowe miesiące dla ogrodnictwa - mruknął Windermere. - Na wiosnę będzie dużo roboty, więc na razie odpoczywam. Jednak ostatnimi czasy coraz więcej przybywa suchych drzew i musimy je zwalać z synami. Ale za to jest czym palić w kominku.
Alice kiwnęła głową. To oznaczało, że w posiadłości było ciepło, a ona zdecydowanie potrzebowała teraz tego. Wypatrywała już wzrokiem posiadłości i niecierpliwiła się wewnętrznie, chcąc już znaleźć w jej znajomych wnętrzach.

Pożegnała się z Russelem i ten odjechał, znikając jej z oczu. Alice weszła do środka posiadłości. Wydała jej się pusta… zresztą tak było zawsze odkąd Terry odszedł. Wcześniej, kiedy mieszkali razem, czuła jego obecność, nawet jeśli mężczyzna nie znajdował się tuż obok niej. Przebywał w którymś z licznych pokojów, jednak nie aż tak daleko i ta myśl była pokrzepiająca. Wcześniej Harper wyczekiwała wspólnych śniadań, obiadów i kolacji. Odkąd go nie było, jedzenie straciło smak.
Jednak Trafford Park nie było aż takie puste, jak jej się wydawało.
- Alice…! - krzyknęła Martha. - Żyjesz…!
Ukazała się zza załomu korytarza. Jej ruchy zdawały się pospieszne, choć sama kobieta poruszała się z dość niewielką prędkością. Harper oceniła, że chyba nieco przytyła podczas tych ostatnich tygodni. Nigdy nie była szczególnie szczupła, jednak teraz można było to zobaczyć na jej twarzy. Zmieniała się w prawdziwą gospodynię.
- Jak miło cię widzieć - uśmiechnęła się, przybliżając się do Alice.
- I ciebie również Martho - Harper obdarzyła ją zmęczonym, ale uprzejmym uśmiechem.
- Jestem szczęśliwa, że wreszcie znalazłam się na miejscu… Potrzebuję teraz jednak odpocząć. Możemy porozmawiać o wszystkim później? Przekażesz domownikom, że dotarłam w jednym kawałku? Będę wdzięczna - powiedziała spokojnie. Raczej widać po niej było brak snu z całej nocy i stres, który dopiero zaczynał ją opuszczać. Co więcej jej prawa ręka dołączyła do lewej w temacie noszenia rękawiczek, wystawały spod nich teraz bandaże. Alice wyglądała dobrze jak zwykle, jednak zmęczenie odcisnęło na niej swoje piętno. Bez wątpienia potrzebowała snu.
Martha przytuliła się do niej.
- Witaj w domu! - prawie krzyknęła jej do ucha. - Tutaj odpoczniesz. Ale najpierw idziemy do jadalni. I nie chcę słuchać ani słowa sprzeciwu. Musisz coś zjeść i napić się ciepłej herbaty - powiedziała apodyktycznym tonem. Alice przez chwilę poczuła się, jakby była jej wnuczką. - Przygotowano w kuchni dwie bardzo smaczne sałatki, a poza tym cieplutkie paszteciki. Spróbowałam jednego, ciasto jest takie kruchutkie, a nadzienie… - Martha pokręciła głową. - Jak się najesz, to pójdziesz spać.
Alice zaczęła mamrotać pod nosem, następnie westchnęła.
- No… No dobrze… Jeden pasztecik i trochę sałatki i herbata… - poddała się i sama też lekko uściskała kobietę.
- Jeden? - Martha mruknęła pod nosem. - A ty co, odchudzasz się? - mruknęła pod nosem niezbyt zachwycona.
- To chodźmy od razu… - dodała. Wiedziała, że może zostawić swoje bagaże przy wejściu, bo po prostu w drodze do swojego pokoju później je zabierze.
- Jak się czujesz? Oprócz tego, że jesteś zmęczona. Czy potrzebujesz pomocy lekarskiej? - zapytała. - Mam nadzieję, że znikąd nie krwawisz. Ja zdaję sobie sprawę, że jak tylko opuszczacie Trafford Park, to szalejecie, skaczecie z rozpędzonych pociagów, pojedynkujecie się na szable na skrzydłach samolotów i takie tam - Martha machnęła dłonią.
Weszły do znajomej jadalni. Alice od razu spojrzała na fortepian. Kiedy będzie mogła znowu na nim zagrać? Nie zanosiło się na to, żeby to było możliwe w najbliższej przyszłości. Na stole znajdowała się duża miska z sałatką grecką, która wyglądała na bardzo świeżą. Natomiast w drugim naczyniu znajdowała się nieco cięższa z brokułami, kukurydzą i innymi warzywami połączonymi majonezem albo jogurtem. Oprócz tego ciepły, czerwony barszcz grzał się pod zapalonymi świeczkami. Niedaleko znajdował się talerz pełny wspomnianych pasztecików.
- Smacznego! - powiedziała Martha.
- Dziękuję… Czy mogę cię poprosić o filiżankę mojej herbaty? - zapytała. Rudowłosa zwykła pijać tylko jeden typ tego naparu jako ‘swój ulubiony’. Chodziło jej bowiem o Lady Grey zrobionej z mieszanki Earl grey z płatkami chabru i pomarańczą. Ruszyła do stołu, zasiadając na swoim typowym miejscu i zabrała się do nakładania sobie sałatki z brokułami, a także pasztecika. Od razu zaczęła jeść. Czekała jednak, by Martha opuściła pomieszczenie. Chciała odsapnąć w nim chwilę sama.

Po jedzeniu, znów zostając w jadalni samotnie, wraz z filiżanką herbaty, udała się do fortepianu. Usiadła przy nim. Westchnęła, po czym podniosła klapę, która osłaniała klawisze. Zsunęła rękawiczki z dłoni i zagrała kilka nut trzema palcami lewej ręki.
Pierwsze, spokojne nuty Claire de Lune, Debussy’ego rozbrzmiały po pomieszczeniu, nieco wolniej niż to miało miejsce zwykle. Alice zdołała zmotywować również kciuk i palec wskazujący prawej dłoni do współpracy… Kiedy jednak pojawiło się więcej nut, środkowy, serdeczny i mały nie nadążały. Było to nieprzyjemnym doświadczeniem. W umyśle wydawała im komendę do ruchu, ale te reagowały za wolno, albo wciśnięcie kolejnych klawiszy sprawiało jej ból, który powodował ich podwójne wciśnięcie, lub lekki syk. W końcu Harper nie zdołała dokończyć melodii bo i palec wskazujący się zbuntował. Podniosła prawą dłoń i bardzo delikatnie zamknęła rozmasowując. Opuściła smutno ramiona i wzięła filiżankę. Napiła się. Odstawiła ją na szczyt instrumentu i zaczęła grać tylko lewą ręką i trzema palcami. Była to melodia uboga, nieco smutna, ale Harper wkradła do niej ciche, wyższe dźwięki, by nadać odrobinę pogody. Odpuściła prawej dłoni, jedynie kciukiem operując po wyższej gamie nut. Nie chciała nadwyrężać mięśni, skoro te nie były w stanie jej słuchać.

Nawet melodia brzmiała ubożej, kiedy Terry’ego nie było. Fortepian nie mógł wydawać pełni dźwięku, kiedy jego właściciel już nigdy nie miał go usłyszeć. Jednak te dodatkowe, wyższe nuty dodały nieco optymizmu. I rzeczywiście, Alice odniosła sukces na Isle of Man. Uzyskała obrazy Edwina i dowiedziała się wszystkiego, o co prosiła ją Esmeralda. Co więcej, nie zginął przy tym żaden z jej Konsumentów. Harper miała powody, żeby świętować. I właśnie to powinna czynić.
Martha weszła z powrotem do pomieszczenia i zaczęła zbierać na tackę wszystkie brudne naczynia.
- A czemu tak mało pani zjadła? - zapytała. - Już teraz wyglądasz jak anorektyczka, Alice - rzekła. - Masz jeszcze przynajmniej jednego pasztecika - rzekła i podeszła do śpiewaczki z talerzem wypieków. - Zmieniłam pościel i wywietrzyłam w twoim pokoju. Jednak wciąż jest ciepło, więc nie zmarzniesz. Zostawiłam tam też dzbanek świeżej lemoniady oraz butelkę wody mineralnej, gdybyś chciała się napić.
Harper przestała grać, by przyjąć od niej pasztecik.
- Dziękuję za wszystko Martho. Obiecuję, że przez najbliższy czas możesz mnie paść wedle swego uznania, a ja nie będę narzekać - obiecała jej. Zaraz zjadła i drugiego pasztecika, popijając herbatą.

Tuż po tym, jak ponownie została sama, zdążyła przy herbacie i paszteciku wymyślić jak grać Debbusy’ego na jedna dłoń. Zajęła się tym teraz. To nie było to samo, co zwykła czynić z tym fortepianem, ale brzmiało dużo lepiej niż poprzedni, łamany i niedomagający utwór.
Po pewnym czasie herbata w filiżance skończyła się i tak samo cierpliwość Alice do grania jedną dłonią. Zostawiła filiżankę na stoliczku koło instrumentu, jak miewała zwykle w zwyczaju, kiedy przebywała w posiadłości, po czym następnie ruszyła korytarzem do holu, by wziąć stamtąd swój bagaż do pokoju. Była zmęczona i chciała wreszcie położyć się spać we własnym łóżku. Nic więc dziwnego, że gdy dostała się do swojego pokoju, zasłoniła zasłony i rozebrała się, ubierając pozostawioną tu koszulę, padła w świeżą pościel i usnęła twardo. Prawdopodobnie wybuch bomby by jej nie wybudził.

Spała mocno, twardo i bez żadnych snów. To był bardzo regeneracyjny sen. Wreszcie znalazła się we własnym łóżku, a wiadomo, że w takim spało się najlepiej. Nie miała, przynajmniej w tej chwili, żadnych wyraźnych kłopotów i problemów, którymi musiałaby się natychmiast zająć. Nikt niczego nie chciał od niej i mogła spać spokojnie. Nikt jej nie budził. Otworzyła oczy dopiero wtedy, kiedy w pełni wypoczęła. Przeciągnęła się na łóżku. Chciało jej się pić, jednak Martha zadbała o to, żeby Alice miała czym ugasić pragnienie. Zarówno lemoniada, jak i woda czekały na nią. Spostrzegła, że ktoś zostawił dwie karteczki na stoliku obok jej łóżka. Tuż pod lampą. Na pewno ich tu nie było, zanim Harper poszła spać.
Alice usiadła na łóżku. Sięgnęła po lemoniadę, której nalała sobie do szklanki i po obie kartki tuż za moment. Chciała przeczytać ich treść, jednocześnie zaspokajając swoje pragnienie. Nie miała pojęcia jaka była godzina, ale chwilowo jej to nie interesowało.

Pierwsza karteczka była zapisana bardzo ozdobną kaligrafią. Alice spostrzegła, że użyto do tego dobrej jakości pióra, a nie byle jakiego długopisu.

Cytat:
Droga Alice!

Cieszę się z Twojego powrotu! Jestem ciekawa Twojej opowieści. Szanuję to, że wpierw chcesz odpocząć, jednak nie mogę doczekać się rozmowy z tobą! Zapraszam cię do piwnicy Trafford Park. Martha wspominała mi, że najprawdopodobniej nigdy w niej nie byłaś.

Witaj w domu!
Esmeralda de Trafford née Hastings
Druga kartka była dużo bardziej prosta. Nagryzmolono na niej ołówkiem kilka słów. Alice musiała spędzić jednak trochę czasu, aby je rozczytać. Zostały napisane… no cóż, lekarskim pismem.

Cytat:
Jesteś w domu, super! Czekamy na ciebie z Thomasem w małym salonie. W tym, w którym zginęła ta nieszczęsna kobieta. Świetna reklama, pewnie. Może obejrzymy jakiś film. Nie bądź zła, że zakradliśmy się do twojego pokoju, jak spałaś.
Arthur.
Harper westchnęła i pokręciła głową. Uśmiechnęła się. Cieszyły ją te powitania. Śpiewaczka wygrzebała swój telefon, który wpadł gdzieś pomiędzy jej poduszki, kiedy zasnęła i zerknęła która tak właściwie była godzina, a także czy i na komórce nie czekały na nią jakieś wiadomości.

Otrzymała z dziesięć SMSów od Darleth. To ją jednak nie zaskoczyło, gdyż Filipinka pisała do niej co kilka godzin. Alice czasami czuła się, jakby była jej pamiętnikiem z czasu spędzonego w Trafford Park. Relacjonowała jej każdą rozmowę, wrażenie po obejrzeniu każdego pokoju i też jak jej smakowało kolejne danie, którym ją ugoszczono.
“Bardzo tu zimno, na szczęście mam moją panterkę. Jednak chyba nie podoba się tutejszym, bo widziałem, jak starsza pani spogląda na mnie z okna z dezabrobatą.”
“Bo byłam na spacerze w ogrodzie, jest taki duży! Czuję się jak księżniczka w Wersalu. Ale tutaj chyba nie mówią po francusku. Martha powiedziała, że gdybym porównała tę posiadłość z Francją, rozmawiając z panem domu, to pewnie by mnie stąd wygnał.”
“Jakie ładne tu macie drzewa, bardzo stare! Ale to w sumie tak, jak przy Injebreck House, choć widzę inne gatunki. Myślę, że pan domu by mnie nie wyprosił, to byłoby nieeleganckie.”
“Zapytałam tego uroczego ogrodnika, kiedy spotkam się z panem domu, ale ten na mnie tylko dziwnie spojrzał. Czuję się jak bohaterka jakiegoś romantycznego filmu! W powietrzu wisi tajemnica, a ja chcę ją rozwiązać!”
“Nie służą mi te paszteciki, spędziłam godzinę w toalecie. Swoją drogą, słyszałam, że już wróciłaś do domu! W sensie do Trafford Park, nie do Injebreck House. Czemu mnie nie poszukałaś, jest mi aż smutno!”
“Pan Windermere dał mi przejechać się jego quadem. Jednak trafiłam prosto w drzewo na pierwszym zakręcie. Cholera, nie wiem dla kogo produkują te dziwne pojazdy. Chyba dla jakichś kierowców rajdowych, nie zwykłych ludzi.”
“Zaczęłam czytać jeden z romansów, który pożyczyła mi Martha. Jude Deveraux to świetna autorka. Wciągnęłam się i już jestem na setnej stronie. Czytam co dziesiątą stronę, przeskakując nudne fragmenty.”
“Znalazłam wiadro i mop. Zaczęłam sprzątać, żeby trochę odciążyć tutejsze kobiety. Uznałam, że to będzie ładnie z mojej strony. Pani Esmeralda naszła na mnie i poprosiła, żebym wyczyściła dokładnie podłogi w piwnicy. Chyba nie rozpoznała mnie, że jestem jej gościem.”
“Znalazłam Arthura. Zapytałam go o pana domu… cholera, ta tajemnica jednak nie była taka romantyczna, jak podejrzewałam.”
Sprawdziła godzinę. Było nieco po osiemnastej.
Harper westchnęła. Zeszła z łóżka, po czym ruszyła w stronę swoich bagaży. Wybrała z nich zabezpieczone obrazy Edwina. Następnie podeszła do swojej szafy i ubrała się w świeże ubrania. Założyła jasnoniebieską koszulę i wygodne, ciemne spodnie. Napisała sms do Arthura, że już się obudziła i później do nich zajrzy, jeśli nadal siedzą w saloniku. Dodała też, że nie gniewa się za receptę na stoliczku. Napisała do Darleth, że potrzebowała odpocząć, ale już była na nogach i że potem do niej zajrzy, a następnie wraz z przedmiotami ruszyła na dół, szukać piwnicy Trafford Mansion.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline